Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

wyprawy / Green Velo II 2020

Dystans całkowity:1156.61 km (w terenie 85.70 km; 7.41%)
Czas w ruchu:68:02
Średnia prędkość:17.00 km/h
Maksymalna prędkość:51.25 km/h
Suma podjazdów:6914 m
Liczba aktywności:10
Średnio na aktywność:115.66 km i 6h 48m
Więcej statystyk

Przez Pyzdry do domu

114.9706:24
Przesadziłem wczoraj. Miałem nadzieję ułatwić sobie ostatni dzień urlopu. Co prawda, skróciłem dystans, ale czułem się, jakbym pokonał 500 km. Wiedziałem, że nie będzie to mój dzień.
Było całkiem ciepło, choć pochmurnie i od czasu do czasu kropiło. Jechałem mozolnie po wiejskich drogach wzdłuż Warty (niektóre zapamiętałem z wycieczki sprzed paru lat). Nie działo się niemalże nic. Odwiedziłem kolejno: Pyzdry, Miłosław, Środę Wielkopolską. Za ostatnim miastem wpadłem na polną drogę, która mnie zaskoczyła. Jakby ktoś przeniósł tam ruch z jakiejś krajówki. Mnóstwo aut, autokary, ciężarówki. Nie zauważyłem żadnego znaku informującego po objeździe, ale wyglądało to absurdalnie. Taka spokojna droga to była.
Dotarłem do Poznania. Pojechałem jeszcze po nowe pedały, bo obecne skrzypiały coraz gorzej. Muszę do tego wymienić piastę w przednim kole i oddać zapieczony amortyzator do czyszczenia. No i najważniejsze – umyć rower, bo przez tę niepewną pogodę tylko pobieżnie zeskrobywałem kolejne warstwy błota.
Koniec urlopu. Przejechałem niemal 1,2 tys. km. Ukończyłem szlak Green Velo, jak dotąd najdłuższy, jaki pokonałem (jest jeszcze jeden wzdłuż Dunaju, ale widziałem tylko jego małe odcinki w Austrii i na Węgrzech). Mimo szczytnej idei, nie zachwycił mnie tak bardzo, jak np. koreański Szlak Czterech Rzek. Jest w Polsce jeszcze parę obiecujących szlaków, które mogłyby mi się spodobać. Pod warunkiem, że pogoda dopisze.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, setki i więcej, z sakwami, wyprawy / Green Velo II 2020, rowery / Trek

Za Turek

156.1707:52
Choć poranek był bezchmurny i słoneczny, to był to najmroźniejszy początek dnia podczas tej wyprawy. Pewnie zamglenie maczało w tym palce.
Nie planowałem niczego na najbliższe 2 dni. Ot, dotrzeć do domu. Wydostałem się z Piotrkowa Trybunalskiego, omijając jego koszmarne drogi dla kaskaderów. Do Łaska jechałem wojewódzką. Ruch nie był za duży, a tirów prawie w ogóle w porównaniu z wczorajszą krajówką. Za Łaskiem wojewódzka była spokojniejsza, a gdy za Szadkiem wjechałem na drogi gminne, to już w ogóle. Jednakże były one koszmarne, więc droga zaczęła mi się dłużyć.
Miałem zatrzymać się w Turku. Gdy tam dojechałem, było wciąż wcześnie. Ostatecznie całkiem sprawnie poszła mi jazda dzisiaj. Do tego temperatura poszybowała w kosmos – akurat na zakończenie mojego urlopu. Miałem czas i siły, więc ruszyłem dalej, w kierunku Konina. Wyszło więcej kilometrów, ale dzięki temu będę miał lżejszy ostatni dzień podróży.
Kategoria kraje / Polska, Polska / łódzkie, Polska / wielkopolskie, setki i więcej, z sakwami, wyprawy / Green Velo II 2020, rowery / Trek

Koniec tego Green Velo

129.8507:15
Poranek był słoneczny, choć wietrzny. Kontynuowałem jazdę szlakiem Green Velo, a właściwie jego końcówką. Nie była jakoś specjalnie interesująca. Gdy dojeżdżałem do Końskiego, zaczęło lać, a w pobliżu zero schronienia. Przemokłem i suszyłem się przez kilkanaście kolejnych kilometrów.
Dotarłem do końca szlaku. Chyba, bo żadnej informacji o końcu czy początku nie znalazłem. Wrażenia? Szlak się zestarzał, w wielu miejscach został zniszczony, zaniedbany, źle zaprojektowany. Kilka odcinków było ciekawych, niektóre malownicze (choć pogoda też odgrywała w tym dużą rolę), wybudowano dużo dróg, powstała infrastruktura, ale nie polecę całego szlaku. Można go najwyżej wplatać podczas planowania wycieczek w okolicach. O ile infrastruktura wciąż będzie zdatna do użytku.
Zaplanowałem wrócić do Poznania na rowerze. Na początek musiałem dostać się do Piotrkowa Trybunalskiego. Miałem pod wiatr, ale noga podawała całkiem dobrze. Kilka razy złapał mnie deszcz, pokazało się słońce, aż dotarłem do Sulejowa. Za bardzo kombinowałem i ruszyłem krajówką. Liczba tirów pokonała mnie i dostałem się do celu najpierw poboczami, a potem bocznymi drogami.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / łódzkie, Polska / świętokrzyskie, setki i więcej, z sakwami, wyprawy / Green Velo II 2020, rowery / Trek

Łysogóry

86.2305:44
Zatrzymałem się w Kielcach na drugi dzień, aby ociupinę odpocząć od sakw i zwiedzić okolicę. Najpierw pojechałem do Kadzielni, interesującego i malowniczego rezerwatu niemal w centrum miasta. Niestety, gdy tylko tam dotarłem, zaczęło padać. Zrobiłem kilka zdjęć i szybko ruszyłem dalej.
Odwiedziłem centrum, akurat przestało padać. Przespacerowałem się tam, gdzie rowerem nie można i pojechałem za miasto. Po odwiedzonych ulicach zauważyłem, że Kielce cierpią na betonozę. Do tego sieć dróg dla rowerów to żart. Na przykład, aby przejść przez dwujezdniową drogę, trzeba przed każdą jezdnią wcisnąć przycisk dla zielonego światła – trzeba osobno czekać i w sumie zajmuje to kilka minut. Na innym skrzyżowaniu były pasy oraz światła z symbolem roweru. Potem jeszcze zwróciłem uwagę, że kierowcy mieli jedynie znak przejścia dla pieszych. Dalej – droga kończyła się na chodniku, a kilka skrzyżowań później był remont drogi dla rowerów i nikt nie zakrył oznakowań, mimo braku przejezdności. Dawno nie widziałem takiej koncentracji absurdów.
Dojechałem do miejscowości Święta Katarzyna, ostatniego planu na dzisiaj. Chciałem pospacerować po górach. Wszedłem do Świętokrzyskiego Parku Narodowego, rower zostawiłem przy kasie i rozpocząłem trekking. Ostatnio byłem na szlaku z 20 lat temu. Kolega z klasy złamał wtedy rękę podczas zejścia. Dzisiaj było zimno, mokro, ślisko, a na szczycie mgliście, ale skrawek doliny udało mi się dojrzeć. Nawet słońce się przedarło, żeby oświetlić tę niewielką panoramę.
Planowałem spędzić kilka godzin na wędrówce, ale dowiedziałem się o szlaku rowerowym biegnącym po dawnej linii kolei wąskotorowej, który został w tym roku udostępniony. Doszedłem więc do Łysicy i zawróciłem, a potem wjechałem na wspomniany szlak. Był koszmarny. Już pomijając mnóstwo błota, to telepało jakbym jechał na młocie pneumatycznym. Jeden plus, że drogi łagodnie pięły się i opadały. Przynajmniej do czasu, bo ostatniego kilometra każdy tor wyczynowy mógłby pozazdrościć. Było za ślisko i zbyt technicznie. Musiałem prowadzić rower. No, na początku jeszcze jechałem, ale miałem ze sobą sakwę i guma trocząca ją nagle zaczepiła się o szprychę i nawinęła na koło, blokując jazdę. Nie wiem, jak do tego doszło, ale spędziłem trochę czasu, wyciągając hak, który zaklinował się między szprychami i kasetą.
Rozważałem jeszcze wejście na Łysą Górę, ale w Nowej Słupi okazało się, że jest późno, a w dodatku zaczęło padać. Ruszyłem w drogę powrotną. Spory kawał drogi jechałem po pasie rowerowym, choć brakowało mu ciągłości. Deszcz robił sobie przerwy, a ja bez nich wróciłem do hotelu.
Kategoria kraje / Polska, Polska / świętokrzyskie, terenowe, po dawnej linii kolejowej, wyprawy / Green Velo II 2020, rowery / Trek

Zamek w Chęcinach

92.9705:49
Plan był prosty – dotrzeć jak najszybciej do Kielc. Było zimno i... nie padało. W prognozie pogody był deszcz przez cały dzień, ale pogoda okazała się łaskawa i jedynie od czasu do czasu pokropiło. Mimo to nie jechało mi się najlepiej. Choć temperatura nie różniła się znacząco od tej z paru ostatnich dni, to odczuwałem zimno. Pewnie mgły dołożyły swoją cegiełkę do tego.
Gdy dojechałem do Kielc, które były celem na dzisiaj, była wciąż młoda pora, a po deszczu ani śladu. Zdecydowałem się na realizację części planu na kolejny dzień i ruszyłem do Chęcin.
Na zamku w Chęcinach byłem z 20 lat temu. Miałem tylko spojrzeć na zamek, ale coś mnie podkusiło i kupiłem bilet wstępu. Sporo się zmieniło od tamtego czasu. Wybudowali mnóstwo udogodnień i atrakcji.
Czas mnie gonił, mgła gęstniała, kropiło coraz częściej. Ruszyłem ku Kielcom. Po własnym śladzie, bo nie było zbyt wielu alternatyw. Końcówkę do hotelu pokonałem po leśnych drogach i ścieżkach. Znów łańcuch zaczął chrupać od piasku.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / świętokrzyskie, z sakwami, terenowe, wyprawy / Green Velo II 2020, rowery / Trek

Sandomierz

105.8906:26
Kolejny chłodny dzień na szlaku Green Velo. Tym razem akompaniowała mu mgła. Ruszyłem z Ulanowa po drogach dla rowerów. Ciągnęły się przez 30 km. Głównie akceptowalnej jakości asfalt, ale trafiło się parę odcinków dla kaskaderów czy kilka aut blokujących przejazd.
Prognoza pogody groziła palcem. Jeszcze we wczorajszej prognozie zapowiadał się deszczowy wieczór, ale o poranku pojawiła się prognoza deszczu również w ciągu dnia. Akurat zaczęło padać, więc zatrzymałem się i ubrałem cieplej. Pół godziny później było po deszczu. Potem widziałem ulice zarówno suche, jak i mokre od obfitych opadów. Pogoda była dla mnie łagodna, jak do tej pory.
Znalazłem się w Sandomierzu. Poziom Wisły był bardzo wysoki. Do tego zapach wody przypominał raczej warszawski odcinek tej rzeki. Wspiąłem się na Stare Miasto mieszczące się na wzgórzu i po krótkim objeździe zatrzymałem się na obiedzie. Skusił mnie sandomierski burger, bo żaden inny ogródek nie wyglądał na otwarty.
Obawiałem się deszczu, więc nie traciłem czasu. Wyjazd z Sandomierza mógł być kłopotliwy. Kilka centymetrów wody w Wiśle więcej i droga byłaby zalana. Następne 20 km drogi było otoczonych milionami sadów. Przypomniała mi się podróż przez Matsumoto. Wtedy też mijałem sady pokrywające horyzont.
Od czasu do czasu kropiło, ale udało mi się dotrzeć do celu relatywnie suchym. Tylko zimno zaczęło mi doskwierać. Mam nadzieję, że mnie nie przewiało.
Kategoria kraje / Polska, Polska / podkarpackie, Polska / świętokrzyskie, setki i więcej, z sakwami, wyprawy / Green Velo II 2020, rowery / Trek

Rzeszów

134.0407:51
Przywitał mnie chłodny poranek, ale mniej wietrzny niż wczoraj. Na niebie mało chmur i odrobina słońca. Miałem z wiatrem, więc nawet zrezygnowałem z kurtki. Na początek Green Velo zapewnił dużo podjazdów i chłodnych zjazdów. Pojawił się również teren. Całe szczęście nie padało, więc dzisiaj nie uwaliłem roweru jakoś mocno.
Rzeszów przywitał mnie drogami dla kaskaderów. Może i asfaltowe, ale porzygać się można od liczby skrzyżowań z podjazdami do posesji, które są na innej wysokości niż droga. W centrum nie było lepiej, bo trafiłem na stare asfalty – zupełnie jak 7 lat temu. Zrobiłem szybkie zwiedzanie, bo to już czwarta wizyta w tym mieście.
Wydostałem się z Rzeszowa, a zaraz za mną pojawiły się ciemne chmury i deszcz w oddali. Chwilę pokropiło, ale udało mi się uciec chmurze. W Łańcucie rozważałem odwiedziny w parku, ale miałem sakwy, więc musiałbym mocno ograniczyć zwiedzanie, zwłaszcza zamku. Może innym razem. Za Łańcutem zmienił się wiatr i zrobiło się odczuwalnie chłodniej. W Leżajsku Rynek był po przeciwnej stronie miasta i nie było mi tam po drodze, więc ominąłem miasto.
Jechałem na północ. Chciałem zrobić jak najdłuższy dystans, bo zbliżały się deszczowe dni. Słońce znów wyszło przed wieczorem, więc mogłem podziwiać złotą godzinę. Zmrok złapał mnie w Rudniku nad Sanem, więc zatrzymałem się w Ulanowie.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / podkarpackie, setki i więcej, terenowe, z sakwami, wyprawy / Green Velo II 2020, rowery / Trek

Przemyśl

116.3407:16
Dzień zapowiadał się bardzo dobrze. Obudziło mnie słońce. Niestety po opuszczeniu hotelu już nie było tak kolorowo. Wiało, a temperatura była chyba niższa niż wczoraj. Do tego momentami kropiło. Przynajmniej nie było mgły.
Bilans po wczorajszym dniu, zwłaszcza po ulewie, która trwała pewnie jeszcze przez pół nocy. Nie udało mi się dosuszyć butów. Przydałyby mi się stuptuty. Może w nich nie napadałoby mi do środka obuwia. Łańcuch dobrze na tym wyszedł, bo umył się i już nie mielił piasku, chociaż pewnie wydłużył się o kilka milimetrów. Złapałem też luz w przedniej piaście. Wczoraj usłyszałem chrupanie piasku, więc pewnie czekają mnie wydatki.
Nie miałem ochoty na błotne kąpiele, więc omijałem terenowe odcinki szlaku Green Velo. Zresztą, mijając skrzyżowanie ze szlakiem, widziałem, w jak tragicznym stanie on się znajdował. Roboty leśne wszystko rozjechały.
Przemyśl skojarzył mi się z Wiedniem. Objechałem i obszedłem centrum miasta, podziwiając architekturę. Na pewno warto tam wrócić na dłużej, również dla rowerowego szlaku biegnącego po twierdzy.
Kawał drogi jechałem wzdłuż Sanu. Niestety nie było płasko, a gdy szlak odbił od rzeki, pojawiły się doliny i jeszcze więcej podjazdów. Czułem jednak nudę. Kwiecistą wiosną lub złotą jesienią byłoby co podziwiać. W sumie, to chciałem spędzić ten urlop w czasie jesieni, jak rok temu, ale natura inaczej to zaplanowała.
Pokonanie gór zabrało mi dużo energii i czasu. Na szczęście ostatnią prostą na północ miałem z wiatrem, bo cały dzień wiało chyba zewsząd. Za Dynowem zaczęło robić się ciemno. Akurat dotarłem do gospodarstwa agroturystycznego, obok którego była karczma, a w niej kilka podkarpackich specjałów.
Nadal nie spotkałem żadnego sakwiarza, ale za to zobaczyłem dziś pierwszego od startu kolarza.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / podkarpackie, setki i więcej, z sakwami, wyprawy / Green Velo II 2020, rowery / Trek

Zagubiony w lesie, przemoczony w ulewie

105.7706:21
Padało w nocy. Poranek był chłodny. Od czasu do czasu pokropiło, ale bez szału. Kontynuowałem jazdę szlakiem Green Velo.
Lasy pod Józefowem wyglądały niczym z Puszczy Noteckiej. Jak ona za mną chodzi. Nie zdołałem jej odwiedzić przed urlopem i oto efekt. Potem było bez większych rewelacji. Utrzymywała się duża mgła, aż wrzuciłem na siebie kurtkę, bo zrobiło się chłodno.
Zacząłem skracać sobie drogę, gdy szlak leciał gdzieś w bok. Czasem to wychodziło, czasem nie. W Południoworoztoczańskim Parku Krajobrazowym dałem się zwieść łatwemu skrótowi przez lasy. Z początku wszystko szło zgodnie z planem – drogi zaznaczone na mapie istniały w rzeczywistości, ale im głębiej w las, tym ich istnienie stawało się coraz większą fikcją. Czasem zostawiałem rower i ruszałem w poszukiwaniu brakującej drogi i poza nieprzeniknionymi kniejami tylko jeden bunkier sugerował, że gdzieś w okolicy mogła kiedyś być droga. Sam bunkier jest jednym z kilku w tych lasach i prawdopodobnie wchodzi w skład bunkrów linii Mołotowa.
„Skrót” nie tylko wydłużył moją podróż, ale też ponownie zabłocił rower. Nie tak mocno, jak wczoraj, jednak łańcuch trzeszczał.
Dojechałem do wiosek przy granicy z Ukrainą. Nieodłącznym elementem tych stron są cerkwie, a im miejscowość mniejsza, tym ma ciekawszą architekturę. Nie zdołałem jednak sfotografować wszystkich, bo gdy po ostatnim zdjęciu skryłem się pod wiatą, aby obmyślić plan, zaczęło lać. Mój plan musiał stać się bardzo krótki. Opad przyszedł za wcześnie albo to ja za często się zatrzymywałem. Niewątpliwie obrane przeze mnie skróty również dołożyły swoją cegiełkę. Zostało mi kilkanaście kilometrów do hotelu. Myślałem, że dam radę, ale ulewa się wzmogła i cały przemokłem. Dojechałem na miejsce ostatkiem sił. W hotelowej restauracji oferowali szarlotkę, która osłodziła mi dzisiejsze niewygody.
Kategoria z sakwami, terenowe, setki i więcej, Polska / podkarpackie, Polska / lubelskie, kraje / Polska, góry i dużo podjazdów, wyprawy / Green Velo II 2020, rowery / Trek

Green Velo – błotny powrót

114.3807:04
3 miesiące po dojechaniu do półmetku szlaku Green Velo powracam na jego ścieżki. Miałem zapakować się w 4 sakwy, ale zmieściłem się w dwóch. Tym razem ruszałem bez sprzętu biwakowego z planem nocowania w agroturystykach.
Prognoza pogody na najbliższe dni nie wyglądała na sprzyjającą. Jak się później okazało, nie sprawdzała się najlepiej. Mżyło, gdy ruszałem. Dotarłem do Chełma i wjechałem na koszmarne drogi dla kaskaderów poprzecinane przejściami dla pieszych. Za miastem już było wygodniej. Nawet wydostałem się spod chmury i mżawkę widziałem już tylko za sobą na horyzoncie.
Terenowy odcinek przez las do Krasnegostawu to pomyłka. Drogę rozjeździł ciężki sprzęt od wycinki drzew. Do tego widziałem tabliczki zakazu wstępu, ale nie zrobili objazdu, więc pojechałem przez całe to błoto. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to było nic w porównaniu z odcinkiem za Krasnymstawem. Szlak biegł tym razem po polnej drodze, która wyglądała jak przeorana. Nie miałem ochoty nią jechać, więc wybrałem objazd drogą, która budziła we mnie większe zaufanie. Z początku. Im dalej nią jechałem, tym bardziej zaczynałem się zastanawiać, czy nie popełniłem błędu. Momentami zrzucało mnie z siodła, a czasem musiałem pchać rower, któremu od ilości błota blokowały się koła. Kilka razy wydłubywałem to błoto. Wciąż myślałem o zawróceniu, ale grzebałbym się po tych wszystkich błotnych kałużach, a potem powracał sam szlak, który kompletnie zniechęcał do wjazdu.
W końcu wydostałem się na asfalt. Miałem dość terenu na dzisiaj. Łańcuch wyglądał jakby był nasmarowany błotem, sakwy oblepione, rower oblepiony, buty oblepione. Co mogłem, to usunąłem, a resztę zaplanowałem wyczyścić na myjni. Tylko gdzie jej szukać? Przejechałem kilka wiosek, dojechałem do Szczebrzeszyna i poddałem się. Rower za mocno piszczał. Błoto zdążyło zaschnąć, więc spędziłem przynajmniej pół godziny na zdrapywaniu co grubszych warstw. Pewnie z 2 kilo tego usunąłem, a nadal była to połowa sukcesu do czystego roweru. Pomyśleć, że latem tak się cieszyłem, że lubelski odcinek Green Velo to sam asfalt.
Przez chwilę pokropiło, ale nic poważnego. Zmierzch zaczął łapać mnie w Zwierzyńcu. Przez to błoto mój rower zwolnił. Szkoda, bo Roztoczański Park Narodowy o zmierzchu wyglądał przepięknie, a co dopiero zobaczyłbym za dnia. Potem nawet wjechałem na szlak przez ów park. Droga leśna, ale pokryta dobrej jakości szutrem. Mgła o zmierzchu dodawała atrakcyjności pustej drodze biegnącej przez leśną knieję.
Dotarłem do gospodarstwa agroturystycznego. Przed prognozowanym deszczem. Chciałbym wrócić do tego parku. Dzisiaj było w nim przepięknie. Jedno z urokliwszych miejsc na szlaku Green Velo.
Kategoria z sakwami, terenowe, setki i więcej, Polska / lubelskie, kraje / Polska, wyprawy / Green Velo II 2020, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery