Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

góry i dużo podjazdów

Dystans całkowity:45472.96 km (w terenie 2892.42 km; 6.36%)
Czas w ruchu:2667:52
Średnia prędkość:16.80 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:489504 m
Suma kalorii:35974 kcal
Liczba aktywności:499
Średnio na aktywność:91.13 km i 5h 26m
Więcej statystyk

Ostatnia historia z Japonii

  52.46  02:37
Pierwszą rzeczą, która mnie uderzyła po dopłynięciu do Sendai z Hokkaidō były upał i wilgotne powietrze. Japońskie lato się rozpoczęło, a ja umierałem już po kilku minutach jazdy. Termometr pokazywał absurdalne 43 °C w słońcu, choć to na pewno dlatego, że elektronika się za bardzo nagrzała. Wieczorem w wiadomościach jednak informowali o mieście w centralnej części wyspy Honshū, gdzie temperatura realnie osiągnęła 40 °C.
Został jeszcze tydzień zanim opuszczę Japonię, więc w natłoku pakowania, kupowania pamiątek, spotkań ze znajomymi i załatwiania ostatnich spraw znalazłem tylko chwilę na ostatnią przejażdżkę. Było dużo chmur, a prognoza ostrzegała przed przelotnymi deszczami. Mimo wysokiej temperatury, wiatr chłodził ciało. Chciałem pojechać podobną drogą, jak rok temu. Na początek trafiłem na nieznane mi ulice w Sendai, ale szybko znalazłem się na wspomnianej trasie. Po niewielkim podjeździe dojechałem do... zamkniętej drogi. Wyglądało, jakby nikt nią nie jechał od dawien dawna, więc nie przekraczałem blokady i wypatrzyłem na mapie objazd. Tam też okazało się, że nie ma przejazdu. Przeszedłem jednak bokiem przez blokadę i dojechałem do miejsca, które wymusiło zamknięcie dróg. Piaskowe zbocze osunęło się na drogę. Mogłem tamtędy przejść, przenosząc rower, ale zauważyłem auto geodetów za gruzowiskiem i przestraszyłem się. Czasami kwestie bezpieczeństwa są priorytetowe w Japonii, więc nie chciałem mieć problemów. Zawróciłem i zrezygnowałem z dalszych prób dojazdu do jeziora. Do domu wróciłem nieco inną drogą, aby nie wracać po własnym śladzie. Teraz sprawdziłem, że znaki zakazu dotyczyły wyłącznie pojazdów, a piesi mogli drogą podróżować, więc moje obawy były prawdopodobnie bezzasadne.
Podsumowując moją przygodę, rok i 3 miesiące w Azji to długo. Odwiedziłem Japonię, Tajwan i Koreę Południową (już z plecakiem). Większość czasu spędziłem na rowerze, pokonawszy 18,7 tys. km (93% po Japonii). Czasami jeździłem codziennie, zatrzymując się w hostelach, hotelach, pensjonatach i u ludzi poznanych w serwisie Couchsurfing.com. Czasami zatrzymywałem się na dłużej w jednym miejscu, dzięki czemu miałem bazę wypadową do wycieczek na lekko.
Po przylocie do Japonii ruszyłem na północ do Sendai, gdzie spędziłem hanami, czyli okres podziwiania kwitnących drzew wiśni. Potem ruszyłem w dalszą podróż, zatrzymując się na tydzień pod Matsumoto. Chciałem zobaczyć Fuji-san, więc kontynuowałem podróż na południe. Nastał złoty tydzień w Japonii, który czasami pokrywa się z długim weekendem majowym w Polsce. Dojechałem w jego trakcie do Nagoi, skąd ruszyłem przez górzystą prefekturę Gifu, aby dotrzeć do Kanazawy. Odwiedzając Narę i Ōsakę, dojechałem do Kyōto. Tam zrobiłem sobie bazę na 2 tygodnie, aby lepiej poznać miasto i okolice.
Mając trochę czasu, odwiedziłem Wakayamę, gdzie po raz pierwszy trafiłem na szlaki rowerowe w Japonii. Potem wróciłem na północ, aby zatrzymać się na 3 tygodnie w Ōsace. Był to okres odpoczynku od roweru, po którym ruszyłem na półwysep Kii. W teorii trwał sezon deszczowy w Japonii, ale w tym roku był on wyjątkowo dziwny, bo prawie nie padało. Przyszło za to lato, które dla mnie okazało się piekłem. Dojechałem do miasta Ichinomiya, w którym zaprzyjaźniłem się z Pauliną. Zatrzymałem się tam na krótko, bo nie dawałem rady w upale. Wsiadłem na prom i popłynąłem do Sendai.
Ruszyłem na wyprawę po Tōhoku, gdzie spotkał mnie tajfun. Zaczęła się jesień, więc ruszyłem w kolejną podróż. Pojechałem do Tōkyō. Tym razem złapała mnie jesienna pora deszczowa. Nie zobaczyłem przez to Fuji. Chciałem dostać się do Kyōto. Na drodze stanęły dwa tajfuny, ale nie pokrzyżowały mi planów. Spędziłem miesiąc w starej stolicy, podziwiając przepiękną jesień.
Zbliżała się zima. Ruszyłem w podróż na zachód. Dostałem się na wyspę Shikoku, skąd powróciłem na Honshū po znanym szlaku Shimanami Kaidō. Uciekałem przed zimą na południe. Wjechałem na wyspę Kyūshū podwodnym tunelem. Święta spędziłem u japońskich znajomych pod Kumamoto. Zostawiłem u nich swoje rzeczy, aby na kilka tygodni paradoksalnie polecieć do przysypanego śniegiem Sendai i po raz kolejny odpocząć od roweru.
Kontynuując ucieczkę przed zimą, dotarłem na wyspę Amami. Spędziłem tam tydzień, po czym popłynąłem dalej na Okinawę. Pierwotny plan zakładał, że spędzę tam zimę i wrócę na główną wyspę, aby dostać się do Tōkyō. Za namową poznanych ludzi, kupiłem bilet do Tajwanu. Ruszyłem w prawie miesięczną podróż wokół wyspy, odwiedzając stolicę, miejsce kultu fanów Ghibli, przepiękne wschodnie wybrzeże czy najstarsze miasto na wyspie, które kiedyś było stolicą.
Powróciłem do Japonii w okresie kwitnienia moreli japońskiej. Ruszyłem na wschód, niefortunnie trafiając na opad śniegu pod Fuji. Następnie znalazłem się w Tōkyō, gdzie trwało hanami. Wszystkie drzewa wiśni były w pełnym rozkwicie, więc spędziłem kilka dni na fotografowaniu kwiatów. Po raz kolejny odwiedziłem Sendai. Zrobiłem sobie krótką wycieczkę do Seulu w Korei, a po powrocie ruszyłem w 3-tygodniową podróż po Hokkaidō.
Ogrom doświadczenia zdobytego podczas całej mojej podróży jest nieopisywalny. Poznałem setki ludzi, skosztowałem tysiące potraw, odwiedziłem dziesiątki świątyń i chramów, byłem na kilkunastu festiwalach, odpoczywałem w gorących źródłach, w restauracjach i w izakayach, bawiłem się przecudownie. Był to najlepszy okres w moim życiu. Z rozpaczą muszę opuścić ten kraj. Będę jednak wyczekiwał dnia, gdy tu powrócę i na nowo zacznę odkrywać zarówno miejsca poznane, jak i wciąż czekające na moją wizytę. Już teraz nie mogę się tego doczekać.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Miyagi, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Uciekam z Sapporo

  112.56  06:14
Bynajmniej nie z piwem. (Nie każdy jest zaznajomiony z japońskimi markami, więc wyjaśnię, że Sapporo jest również marką piwa). Przez brak miejsc noclegowych w mieście, musiałem wybrać hostel daleko poza nim. Wczoraj zrobiłem sobie trochę wolnego od roweru. Częściowo, bo rano zmieniłem hostel, pedałując kilka kilometrów w deszczu. Zostawiłem rzeczy i wybrałem się z aparatem i parasolką na zwiedzanie miasta, choć deszczu prawie nie było, więc w sumie mogłem zabrać rower. Dorzucam kilka zdjęć z Sapporo do tej wycieczki.
Dzisiaj za to pogoda mnie bardzo zaskoczyła, bo temperatura od rana przekraczała 30 °C. Z kilku dróg do wyboru, wybrałem tę trudniejszą – przez góry. Już od początku zacząłem spotykać rowerzystów w przeróżnych kamizelkach odblaskowych, jak jeden mąż na kolarzówkach. I wszyscy mnie wyprzedzali, bo nie mieli trzeciego koła z sakwami. Najwyżej jakaś większa sakwa spod siodła wystawała ze śpiworem albo kurtką. Zaledwie kilku jechało w przeciwną stronę, więc nie znałem celu tamtego maratonu i nie spotkałem ich przez resztę dnia.
Niekończący się podjazd znalazł swój kres. Miałem plan, aby pojechać wzdłuż jeziora Shikotsu-ko od północnej strony, ale ze znaków drogowych zrozumiałem, że coś się zawaliło albo osunęło i można było się dostać najwyżej do punktu obserwacyjnego, z którego było widoczne jezioro. Zrezygnowałem z tej propozycji i pocisnąłem w dół. Tam czekała mnie spokojna droga wzdłuż brzegu jeziora, na końcu której stał ośrodek z gorącymi źródłami. Jakaś grubsza atrakcja turystyczna, bo było mnóstwo ludzi. Porozmawiałem też z kilkoma rowerzystami, którzy się tam kręcili, a byli z miasteczka obok, przez które planowałem przejechać.
Wahałem się jeszcze, czy nie pojechać wzdłuż jeziora na zachód, ale ostatecznie uznałem, że miałem dość podjazdów. Znalazło się ich jeszcze kilka, ale to już były ostatki. Na zjeździe tych ostatków trafiłem na jakiś kamień, który przebił dętkę (klasyczny snake). Zakleiłem dziurę, potem jeszcze się zatrzymałem, aby poprawić łatkę, bo się odkleiła i wreszcie mogłem kontynuować podróż.
Zjechałem do miasta Tomakomai. Chmury na niebie były coraz ciemniejsze, a dojeżdżając do wybrzeża, trafiłem na mgłę. Przepadła za miastem, więc nawet zobaczyłem ładny zachód słońca. Do hostelu dotarłem przed zmrokiem, zauważając w miasteczku zamek niczym ze średniowiecznej Europy. Zaciekawił mnie, ale jeśli jutro będzie padać, to za dużo nie zobaczę.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Hokkaidō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Otaru jest inny

  80.17  04:08
Jak wczoraj przestało padać, tak dzisiaj miało być spokojnie. Przynajmniej przez parę godzin. Ale wziąłem kurtkę, więc po części byłem przygotowany na nieoczekiwane. Albo oczekiwane, bo w prognozie były 4 godziny deszczu. Chciałem więc wyskoczyć gdzieś za miasto.
Zrobiło się nawet ciepło. Wyjazd z Sapporo był taki, jak myślałem – trudny. Trochę się pokręciłem po mieście, pobłądziłem i wydostałem. Zaskoczył mnie podjazd, bo zapomniałem o nim. Nie był specjalnie wymagający.
Szybko znalazłem się w Otaru. Dojechałem do centrum, gdzie popularną atrakcją jest kanał. Przyciągał setki ludzi i oczywiście ktoś mnie zaczepił. Japończyk. Jego angielski był nawet dobry w wymowie, ale niestety były to wyuczone formułki, bo gdy próbowałem zwrócić uwagę, że było dużo turystów, ludzi, podróżników – on nie rozumiał żadnego z tych rzeczowników. Przynajmniej starał się być miły.
Poza kanałem można zobaczyć wiele murowanych budynków. Kompletnie inny świat niż reszta Japonii. Miałem niewiele czasu, więc poszwendałem się tu i tam, aż na jednej z ulic zostałem zaczepiony przez uczennice, które zaprosiły mnie na tradycyjną herbatę matcha i ciastko. Zgodziłem się, mimo że o Japonii nieco już wiedziałem i taka herbata była trochę chlebem powszednim. Zaprowadziły mnie do świetlicy, gdzie inni zaproszeni turyści kończyli pić herbatę lub czekali na swoją porcję. Zostałem poproszony o wypełnienie ankiety, zrobiły grupowe zdjęcie, zadały kilka pytań. Widać, że się uczyły angielskiego i co nie znały jakiegoś słowa, to zawsze jedna z dziewcząt znała japoński odpowiednik, więc dzieliły się wiedzą. Młodzież zdecydowanie lepiej sobie radzi z językiem niż dorośli. Po wypiciu herbaty dziewczyny pobiegły szukać kolejnych chętnych, a ja ruszyłem w drogę powrotną.
Od kilkudziesięciu minut po niebie przesuwały się ciężkie chmury. Zaczęło kropić. Myślałem, że przerodzi się to w ulewę, ale tylko postraszyło i przestało. Do Sapporo dojechałem nieco zaskoczony dystansem, bo zakładałem zaledwie 60 km.
Kategoria kraje / Japonia, za granicą, góry i dużo podjazdów, Japonia / Hokkaidō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Przylądek Sōya

  150.28  07:42
Co to się dzisiaj wydarzyło to ja nie wiem. Obudziło mnie słońce. Zjadłem hotelowe śniadanie, a był nim sowity bufet i gdy wróciłem do pokoju, zaniepokoił mnie hałas za oknem. Miałem tam, co prawda, strumień z kaskadą, ale dźwięk był głośniejszy. Lał deszcz. Odczekałem trochę i ruszyłem w słońcu. Niestety za zakrętem zaczęło znowu padać. Po kilku minutach przestało i znowu zaczęło. Czułem się jakbym biegał po hotelu i, nie pomijając żadnego pokoju, wskakiwał pod zimny prysznic w każdym z nich. Po pewnym czasie zaczęło to być nudne i irytujące.
Miałem do wyboru kilka dróg. Mogłem pojechać wzdłuż wybrzeża, ale obawiałem się wiatru i ruszyłem przez góry. Całe szczęście niewielkie. Przy okazji po raz kolejny musiałem załatać dętkę w tylnym kole. Powoli kończą mi się łatki, a od dwóch tygodni nie widziałem ani jednego sklepu rowerowego.
Dostałem się do miasta na wybrzeżu. Po drodze widziałem kolejną dawkę opuszczonych domostw, ale także kilka wciąż funkcjonujących gospodarstw wypełnionych zwierzętami hodowlanymi. W ogóle na całej wyspie można poczuć swojskie klimaty, bo obornik jest wszędzie. Przynajmniej poza miastami.
Jak dobrze, że na początku wybrałem góry. Droga wzdłuż wybrzeża była ciężka. Wiał silny wiatr z zachodu. Czasem pojawiały się ściany drzew, to mogłem chwilę odetchnąć. Jakieś 20 km przed celem wyszło słońce i wreszcie deszcz przestał się ze mną bawić. Do tego zrobiło się tak pięknie. Jak na Islandii.
Dostałem się do punktu Japonii wysuniętego najdalej na północ – przylądku Sōya. Słyszałem, że jest to popularny cel dla turystów rowerowych, ale nie spotkałem tam żadnego z nich. Może przyjechałem za późno? Mimo to spotkałem aroganckich turystów, którzy mieli problemy ze zrobieniem jednego zdjęcia i robili ich kilkaset. Całe szczęście udało mi się trafić w moment czystego widoku.
Szybko się zabrałem w dalszą drogę, bo miałem już spory dystans w nogach, a przede mną był jeszcze kawałek. Znów przypomniała mi się Islandia za sprawą lekkiej mgły, chmur, braku słońca. Taki ponury klimat, niczym podczas białej nocy. Wiatr ustał, więc sprawnie dotarłem do centrum Wakkanai, zatrzymując się w prywatnej kwaterze.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Hokkaidō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Samotnie po Japonii

  85.11  04:24
Padało chyba całą noc i przestało nad ranem. Ucieszony, ruszyłem dalej na północ. Było przyjemnie chłodno, jak wczoraj. Niestety po zaledwie kilku kilometrach, gdy pierwsze góry zaczynały mnie otaczać, zaczęło mżyć. Tak się kończy chwalenie dnia przed zachodem słońca.
Miałem do pokonania kilka gór. Mżawka, choć ze zmienną intensywnością opadu, nie przeszkadzała mocno. Na szczycie pierwszego podjazdu przestało padać na czas zjazdu. A na dole spotkałem lisa. Wyglądał na półdzikiego, bo nie uciekł. Pilnował młodego, aby ten zjadł kawałek bułki, na którą czaiły się kruki. Po ocenie sytuacji, samica podeszła do mnie. Widać, że już się nauczyła, że od człowieka dostanie jedzenie bez większego wysiłku. Zawiodłem ją, bo po krótkiej sesji zdjęciowej pojechałem w swoją stronę.
Przejechałem jeszcze kilka górek. Mżawka ustąpiła chyba za drugim szczytem. Nawet słońce wyszło pod koniec podróży. Ostatni odcinek był niestety torturą, bo zaczęło mocno wiać z północy. Ale przeżyłem i dojechałem do hotelu.
To jest rzadkość w Japonii, ale przez całą dzisiejszą drogę minęło mnie tak mało aut, że obawiałem się o spotkanie z niedźwiedziem, jednak poza tamtym lisem, paroma psami, farmą krów i trzema owcami nie widziałem więcej ssaków. Zobaczyłem za to kolejną dawkę opuszczonych wsi i domostw, które zapadły się prawdopodobnie pod ciężarem śniegu. A skoro było niewiele domostw, to i sklepu nie uświadczyłem. Całe szczęście rano kupiłem w supermarkecie banany na drogę, więc nie umarłem z głodu.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Hokkaidō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Park Narodowy Daisetsuzan

  119.08  06:15
To zdecydowanie nie był mój dzień. Ruszyłem po 7, bo miałem przed sobą długą drogę prawie cały czas pod górę. Już od rana temperatura dochodziła do 30 °C, a potem i przekraczała tę wartość. Do tego znowu miałem dziurę w dętce w przyczepce, ale tylko dopompowałem powietrza, aby nie tracić czasu. W sumie straciłem go trochę, gdy zorientowałem się, że jechałem w złym kierunku. Na domiar złego tylna przerzutka zaczęła ocierać o szprychy. Hak wyglądał w porządku. Tak jakby linka się poluzowała, ale nie miałem racjonalnego wytłumaczenia, jak do tego mogłoby dojść.
Droga nie była mocno stroma, więc byłem zaskoczony sprawną jazdą. Upał dawał się we znaki, a pobocza dróg były pozbawione drzew dających cień. Kilkadziesiąt kilometrów wspinaczki doprowadziło mnie do długiego tunelu. Temperatura spadła drastycznie. Niestety nie cieszyłem się tym długo. Za tunelem był zjazd do wioski. Całe szczęście, że tam była, bo zużyłem całą wodę, a po drodze nie znalazłem ani jednego automatu z napojami. Mijałem same opuszczone domy. Pomyśleć, że kiedyś żyło tam tylu ludzi.
Kupiłem kilka butelek na zapas (automaty wydają napoje od 0,4 do 0,6 litra). Pozostało kilkanaście kilometrów znowu w górę. Poziome znaki na jezdni wskazujące możliwość jazdy rowerem mnie zaskoczyły, ale potem okazało się, że prowadziły do krótkiej drogi dla rowerów, która uciekła nieco od głównej drogi i postawili znaki ostrzegające przed niedźwiedziami. Wciąż nie spotkałem żadnego, ale na końcu drogi trafiłem na przepiękne widoki. Strome zbocza wąwozu, zupełnie jak w Dolinie Prądnika, tylko zamiast wapieni – bazalt. Trochę jak Organy Wielisławskie czy Małe Organy Myśliborskie, ale w dużo większej skali. Z takimi widokami dojechałem do wioski Sōunkyō, której nazwa jest jednocześnie nazwą wąwozu, który z kolei znajduje się w największym parku narodowym w Japonii. Tuż przed hostelem para Polaków na rowerach zauważyła moją flagę przyczepioną do przyczepki, więc mnie zatrzymali i chwilę pogadaliśmy. Tak rzadko mam okazję pogadać z Polakami w cztery oczy. Oni pokierowali się na kemping (też chciałbym tak), a ja do mojego hostelu.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Hokkaidō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Podprefektura Ochock

  109.18  05:24
Hokkaidō jest olbrzymią prefekturą (odpowiednik województwa w Polsce), dlatego została ona podzielona na podprefektury. Z powodu bliskości Morza Ochockiego, nazwa podprefektury, w której się znalazłem, została kilka lat temu zmieniona na podprefekturę Ochock albo raczej Ohōtsuku z japońskiego, a po angielsku Okhotsk, co jest widoczne na wszystkich zromanizowanych znakach.
Dzień rozpoczął się ciepło, ale pochmurnie. Wyjeżdżając z miasta, natrafiłem na drogę dla rowerów. Nie mogłem znaleźć miasta, do którego prowadziła, ale szczęśliwym trafem była mi po drodze i przejechałem prawie całą jej długość. Jak się okazało, droga została wybudowana na miejscu dawnej kolei. Dodatkowy plus za zerowy ruch.
To w sumie tyle z ciekawych rzeczy. Po nocnym deszczu pozostało dużo kałuż. Przed południem wyszło na chwilę słońce, ale na krótko. Nie było za dużo widoków. W przeciwieństwie do reszty Japonii, na Hokkaidō lata mnóstwo robaków – zupełnie jak w Polsce, więc trzeba często strzepywać wiercących się gapowiczów. Godzinę przed dojazdem do hotelu temperatura mocno spadła i martwiłem się, że zacznie lać, ale do końca dnia było sucho.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Hokkaidō, po dawnej linii kolejowej, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Na ziemi ludu Ainu

  82.15  04:05
Był pochmurny i chłodny poranek. Zjadłem śniadanie w hostelu i ruszyłem do pobliskiego Muzeum Folkloru, które wczoraj było już zamknięte. Minął tydzień od przybycia na Hokkaidō, a tak mało znalazłem informacji o ludzie Ainu, który był pierwotnym mieszkańcem wyspy.
Spędziłem godzinę, chłonąc wiedzę. Gdyby nie Japończycy, pewnie nadal istniałoby królestwo Ryūkyū, a Hokkaidō byłoby własnością ludu Ainu. Podobny los mógł czekać Tajwan i Koreę. Historia Japonii jest naprawdę burzliwa.
Musiałem uporać się z dłuższym podjazdem. Całe szczęście nie był stromy. W międzyczasie słońce zaczęło przedzierać się między chmurami. Na szczycie trafiłem na restaurację i sklep z pamiątkami. W pierwszym nie mogłem dojść co jest czym w menu (przed wejściem kupowało się bilet w automacie, ale przyciski miały tylko japońskie napisy) i ostatecznie wyszedłem głodny, ale w sklepie kupiłem sobie lokalną koszulkę. W sumie mam już tyle pamiątek z Japonii, że ciężko będzie je upchać w gablocie po powrocie do Polski.
Nieopodal obiektu znajdował się punkt widokowy. A okolica znów mi przypomniała o Islandii. Głownie za sprawą budulca, bo przecież jezioro znajduje się w olbrzymiej kalderze wygasłego wulkanu. Tylko strasznie tam wiało.
Dalszą drogę miałem daleko w dół. Pięćdziesiątka na liczniku była normą. Aż niektórzy kierowcy nie wiedzieli, czy mogą mnie wyprzedzić, bo w Japonii niby jest ograniczenie do 50 km/h, ale na obszarach niezamieszkałych mało kto tak wolno jeździ. Dotarłem do miasteczka Bihoro, zjadłem i skierowałem się do Abashiri. Tym razem widoki przypomniały mi Słowację. Jak ja dawno tam byłem. Jeździłem co roku, ale wyjazd do Japonii to zmienił. W ogóle za miesiąc wyjeżdżam z Japonii, więc może dlatego tak mnie na sentymenty bierze. Albo to Hokkaidō jest miejscem, w którym można podziwiać widoki z Europy.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Hokkaidō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Droga do jeziora

  90.01  04:51
Sobota. Wstałem leniwie, jako ostatni zszedłem na hotelowe śniadanie. Oczywiście bufet, ale wszystkie miski były prawie pełne. Zjadłem i ruszyłem. Było bardzo zimno. Aż założyłem nogawki i myślałem o drugiej bluzie. Nie było tragicznie, więc na myśleniu się skończyło.
Już na początku podróży załatwiłem sobie przerwę, bo byłem nieuważny podczas jazdy poboczem i wjechałem na kamienie. Zakleiłem w dętce z przodu dwie dziury, czyli typowego snake’a. Pierwsze kilometry przyniosły wiele podjazdów. W międzyczasie wyszło słońce i zaczęło robić się upalnie. Termometr wskazywał na 20 °C, choć odczuwalnie było dużo więcej. Z mapy turystycznej dowiedziałem się, że obok znajdował się olbrzymi park narodowy. Szkoda, że kilka kolejnych dni miałem już zaplanowanych i nie mogłem się zatrzymać na dłużej, bo zauważyłem kilka ciekawych szlaków, w tym prowadzących do punktów widokowych. Uwielbiam punkty widokowe, a dzień robił się idealny na podziwianie panoram górskich. Tylko nie miałem siły na wspinanie się, więc odłożyłem to na inną okazję.
Dotarłem do miasteczka Teshikaga, w granicach którego znajdują się dwa jeziora. Cały obszar jest właściwie zbiorem wygasłych wulkanów, które tysiące lat temu wyrzeźbiły dwa jeziora. Kierowałem się do Kussharo-ko, które poleciła mi Ai, choć obok było jezioro Mashū-ko, którego zdjęcia mnie bardziej zauroczyły, ale zobaczyłem je za późno, aby planować cokolwiek. W złotych promieniach słońca dojechałem do schroniska młodzieżowego.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Hokkaidō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Kto pierwszy na drugą stronę wyspy?

  127.66  06:45
Islandzka pogoda nie ustaje. Chmury kłębiły się na niebie, tworząc piękne scenerie. Wstałem wcześnie rano, bo czekała mnie bardzo długa droga do celu. Było chłodno i bardzo wietrznie. Liczyłem na wczorajszy wiatr z zachodu, ale się przeliczyłem, bo zaczęło wiać ze wschodu, czyli bardzo nie na rękę.
Wydostałem się z miasta, ale droga była słaba, więc pojechałem nieco dalej, aby dostać się na wały przeciwpowodziowe. Droga nie była w najlepszym stanie, ale przynajmniej miałem ją tylko dla siebie. Gdyby jeszcze ten wiatr się zmienił.
Chcąc skrócić sobie pokręconą drogę, ruszyłem na wzgórza. Wygodny asfalt się skończył i wjechałem na szuter. Rower szosowy dawał radę za wyjątkiem stromych górek. Las stawał się coraz bujniejszy, a w pewnym miejscu wjechałem w strefę... dla cykad. Słyszałem z daleka ich odgłosy, a gdy przekroczyłem tę granicę, ich dźwięki towarzyszyły mi nieprzerwanie jeszcze przez kilka godzin. Jednak najbardziej mnie przerażało to, że słyszałem tylko cykady. Była to przeraźliwa „cisza”, bo wtedy zorientowałem się, że mogę nie być sam. Nie chodziło o ludzi, a o niedźwiedzie. Nie spotkałem żywej duszy od wjazdu do lasu, więc byłem odrobinę przerażony.
W końcu natrafiłem na bramę w środku lasu. Otworzyłem ją i za zakrętem znalazłem drogę asfaltową. Za sobą zaś informację ostrzegającą o niedźwiedziach. Żaden mnie nie zjadł, więc – jak to mówią – głupi ma szczęście.
Droga wzdłuż wybrzeża na początku przypominała te z Islandii. Było po prostu przepięknie. Szkoda tylko, że wiało. No, ale udało mi się sprawnie dojechać do miasta. W sumie wjechałem do niego na 50 km przed znalezieniem się w centrum, ale to szczegół. Po drodze spotkałem pierwszych na Hokkaidō rowerzystów z sakwami. Byli to również pierwsi spotkani sakwiarze w Japonii przez kilka ostatnich miesięcy. Przejazd przez miasto był trudny. Nierówne chodniki, duży ruch na ulicach i światła zmieniające się za szybko. Chyba z godzinę mi zeszło na przejechaniu przez zabudowania do mojego hotelu.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, setki i więcej, terenowe, z sakwami, za granicą, Japonia / Hokkaidō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery