Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w miesiącu

Luty, 2014

Dystans całkowity:472.26 km (w terenie 100.98 km; 21.38%)
Czas w ruchu:22:41
Średnia prędkość:20.82 km/h
Maksymalna prędkość:71.10 km/h
Suma podjazdów:4317 m
Liczba aktywności:10
Średnio na aktywność:47.23 km i 2h 16m
Więcej statystyk

Pożegnanie z Legnicą na biało i czerwono

121.1906:48
Kolejna setka w tym roku, ale prawdopodobnie ostatnia z Legnicy i bardzo wyczerpująca. Planowałem wyruszyć do Kotliny Kłodzkiej, ale zdecydowałem się na wspólny wyjazd. Dowiedziałem się, że we wtorek wyjeżdżam. Strasznie szybko, ale w poznam nowe miejsca, będę miał nowe możliwości.
Umówiliśmy się na skrzyżowaniu. Temperatura dochodziła do -1 °C. Przybyli Bożena, Jarek, Piotrek i Paweł. Ostatni zawitał na kolarzówce. Ruszyliśmy do Jawora asfaltami przez Warmątowice. W Jaworze odłączył się od nas Paweł, a my kierowaliśmy się do Bolkowa drogą krajową. Gdy tam dotarliśmy temperatura wynosiła 6 °C. Słońce zaczynało coraz bardziej grzać.
Za Bolkowem skręciliśmy na drogę do Płoniny. Bożena informowała mnie wcześniej o podjeździe na Porębę, więc byłem przygotowany na trochę więcej terenu. Wyszło jedynie, że podjechaliśmy długą drogę asfaltową, na końcu której był przepiękny widok na Sudety i przede wszystkim na białą Śnieżkę. Czułem niedosyt bliskości gór i rzuciłem pomysł, aby wjechać na wzgórze, które przesłaniało nam część tych pięknych widoków. Po kilku chwilach znaleźliśmy się na szczycie, z którego można było podziwiać pełną panoramę gór. Powrót był już lżejszy, bo z górki, na której pobiłem swój rekord prędkości sprzed kilku miesięcy. Ciekawe jak szybko pojechałbym z sakwami.
W Bolkowie zjechaliśmy w jakąś ścieżkę, którą biegnie czerwony szlak pieszy. Po stromym podjeździe, na którym leżało miejscami sporo liści, dojechaliśmy pod Zamek Świny. A jeszcze przejeżdżając u podnóża tej budowli, gdy kierowaliśmy się do Bolkowa, pomyślałem sobie, że tak prędko jej nie zobaczę, a tu taka niespodzianka.
Jechaliśmy dalej czerwonym szlakiem w las. Jechałem przodem z Piotrkiem, a Bożena z Jarkiem siłowali się z podjazdami. Zatrzymaliśmy się w pewnym momencie, aby poczekać na nich. Nie przyjeżdżali długo. Dopiero po kilku-kilkunastu minutach Jarek zadzwonił i poinformował nas, że pojechali skrótem i czekają w Kwietnikach. Siedzieli na placu zabaw.
Jechaliśmy dalej czerwonym szlakiem przez Groblę, obok Radogostu, Bazaltowej Góry, Rataja, aż dotarliśmy do Myśliborza. Tam przerwa w barze Kaskada. Ja zamówiłem ciasto i kawę. Nie piłem żadnej od kilku miesięcy, więc ta bardzo mi smakowała. Ciasto było jednak zbyt słodkie, bo przez chwilę podczas jazdy źle się czułem.
Czerwony szlak się nie kończył. W Chełmcu ruszyliśmy terenem przez Górzec do Bogaczowa, a potem do Stanisławowa. Pojawiło się sporo szutrów w lesie. Aż ciekaw jestem dokąd się prowadzą.
W Stanisławowie podjechaliśmy kawałek drogi do ruin radiostacji. Ja z Bożeną na końcu. Byłem już wyczerpany. Tuż przed szczytem Jarek z Piotrkiem zawracali, bo dalsza droga nie prowadziła przez szczyt. Ja sobie odpuściłem dalszy podjazd i zjechałem do naszej drogi. Jeszcze musieliśmy poszukać Bożeny, która koniecznie chciała dojechać pod samą radiostację i mogliśmy jechać dalej w teren. Zjechaliśmy do Leszczyny, skąd już prosto dostaliśmy się do Krajowa. Bożena chciała jechać przez Dunino ze względu na zwierzęta, więc tam też się zatrzymaliśmy.
Do Legnicy wróciliśmy obok Lasku Złotoryjskiego. Będę tęsknił za tym miejscem, ale też zapamiętam te 2 lata spędzone na rowerze. Mapa Dolnego Śląska, która towarzyszyła mi przez dwa lata, wisząc na ścianie, została mocno zabazgrana markerem, którym oznaczałem przejechane drogi.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, Park Krajobrazowy Chełmy, setki i więcej, terenowe, ze znajomymi, rowery / Trek

Pieńsk

108.6504:41
Wyjazd zaliczeniowy, planowany już od jakiegoś czasu, ponieważ na mapie gmin województwa dolnośląskiego była już tylko jedna luka na zachodzie. Jako że we wtorek wypatrzyłem nadarzającą się okazję, gdy to wiatr miał wiać z zachodu, to pomyślałem, że skorzystam z pomocy, jaką mi oferowała natura. Obudziłem się wczesnym rankiem, aby po godz. 8 znaleźć się w samym Pieńsku. Termometr wskazywał wartość poniżej 5 °C. Bałem się, że po drodze zamarznę i będę musiał skierować się do jakiejś stacji kolejowej, ale temperatura z czasem zaczęła rosnąć.
Miasto mnie nie zachwyciło. Mapa znaleziona niedaleko dworca kolejowego nie mówiła zbyt wiele. Rzuciłem okiem na jakiś kościół i ruszyłem w dalszą drogę. To, co mi się nie spodobało – brak koszy na śmieci. Zamiast nich stoją tam kontenery do segregacji śmieci, jednak ani jednego przeznaczonego na papier. Nie każdy przecież ma piec w domu, aby spalać te odpadki, więc w jaki sposób pozbywają się tego rodzaju śmieci?
Jechałem najpierw dziurawymi drogami głównymi, potem jakimiś bocznymi, aż dojechałem do Bielawy Górnej. W tej wiosce Mapy Google wyznaczyły mi przejazd leśną drogą. Leśnicy zniszczyli ją podczas transportu drewna. Na początku cieszyłem się, że przymrozek trzyma i da się jechać, jednak im głębiej w las, tym droga stawała się coraz bardziej rozlazła. Zamarznięte błoto topniało i stawało się coraz większym wyzwaniem. Już wolałem wiatr, ale nie było mowy o powrocie, trzeba wykonać plan do końca.
Wyjechałem w końcu na normalny asfalt i od razu znalazłem się na szlaku ER-4. Jechałem nim aż do Nawojowa Śląskiego, gdzie euroregionalny szlak zniknął, ale pojawił się za to czerwony szlak rowerowy. Ten też uciekł, gdy skręciłem przy stary pegeerze, ale pojawiły się kolejne szlaki rowerowe – niebieski i żółty. Po drodze spotkałem jednak coś, co mnie zaciekawiło. Myślałem, że to jakiś bunkier bądź fort, ale nie znalazłem żadnych informacji w sieci. Jedynym tropem był gród umiejscowiony w tamtym rejonie, jednak i to jest zły kierunek, bowiem gród pochodzi z X bądź XI wieku, a budowle zdecydowanie nie mają więcej niż 100-130 lat.
Nie interesowałem się tak bardzo tym, co zobaczyłem. Jechałem wzdłuż rzeki, która wiła się meandrami obok drogi, mając nadzieję na odkrycie tajemnicy po drodze. Niestety bez skutku.
Na tę podróż miałem aż 3 plany jazdy do Legnicy. Pierwszy na najsilniejsze wiatry, który kierował przez Bolesławiec do Gromadki, a potem prosto do Legnicy. Plan trzeci był planem awaryjnym na wypadek, gdybym musiał szybko dostać się do domu. Kierował w stronę Lubania, a potem przez Olszynę, i Lwówek Śląski do Złotoryi. Dziś za to jechałem planem drugim, aby zwiedzić jak najwięcej rejonów, w których mnie jeszcze nie było.
W Radostowie na chwilę znów pojawił się szlak ER-4, ale przepadł gdzieś bez słowa. Jechałem za to szlakami niebieskim i żółtym, które towarzyszyły mi aż do Ocic. Tam przepadły, a ja robiąc fotkę kościoła, zauważyłem pałac, którego piktogram na mapie Dolnego Śląska już od kilku lat zwracał moją uwagę. Nie jestem jakimś znawcą, ale lubię rzucić okiem na coś zabytkowego. Pałac wygląda obskurnie, ale kilka miesięcy temu zostały wyremontowane dach i lukarny. Spodobała mi się też fasada z kolumnami stylizowanymi w porządku jońskim. Oby remont zdołał je uratować.
Słońce od jakiegoś czasu grzało mocno. Bałem się, że będę zamarzał, a ja się gotowałem od tego upału. Temperatura przekraczała 14 °C. Nie miałem innych ubrań, więc nie mogłem się przebrać. Jedyne, co mi pozostało, to spokojna jazda. Dobrze, że jeszcze miałem wiatr, który szalał z różnych stron.
Po pagórach dotarłem do Raciborowic Dolnych. Zaraz za nimi jest droga do Jurkowa, na której zauważyłem wymalowane przejścia dla pieszych, jednak bez znakowania pionowego. Jest to o tyle dziwne, że zebra znajduje się po drodze donikąd – wokół są tylko pola i jakaś kopalnia oddalona o kilometr drogi. Drogowcy potrafią wprowadzić zamieszanie.
W Jurkowie miałem do przejechania las. Choć Mapy Google nierzadko potrafią popsuć humor, to wierzyłem, że tym razem uda mi się trafić prosto do Grodźca. Ostatnim razem zrobiłem to na około, więc wiedziałem dokąd prowadzi jedna z dróg. Wybrałem drugą, która z początku nie zachęcała do jazdy przez zalegające błoto. Dalej już było lepiej i ostatecznie dojechałem do wioski po szlaku wygasłych wulkanów.
Temperatura powoli stabilizowała się i do końca mojej podróży wynosiła 10 °C. Zaczęło się za to chmurzyć, a w niektórych miejscach widziałem chmury burzowe. Trzeba było się spieszyć, bo jakieś opady widziałem na prognozie pogody. Szybkim tempem przez Zagrodno dostałem się na drogę do Łukaszowa. Droga zmieniła się mocno, bo szuter zamienili na asfalt. Nadal się jednak zastanawiam co oznacza tablica, która znajduje się na wjeździe przed tą drogą – wstęp za zgodą właściciela.
Dalej prosto do drogi wojewódzkiej i do Legnicy. Kolejna dziura znajduje się na zachód od Głogowa. To już będzie trudniejsze, ponieważ linia kolejowa przez Lubin nie obsługuje przewozów pasażerskich, a nie mam ochoty na walkę z wiatrem przy takim dystansie. Może następna będzie Kotlina Kłodzka?
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, setki i więcej, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Z wiatrem z Jawora

34.1401:23
Dziś postanowiłem trochę odpocząć i wyjść na rower. Jako że wiatr wiał znów z południa i miał się stopniowo wzmagać w ciągu dnia, to obrałem kurs na Jawor.
Droga na południe nie była ciężka. Wybrałem się pierwszy raz drogą przez Przybków. Obok brukowej drogi biegnie ścieżka, po której szybko się jechało. Może nawet wygodniej niż po dziurach na Nowodworskiej. Dalej aż do Starego Jawora, gdzie skręciłem w kolejną drogę, po której jeszcze nie jechałem. Wyłożona betonowymi płytami, jak ta w kierunku Przybyłowic, choć w lepszym stanie. Drogą krajową w kierunku Legnicy pędziłem jak zwykle szybko – 30–45 km/h. Mogę ponarzekać na wiatr, który wiał za słabo, gdy wracałem.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, rowery / Trek

Z chaty „Pod lipą”

25.8901:08
Po miło spędzonym czasie pora wracać do domu. Tym razem powrót z wiatrem, choć było kilka stopni chłodniej niż poprzedniego dnia. Jazda wspólnie z Bożeną i Jarkiem.
Na początek szybki zjazd w kierunku centrum Chełmca, a potem szutrem do Męcinki. W sumie cała droga powrotna była identyczna, jak dojazd na imprezę. Jedyną odmianą był wiatr w plecy i szybsza jazda, choć ze względu na zdrowie Bożeny nie mogliśmy jechać za szybko.
Kategoria Park Krajobrazowy Chełmy, kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, ze znajomymi, rowery / Trek

Do chaty „Pod lipą”

25.8601:38
Dziś są urodziny Bożeny. Jak rok temu, tak i dzisiaj spędzimy je w górskiej chatce, choć nie tej samej, co ostatnio. Bożena miała ruszyć wcześniej, ale silny wiatr opóźnił wyjazd i dzięki temu pojechaliśmy razem.
Jechaliśmy wolnym tempem do Słupa. Jarek, który ruszył do chatki rano, miał trudności z jazdą przez silny wiatr. Z tego powodu mieliśmy jechać drogą przez Górzec, ale wiatr osłabł i pozwolił nam dostać się do Męcinki, a potem do Chełmca. Został ostatni podjazd, już bezwietrzny, więc zrobiło się gorąco. Chatka jest bardzo ładna :)
Kategoria Park Krajobrazowy Chełmy, kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, ze znajomymi, rowery / Trek

Wysocko

35.5301:34
Jako że dzień miałem wolny od wszelkich obowiązków, to postanowiłem wyjść na godzinkę. Ponieważ prognoza pogody wskazywała na wiatr z południowego-zachodu, to warto było przejechać się drogą ze Złotoryi do Legnicy.
Podróż była nudna. Starym szlakiem z Legnicy przez Kozice do Winnicy. Tam ciut zdezorientowała mnie droga terenowa, bo jechałem nią pierwszy raz w kierunku zachodnim. W Krotoszycach odbiłem na Rzymówkę. Planowałem dojechać do samego Kozowa, ale miałem parę cienkich rękawic i zaczynałem przemarzać. Odbiłem więc w Wysocku w jakąś drogę z nadzieją na dotarcie do drogi wojewódzkiej. Na szczęście udało się bez niepotrzebnego zawracania.
Do Legnicy wróciłem z wiatrem, jadąc ponad 30 km/h. Miałem przemarznięte dłonie i dopóki nie będzie naprawdę ciepło, dopóty będę zabierał także parę zimowych rękawic, żeby mnie takie przykrości nie spotykały.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, rowery / Trek

Gdzieś w lasach pod Lubinem

43.2602:03
Postanowiłem poszaleć odrobinę w lasach na północy. Wiatr miał wiać z południowego-zachodu, toteż postanowiłem najpierw ruszyć na północ, potem lasami do Jaroszówki i z powrotem przez wsi do Legnicy. Było nawet ciepło, bo ponad 6 stopni, gdy wyruszałem. Starałem się jechać spokojnie, nie szarżować, żeby nie spocić się.
Standardowo pojechałem do Pawic, a dalej drogą obok pól irygacyjnych. Niestety nadal nie rozsunęli tych wałów ziemi zalegających na drodze. Co za lenie!
Droga do Karczowisk była bardzo leniwa. Myślałem też o dojechaniu do Raszówki, ale ostatecznie wypadło na tę pierwszą miejscowość. Zaraz za nią wjechałem na koleją drogę leśną, którą miałem nadzieję dojechać do Liśca, ale ponieważ nadal nie mam uchwytu na kierownicę do nawigacji, toteż jechałem w ciemno z mapą, którą miałem w głowie. Tym sposobem dotarłem do jakiegoś stawu nieopodal Chróstnika. Skręciłem więc w drogę, którą niedawno wysypali piachem i jazda wołała o pomstę do nieba. Na szczęście ta męka nie trwała długo i wróciła leśna droga, choć już w gorszym stanie niż droga przeciwpożarowa, którą dojechałem do tamtego stawu. Nie wiedziałem dokąd jadę. Nie miałem ze sobą kompasu i błądziłem. Dojechałem do jakiejś polany, wzdłuż której prowadzą linia wysokiego napięcia, no i wjechałem na drogę, która prowadzi pod tą linią. Ponieważ nie mogłem dojrzeć żadnego końca, to znów skręciłem na pierwszym skrzyżowaniu i ruszyłem jakąś drogą przez knieję, a sarny i jelenie uciekały, że tylko smród zostawał.
Wróciłem do drogi pożarowej, którą jechałem kilkadziesiąt minut wcześniej. Ponieważ nie lubię powrotu tą samą trasą, to wjechałem na czerwony szlak pieszy dookoła Lubina. Doprowadził mnie on najpierw na piaszczyste drogi, a potem tak rozjeżdżone po ścince drzew i ubłocone, że myślałem o wyrwaniu błotników, aby jechać choć ciut sprawniej.
Swoją drogą plan przejechania się wokół Lubina jest w mojej głowie już od roku. Ciekawe czy uda mi się w tym. Niestety drogi nie są w najlepszym stanie, więc nie będzie to najwygodniejsza jazda. Niech się trochę ociepli i będzie to moja pierwsza setka w tym roku.
Miałem dość błota. Szlak skręcił raz, później drugi raz, ale ja z niego zboczyłem – pojechałem prosto, żeby jak najszybciej znaleźć się na mojej drodze przeciwpożarowej. Nie chciałem już z niej zjeżdżać za żadne skarby. Chciałem spokoju i czystej jazdy. Rower i tak już nadawał się jedynie do czyszczenia, a o łańcuchu szkoda wspominać.
Miałem dość terenu na dzisiaj. Nie udało mi się zrealizować planu, bo zabłądziłem. Muszę dorwać jakiś uchwyt do telefonu, bo masakra, żeby się tak gubić w lesie. Postanowiłem dojechać do Legnicy drogą krajową. Dobrze, że ma szerokie pobocze, choć zastanawiało mnie co takiego białego przyczepia się do moich opon. Czy to sól, czy wapno?
Miałem dojechać do Chojnowskiej, żeby nie tracić nerwów na dziurawą drogę przez Rzeszotary, ale ostatecznie, gdy mnie wiatr wysmagał tuż przez skrzyżowaniem, zmieniłem zdanie i ruszyłem do Legnicy po dziurach starej krajówki. Na szczęście szybko dostałem się do domu i nie wytelepało mnie tak mocno. Może następnym razem mi się uda pokonać tę trasę zgodnie z planem.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, po zmroku i nocne, terenowe, rowery / Trek

Zachodnia obwodnica Legnicy

18.1000:48
Dziś znów nie miałem pomysłu na wycieczkę. Zajęty uzupełnianiem starych wpisów sprzed kilku miesięcy, znalazłem czas dopiero wieczorem, gdy zapadał zmierzch. Postanowiłem przejechać się obwodnicą.
Ruszyłem Chojnowską, żeby potem wjechać na drogę obok obwodnicy. Pierwszy raz w sumie jechałem w tę stronę przy obwodnicy. Zawsze pędziłem w dół górki, która tam się znajduje, a tym razem trzeba było się mozolnie wspinać. Na skrzyżowaniu Zachodniej z Jaworzyńską wykombinowałem jak nie stać na czerwonym i wjechałem na skrzyżowanie, gdy było zielone dla aut. Potem wjechałem na Osiedle Sienkiewicza, żeby ominąć dzieci idące całą szerokością drogi dla pieszych i rowerów. Nie wiem nawet kiedy słońce zniknęło za horyzontem, bo niebo było zachmurzone.
Planowałem pojechać przez Bartoszów do tej nowej drogi z Ziemnic do Legnicy, ale ponieważ wyleciała mi z głowy mapa, a droga obok stacji Nowa Wieś Legnicka kusiła, to wjechałem na ścieżkę. Sporo się zmieniła odkąd ostatni raz nią jechałem. Wydaje mi się, że mocniej trzęsie, ale na pewno zrobiło się niebezpieczniej. Kilka miesięcy temu duża ilość rosnących tam krzaków została wycięta i sporo z tego wciąż zalega na ścieżce. Dodatkowo korzenie wystające z ziemi podnoszą ryzyko upadku. Miejscowi, którzy tę drogę pokonują na rowerach nic sobie z tego nie robią. Gałęzie leżące na ścieżce omijają łukiem, ale jest to mniej bezpieczne rozwiązanie niż odrzucenie przeszkód z drogi. Ktoś nawet zrobił mi jedno zdjęcie z fleszem, ale wątpię, żeby się udało tak po zmroku.
Dalej standardowo – drogami dla rowerów i asfaltami dotarłem do domu. Pojeździłbym jeszcze trochę, bo temperatura zaczęła rosnąć z 4 °C gdzieś na obwodnicy do ponad 6 na ostatnich kilometrach, ale było ciemno, a ja nie miałem żadnego planu.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, rowery / Trek

Brennik

34.1101:28
Już wczoraj chciałem się dokądś wyrwać, ale znalazłem wymówkę sprawunkami związanymi z końcem studiów. Zresztą silny wiatr skutecznie utrudniałby jazdę. Niestety ostatnie tygodnie poświęcone pracy dyplomowej źle na mnie wpłynęły, dlatego zaczynam powoli brać się za treningi. Najbardziej przeszkadza mi wiatr, ale trzeba wytrwać, przynajmniej do późnej wiosny.
Wybrałem się w sumie bez celu. Wiatr miał wiać z południowego-zachodu, więc skierowałem się na zachód. Najpierw do Ulesia, żeby potem skręcić na południe, ale ostatecznie, nie mając mapy, skręciłem źle na skrzyżowaniu i, jako że jestem niechętny do zawracania, to wjechałem w teren. Ostatnim razem, niecały rok temu, było bardzo dużo błota. W tym roku trochę mniej, ale może to dlatego, że ziemia miejscami była zamarznięta. Tym razem staw nie zalał drogi i mogłem prawie spokojnie przejechać. Prawie, bo jednak było trochę mokro i bałem się ugrząźć. Obok tej drogi kiedyś był sad, ale właściciel widocznie zrezygnował z niego i wyrwał wszystkie drzewka z korzeniami, także jeszcze można zobaczyć dziury w ziemi i leżące obok korzenie.
Nie poszczęściło mi się, bo rower miałem cały ubłocony. Co gorsze – moja droga w Gniewomirowicach przebiegła przez teren prywatny, ale dwie bramy stały otworem, tablica z ostrzeżeniem stoi tylko z jednej strony, a wokół żywej duszy, więc przejechałem.
W Goślinowie miałem nadzieję dotrzeć jakoś do drogi wojewódzkiej, ale gdy zorientowałem się dokąd prowadzi droga, skręciłem, wyjeżdżając na jakimś kolejnym podwórzu. Spróbowałem jakiejś drogi, po której w ostatnim czasie przejechano wiele razy i wydostałem się, także wycieczka była zupełnie niepotrzebna. Kolejna wycieczka eksploracyjna była w Lubiatowie. Na szczęście asfalt ciągnął się całą drogę i nie wyjechałem w najgorszym miejscu, bo wróciłem na tę samą drogę, co jechałem od kilkudziesięciu minut.
Gdy znalazłem się w Gierałtowcu, to przypomniałem sobie o podjeździe. Zrezygnowany, skręciłem do Brennika w nadziei na brak podjazdów i dobry łącznik z jakąś główną drogą. Bez podjazdów się nie obyło, może nawet zrobiłem ich więcej, ale w końcu wyjechałem – po raz trzeci na tej samej drodze. Ja to mam szczęście.
Drogą ze Złotoryi pomknąłem do Legnicy. Jechało się lekko 30-35 km/h, choć silne opory powietrza próbowały mnie nabrać, że wiatr wieje z północnego-wschodu. Ruch był większy niż zwykle, ale wariatów wielu mnie nie wyprzedziło. Choć w cieniu były ledwie 2 °C, to w czasie jazdy temperatura nie spadła poniżej 8,2 °C. Ciut za krótka była ta zima, ale co tam będę narzekał? Wkrótce będę mógł się wybierać na długie wyprawy!
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, rowery / Trek

Pod wiatr do Małuszowa

25.5301:10
I tak oto skończyła się zima. Ciekawe na jak długo. Mimo silnego wiatru, postanowiłem wybrać się gdzieś. Padło na południe, bo nie potrafiłem wymyślić jakiejkolwiek ciekawej trasy. Na termometrze w cieniu było 6 °C, w słońcu ciut lepiej.
Najpierw przejechałem się po wałach nad Kaczawą, na których się ślizgałem, jadąc po błotnistej ścieżce. Na światłach zaraz za wałami jeden gówniarz chciał zaszpanować chyba, bo był na rowerze i przejechał na zielonym po pasach, nie zatrzymując się na wysepce. Miał na drugim przejściu czerwone i prawie zarobił na nowe zęby, bo auto przejechało mu przed kołem (pewnie też na czerwonym). Szczeniak miał szczęście, że wyhamował, ale takie bezmózgi tylko psują opinię o rowerzystach.
Dalsza droga była męką. Jechałem z prędkością 13-16 km/h do Warmątowic. Do Przybyłowic było chyba najgorzej, bo wiatr wiał z boku, i to taki przeraźliwie zimny wiatr, ciągnęło chyba z gór. W Przybyłowicach mogłem trochę przycisnąć, ale wyleciało mi z głowy, że jest jeszcze otwarta przestrzeń do Małuszowa, więc ostatni dystans takiej męki i już mogłem się cieszyć, bo oto dojechałem do równiutkiej drogi krajowej, która wiedzie na północ, czyli idealnie z wiatrem. Jechałem ponad 40 km/h po prostej i 50 km/h z wzniesień. Muszę wypróbować takiego powrotu z daleka, na przykład dojazd pociągiem do Bolkowa i powrót cały czas z wiatrem i niesamowitą średnią. Szkoda tylko, że do Bolkowa już żaden pociąg nie dojedzie. Powinienem jednak korzystać z okazji, dopóki mam legitymację studencką.
Rozebrałem sztycę podsiodłową i złożyłem na nowo. Wygląda solidnie i mam nadzieję, że na jakiś czas będzie funkcjonować prawidłowo. Jeżeli miałbym kupować nową, to wybrałbym nieamortyzowaną, aby zaoszczędzić, więc póki co chciałbym, aby mój obecny sprzęt nie nawalał zbyt często.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery