Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2018

Dystans całkowity:1435.60 km (w terenie 70.05 km; 4.88%)
Czas w ruchu:66:35
Średnia prędkość:17.57 km/h
Maksymalna prędkość:60.39 km/h
Suma podjazdów:9209 m
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:102.54 km i 5h 32m
Więcej statystyk

Wrzesień 2018 (GT)

81.16
Dojazdy do pracy.
Kategoria kraje / Polska, rowery / GT

Wrzesień 2018 (Trek)

184.38
Dojazdy do pracy.
Kategoria kraje / Polska, rowery / Trek

Objazd do Kórnika

101.0604:30
W zeszły weekend pojechałem po moją kolarzówkę. W tygodniu katowałem ją podczas dojazdów do pracy, bo jeździ się na niej o niebo lepiej. Mój Trek jest chyba tylko na wyprawy z sakwami. Chociaż chodzą mi czasem myśli po głowie, coby nie sprzedać go i nie zostawić sobie tylko kolarzówki, ale kto mnie będzie w teren wyciągał? Koszt napraw osprzętu też wydaje się być wysoki, a do wymiany mam niemało. Same zmartwienia z tymi rowerami.
W końcu wymieniłem pedały w kolarzówce. Nowa opona na tył też już czeka na założenie. W tygodniu planuję wyskoczyć gdzieś poza Poznań, a dzisiaj tylko do Kórnika. Ruszyłem po południu, bo się przestraszyłem zimna, ale gdy tylko wyszedłem z domu, słońce wyskoczyło zza chmur. Całe szczęście był wiatr, więc jechało się komfortowo.
Po mieście zjechałem kawał dróg dla rowerów. Nic się nie zmieniły. Dopiero nad Wartą postanowiłem zbadać nowy odcinek, który jakiś czas temu mnie zainteresował, gdy jechałem mostem nad rzeką. Równy i niewiarygodnie szeroki. Z pewnością zechcę przejechać go w całości, a dzisiaj miałem inne plany.
Mój Garmin zaczął wariować. Niedawno zaktualizowałem w nim oprogramowanie i dzisiaj okazało się, że drastycznie zwolnił. To jednak nic, bo zaczął również wyłączać się. Przynajmniej raz na 20 km. Ciągłe z nim problemy, ale nie wyobrażam sobie zamienić go na cokolwiek innego. Zwłaszcza, że to ostatni model producenta, który można obsługiwać w rękawicach.
Wyjechałem z Poznania, trafiając na nieznane drogi. Kompletnie straciłem orientację po takim czasie nieobecności w mieście. Potem na przeszkodzie stanęło kilka remontów dróg i objazdy. Dojechałem do Borówca, a potem już prosto do Kórnika. Przy jeziorze kręciło się dużo ludzi i wszyscy ubrani jakby miało sypnąć śniegiem. Pod zamkiem masa samochodów i ludzi, a to tylko sobota. Było za późno, aby odwiedzić arboretum, na które mam chętkę już od kilku lat. Zjadłem obiad i ruszyłem z powrotem do Poznania.
W sumie planowałem pojechać aż do Środy Wielkopolskiej, ale miałem mały zapas czasu, więc wybrałem tylko nową drogę na mapie, aby nie wracać po własnym śladzie. Wiatr od Poznania trochę mi poprzeszkadzał, ale i tak jechałem dużo szybciej niż na Treku. Trafiłem na kolejne objazdy, a i kilka dróg szutrowych się pojawiło, więc musiałem zacisnąć zęby. Najbardziej obawiałem się, że coś wbije się w oponę albo że splot się rozerwie, bo w kilku miejscach przetarcia go odkryły. Całe szczęście obyło się bez tego. Dojechałem do domu po zmroku. Ktoś zapomniał przestawić lampy uliczne, bo było bardzo ciemno.
Kategoria kraje / Polska, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, rowery / GT

Widok na platformę widokową

51.8503:06
Ostatni dzień urlopu. O ile w piątek po pracy mogłem pojechać do Krakowa, o tyle we wtorek przed pracą nie było pociągów. Musiałem wracać dzisiaj.
W nocy było chłodno. Pewnie przyszła mgła, bo zatrzymałem się nad jeziorem. Duża rosa to potwierdzała. Spakowałem się i zjechałem do miasta poszukać śniadania i zrobić drobne zakupy przed powrotem do Polski.
Z nieco cięższymi sakwami pojechałem dalej jak najprostszą trasą. Do góry. Po serpentynach, przez kilka wiosek dojechałem na szczyt z widokiem. Potem zjazd i znowu w górę. Tym razem łagodnie wśród drzew. Zwróciłem uwagę na reklamę ogromnej wieży widokowej. Pomyślałem, że mogę skorzystać z atrakcji, bo była po drodze, a kilka razy informacje o niej obiły mi się o uszy.
W końcu ją dojrzałem. Wyglądała jak wielkie rusztowanie. Okazało się też, że nie była mi do końca po drodze, bo musiałbym odbić z trasy i dodatkowo wspiąć się pod dużą górę. Po długim namyśle i planowaniu dróg zrezygnowałem. Dojechałem do Polski i zatrzymałem się w Międzylesiu. Mając dostęp do internetu, sprawdziłem rozkład jazdy pociągów i zrezygnowałem z dalszego pedałowania w upale.
Kategoria kraje / Polska, kraje / Czechy, Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, z sakwami, za granicą, wyprawy / Węgry 2018, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Kemping w czy po sezonie?

97.0005:45
Obudziłem się o 7, akurat gdy otworzyli bramę. Kilka osób jeszcze się kręciło po ośrodku, gdy byłem w namiocie, ale nikt nie podszedł. Okazało się, że rozbiłem się na boisku. Rosa była nieziemsko wielka.
Mokre było wszystko, nawet rower. Spakowałem się i niezauważony ruszyłem szukać szczęścia, ale wcześniej śniadanie. Trafiłem na czynny supermarket. Kupiłem świeże pieczywo i zjadłem pyszne kanapki.
Jechałem na północ. Za miasteczkiem znalazłem leśną drogę. W lesie było chłodno, ale dotarłem do końca i opuściłem las. Przez wioski dojechałem do miasta Olomouc. Chciałem tam zjeść obiad. Wszystkie ogródki były zasypane ludźmi, jednak trafiłem na jeden pusty. Najwidoczniej dopiero otworzyli. Zamówiłem kilka dań, bo nie spieszyło mi się. Przy okazji trafiłem na grupę emerytów z Polski oprowadzanych po rynku.
W drogę. Miałem przed sobą mnóstwo małych wiosek. Zdawać się mogło, że w każdej stały kościół i sklep. Wjechałem na parę dróg dla rowerów, kilka innych przegapiłem. Jakość nie zawsze była dobra. Zatrzymałem się też na szybkie suszenie namiotu, bo słońce prażyło na niebie.
Ostatnie podjazdy i dojechałem na autokemp . Recepcja dzieliła przestrzeń ze sklepem i barem. Pani obsługująca obiekt nawet wzięła mnie za jednego z piwnych klientów i zaczęła mówić o zamknięciu kasy. Byłem jedynym turystą z namiotem. Byli chyba po sezonie, bo łazienkę zastałem zaniedbaną, ale chociaż miałem ciepłą wodę.

Kategoria kraje / Czechy, góry i dużo podjazdów, pod namiotem, z sakwami, za granicą, wyprawy / Węgry 2018, rowery / Trek

Zamknięty w nieświadomości

121.3407:38
W nocy padało. Obudziłem się pod mokrym namiotem. Na szczęście nie było kałuż, ale niebo mocno się chmurzyło. Zebrałem się i leniwie ruszyłem na północ.
W centrum miasteczka, w którym spędziłem noc, ulice były puste, a sklepy zamknięte. Jechałem szukać szczęścia dalej. Trafiłem na długą drogę dla rowerów biegnącą wzdłuż kanału. Wiatr wiał w twarz, więc jechało się bardzo wolno. Przynajmniej słońce wyszło i zrobiło się cieplej.
Nové Mesto nad Váhom było przepełnione turystami. Na centralnym placu odbywał się festyn. Być może z okazji święta Matki Boskiej Bolesnej, patronki Słowacji. Być może z tego też powodu wszystkie sklepy były nieczynne. Poratowała mnie stacja paliw.
Dalej czekała mnie mozolna jazda pod górę, aby przekroczyć granicę z Czechami. W ostatniej wiosce spotkałem mnóstwo turystów z wielkimi plecakami porozrzucanych po całej długości wsi. Ciekawe, co ich tam przyciągnęło.
Gdy jechałem pod górę do granicy, chmury rozciągnęły się po całym niebie, jakby miało lunąć. Ale już w Czechach słońce wyskoczyło na niebie zupełnie niespodziewanie i towarzyszyło mi przez resztę dnia, dając się czasem we znaki. Było trochę jak na Islandii.
Podoba mi się, że drogi dla rowerów w Czechach mają kierunkowskazy. Żaden inny kraj nie ma tak dobrej infrastruktury. W Polsce pewnie minie kilkadziesiąt lat zanim jakiekolwiek znaki pojawią się na drogach dla rowerów. Przeniósłbym się gdzieś na południe Polski, aby mieć blisko na piękną Słowację, a i do przyjaznych Czech byłoby niedaleko. Tylko smog jest podobno największy na południu kraju, a co zimę uciekać z domu to tak mało praktyczne.
Wygodne drogi dla rowerów zaprowadziły mnie mocno na zachód, ale w końcu nasze ścieżki musiały się rozejść, bo prawie zacząłem jechać na południe. Zawróciłem, aby dotrzeć do Starégo Města, gdzie znów trafiłem na drogi dla rowerów. Tym razem wzdłuż turystycznego kanału żeglugowego. To już drugi kanał dzisiaj.
Droga dla rowerów przeplatała się z drogami gruntowymi. W pewnym momencie gdzieś mi uciekła, gdy za mocno kombinowałem, aby znaleźć skróty bez podjazdów. Zostały mi wiejskie drogi, którymi – już po zmroku – dostałem się do Kroměříža. Dotarłem na miejsce oznaczone jako kemping przed godz. 20. Za bramą zastałem mrok i zamknięte budynki. Cóż, pewnie też byli po sezonie. Już miałem opuścić tamto miejsce w poszukiwaniu nowego, gdy okazało się, że wcześniej otwarta brama została zamknięta i zakluczona. Próbowałem różnymi sposobami ją otworzyć, ale bez odpowiednich umiejętności nic nie zdziałałem. Nie mając innego wyjścia, zostałem na noc, rozbijając się w przypadkowym miejscu. Niestety budynek sanitarny był zamknięty.
Kategoria kraje / Słowacja, kraje / Czechy, góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, pod namiotem, setki i więcej, terenowe, z sakwami, za granicą, wyprawy / Węgry 2018, rowery / Trek

Płaska część Słowacji

105.1406:07
Rano było pochmurno, ale gdy tylko zbiłem obóz, wyszło słońce i temperatura zaczęła powoli zmierzać do 30 °C. Przede mną była najdłuższa droga, jaką zaplanowałem.
W drodze do Nitry nie było niczego ciekawego. Próbowałem ominąć główne drogi, ale i tak trafiłem na jedne z najbardziej zatłoczonych. W Nitrze postanowiłem zjeść coś w restauracji. Padło na przypadkową knajpkę na rynku. Zamówiłem rybę, bo nie było niczego specjalnego do wyboru. Zmieniłem swój plan w oczekiwaniu na zamówiony posiłek. Skróciłem dystans, aby nie przesadzić.
Wyjazd z miasta przysporzył mi problemów. Najpierw olbrzymie korki, a potem wybrałem zły zjazd z ronda. Całe szczęście zorientowałem się na tyle szybko, że nie musiałem po raz kolejny zmieniać planu.
Zruszył się wiatr, naszły chmury. Wyglądało jakby miało zacząć padać. Nie miałem energii do jazdy. Dodatkowo wiatr mnie spowalniał. Przejeżdżając przez kilka wsi i pokonując odrobinę pagórków, dojechałem do kempingu. Tym razem był czynny. Rozbiłem się przed zmierzchem. Odnosiłem wrażenie, że wszyscy goście mówili o pogodzie – spodziewali się deszczu?
Kategoria kraje / Słowacja, pod namiotem, setki i więcej, z sakwami, za granicą, wyprawy / Węgry 2018, rowery / Trek

Dobrý deň, Budapešť

122.6206:34
Pobudka wczesnym rankiem, bo Áron musiał lecieć na pociąg, bo zmierzał na festiwal. Nawet rozważałem dołączenie do niego (też jeździ na rowerze), ale ostatecznie pozostałem przy swoim planie. Pojechaliśmy w swoje strony. Ja ruszyłem do symbolu miasta – parlamentu. Miałem okazję zobaczyć Budapeszt pozbawiony turystów oraz złotą godzinę w sercu Węgier (chyba tak jest określana stolica). Wczorajsza przerwa dobrze mi zrobiła, bo miałem odczuwalnie więcej energii.
Węgry były celem tej podróży, więc przyszedł moment powrotu. W kierunku Polski ruszyłem oczywiście inną trasą. Nawet trafiłem na drogę dla rowerów, ale urwała się i zostałem sam. Prawie sam, bo korki ciągnęły się kilometrami.
Cóż, dalej nie działo się praktycznie nic ciekawego. Brak dróg dla rowerów, chodników. Drogi były wąskie, często zjeżdżałem na szutrowe pobocza, aby przepuścić tiry. Trafiło się nawet kilka zakazów wjazdu rowerem. Niestety jak w Polsce – bez znaków objazdu. Dzika część Europy.
Dojechałem do Dunaju. Wróciły drogi dla rowerów, choć nie cieszyłem się nimi długo. Przynajmniej ruch się nieco zmniejszył. Wyglądało to jakby szlak przeniósł się na stronę słowacką, ale nie chciałem szukać promu. Zmierzałem do najbliższego mostu, który był w mieście Komárom. Co prawda, mogłem przeprawić się w mieście Esztergom, ale coś mi podpowiadało, abym korzystał z obecności na Węgrzech.
W Komárom zainteresowały mnie dwa forty. Dojechałem do pierwszego i nie był w żaden sposób wyjątkowy. Potem, przyglądając się bardziej szczegółowo mapie, odkryłem kilkanaście innych fortów po obu stronach rzeki, ale straciłem ochotę na dojazd do któregokolwiek. Zatrzymałem się w pobliskiej restauracji, aby wydać ostatnie pieniądze. Zamówiona zupa rybna była na tyle duża, że nie zamawiałem dania głównego.
Miałem wciąż za dużo gotówki. Chciałem kupić jakieś pamiątki, ale w sklepach była prawie sama importowana żywność. Wziąłem kilka puszek z węgierskim jedzeniem i przekroczyłem granicę ze Słowacją. Ruch zmniejszył się zauważalnie i drogi zrobiły się szersze. Czułem się zawiedziony szlakiem EuroVelo, bo miałem nadzieję, że biegnie ścieżkami rowerowymi albo chociaż spokojnymi drogami, ale tak nie było. Może za dużo wymagam jak na szarego rowerzystę.
Chciałem dostać się na kemping przed zmierzchem, więc przycisnąłem nieco w pedały. Gdybym tylko wiedział, wybrałbym asfaltową drogę dla rowerów na wale rzeki Váh. Nie było jednak źle. Dopiero na kempingu zaczęły się schody. Okazało się, że był poza sezonem, który skończył się z początkiem września, ale na miejscu zastałem właściciela. Pokazał mi wszystko, wziął 6 euro i mogłem rozbić się na nieco zarośniętej trawie zgodnie z planem – przed zachodem słońca.
Kategoria kraje / Węgry, kraje / Słowacja, góry i dużo podjazdów, setki i więcej, z sakwami, za granicą, pod namiotem, wyprawy / Węgry 2018, rowery / Trek

Budapest

4.8000:16
Zjadłem na śniadanie mielonkę, którą tachałem z Polski. Dostałem ją kilka tygodni temu w ramach prezentu powitalnego na firmowym wyjeździe integracyjnym. Umówiłem się też z Áronem na spotkanie. Dojazd zajął kwadrans. Drugie tyle to stanie na światłach i kombinowanie jak przedostać się przez ruchliwe skrzyżowanie. Porozmawiałem z moim gospodarzem, dostałem kilka wskazówek i ruszyłem pieszo na podbój miasta.
Przespacerowałem się po zaledwie kilku atrakcjach, bo miałem niewiele czasu. Szkoda, bo miasto jest przepiękne. Spróbowałem kilku lokalnych potraw, chociaż nie różniły się za bardzo od polskiego jedzenia. Wróciłem do mieszkania na spotkanie z Áronem. Wyszliśmy na nocne zwiedzanie okolicy, która była przepełniona barami, klubami i przeróżnymi knajpami. Odwiedziliśmy kilka pubów, które przyciągają ludzi swoim nietuzinkowym wystrojem. Przespacerowaliśmy się po kilku ciekawych ulicach i wróciliśmy do mieszkania, które też ma swój unikalny charakter – była to kamienica. Tam poznałem czwórkę przyjaciół Árona. Wspólnie zjedliśmy, napiliśmy się (dali do spróbowania lokalny bimber), przegadaliśmy cały wieczór. Dowiedziałem się, że w węgierskim „s” wymawia się jako „sz”, a „sz” jako „s”. To wiele zmieniało, gdy próbowałem odczytywać nazwy po węgiersku, np. Liszt. Dowiedziałem się też, że język węgierski może być związany z japońskim, ale to tylko luźne przemyślenia rozbawionego towarzystwa. Poznałem również przyczynę wyglądu elewacji w Budapeszcie – mają przypominać bogactwo Paryża.
Kategoria kraje / Węgry, z sakwami, za granicą, wyprawy / Węgry 2018, rowery / Trek

Węgierska jakość

91.1005:16
O drugiej nad ranem przebudził mnie motocyklista przejeżdżający drogą obok. Nic poza tym. Wstałem wcześnie, gdy jeszcze mgły nie zdążyły opaść (albo to dym z okolicznej wsi zdążył otulić okolicę), zjadłem i ruszyłem dalej na południe. Wyjechałem z dróg terenowych w strefie ruchu dla upoważnionych, choć kierowca, którego tam spotkałem, pomachał mi. Ciekawiło mnie nastawienie Węgrów do rowerzystów i w ogóle do innych ludzi.
Wjechałem do przygranicznej wsi. Wzdłuż bocznych ulic były wystawione kubły ze śmieciami, trawa przystrzyżona, ogólny ład i porządek. Był to zaskakujący widok, bo krajobraz przypominał bardziej polską wieś sprzed boomu budowlanego, gdy ludzie zaczęli stawiać olbrzymie hacjendy. Samochody też spotykałem dużo starsze od tych w Polsce.
Znalazłem szlak EuroVelo 6, dojeżdżając tym samym do Dunaju. Szlak był o niebo lepszy od tego, po którym jechałem w Austrii. 99% utwardzony w przeciwieństwie do austriackiego odcinka. A niektóre sekcje szlaku, który biegł osobną ścieżką, były lepsze niż nawierzchnia ulicy. Niektóre jednak były tragiczne przez korzenie drzew.
Spotkałem wielu rowerzystów, w tym kilku sakwiarzy. Niestety szlak nie był bogaty w widoki. Chyba że ktoś lubi patrzeć na wodę. No, był jeden zamek, ale po drugiej stronie Dunaju. Do tego jadąc szlakiem, łatwo jest przegapić miasta. Mnie się to prawie udało, gdy przejeżdżałem przez Vác.
Będąc w pierwszym większym węgierskim mieście, chciałem zobaczyć jak ono wygląda. Pokręciłem się chwilę po centrum i nie zauważyłem zbyt wielu różnic w stosunku do Słowacji, Czech czy Austrii. Kultury europejskie mocno się przemieszały na przestrzeni wieków. Chciałem za to skosztować węgierskiej kuchni. Wypatrzyłem restaurację z ogródkiem, zamówiłem danie opisane jako węgierskie (było smaczne) i w sumie zasiedziałem się, bo po raz pierwszy od wyjazdu mogłem zajrzeć do internetu, a dostałem propozycję noclegu od Couchsurfera.
Szlak rowerowy został bardzo dobrze oznaczony. Tabliczki z kilometrażem to mrzonka w Polsce, a tam spotykałem je co skrzyżowanie. Popełniłem zaledwie kilka pomyłek, gdy tabliczki przepadły (albo jeszcze nie zostały zamontowane). Niestety wszystko, co dobre musi się kończyć i w którymś momencie źle skręciłem, bo najpierw przepadły oznaczenia szlaku, a potem drogi dla rowerów. Musiałem włączyć się do ruchu, a niestety był on duży. Czułem, że się zbliżam do stolicy.
Przez moment pokropił deszcz z ciężkich chmur. Szybko się jednak rozmyślił. Ja znów trafiłem na szlak, ale już bez oznaczeń. Ot, zwykła droga dla rowerów. Do Budapesztu dojechałem szybciej niż się spodziewałem. Pokręciłem się wokół budynku parlamentu, który jest ikoną miasta. Bardzo mnie zaskoczyło, że elewacja znacznej większości budynków miała tak finezyjne zdobienia, jakbym był w zupełnie innym kraju.
Czas mnie gonił. Znalazłem kawiarnię i spróbowałem skontaktować się z osobą, która mnie zaprosiła. Niestety nie doczekałem się i zdecydowałem ruszyć w stronę kempingu. Było późno, więc w recepcji dostałem tylko kartę pobytu i poszedłem się rozbić. W międzyczasie zadzwonił Áron, u którego miałem się zatrzymać. Przegapił moje wiadomości, a ponieważ namiot już stał, to zostałem na kempingu. Nie był taki zły. Może dlatego, że w końcu mogłem wziąć prysznic i nawet zrobić pranie. Zjadłem też kolację w barze, który chyba szykował się do zamknięcia, bo nie mieli zbyt dużego wyboru. Kucharz zaproponował mi pozycję w menu i przyniósł... talerz dla trzech osób. Naprawdę, była to olbrzymia porcja. Nawet jak na mój deficyt kaloryczny po dniu spędzonym na rowerze.
Kategoria kraje / Węgry, pod namiotem, z sakwami, za granicą, wyprawy / Węgry 2018, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery