Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2012

Dystans całkowity:1565.41 km (w terenie 294.49 km; 18.81%)
Czas w ruchu:80:09
Średnia prędkość:18.91 km/h
Maksymalna prędkość:62.20 km/h
Suma podjazdów:12101 m
Liczba aktywności:17
Średnio na aktywność:92.08 km i 5h 00m
Więcej statystyk

Wrzesień 2012

50.00
Dojazdy do pracy i inne sprawy.
Kategoria rowery / Trek, kraje / Polska

Kolorowe jeziorka

122.7906:37
Bożena do mnie wczoraj pisze tuż przed północą, że nazajutrz jadą w Rudawy i pyta mnie czy dołączę. Po mojej wyczerpującej wycieczce jakoś nie byłem przekonany, ale gdy wyjaśniła, że tempo będzie wycieczkowe, bo wszyscy są zmęczeni, to zgodziłem się. Byliśmy umówieni na godz. 9, Jarek do mnie rano pisze, że Bożena zaspała i umawiamy się na 9:30, więc mogłem ślamazarnie kontynuować moje poranne czynności.
Wspólnie z Jarkiem, Olkiem, Bożeną i Anią wyruszyliśmy zwykłą trasą do Męcinki, spotykając nad Zaporą Słup dwóch rowerzystów z Jawora, którzy do nas dołączyli, ale nasze wycieczkowe tempo ich trochę zmęczyło, a zaczęliśmy podjazd pod Górzec szutrami, więc oni odpadli. Dalej przez Muchów i Lipę do Kaczorowa, gdzie odpoczęliśmy po zaliczeniu kolejnego dziś długiego podjazdu na wzgórzu, robiąc fotki chmurkom, pająkom i widokom, zajadając się ciastkami (Krakuski Duetki były bardzo smaczne) i czekając na Łukasza, który miał do nas dołączyć.
Ze wzgórza ruszyliśmy na drogę do Marciszkowa. Szlakiem, najpierw przez rzekę Bóbr, po kamienistych drogach do Wieściszowic, a dalej zaliczając kolejne podjazdy, sesję zdjęciową z pięknym widokiem, wspinaczkę z rowerami, zjazdy wieloma kamienistymi szlakami (nawet mnie się udało bez żadnej wpadki), dojechaliśmy do Błękitnego Jeziorka. Po kolejnym wspólnym zdjęciu pojechaliśmy dalej, gubiąc Anię, która chciała zobaczyć to jeziorko z dołu. Przy Purpurowym Jeziorku zatrzymaliśmy się na kolorowe pierogi. Ja dostałem ostatniego niebieskiego, a reszta moich frykasów była czerwona :P
Zbliżała się późna godzina, nie każdy miał oświetlenie, więc z rekreacyjnego wyjazdu zrobił się sprint. Na szczęście teraz w większości były to zjazdy, choć szybko się ochładzało. Powrót tym samym szlakiem z uproszczeniem, którym był przejazd przez Chełmiec. W Słupie zaliczyłem glebę, bo wjechałem w jakiś dołek przed szlabanem, ale na szczęście trawa była miękka. I na koniec przejazd wałem nad Kaczawą, którym jechałem pierwszy raz. Ładna alternatywa dla jazdy po dziurawych asfaltach :)
Wrzesień uważam za zakończony. Pobiłem nawet ilość przejechanych kilometrów z lipca, no ale jakie ja trasy robiłem w tym miesiącu! Szkoda, że od jutra zaczyna się uczelnia. Mam nadzieję, że będę miał równie dużo czasu, co w zeszłym semestrze, a pogoda będzie sprzyjać i nie będę musiał zaopatrywać się w cieplejsze ubrania na rower.
Kategoria Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, Park Krajobrazowy Chełmy, setki i więcej, ze znajomymi, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Nad Żelazny Most

127.9407:05
Z Babą Jagą nie polubiliśmy się. Byłem u Kargula, ale u Pawlaka jakoś nie miałem ochoty zawitać. Szczerze wymęczyli mnie :)
Wczoraj, podczas powrotu busem ze Ścinawy przez Lubin, widziałem kilka dróg prowadzących w las. Wymyśliłem więc plan, aby zwiedzić tereny na północ od Lubina, bowiem na mojej mapie nie ma tam zbyt wielu odfajkowanych miejsc. Postanowiłem, że będzie terenowo i tak też było, w dużych dawkach ;)
Wyjechałem z domu niewcześnie, bo jestem śpiochem i o 10:30 ruszyłem. Najpierw włożyłem lekką bluzę, ale było ciut chłodno, więc zamieniłem ją na jakąś termoaktywną, którą niedawno dorwałem w promocji w Decathlonie i tak spędziłem w niej cały dzień. Jesienne słońce nie jest tak upalne, a że nie było go dużo (w większości siedziałem w lesie ;p), to nie było w tej bluzie za gorąco. Jedyny mankament jest taki, że długo schnie podczas noszenia, choć do domu wróciła sucha.
Skierowałem się na początek na Chróstnik. W Gorzelinie zauważyłem, że przyjechałem drogą, którą już znam, choć wydawało mi się, że jest bardziej zarośnięta. Kolejne drogi mijałem szybko, choć były to w głównej mierze drogi leśne, no i kilka polnych. Dostałem się do krajowej trójki, którą rozdziela pas zieleni z barierką, więc trochę gimnastyki i jadę dalej. Tuż przed Polkowicami (41 km) miałem średnią 20 km/h, co nie jest złą średnią jak na terenową jazdę.
Polkowice nie zachwyciły mnie. Kolejne miasto, gdzie jest za dużo dróg jednokierunkowych bez kontrapasów, a jedną drogą rowerową tam jechałem. No, krótką, ale zawsze to coś. Pojechałem do Guzic, aby dojechać do Dużej Wólki. Mniej więcej w połowie drogi zauważyłem znaczek: "MTB Obiszów Bike Park". Z ciekawości chciałem zobaczyć co to takiego. Wjechałem więc w wyznaczoną ścieżkę i tak jechałem i jechałem aż wpadłem na to, że jest to singletrack, a nazwa "Bike Park" nie oznacza żadnego parku ani parkingu. Cóż? Postanowiłem, że przejadę się do końca. W międzyczasie miewałem dość, ale parłem dalej. Wygrałem nawet z Babą Jagą, najgorszym podjeździe, jaki kiedykolwiek zrobiłem. Wyglądał jak Droga Kalwaryjska na Górzec, ale dał się podjechać. Według zarządców tej drogi, maks. nachylenie ma 16,5%, a średnie 9,5%, choć ja dałbym mu co najmniej 20% :P Przejechałem w sumie niewiele, bo końcówkę całej trasy. Nie mogę znaleźć informacji o jej długości, absolutnie nic poza dojazdem, ale patrząc na trasy organizowanych tam maratonów, jest to ok. 30 km. Nie sądzę, bym potrafił przejechać całość. Chyba że robi się to lżej na rowerze MTB. Ten tor kosztował mnie nawrotem bólu w stawie kolanowym.
Czas zmierzyć do Żelaznego Mostu, a konkretnie do jeziora o tej nazwie, bo wieś jest na południe od zbiornika. Nie sądziłem, że to jest takie duże i wysokie. W dodatku tak szybko ukończyli go. Ciekawe skąd tyle ziemi wzięli.
W Krzydłowicach dojrzałem ruiny pałacu, które mnie zaciekawiły, więc pojechałem rzucić na nie okiem. Obiekt nie wygląda na bezpieczny, ale ogrodzenia nie ma, a dużo śmieci mija się na drodze, więc myślę, że miejsce jest chętnie odwiedzane przez lokalną społeczność. W dalszej drodze minąłem kolejne wycinki drzew, których bardzo nie lubię. W środku lasu, na asfaltowej drodze, na odcinku 200 m jest zakaz ruchu z powodu wycinki. O dziwo zakaz jest tylko na tabliczce. Szlabanu żadnego, więc skoro wycinka w tej chwili nie trwała, to czym miałem się przejmować?
Miałem jechać przez Gwizdanów, ale przed Bytkowem zobaczyłem na mapie krótszą drogę. Byłem zmęczony po torze MTB, więc wybrałem krótszy odcinek przez Rudną. W Starej Rudnej trochę pobłądziłem, ale w końcu trafiłem dobrze, dojeżdżając do Kargula (182 m). Pawlak (171 m) nie był mi po drodze, więc go ominąłem, jak i Aleję "Samych swoich" (dziwne, bo nie ma nic o niej w internecie; może przekręciłem nazwę?).
Z Ręszowa do Niemstowa przejechałem się zarośniętą drogę, którą niedawno przedzierałem się do Ścinawy. W ogóle, to zauważyłem, że od jakiegoś czasu jadę czerwonym szlakiem pieszym. Jest to szlak dookoła Lubina i ma 85,5 km. Mimo że jest to szlak pieszy i trochę zarośnięty jak na mój rower, to chcę nim przejechać :)
Do domu dojechałbym już bez przygód, gdyby nie blondynka za kierownicą z Kenem w różowym aucie nie pomylili miejsca lub czasu swojej ewolucji. W Gogołowicach wyjeżdżaliśmy z przeciwnych stron drogi krajowej nr 36. Ja prosto, oni też prosto. Gdy w końcu można było przejechać, ja ruszam, oni też i co? Blondi skręca w lewo, choć tego po pierwsze nie zasygnalizowała, a po drugie nie ma najmniejszego prawa tego zrobić, gdy ja jadę prosto. Wnerwili mnie, ale miałem już blisko do domu. Ostatnia droga leśna, dalej parę wsi i po zmroku docieram, patrząc na zachód, gdzie niebo przepięknie się żarzyło. Aż szkoda było robić zdjęcie moim marnym telefonem. Pora odpocząć :)
Kategoria Polska / dolnośląskie, setki i więcej, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Ponownie Górzec

45.3102:11
Dziś kolejny dzień na Górzcu. Do ekipy z wczoraj dołączył do nas Olek i tak, po moim 8-minutowym spóźnieniu, ruszyliśmy w stronę Męcinki, spotykając przed Słupem Marka. Dołączył on do nas za namową, jednak dojechał z nami tylko do Męcinki, a stamtąd w piątkę ruszyliśmy do podjazdu na Górzec Drogą Kalwaryjską. Ja pomimo prób nie potrafiłem utrzymać równowagi, więc odpuściłem, wjeżdżając szutrami na szczyt. Dosłownie, bo nie widząc reszty na górze, pojechałem ścieżką, aby spojrzeć w dół, a ponieważ zauważyłem odbijającą drogę, to skręciłem w nią, wjeżdżając w ten sposób pod przedostatnią kapliczkę. Dalej już wszedłem po schodach, żeby rzucić okiem na widoki, które są zasłaniane przez liczne drzewa, no i wróciłem na dół. W połowie drogi usłyszałem (prawdopodobnie) Łukasza, więc pewnie się niecierpliwili ;]
Szybki zjazd szutrami, ja ćwiczyłem podskoki, aby nie uderzyć za mocno w krawężnik, reszta jakoś się tym nie przejmowała na swoich szerokich oponach. Też czasem myślę nad zmianą, ale chyba dopóki nie nauczę się balansować ciałem podczas stromych podjazdów, dopóty na podjazdy one mi się nie przydadzą. Ogólnie, to zazdroszczę tego, że na szerokich oponach można jechać bez obawy o snake'a, a tych ja już niestety parę złapałem. Nie wiem, może się do tego przekonam podczas zmiany opon, gdy dotrę obecne semi-slicki.
Nim wyjechaliśmy z lasu, zatrzymaliśmy się na chwilę kontemplacji przy sosnowej kłodzie, leżącej w poprzek drogi jako blokada dla aut. Była myśl, żeby ją przeskoczyć przy dużej prędkości. Myśl odleciała, gdy przyszedł rozsądek. Ja dopiero trenuję podskoki, więc daleko byłoby mi do takiego skoku.
Przed Męcinką Bożena dodała gazu, jednak przyjechała jako ostatnia pod sklep. Wszyscy myśleliśmy, że da radę :) Pod sklepem krótka przerwa na ciasteczka i ruszamy dalej w pogoń za Markiem. W Kościelcu przekroczyłem dopuszczalną prędkość o 13 km/h. W Legnicy nie miałem już sił na odprowadzenie Bożeny, więc przez park doczołgałem się do domu. Chyba staw kolanowy się odezwał. Trzeba odpocząć.
Kategoria Park Krajobrazowy Chełmy, góry i dużo podjazdów, Polska / dolnośląskie, ze znajomymi, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Na Górzec i ptasie mleczko

51.7002:25
Powrót do Legnicy. Wczoraj Bożena poinformowała mnie o wycieczce, więc dzisiaj wspólnie z nią, Jarkiem i Łukaszem (wszyscy wymienieni w kolejności przybycia) ruszyliśmy na Górzec. W sumie, to nie wiedziałem (haha!), że będziemy na niego uderzać. Zadzwonił do mnie Jarek z pytaniem gdzie mógłbym dojechać. Prawie gotowy wybrałem Park Miejski i o dziwo byłem na miejscu jako drugi. Szybkim tempem dojechaliśmy do Bogaczowa, aby zacząć podjazd terenowy. Jakoś wjechałem na drogę pierwszy i nie wiem co się działo za mną, ale okrzyki wydawane przez Łukasza świadczyły o burzliwej walce z podjazdem i gorącym dopingu dla Bożeny.
Na szutrach spokojnie, ja typowo z tyłu, a na górze rozdzielamy się. Słowa Jarka o trudnym technicznie zjeździe nie napawały mnie optymizmem przy moich wąskich oponach i v-brake'ach. Oni zjechali Drogą Kalwaryjską, a ja wróciłem szutrami, uważając na to, by nie złapać snake'a i dojechałem do nich, czekających na dole. Jeszcze jeden zjazd z zakrętem, przed którym zostałem ostrzeżony przez Jarka, jednak sądziłem, że tyczy się to następnego, a nie tego, przed którym ledwo wyhamowałem. W ogóle dziwię się, że przy takiej ilości kamieni, jaką odczułem na mojej obręczy, nawet nie złapałem kapcia.
W Męcince z Jarkiem poczekaliśmy na pozostałą dwójkę, która wybrała drogę dłuższą, zrobiliśmy małe zakupy i rozbiliśmy się nad Zbiornikiem Słup, żeby wsunąć ptasie mleczko, którego fundatorką była Bożena, za co serdecznie wszyscy dziękujemy. Tak swoją drogą, to pierwszy raz jadłem ten specjał ;P
Zebraliśmy się i była myśl, aby szybkim tempem dotrzeć do Legnicy. To szybkie tempo odczułem dopiero w Kościelcu, z którego wyjeżdżaliśmy z dużą prędkością. Na szczycie ostatniego podjazdu przed wiaduktem nad autostradą miałem 39 km/h, a na łagodnym zjeździe o dziwo tylko 45-46 km/h.
Na koniec przez Bogaczów odprowadziliśmy Bożenę, a dalej ścieżkami rowerowymi, które niekoniecznie są dobrej jakości (drogowcy łatają asfalt, czemu więc nie załatają ścieżek rowerowych?), mijając nieudaną próbę wymuszenia pierwszeństwa na autobusie, ul. Wrocławską do centrum. Teraz zauważyłem, że Legnica ma Stare Miasto. Hmm... Mapy mogą wiele nauczyć ;]
Kategoria Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, Park Krajobrazowy Chełmy, ze znajomymi, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Nieudana próba: wokół Tatr

70.4004:07
Miała być piękna podróż wokół najwznioślejszych gór Polski, jednak nie wszystko się zawsze udaje. Tak było i tym razem.
Dzień rozpocząłem wcześnie, bo po naprawie komputera wciągnęła mnie instalacja wcześniej używanych aplikacji (4 lata na tym samym systemie) i obudziłem się po 8. Pogoda była ładna, nawet ciepło; prognoza zapowiadała lekki opad deszczu – po południu – ale nic nie popadało...
Postanowiłem poszukać rękawic na rower. W Decathlonie cena jest zbyt duża w stosunku do jakości, więc nawiedziłem centrum handlowe M1 nieopodal Decathlonu. Wyboru żadnego; sezon jesienny tylko Decathlonowi nie jest obcy. Wykręciłem 19 km, a mogłem włączyć rejestrację śladu. Nie pamiętam jednak całej drogi, więc nie będę rysował trasy (nie doliczyłem jej też do tego wyjazdu, bo lubię mieć wszystko udokumentowane na śladzie).
Po powrocie do domu spakowałem się, choć szło mi to ślamazarnie, stąd też zjechałem windą o godz. 20. Jakie było moje zdziwienie, gdy na zewnątrz padało. Co prawda przed wyjściem usłyszałem jedną kroplę uderzającą o parapet (dźwięk typowy dla opadu), jednak sądziłem, że tylko mi się wydawało. Nie wiedziałem co robić. Stałem pod zadaszeniem i czekałem. Odczekałem pół godziny i w końcu przestało padać. Ruszyłem. Rzecz wiadoma, że po deszczu mamy kałuże, setki kałuż. Lubię kałuże, kocham je. Mógłbym się w nich taplać godzinami. Tylko wiecie co? Jest jeden warunek – kałuże muszą być suche. Tak jechałem, ochlapywany, wpadając od czasu do czasu w niewidoczne koleiny, wypełnione po brzegi deszczówką.
Dziś dzień bez samochodu, a na ulicach (w dodatku w sobotę) ruch jakby to był dzień w samochodzie. Z początku chciałem się dostać do Rabki-Zdrój drogą, którą zrobiłem to za pierwszym razem. Mały problem z orientacją w Krakowie, a później już z górki pod górki. Mój staw kolanowy zaczął się odzywać. Po drodze trafiłem też na zamkniętą drogę z objazdem, przez co nadrobiłem trochę trasy. Później jeszcze jeden objazd, ale ulżyło mi, gdy się zorientowałem, że nie jest to objazd na mojej drodze. Przy przewidzianym dystansie ponad 370 km, każdy nadmiarowy kilometr nie podobał mi się.
Zacząłem się dziwnie czuć. Taka senność połączona z osłabieniem. Postanowiłem dojechać do Myślenic, zjeść coś i zastanowić się czy dam radę kontynuować. Wolałem zawrócić, bo jeśli zasłabłbym lub przysnął, nie skończyłoby się to dobrze.
Nie mogłem się już doczekać, aż wrócę do domu i położę spać. Dystans nie był duży, ale teren pagórkowaty. Jak już dojechałem do Krakowa, to czekała mnie kolejna niespodzianka – remont wiaduktu nad autostradą. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby mnie nie skierowali na autostradę. Mnie, rowerzystę. Brawa dla drogowców (teraz przypomniały mi się słowa zwierciadła przedstawiającego trzy kandydatki w Shreku). Złamałem zakaz (wjazdu) i przedostałem się do chodnika, którego na szczęście jeszcze nie dopadł remont, i dojechałem nim do ulicy dwukierunkowej.
Jest druga w nocy, Kraków jeszcze nie śpi, a najgłośniejsi oczywiście obcokrajowcy. I najwięcej ludzi nie na Grodzkiej, nie na Rynku, a na Sławkowskiej, którą zwykłem przedostawać się ze Starego Miasta do domu.
Uważam, że dobrze zrobiłem zawracając. Jeszcze nie jedna okazja będzie, aby objechać te góry i nie tylko te :)
Kategoria góry i dużo podjazdów, Polska / małopolskie, po zmroku i nocne, z sakwami, kraje / Polska, rowery / Trek

Rowerem po Krakowie, odcinek 18

40.9101:53
To najpewniej ostatnia taka wycieczka w tym roku po Krakowie. Kilka dni nie było pogody, więc odpoczywałem. Staw kolanowy przestał mnie boleć; mam nadzieję, że tak już pozostanie. Dzisiaj zaplanowałem przejechać się po mieście i zerknąć na promocje w Decathlonie. Często miewałem problemy z dostaniem się tam, jednak wystarczy dostać się nad Wisłę i dojechać do końca ścieżką dla rowerów, a stamtąd przez most i prawie jest się na miejscu. Sprytne, tylko trzeba się dostać nad tę Wisłę. Najbezpieczniej ze Starego Miasta dojechać pod Wawel, ale to wydłuża podróż i sprawia, że dostajemy się pod koła i pod nogi rowerzystów, wrotkarzy (oni są z reguły najinteligentniejsi; nie miałem nigdy z żadnym z nich kłopotu na drodze) i pieszych. Jest jeszcze ładna opcja przez Rondo Mogilskie, ale odkryłem to zbyt późno. Zbadam tę trasę innym razem.
Pod Decathlonem wymieniłem baterie w światłach, bo zorientowałem się, że z tyłu mnie nie widać. No i ponieważ baterie w przedniej lampce mam od stycznia, to warto było je rozjaśnić. O wiele lepiej i bezpieczniej, bo od 8 października, wedle nowelizacji prawa, oświetlenie musi być widoczne z odległości 150 metrów. Ja już jestem przygotowany ;D
Nie chciało mi się długo jeździć, zmrok trwał od dobrych kilkudziesięciu minut. Pojechałem jeszcze do marketu po kolację, a tam niestety zawiesił mi się telefon i kawałek śladu musiałem dorysować. Gdybym wiedział co jest przyczyną... Rano, po ładowaniu baterii, też zaliczył zawieszkę. Zaczynam się obawiać o przyszłość nagrywanych tras.
Kategoria Polska / małopolskie, po zmroku i nocne, kraje / Polska, rowery / Trek

Zawiercie – Kraków

71.8903:20
Cała moja podróż powrotna skondensowana w ponad trzech godzinach jazdy. Niestety; pogoda nie pozwoliła mi na zwiedzenie Gór Świętokrzyskich, na które miałem chętkę już od kilku miesięcy. Wychodzi też na to, że plan ich zdobycia odkłada się o rok, może dwa, bo nie sądzę, bym potrafił upchnąć wszystkie moje plany w jedne wakacje, dzieląc to z obowiązkami. Trudno, ale plan był, aby jednego dnia dojechać do okolic Świętej Katarzyny (do Ostrowca Świętokrzyskiego zaplanowałem 170 km wykonać, aby zostało trochę sił na góry), a kolejnego dnia dać z siebie wszystko, zdobywając szczyty, a następnie wracając ostatkami sił do Krakowa. Może trochę szalony plan i odrobinę cieszę się, że się nie udał, bo lepiej byłoby to rozłożyć na 3 dni z dwoma noclegami w jakimś ładnym miejscu. W sumie to nawet jakiś plan. Powinienem zrobić dziennik planów, w którym spisywałbym wszystko to, na co mam ochotę się zdobyć w przyszłości. Hmm, to jest myśl. Chyba tak prędko dziś nie zasnę ;)
Wracając do mojej wycieczki. Nim mogła się odbyć, musiałem spędzić 6 godzin w pociągu z Chełma, który wyruszył w południe i po godz. 18 już był na miejscu. Pogoda na szczęście była łagodna i nie padało. Zachód słońca tuż po godzinie 19, więc musiałem się spieszyć. Plan jazdy był taki, aby ominąć główne drogi, więc jechałem tylko wojewódzkimi (choć to też ciut za dużo, bo ruch jednak był): 791, 790 i 794. No ale co komu mogą te numery mówić? Dlatego aby być bardziej konkretnym, to kierowałem się kolejno na takie punkty, jak Ogrodzieniec, Pilica, Wolbrom, Skała i w końcu Kraków.
W Zawierciu w miarę szybko się połapałem dzięki planowi miasta tuż przed dworcem PKP (czyli to, co w porządnych miastach lubię najbardziej, a miasta bez takiej mapy nie lubię z miejsca). Krajową drogą nr 78 dojechałem do drogi na Olkusz, a na tej drodze od razu ścieżka rowerowa. Nietypowa, bo mająca zaledwie 30 cm szerokości. Tak, ktoś się wyjątkowo postarał o to, by tam na siłę zrobić drogę dla rowerów z chodnikiem, także piesi mają drogę o szerokości 120 cm, a rowerzyści 4 razy węższą. Z początku myślałem, że ktoś po prostu poodwracał znaki, ale wandale na masową skalę działaliby, żeby na całej drodze tak zrobić? Można tak jednak pomyśleć, bowiem chodnik dla pieszych jest wyłożony kostką w kolorze typowym dla ścieżek rowerowych, a droga dla rowerów kostką szarą. Coś bardzo nielogicznego, w co nie mam ochoty się wtajemniczać, bo już nie jedne cuda na kiju widziałem.
Dotarłem do Ogrodzieńca, a dalej do Podzamcza, gdzie znajdują się ruiny zamku. Było zbyt ciemno na zdjęcia, toteż nawet się tam nie zatrzymałem. Nie są to też ruiny, w których dawno temu byłem. Może kiedyś trafię na tamten obiekt przypadkiem podczas jednej z podróży po polskiej ziemi?
Pilicy nie lubię, bo leży w dolinie i najpierw miałem zjazd, a później podjazdy. Wyjeżdżając stamtąd miałem jeszcze trochę światła na zachodzie, ale słońce już dawno było za horyzontem. Stąd też podróżowałem już w kompletnych ciemnościach, oślepiany światłami drogowymi przez beznadziejnych kierowców (w obszarze zabudowanym, o ile dobrze pamiętam, nie można tych świateł używać, prawda?). Jeszcze gdy wjechałem do centrum Pilicy, to pomyliłem się, sądząc, że jestem już w Skale, taki mają podobny Rynek. No ale do Skały jeszcze kilkadziesiąt kilometrów, więc coś tu jest nie tak. Otrząsnąłem się i ruszyłem dalej. Patrzyłem jak liczba na tablicach o zielonym tle przy napisie "Kraków" maleje i coraz bardziej cieszyłem się, że dotrę do domu.
Po minięciu Skały, wiedziałem już, że droga będzie bardzo łatwa. Miałem cały czas z górki. Z licznika nie schodziło nic poniżej 30 km/h. Jeszcze ten widok na Kraków z wzniesienia w Brzozówce. Lubię takie miejsca, a jest ich trochę wokół Krakowa :)
Kategoria góry i dużo podjazdów, Polska / małopolskie, po zmroku i nocne, z sakwami, kraje / Polska, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Błądzenie po Chełmskim Parku Krajobrazowym

54.7103:07
Nigdy nie wiadomo co może przynieść stary, nieprzetarty szlak. Nawet jeśli na taki nie wygląda.
Postanowiłem dziś odwiedzić Krobonosz i ruszyć za tę miejscowość w nieznane. Ruszyłem drogą, która jest mi znana z dzieciństwa za sprawą szkoły, do której chodziłem, robiąc sobie tędy skrót. Odwiedziłem wpierw zbiornik wodny "Staw", który mieści się w Stawie. Wcześniej wydawało mi się, że nosi nazwę "Parypse", ale może jest to nazwa sporna? Niegdyś plaża piaszczysta, teraz porasta zielem, jak brzegi tego zalewu. Pamiętam jak kiedyś zbieraliśmy szkła, aby później plażowicze nie przebijali sobie nóg. Dużo tego było, ja nie wykąpałbym się w takim miejscu.
Kolejnym punktem był Rezerwat Przyrody "Stawska Góra", na którym też dawno byłem. Sądziłem, że teren był bardziej zadrzewiony, ale zmienił się niewiele – tyle co tablicę zastąpili dwoma mniejszymi tabliczkami. Ogólnie można tam zobaczyć sporo rzadkich roślin, a teren porastają w głównej mierze krzewy. Postanowiłem przejechać się jedną ze ścieżek. Z początku ładnie wydeptana, dalej krzaki zaczęły przeważać, a ślad się zacierał – mało kto zapuszczał się tak daleko. Nie musiałem się na to zbierać, trochę się porysowałem. Na koniec przedzieranie się przez pole – zaorana i wysuszona przez słońce gleba jest jak piach, po którym w ogóle nie dało rady jechać pod górę, aby wrócić na drogę.
Droga do Krobonoszy zniszczona maszynami rolniczymi. W samej miejscowości już lepiej, choć poprzeczne zgarbienia przeszkadzały. Jechałem kiedyś tą drogą podczas szkolnej wycieczki rowerowej. Było to jeszcze na moim staruszku – Jubilacie. Pamiętałem drogę tylko do skrzyżowania. Dalej najpewniej jechaliśmy prosto, a ja skręciłem w prawo za drogą główną. Może jeszcze kiedyś będę miał okazję tam wrócić, bo w pamięci utkwiły mi ładne widoki.
Jechałem dalej, aż skończył się asfalt i zaczęła ubita droga, chyba betonowa, więc zapewne ten odcinek, na którym teraz nie ma asfaltu, zostanie dokończony. A asfalt znów zaczął się w kolejnej miejscowości – Sawinie. Poznałem, że tutaj jestem po czołgu, który stoi w centrum. Uznałem, że nie chcę jechać wojewódzką 812, dlatego zacząłem rozglądać się za inną drogą. Wpierw przywitał mnie pies, który próbował się ze mną ścigać po tym jak wjechałem na drogę leśną, przy której był znak wskazujący na leśniczówkę. Ruszyłem trochę na północ, gdzie, na skrzyżowaniu, skierowałem się na Rudę Hutę. Po drodze jednak zauważyłem szyld "Podlaski Szlak Konny", przy którym zatrzymałem się i, widząc dwie leśne drogi do wyboru, ruszyłem tą bez blokady drogi. Po drodzę przybłąkał się żółty szlak pieszy, którym ruszyłem mimo przeciwności. Pierwszym była tabliczka informująca o ostoi zwierzyny i tym samym zakazie wstępu – na szlaku pieszym. Szybko ta ostoja skończyła się, bo dotarłem do Uherki. Niestety most, który kiedyś tam był w czasach powstawania szlaku zniknął. Zauważyłem w oddali drugi most, więc przedarłem się przez pokrzywy i inne zielska, by jakoś po tych paru prowizorycznych kłodach przenieść się na drugą stronę. Uherka w tym miejscu nie była zbyt głęboka, ale tabliczka z kajakarzem sugerowała, że gdy poziom wody jest wyższy, to ktoś tamtędy mógłby pływać. Zastanawiam się w jaki sposób przedzierają się przez tę kładkę.
Po przedostaniu się przez rzekę, wróciłem na szlak. Drogą jeszcze ktoś tędy jeździł, więc nie było źle. Do czasu, bo skręciłem w lewo i zaczęły się schody. A to pajęczyny mnie atakowały, a to krzaki zasłaniały drogę, a to ciężkie maszyny podczas wycinki drzew rozjechały grunt, że się można było wywrócić. Jakoś jednak dojechałem na asfalt, na którym dołączył zielony szlak rowerowy, a po pewnym czasie zniknął szlak żółty. Dojechałem do Rudy. Do Chełma miałem prostą drogę, bo z tabliczką "Chełm 18". W ten sposób dojechałem do Okszowa, po którym kiedyś też jeździłem na rowerze. A do domu wrócić postanowiłem drogą, którą kiedyś pojechałem z instruktorem, gdy robiłem prawo jazdy. Droga nie jest oznaczona, więc szczęście miałem, że na nią trafiłem i dojechałem już prosto do domu.
Nasmarowałem ponownie łańcuch, bo ten smar w spray'u jest beznadziejny i łańcuch strasznie hałasuje. Później okazało się, że łatka na dętce rozszczelniła się, więc posiedziałem jeszcze trochę nad zmianą dętki i znalezieniem dziury. Chyba za mocno napompowałem ją. Przydałyby się nowe, szersze opony :)
Kategoria Polska / lubelskie, Chełmski Park Krajobrazowy, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Rowerem po Chełmie

30.0701:44
Ścieżki rowerowe są wszędzie. Przynajmniej do tego się dąży. Również Chełm się rozwija, choć ma dziurę w budżecie.
Nie miałem planu na dzisiejszy dzień. Po godz. 14 pojechałem do miasta po smar do łańcucha. Postanowiłem przejechać się na początek drogą rowerową, którą kilka lat temu rozbudowali i teraz ciągnie się ona na kilka kilometrów. Piesi, jak wszędzie, wchodzą na ścieżkę. Tylko jedno skrzyżowanie miało przejazd rowerowy, na reszcie trzeba prowadzić rower. Dojechałem do końca i pojechałem do sklepu rowerowego, w którym trochę poczekałem aż mnie obsłużą. Pokręciłem się po placu Łuczkowskiego, po którym rowerami można się poruszać i przespacerowałem się deptakiem, na którym już jest zakaz ruchu.
Jadąc pierwszą drogą rowerową, zauważyłem nowowybudowaną w Parku Miejskim i zostawiłem zbadanie jej po wizycie w centrum. Jeszcze rok temu była w trakcie budowy, teraz można z niej w pełni korzystać. Prowadzi ona wzdłuż Uherki. Choć jest to niewielka rzeczka, to przy obecnym poziomie wód, wśród zarośli prawie jej nie widać. Początkowa część ścieżki jest bardzo wygodna, równa. Są stoliki do gry w szachy z siedziskami, figury miśków wykutych z wapienia (biały niedźwiedź jest w herbie Chełma), nawet mostek ze zbyt dużym progiem. Za przejazdem przez drogę był licznik, który wskazywał na ponad 14 tys. Podejrzewam, że wynik został podbity przez miejscowe dzieci, które też zniszczyły pomnik na tej trasie. Za kolejnym przejazdem przez ulicę nie było ciekawie – kostka w niektórych miejscach ruszała się, a w innych jakby położyli ją na nieutwardzonym podłożu.
Dojechałem do końca, który jest przy zbiorniku wodnym "Żółtańce". Zakaz kąpieli, spożywania alkoholu czy połowu ryb nikogo tam nie rusza. To jak na Słupie, który dostarcza wodę pitną Legnicy, a i tak ludzie się w niej kąpią...
Kategoria Polska / lubelskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery