Wróciłem do Poznania. Niestety bez kolarzówki. Po znalezieniu nowego mieszkania i sprowadzeniu rzeczy przyszedł czas na odebranie mojego Treka, który przeleżał półtora roku w piwnicy u koleżanki. Stan ogólny: dobry. Jedynymi problemami były zaśniedziałe i zardzewiałe śrubki oraz unieruchomione przednia przerzutka i amortyzator w widelcu. Do tego stukanie, z którym próbuję uporać się od momentu kupna. Odczucia po zmianie roweru? Bardzo szeroka kierownica i ciężka, toporna jazda. Nie miałem za dużo czasu na rower, ale Aki, której do tej pory pokazywałem Polskę, wróciła do Japonii i mogłem w końcu wyruszyć w długą wyprawę.
Do końca nie wiedziałem, w którym kierunku pojechać. Myślałem o północy, ale ostatecznie zdecydowałem, że Toruń będzie wygodniejszy. Skolekcjonowanie całego ekwipunku na wyprawę zajęło mi trochę czasu, bo jeszcze nie zdążyłem się rozpakować od czasu wprowadzenia się.
Ruszyłem późno przed południem. Pomyślałem, że szlak przy jeziorze Malta byłby dobrą opcją, aby przypomnieć sobie miasto. Odświeżyłem sobie przy okazji pamięć na kilku drogach dla rowerów. Nic się nie zmieniły. Może jedynie pogorszyła się ich jakość.
Za miastem poleciałem trochę po starych wertepach, a potem dawną krajówką do Gniezna. Dalej, ładniejszymi i brzydszymi drogami, ominąłem Inowrocław.
Złapał mnie zmrok, bo rano za dużo czasu zajęło mi pakowanie. Mimo to wszystko szło zgodnie z planem, aż dojechałem do Puszczy Bydgoskiej. Zabrałem się do tego od złej strony, przez co trafiłem na nieutwardzone drogi leśne. Raptem kilka kilometrów, ale wspólnie ze zmrokiem mocno wykończyły mnie. Do tego temperatura spadła do 18 °C.
Dojechałem do Torunia. Dość późno, bo na kempingu zastałem tylko stróża. Całe szczęście dopiero szedł zamknąć bramę. Zameldowałem się, rozłożyłem namiot (pierwszy raz od
ponad dwóch lat) i poszedłem do miasta coś zjeść, bo z tego pośpiechu nie zrobiłem żadnej przerwy.