Z Babą Jagą nie polubiliśmy się. Byłem u Kargula, ale u Pawlaka jakoś nie miałem ochoty zawitać. Szczerze wymęczyli mnie :)
Wczoraj, podczas powrotu busem ze Ścinawy przez Lubin, widziałem kilka dróg prowadzących w las. Wymyśliłem więc plan, aby zwiedzić tereny na północ od Lubina, bowiem na mojej mapie nie ma tam zbyt wielu odfajkowanych miejsc. Postanowiłem, że będzie terenowo i tak też było, w dużych dawkach ;)
Wyjechałem z domu niewcześnie, bo jestem śpiochem i o 10:30 ruszyłem. Najpierw włożyłem lekką bluzę, ale było ciut chłodno, więc zamieniłem ją na jakąś termoaktywną, którą niedawno dorwałem w promocji w Decathlonie i tak spędziłem w niej cały dzień. Jesienne słońce nie jest tak upalne, a że nie było go dużo (w większości siedziałem w lesie ;p), to nie było w tej bluzie za gorąco. Jedyny mankament jest taki, że długo schnie podczas noszenia, choć do domu wróciła sucha.
Skierowałem się na początek na Chróstnik. W Gorzelinie zauważyłem, że przyjechałem drogą, którą już znam, choć wydawało mi się, że jest bardziej zarośnięta. Kolejne drogi mijałem szybko, choć były to w głównej mierze drogi leśne, no i kilka polnych. Dostałem się do krajowej trójki, którą rozdziela pas zieleni z barierką, więc trochę gimnastyki i jadę dalej. Tuż przed Polkowicami (41 km) miałem średnią 20 km/h, co nie jest złą średnią jak na terenową jazdę.
Polkowice nie zachwyciły mnie. Kolejne miasto, gdzie jest za dużo dróg jednokierunkowych bez kontrapasów, a jedną drogą rowerową tam jechałem. No, krótką, ale zawsze to coś. Pojechałem do Guzic, aby dojechać do Dużej Wólki. Mniej więcej w połowie drogi zauważyłem znaczek:
"MTB Obiszów Bike Park". Z ciekawości chciałem zobaczyć co to takiego. Wjechałem więc w wyznaczoną ścieżkę i tak jechałem i jechałem aż wpadłem na to, że jest to singletrack, a nazwa "Bike Park" nie oznacza żadnego parku ani parkingu. Cóż? Postanowiłem, że przejadę się do końca. W międzyczasie miewałem dość, ale parłem dalej. Wygrałem nawet z Babą Jagą, najgorszym podjeździe, jaki kiedykolwiek zrobiłem. Wyglądał jak Droga Kalwaryjska na Górzec, ale dał się podjechać. Według zarządców tej drogi, maks. nachylenie ma 16,5%, a średnie 9,5%, choć ja dałbym mu co najmniej 20% :P Przejechałem w sumie niewiele, bo końcówkę całej trasy. Nie mogę znaleźć informacji o jej długości, absolutnie nic poza dojazdem, ale patrząc na trasy organizowanych tam maratonów, jest to ok. 30 km. Nie sądzę, bym potrafił przejechać całość. Chyba że robi się to lżej na rowerze MTB. Ten tor kosztował mnie nawrotem bólu w stawie kolanowym.
Czas zmierzyć do Żelaznego Mostu, a konkretnie do jeziora o tej nazwie, bo wieś jest na południe od zbiornika. Nie sądziłem, że to jest takie duże i wysokie. W dodatku tak szybko ukończyli go. Ciekawe skąd tyle ziemi wzięli.
W Krzydłowicach dojrzałem ruiny pałacu, które mnie zaciekawiły, więc pojechałem rzucić na nie okiem. Obiekt nie wygląda na bezpieczny, ale ogrodzenia nie ma, a dużo śmieci mija się na drodze, więc myślę, że miejsce jest chętnie odwiedzane przez lokalną społeczność. W dalszej drodze minąłem kolejne wycinki drzew, których bardzo nie lubię. W środku lasu, na asfaltowej drodze, na odcinku 200 m jest zakaz ruchu z powodu wycinki. O dziwo zakaz jest tylko na tabliczce. Szlabanu żadnego, więc skoro wycinka w tej chwili nie trwała, to czym miałem się przejmować?
Miałem jechać przez Gwizdanów, ale przed Bytkowem zobaczyłem na mapie krótszą drogę. Byłem zmęczony po torze MTB, więc wybrałem krótszy odcinek przez Rudną. W Starej Rudnej trochę pobłądziłem, ale w końcu trafiłem dobrze, dojeżdżając do Kargula (182 m). Pawlak (171 m) nie był mi po drodze, więc go ominąłem, jak i Aleję "Samych swoich" (dziwne, bo nie ma nic o niej w internecie; może przekręciłem nazwę?).
Z Ręszowa do Niemstowa przejechałem się zarośniętą drogę, którą niedawno przedzierałem się do Ścinawy. W ogóle, to zauważyłem, że od jakiegoś czasu jadę czerwonym szlakiem pieszym. Jest to
szlak dookoła Lubina i ma 85,5 km. Mimo że jest to szlak pieszy i trochę zarośnięty jak na mój rower, to chcę nim przejechać :)
Do domu dojechałbym już bez przygód, gdyby nie blondynka za kierownicą z Kenem w różowym aucie nie pomylili miejsca lub czasu swojej ewolucji. W Gogołowicach wyjeżdżaliśmy z przeciwnych stron drogi krajowej nr 36. Ja prosto, oni też prosto. Gdy w końcu można było przejechać, ja ruszam, oni też i co? Blondi skręca w lewo, choć tego po pierwsze nie zasygnalizowała, a po drugie nie ma najmniejszego prawa tego zrobić, gdy ja jadę prosto. Wnerwili mnie, ale miałem już blisko do domu. Ostatnia droga leśna, dalej parę wsi i po zmroku docieram, patrząc na zachód, gdzie niebo przepięknie się żarzyło. Aż szkoda było robić zdjęcie moim marnym telefonem. Pora odpocząć :)