Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

kraje / Węgry

Dystans całkowity:340.28 km (w terenie 17.35 km; 5.10%)
Czas w ruchu:19:22
Średnia prędkość:17.57 km/h
Maksymalna prędkość:52.32 km/h
Suma podjazdów:1580 m
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:85.07 km i 4h 50m
Więcej statystyk

Dobrý deň, Budapešť

122.6206:34
Pobudka wczesnym rankiem, bo Áron musiał lecieć na pociąg, bo zmierzał na festiwal. Nawet rozważałem dołączenie do niego (też jeździ na rowerze), ale ostatecznie pozostałem przy swoim planie. Pojechaliśmy w swoje strony. Ja ruszyłem do symbolu miasta – parlamentu. Miałem okazję zobaczyć Budapeszt pozbawiony turystów oraz złotą godzinę w sercu Węgier (chyba tak jest określana stolica). Wczorajsza przerwa dobrze mi zrobiła, bo miałem odczuwalnie więcej energii.
Węgry były celem tej podróży, więc przyszedł moment powrotu. W kierunku Polski ruszyłem oczywiście inną trasą. Nawet trafiłem na drogę dla rowerów, ale urwała się i zostałem sam. Prawie sam, bo korki ciągnęły się kilometrami.
Cóż, dalej nie działo się praktycznie nic ciekawego. Brak dróg dla rowerów, chodników. Drogi były wąskie, często zjeżdżałem na szutrowe pobocza, aby przepuścić tiry. Trafiło się nawet kilka zakazów wjazdu rowerem. Niestety jak w Polsce – bez znaków objazdu. Dzika część Europy.
Dojechałem do Dunaju. Wróciły drogi dla rowerów, choć nie cieszyłem się nimi długo. Przynajmniej ruch się nieco zmniejszył. Wyglądało to jakby szlak przeniósł się na stronę słowacką, ale nie chciałem szukać promu. Zmierzałem do najbliższego mostu, który był w mieście Komárom. Co prawda, mogłem przeprawić się w mieście Esztergom, ale coś mi podpowiadało, abym korzystał z obecności na Węgrzech.
W Komárom zainteresowały mnie dwa forty. Dojechałem do pierwszego i nie był w żaden sposób wyjątkowy. Potem, przyglądając się bardziej szczegółowo mapie, odkryłem kilkanaście innych fortów po obu stronach rzeki, ale straciłem ochotę na dojazd do któregokolwiek. Zatrzymałem się w pobliskiej restauracji, aby wydać ostatnie pieniądze. Zamówiona zupa rybna była na tyle duża, że nie zamawiałem dania głównego.
Miałem wciąż za dużo gotówki. Chciałem kupić jakieś pamiątki, ale w sklepach była prawie sama importowana żywność. Wziąłem kilka puszek z węgierskim jedzeniem i przekroczyłem granicę ze Słowacją. Ruch zmniejszył się zauważalnie i drogi zrobiły się szersze. Czułem się zawiedziony szlakiem EuroVelo, bo miałem nadzieję, że biegnie ścieżkami rowerowymi albo chociaż spokojnymi drogami, ale tak nie było. Może za dużo wymagam jak na szarego rowerzystę.
Chciałem dostać się na kemping przed zmierzchem, więc przycisnąłem nieco w pedały. Gdybym tylko wiedział, wybrałbym asfaltową drogę dla rowerów na wale rzeki Váh. Nie było jednak źle. Dopiero na kempingu zaczęły się schody. Okazało się, że był poza sezonem, który skończył się z początkiem września, ale na miejscu zastałem właściciela. Pokazał mi wszystko, wziął 6 euro i mogłem rozbić się na nieco zarośniętej trawie zgodnie z planem – przed zachodem słońca.
Kategoria kraje / Węgry, kraje / Słowacja, góry i dużo podjazdów, setki i więcej, z sakwami, za granicą, pod namiotem, wyprawy / Węgry 2018, rowery / Trek

Budapest

4.8000:16
Zjadłem na śniadanie mielonkę, którą tachałem z Polski. Dostałem ją kilka tygodni temu w ramach prezentu powitalnego na firmowym wyjeździe integracyjnym. Umówiłem się też z Áronem na spotkanie. Dojazd zajął kwadrans. Drugie tyle to stanie na światłach i kombinowanie jak przedostać się przez ruchliwe skrzyżowanie. Porozmawiałem z moim gospodarzem, dostałem kilka wskazówek i ruszyłem pieszo na podbój miasta.
Przespacerowałem się po zaledwie kilku atrakcjach, bo miałem niewiele czasu. Szkoda, bo miasto jest przepiękne. Spróbowałem kilku lokalnych potraw, chociaż nie różniły się za bardzo od polskiego jedzenia. Wróciłem do mieszkania na spotkanie z Áronem. Wyszliśmy na nocne zwiedzanie okolicy, która była przepełniona barami, klubami i przeróżnymi knajpami. Odwiedziliśmy kilka pubów, które przyciągają ludzi swoim nietuzinkowym wystrojem. Przespacerowaliśmy się po kilku ciekawych ulicach i wróciliśmy do mieszkania, które też ma swój unikalny charakter – była to kamienica. Tam poznałem czwórkę przyjaciół Árona. Wspólnie zjedliśmy, napiliśmy się (dali do spróbowania lokalny bimber), przegadaliśmy cały wieczór. Dowiedziałem się, że w węgierskim „s” wymawia się jako „sz”, a „sz” jako „s”. To wiele zmieniało, gdy próbowałem odczytywać nazwy po węgiersku, np. Liszt. Dowiedziałem się też, że język węgierski może być związany z japońskim, ale to tylko luźne przemyślenia rozbawionego towarzystwa. Poznałem również przyczynę wyglądu elewacji w Budapeszcie – mają przypominać bogactwo Paryża.
Kategoria kraje / Węgry, z sakwami, za granicą, wyprawy / Węgry 2018, rowery / Trek

Węgierska jakość

91.1005:16
O drugiej nad ranem przebudził mnie motocyklista przejeżdżający drogą obok. Nic poza tym. Wstałem wcześnie, gdy jeszcze mgły nie zdążyły opaść (albo to dym z okolicznej wsi zdążył otulić okolicę), zjadłem i ruszyłem dalej na południe. Wyjechałem z dróg terenowych w strefie ruchu dla upoważnionych, choć kierowca, którego tam spotkałem, pomachał mi. Ciekawiło mnie nastawienie Węgrów do rowerzystów i w ogóle do innych ludzi.
Wjechałem do przygranicznej wsi. Wzdłuż bocznych ulic były wystawione kubły ze śmieciami, trawa przystrzyżona, ogólny ład i porządek. Był to zaskakujący widok, bo krajobraz przypominał bardziej polską wieś sprzed boomu budowlanego, gdy ludzie zaczęli stawiać olbrzymie hacjendy. Samochody też spotykałem dużo starsze od tych w Polsce.
Znalazłem szlak EuroVelo 6, dojeżdżając tym samym do Dunaju. Szlak był o niebo lepszy od tego, po którym jechałem w Austrii. 99% utwardzony w przeciwieństwie do austriackiego odcinka. A niektóre sekcje szlaku, który biegł osobną ścieżką, były lepsze niż nawierzchnia ulicy. Niektóre jednak były tragiczne przez korzenie drzew.
Spotkałem wielu rowerzystów, w tym kilku sakwiarzy. Niestety szlak nie był bogaty w widoki. Chyba że ktoś lubi patrzeć na wodę. No, był jeden zamek, ale po drugiej stronie Dunaju. Do tego jadąc szlakiem, łatwo jest przegapić miasta. Mnie się to prawie udało, gdy przejeżdżałem przez Vác.
Będąc w pierwszym większym węgierskim mieście, chciałem zobaczyć jak ono wygląda. Pokręciłem się chwilę po centrum i nie zauważyłem zbyt wielu różnic w stosunku do Słowacji, Czech czy Austrii. Kultury europejskie mocno się przemieszały na przestrzeni wieków. Chciałem za to skosztować węgierskiej kuchni. Wypatrzyłem restaurację z ogródkiem, zamówiłem danie opisane jako węgierskie (było smaczne) i w sumie zasiedziałem się, bo po raz pierwszy od wyjazdu mogłem zajrzeć do internetu, a dostałem propozycję noclegu od Couchsurfera.
Szlak rowerowy został bardzo dobrze oznaczony. Tabliczki z kilometrażem to mrzonka w Polsce, a tam spotykałem je co skrzyżowanie. Popełniłem zaledwie kilka pomyłek, gdy tabliczki przepadły (albo jeszcze nie zostały zamontowane). Niestety wszystko, co dobre musi się kończyć i w którymś momencie źle skręciłem, bo najpierw przepadły oznaczenia szlaku, a potem drogi dla rowerów. Musiałem włączyć się do ruchu, a niestety był on duży. Czułem, że się zbliżam do stolicy.
Przez moment pokropił deszcz z ciężkich chmur. Szybko się jednak rozmyślił. Ja znów trafiłem na szlak, ale już bez oznaczeń. Ot, zwykła droga dla rowerów. Do Budapesztu dojechałem szybciej niż się spodziewałem. Pokręciłem się wokół budynku parlamentu, który jest ikoną miasta. Bardzo mnie zaskoczyło, że elewacja znacznej większości budynków miała tak finezyjne zdobienia, jakbym był w zupełnie innym kraju.
Czas mnie gonił. Znalazłem kawiarnię i spróbowałem skontaktować się z osobą, która mnie zaprosiła. Niestety nie doczekałem się i zdecydowałem ruszyć w stronę kempingu. Było późno, więc w recepcji dostałem tylko kartę pobytu i poszedłem się rozbić. W międzyczasie zadzwonił Áron, u którego miałem się zatrzymać. Przegapił moje wiadomości, a ponieważ namiot już stał, to zostałem na kempingu. Nie był taki zły. Może dlatego, że w końcu mogłem wziąć prysznic i nawet zrobić pranie. Zjadłem też kolację w barze, który chyba szykował się do zamknięcia, bo nie mieli zbyt dużego wyboru. Kucharz zaproponował mi pozycję w menu i przyniósł... talerz dla trzech osób. Naprawdę, była to olbrzymia porcja. Nawet jak na mój deficyt kaloryczny po dniu spędzonym na rowerze.
Kategoria kraje / Węgry, pod namiotem, z sakwami, za granicą, wyprawy / Węgry 2018, rowery / Trek

Kawałek Węgier

121.7607:16
Zebrałem się wcześnie rano, zjadłem kolejną porcję polskiej owsianki i byłem gotów do kontynuacji podróży na południe. Wysoka temperatura szalała od rana.
Miałem kawałek drogi w dół rzeki, aż do Zwolenia. Minąłem kilka wiosek z paroma zabytkami, w tym kościół artykularny w Hronseku. Znalazłem też drogę dla rowerów na wale rzecznym. W Zwoleniu zupełnie przegapiłem zamek, chociaż przejechałem tuż obok niego. Dalej było dużo pagórków.
Musiałem wjechać na krajówkę z braku alternatyw. Ruch nie był jakiś mocno duży. Było mi żal gór, które zostawiłem za plecami wczoraj po zmroku. Musiały być piękne. Dzisiaj widoki zasłaniały mi wzgórza, więc niczego nie mogłem dojrzeć. Z nieba lał się skwar, więc w sumie nawet nie myślałem o podziwianiu widoków.
Powoli przyzwyczajam się do wysiłku, choć to dopiero trzeci dzień jazdy. A może po prostu miałem więcej drogi z górki i dlatego jazda była mi lekką.
Dzisiaj znowu jechałem trasą zaproponowaną przez aplikację Maps.me. Nie byłem zbyt zadowolony, bo wjechałem na drogę terenową. Ewidentnie o niej zapomniano, bo im dalej w las, tym trawa rosła bujniejsza. Na mapie po przeciwnej stronie rzeki widziałem drogę narysowaną grubszą linią, więc musiałem się do niej dostać. Kolejną przeszkodą stał się bród. Dno było zbyt głębokie i śliskie, aby przejechać, więc zdecydowałem się na przejście. Aby jednak nie utonąć, spędziłem trochę czasu na przerzucaniu kamieni, coby wybudować wysepki. Miałem tyle szczęścia, że konstrukcje przetrwały przeprawę i na drugim brzegu znalazłem się suchy. Tam droga była nieco lepsza, czasem nawet asfaltowa, ale wciąż tylko leśna.
W końcu wydostałem się do cywilizacji. Znaki przed miejscowościami zaczęły przemawiać w dwóch językach. Przed opuszczeniem Słowacji zrobiłem ostatnie zakupy. Chciałem przekroczyć granicę w ważniejszym punkcie i pojechałem trochę naokoło, ale nie zobaczyłem niczego ciekawego. Jedyny plus, że znalazłem punkt wymiany walut, to chociaż parę forintów kupiłem.
Przekroczyłem granicę z Węgrami, dopisując kolejny odwiedzony kraj na mojej liście (kolejno: Czechy, Słowacja, Niemcy, Japonia, Austria, Islandia, Tajwan i Węgry; była jeszcze Korea, ale tam wyjątkowo nie na rowerze). Przywitała mnie droga dla rowerów, która skończyła się kilkanaście metrów dalej. Najwidoczniej jechałem w złym kierunku, ale zmierzałem na pole namiotowe, więc nie mogłem inaczej.
Musiałem mieć pecha, bo nawierzchnia była słabej jakości. Byłem jednak zadowolony, że dojechałem do celu przed zmierzchem. Jakże mocno się rozczarowałem, gdy zastałem zamkniętą bramę. Cóż, rzut beretem był kolejny kemping. Tam niespodzianka – znów zamknięte. Jakby się zmówili, a wrzesień to jeszcze sezon. Wjechałem tyłem na teren kempingu i z tablicy informacyjnej (posługując się elektronicznym tłumaczem) wyczytałem, że w poniedziałki jest nieczynne. Jak kemping może być czynny 6 dni w tygodniu? Co robią turyści w poniedziałki?
Nie chciałem szukać problemów, więc wypatrzyłem na mapie kolejny kemping. Zaledwie 20 km dalej. Noc była młoda. Na miejscu okazało się, że ktoś kiedyś rozbił się na wydmie nad rzeką i tak powstał punkt na mapie. Trochę obawiałem się tam zatrzymać, więc pojechałem odrobinę dalej, aby trafić na skoszoną łąkę. Podłoże nie było najgorsze, więc rozbiłem się. Zrobiło się chłodno od mgły.
Gdy już miałem zasnąć, obudziło mnie drapanie w namiot. Oblany potem, trzepnąłem kilka razy materiał, ale skrobanie powracało. Zebrałem się na odwagę, złapałem latarkę i rozsunąłem zamek namiotu. Centralnie przed wejściem stanął sprawca z wielkimi, świecącymi się oczyma: lis. Tamtej nocy była to jego ostatnia zabawa pod moim namiotem (w tym sensie, że więcej nie przyszedł).
Kategoria kraje / Węgry, kraje / Słowacja, góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, pod namiotem, terenowe, z sakwami, za granicą, wyprawy / Węgry 2018, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery