Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2016

Dystans całkowity:719.89 km (w terenie 91.86 km; 12.76%)
Czas w ruchu:23:53
Średnia prędkość:17.92 km/h
Maksymalna prędkość:55.96 km/h
Suma podjazdów:4467 m
Suma kalorii:358 kcal
Liczba aktywności:9
Średnio na aktywność:79.99 km i 2h 59m
Więcej statystyk

Takich przewyższeń to chyba za cały rok nie zrobiłem

  127.95  09:05
Gdzie spędzić dziewięć dni wolnego? Nie wiem w tej chwili, ale wiem jak je spędzić. Rower jest odpowiedzią na wszystkie pytania.
Dostałem propozycję kilkudniowego wypadu. Jego początek rozpoczynał się w Dreźnie. Dostałbym się tam bezproblemowo pociągami. Ale się nie dostałem. Umówiony z Jarkiem, ruszyliśmy na legnicki dworzec, kupiliśmy bilety, odczekaliśmy swoje na peronie, aż pojawił się krótki skład tej pięknej majówki, przepełniony na tyle, że konduktor zdecydował się nas nie przyjąć. Bilety zwróciliśmy i wsiedliśmy na rowery. W drodze na południe powoli formowaliśmy plan. Na początek Stanisławów, w którym mnie nie było z półtora roku. Za lotniskiem w Pomocnem ujrzałem Karkonosze – nasz dzisiejszy cel. Były białe i piękne. Jak się później dowiedziałem, kilka dni wcześniej spadł śnieg.
Tuż przed wyjazdem kupiłem kilka par klocków hamulcowych, bo już nie miałem czym hamować. Z braku czasu chciałem je wymienić w pociągu. Nie wiem dlaczego na wyprawę zabrałem tylko jedną parę. Wybór padł więc na wymianę z przodu. Tył musiał poczekać na mój powrót. Wspominam o tym, bo czekał mnie pierwszy tego dnia stromy zjazd – do Kondratowa. Rozpędzony do ponad 50 km/h prawie przestrzeliłem zakręt. Ciekawi mnie ile kilogramów wiozłem w sakwach.
Pojechaliśmy do Jeleniej Góry. Kapellę Jarek zdobył swoim tempem, bo on był bardziej na lekko. Z sakwami po górach nie jeździ się tak łatwo, więc na szczycie miał on czas na analizę mapy. W mieście zatrzymaliśmy się na kawie i błądząc palcem po mapach, omówiliśmy nasze plany. Ze względu na duży ruch zrezygnowaliśmy z podjazdu do Jakuszyc. Chcieliśmy zacząć szlak ER-2 właśnie tam, ale Przesieka też była dobrą opcją. Po drodze dostrzegliśmy znak informacyjny: Ogród japoński Siruwia. Miałem odwiedziny w planach z zeszłego roku, a i Jarek też chciał zobaczyć to miejsce, więc się dobrze złożyło. Co prawda źle skręciliśmy, ale znaleźliśmy boczną drogę dojazdową. Sam ogród nie zachwycił mnie tak bardzo, jak ten we Wrocławiu (już nie mówiąc o prawdziwym ogrodzie japońskim). Wydaje mi się, że ważna jest kolejność. Najpierw Przesieka, potem Wrocław i na samym końcu Japonia.
Niecałe 300 metrów w górę i znaleźliśmy się w Karpaczu. Tam ruch jak na jarmarku. W sumie było kilka jarmarków, ale w Polsce to chyba norma w popularnych turystycznie miejscach. W Karpaczu gubimy też nasz szlak, na wąskiej drodze jeden prymityw w BMW potrącił pieszego, bo nie zmieścił się między nami i przechodniem. Na szczęście wszyscy cali. Gorzej z lusterkiem w aucie niedoszłego mordercy, który ostatecznie uciekł. Aż mi się gorąco zrobiło.
Zatrzymaliśmy się pod marketem, aby uzupełnić zapasy energii, bo czekała nas jeszcze długa droga. Obawiałem się jej, bo do podjechania była przełęcz Okraj. Bardziej mnie obawiała ona niż to, co do tej pory przebyliśmy (a było już trochę). Pod miasteczkiem Western City zastaliśmy niespodziankę w postaci szlaku prowadzącego przez teren prywatny. Jarek znalazł objazd i już po chwili zdobywaliśmy kolejne metry leśnych dróg, pnąc się w górę i w górę. Niestety wszystkie widoki przesłaniały drzewa. Potem niewielką frajdę sprawił zalegający śnieg, od którego jednak zrobiło się chłodno. Dobrze przynajmniej, że nie było błota.
Powoli zaczynały wracać wspomnienia. Znaleźliśmy się na szlaku sprzed trzech lat. Tylko pokonanym w przeciwnym kierunku. Tym razem było sporo z górki, ale w terenie nie chciałem szaleć z sakwami i jedynym sprawnym hamulcem. Nie oparłem się też widokom, które raz po raz wyłaniały się zza zakrętów. Za takimi górami tęskniłem. Czas jednak gonił. W Lubawce zrobiliśmy zakupy... przy hukach wystrzałów z broni. Trwała rekonstrukcja jakichś działań wojennych. Kusiło mnie, żeby popatrzeć, ale nie mieliśmy zaklepanego miejsca na nocleg, a rozbijanie się po zmroku nie jest najprzyjemniejszą czynnością. Pojechaliśmy dalej szlakiem ER-2. Po dłuższym rekonesansie znaleźliśmy miejsce na ognisko, a przy nim ludzi, którzy właściwie kończyli biesiadowanie przy blednącym ogniu. Dosiedliśmy się, a gdy oni odjechali, rozbiliśmy obóz. Choć było po zmroku, to nie miałem problemów z namiotem. Dlaczego problemy? Cóż, rozbijałem go po raz pierwszy, jednak to mój trzeci namiot, więc mam ociupinę wprawy. Potem dorzuciliśmy drewna do ogniska i opiekliśmy zakupione kiełbaski. Ja zjadłem trzy. Czwartą pochłonął ogień. Ale to był męczący dzień. Ciekawe jakie przygody czekają nas jutro.

Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, Park Krajobrazowy Chełmy, pod namiotem, setki i więcej, terenowe, z sakwami, ze znajomymi, rowery / Trek, wyprawy / Austria 2016

Kwiecień 2016

  291.82 
Dojazdy do pracy.
Kategoria rowery / Trek, kraje / Polska

Lasek Marceliński

  39.54  01:57
Dzisiejsza wycieczka jest tak właściwie zaległą z poniedziałku i wtorku, bo ilekroć nie próbowałbym, to i tak nie udaje mi się wyjść w porę z pracy. Dzisiaj też późno się wygramoliłem, przez co nie zdążyłem dostać się do sklepu po odbiór przesyłki, ale mimo wszystko wyszedł nie najgorszy dystans.
Pomyślałem, żeby pojechać gdzieś na zachód, bo wiało z północy. Po drodze wpadłem do sklepu rowerowego, żeby zapytać o uchwyt do mojej zabawki, bo wciąż wożę ją w kieszeni. Nie mieli i nie wiedzą gdzie takie cudo można dostać. Cóż, będę szukał dalej, aczkolwiek chciałbym przed majówką mieć skompletowane to, czego potrzebuję.
Zawiedziony chciałem pokręcić się po mieście, ale znalazłem drogę, po której jeszcze nie jechałem, jednak po znakach zobaczyłem, że jest ślepa. Ślady pokierowały mnie więc w inne miejsce – na leśne drogi. Przyszło mi do głowy, że może to być las Marceliński i to był strzał w dziesiątkę, bo tam też trafiłem. Jest on dużo większy od lasu obok mojego osiedla. Dodatkowo mnogość ścieżek i nawet szlak rowerowy sprawiły, że zadaję sobie pytanie: dlaczego dopiero teraz tam trafiłem?
Długo się nie nacieszyłem, bo z chmur, które sunęły się po niebie od dobrych kilkudziesięciu minut, zaczął siąpić deszcz. Ale co tam – pomyślałem sobie – nie przerwę frajdy, póki nie leje. Zjeździłem więc las w te i wewte, aż trzeba było wracać. Deszcz ustał, a ja zamiast wracać do domu, pojechałem dalej na zachód. Nie chciało mi się wracać po własnym śladzie, więc skierowałem się na Przeźmierowo. Potem z braku pojęcia gdzie się znajdowałem, pojechałem drogą krajową. Zaliczyłem jeszcze przejażdżkę po zachodnim klinie zieleni i wróciłem do domu. Mam nadzieję, że moja kondycja da radę w czasie majówki. Dzisiaj ledwo dawałem radę przy wyższym tempie. Gdyby tak to wszystko rzucić i wyjechać w nieznane.
Kategoria terenowe, Polska / wielkopolskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Po Poznaniu, część 25

  31.77  01:43
Miałem dzisiaj wyjść na rower z rana, ale wyszedłem po południu. Wyszedłem mimo wiszących chmur oraz tego, że przez kilka godzin widziałem deszcz za oknem. Ale już nie padało, więc pomyślałem, że może więcej nie będzie.
Za tydzień jest majówka i w końcu odpocznę. Mam już dość pracy dzień w dzień. 9 dni wolnego powinno wystarczyć. A jeśli nie, to za 2 miesiące bez dwóch dni będę miał cały miesiąc na mentalne oderwanie się od świata pracy. Liczę na szczerą przygodę, bo planu nadal nie mam. A skoro mowa o majówce, to pojechałem na dworzec, aby kupić bilet i nie czekać z tym do ostatniej chwili. Dokąd się wybiorę? Po części niespodzianka, a po części sam jeszcze nie wiem. Na pewno zabiorę namiot i kilka koron.
Potem pojechałem w miasto, przed siebie, aż znalazłem się na nieznanych drogach. Wpadłem na pomysł, aby dostać się nad Wartę – tak od strony, na której jeszcze nie byłem. Drogami osiedlowymi, kilkoma pustymi chodnikami i parą schodów udało mi się trafić na właściwe miejsce. Wpierw pomyślałem, że niegdyś wejście do parku było płatne, a to za sprawą zapuszczonych stróżówek, ale objazd terenu wyjaśnił sprawę i nakierował na inny trop – tereny rekreacyjne, na których znajduje się między innymi boisko do piłki plażowej. Wzdłuż tej części wału nadwarciańskiego ciągnie się droga dla pieszych i rowerów, aczkolwiek ząb czasu zdążył ją nadwyrężyć. Zbadałem jej oba końce i posunąłem dalej, odnajdując się tuż przy moście Królowej Jadwigi. Za kolejnym mostem skręciłem na tereny Politechniki Poznańskiej, po których studenci chyba poruszają się rowerami, bo takie to ogromne. Drogą dla rowerów donikąd dojechałem do ronda, potem zaryzykowałem wjazd na ścieżkę w kierunku buszu i znalazłem się na kolejnym fragmencie drogi dla rowerów. Dlaczego nie można zrobić normalnej drogi, tylko powstają takie odcineczki niczym linia przerywana?
Pojechałem nową drogą aż do Nadolnika, a że nie chciało mi się czekać na światłach, to zacząłem wracać do domu południową częścią mostu Lecha. Gdy ślamazarne pleciugi nie zważały na innych uczestników ruchu, ominąłem je, skręcając na drogę, którą nazywają Wartostradą, choć jest ona niedostępna dla ruchu innego niż pieszy lub rowerowy w porównaniu do popularnej warszawskiej Wisłostrady. Czarne chmury kłębiły się na niebie i uznałem, że pora wracać do domu. Tuż za Cytadelą zaczęło kropić, więc przyspieszyłem jazdę, aby szybko dojechać do sklepu i schronić się przed deszczem. Wyszedł z tego całkiem rześki prysznic. A jak pachniało po deszczu. Oby do majówki się wypadało.

Kategoria Polska / wielkopolskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Niedoszła ósemka w zachodnim klinie

  26.58  01:18
Myślałem, że wyjdzie piękna cyfra, ale zapomniałem, że jeziora Rusałka i Strzeszyńskie są tak mocno od siebie oddalone. Wyszła więc wycieczka w terenie.
Planowałem dzisiaj wyjść wcześnie z pracy i pojechać gdzieś na północny-zachód. Pod wiatr, a potem – wymordowany i z pomocą – do domu. Niezbyt mi się to udało i wyskoczyłem tylko na chwilę. Może i dobrze, bo wiało bezlitośnie. W poniedziałek jechałem do zmierzchu w koszulce, a dzisiaj od początku opatulony w kurtce.
Ludzi nie było za dużo, ale to chyba normalne w środku tygodnia. Nie wiedzieć czemu znalazło się kilku dziwaków, którzy oślepiali jeszcze za dnia. Szczęście, że nie spotkałem tych oryginałów nocą. Jak można im uprzykrzyć życie? Musiałbym kupić jakąś ultrawydajną lampę ksenonową i błyskać im przed tymi tępymi ślepiami, aby zrozumieli, jak wielki błąd popełniają oślepiając innych.
Po wyjechaniu z użytku ekologicznego (zabawne, że w pewnym miejscu jechałem przez środek lasu, mając użytek ekologiczny po prawej, a po lewej było co – nieużytek?) trafiłem na drogi, na których nigdy mnie nie było. Szybko się jednak odnalazłem i wróciłem do domu; po raz kolejny zanim niebo stało się czarne.

Kategoria kraje / Polska, terenowe, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

W Zielonce na szlaku Dużego Pierścienia Rowerowego

  52.70  02:32
Wreszcie pojawiło się okienko w deszczowych dniach, więc mogłem się gdzieś wybrać. No dobra, okienko zaczęło się wczoraj po południu, ale byłem zbyt leniwy, żeby gdziekolwiek wyruszyć. Dlatego dzisiaj chciałem to odrobić i pojechałem tam, gdzie mi się nie udało dwa tygodnie temu – do Zielonki.
Z Poznania wyjechałem jedyną możliwą drogą, czyli przez wielki plac budowy, na którym Gdyńska dostanie prawie prawdziwą drogę dla rowerów oraz 3 wiadukty – jeden nad torami, drugi dojazdowy do elektrociepłowni i trzeci prawdopodobnie dla pieszych, bo jakiś taki mały jest. Dwa z tych wiaduktów są zrobione z brzydkich prefabrykatów jakby z blachy falistej, choć z drugiej strony, graficiarze nie będą mieć powierzchni do niszczenia.
Drogi w puszczy były pokryte kałużami, ale na szczęście błoto nie przeszkadzało, więc rower wyszedł z tego cało. Widziałem wiele zamalowanych znakowań szlaków rowerowych. Oby to był szybki remont i nie będą się lenić z domalowaniem rowerów. Chociaż szlak Dużego Pierścienia Rowerowego ma czarny rower na granatowym tle (ktokolwiek uznał to za czytelną kombinację) i nietrudno go pomylić z jakimkolwiek innym szlakiem.
Dojechałem do serca puszczy Zielonki, czyli do Zielonki i zobaczyłem piękną scenerię „płonącego” lasu kontrastującego się z granatowo-błękitnym niebem i odbitego w spokojnej tafli jeziora... Zielonka? W każdym razie widok był piękny, ale mój telefon zrezygnował z uwiecznienia tego widoku na zdjęciu ze względu na zbyt niski poziom naładowania baterii. Posiedziałem więc chwilę, aby się nacieszyć widokiem i pojechałem dalej.
Nie minęło zbyt wiele czasu, gdy wyjechałem z lasów i ujrzałem widok jeszcze piękniejszy, który opisałbym jako rozżarzoną pracownię Hefajstosa w czasie kucia mieczy dla Aresa. Ale ze mnie wierszokleta. Jeszcze nigdy nie widziałem tak pięknego zachodu słońca i jakże żałowałem, że nie mogłem uwiecznić takiego widoku.
Do domu wróciłem zanim niebo zdążyło poczernieć. Może następnym razem uda mi się przejechać cały ten szlak.
Wpadło mi ostatnio kilka ciuchów w ręce. Od Endury. Dzisiaj przetestowałem wkładkę z serii 500. Z początku czułem olbrzymią różnicę w porównaniu z wkładkami z Decathlonu, ale może był to efekt placebo. Po powrocie do domu wydawało mi się jakbym miał odparzenia, chociaż temperatura dzisiaj nie była zbyt wysoka. Trzeba się rozejrzeć za czymś innym, bo latem nie wytrzymam z tak grzejącą pieluchą.

Kategoria kraje / Polska, Puszcza Zielonka, terenowe, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Kórnik

  74.32  03:45
Chociaż miało padać, chociaż nie miałem ochoty, to zabrałem aparat i pojechałem, gdzie oczy poniosły. Tak właściwie miałem pojechać tylko do sklepu na Franowie, ale wyszła z tego dłuższa przejażdżka.
Nie spodziewałem się tego, ale z mojego okna widać pięknie ukwiecone drzewa, które wyglądają jak dostrzeżona przeze mnie ostatnio wiśnia. To już obsesja na punkcie sakury, bo jak długo tam mieszkam, nigdy nie zwróciłem uwagi na te drzewa. Mimo wszystko z bananem na ustach posunąłem na południe.
Od kilku lat miałem na oku urządzenia Garmina. Nadszedł dzień, aby zafundować sobie własną zabawkę. Wybór padł na model z serii eTrex. Nie zwróciłem uwagi, że w zestawie była mapa Europy zachodniej, przez co mapę Polski musiałem sobie zapewnić sam. To jednak nic trudnego ze względu na popularność tego producenta. Skorzystałem z generatora map OpenStreetMap. Przydałoby się trochę poprawić odznaczanie map do pobrania, ale pobieranie całych map państw to bułka z masłem. Trzeba mieć jedynie cierpliwość, bo strasznie długo to trwa (w przeciwieństwie do map zamawianych na e-maila, ale tutaj też trzeba czekać, aż się wygenerują). Oby wybór urządzenia był strzałem w dziesiątkę.
Skoro dostałem to, czego chciałem, to nie było sensu wracać od razu do domu. Po co, skoro można wybrać się za miasto? Skierowałem się na Kórnik, jadąc trochę po nieznanych drogach. W Kórniku pokręciłem się po ścieżkach nad jeziorem, a potem pomyślałem, aby odwiedzić arboretum, ale brak słońca mnie zniechęcił. Jeszcze tam wrócę, z aparatem i odrobiną nadziei na ładne zdjęcia.
W stronę Poznania chciałem, jak zwykle, pojechać innymi drogami, ale znałem tylko tamtą jedną – przez Mościenicę. Trzeba było poszukać nowej. Trafiłem na coś wzdłuż ekspresówki. Słaba trasa, a do tego szybko się skończyła. Trafiłem do Borówca i dalej już z zamkniętymi oczami do domu.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Sakura no ki

  46.11  02:07
Zaledwie kilometr od mojego biura rośnie piękna sakura. Ta japońska odmiana wiśni już od wieków zachwyca swym kolorem i zapachem miliony osób. Choć wspomniane drzewa mijałem od dwóch lat, to dopiero wczoraj przyciągnęły mnie swoim zapachem. Dzisiaj chciałem się podzielić szczęściem z innymi.
Tak naprawdę nie znam się na roślinach i nie mam pojęcia, czy jest to odmiana wiśni japońskiej i czy w ogóle jest to wiśnia, ale i tak jej widok wywołał we mnie tęsknotę za Japonią. Odwiedziłem ten kraj w zeszłym roku. Moja pierwsza podróż samolotem (przynajmniej będę miał łatwiej w czasie podróży latem na Islandię). Rozważałem wtedy zabranie roweru, ale Japonię najlepiej zwiedza się pieszo. A dla upartego i rower można wypożyczyć za przystępną cenę. Chciałbym kiedyś tam wrócić, ale tak na kilka lat. A może wcześniej zacznę włóczyć się po świecie?
Wybrałem się do Zielonki. Byłem tam niedawno, jednak nie miałem innego pomysłu. Ciepło wyciągnęło ludzi z domów i od kilku dni jest coraz tłoczniej na ulicach. Niestety są to bezmyślni ludzie, którzy blokują sobie nawzajem drogę i powoli muszę zacząć się rozglądać za lepszą trasą do pracy i do domu – z dala od dróg dla rowerów, bo na nich robi się coraz mniej bezpiecznie.
Dzisiaj wybrałem się po raz pierwszy tego roku w spodenkach. Do tego koszulka i wiatr we włosach (serio, muszę je obciąć). Jechało się świetnie, a do tego na liczniku same wysokie liczby. Jeno w Poznaniu trzeba było zwolnić, bo ludzi jak mrówek. Będąc w puszczy, pomyślałem o starych śmieciach i ruszyłem do Wierzonki, a potem do Poznania. Coś mi jednak nie pasowało – najwidoczniej tak dawno tamtędy jechałem, że zapomniałem o jakimś skrzyżowaniu i ostatecznie wylądowałem w złym miejscu, bo na starej krajowej piątce. Gdy wjeżdżałem do Poznania, zaczynało zmierzchać, a na drogach dla rowerów pojawiali się kretyni oślepiający pieszych i rowerzystów. I znów krew się gotuje, choć kiedyś byłem takim spokojnym człowiekiem.
W weekend uznałem, że mam dość problemów z telefonem do nagrywania tras, więc wyczyściłem mu pamięć i znów zaczął działać. Pojawił się inny problem, bo ze sklepu z aplikacjami zniknęły dwie apki, z których korzystałem, czyli Traseo oraz Moje trasy na Androida. Zniknięcie tej drugiej, wydanej przez Google, było dla mnie wielkim rozczarowaniem. Jedna z najlepszych aplikacji do nagrywania tras. Brak kopii wymusił na mnie znalezienie alternatywy. Przetestowałem kilka zamienników i jak do tej pory najlepszym jest GPS Logger, aczkolwiek bardzo mi się nie podoba jego sposób oszczędzania baterii. Wyłącza i włącza GPS co 3 sekundy. Nie wydaje mi się, aby to było jakieś optymalne rozwiązanie. Co w wypadku, gdy nie będzie mógł odnaleźć sygnału? Trzeba by powrócić do pomysłu napisania własnej aplikacji.
Sakura no ki, czyli drzewo wiśniowe. Coś mi się widzi, że będę koło niego przejeżdżał codziennie.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Puszcza Zielonka, terenowe, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Po Poznaniu, część 24

  29.10  01:26
Choć dzisiaj niedziela, to miałem trochę pracy. Nadal spędzam czas nad rozwojem naszego zwycięskiego projektu i dzisiaj nie miałem za dużo czasu na wycieczkę. Wybrałem się z aparatem i myślą o uchwyceniu ładnego widoku.
Aż do Kiekrza nie było nic ciekawego, zwykły asfalt i typowe poznańskie drogi dla rowerów. Potem w sumie podobnie. Nawet ludzi nie było za dużo. Przemoczyłem sobie buty, gdy robiłem jedno ze zdjęć przy Jeziorze Strzeszyńskim, a Rusałka mnie jak zwykle nie zawiodła, bo zachodzące słońce pięknie się komponowało nad wodą. Gdy jednak chowałem aparat, na taflę wypłynęły dwa łabędzie. Nie chciały zbytnio pozować, ale i tak jestem zadowolony z jeszcze lepszego ujęcia. Ostatnio mam szczęście widzieć zwierzęta w parach. Mam nadzieję, że żaden potop się nie szykuje.
Kategoria kraje / Polska, terenowe, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery