Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2017

Dystans całkowity:941.34 km (w terenie 29.61 km; 3.15%)
Czas w ruchu:51:04
Średnia prędkość:18.18 km/h
Maksymalna prędkość:58.14 km/h
Suma podjazdów:5272 m
Liczba aktywności:18
Średnio na aktywność:52.30 km i 3h 00m
Więcej statystyk

Czerwiec 2017 (GT)

13.09
Krótkie przejazdy.
Kategoria kraje / Japonia, rowery / GT

Spacer po Nambie

23.1601:24
Miałem bardzo długą przerwę od roweru. Codzienna jazda i tylko 3 dni przerwy (łącznie przez 2,5 miesiąca) były wykańczające, więc prawie 2 tygodnie odpoczynku zregenerowały mnie, a może też odrobinę rozleniwiły, bo dystans nie jest powalający. Nie ma się jednak czemu dziwić, bo w Japonii – państwie będącym jednym wielkim miastem – nie da się szybko poruszać. No, chyba że jedzie się Shinkansenem.
Przez okres bez roweru zdołałem odwiedzić urząd miejski, w którym odmówili mi zameldowania się i tym samym nie mogłem skorzystać z funduszu zdrowia. Wiąże się to z tym, że muszę ponosić pełne opłaty medyczne w razie wypadku czy wizyty u lekarza. Japonia to biurokratyczny kraj, o czym się przekonałem przy okazji niejednej wizyty w urzędach. Teraz muszę uważać na siebie jeszcze bardziej.
Poza nieprzyjemnymi rzeczami były też te lepsze, jak zwiedzanie Ōsaki, wycieczka do Kyōto z Aki, którą poznałem w Sendai. Zjeździłem pociągami i autobusami tyle miejsc, że aż nie pamiętam tych wszystkich nazw. Zostawię po prostu kilka zdjęć, które zrobiłem w tym czasie, a teraz przejdę do sedna tego wpisu, czyli wycieczki do Namby, dzielnicy Ōsaki.
Namba jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych miejsc na planie miasta. Można tutaj znaleźć najlepsze restauracje oraz zjeść przeróżne potrawy, poczynając od ośmiornicy w cieście, czyli takoyaki, a kończąc na trującej rybie fugu (gatunek ryby z rodziny rozdymkowatych). Jest to też doskonałe miejsce do fotografii, dlatego też wybrałem się tam z aparatem. Droga była prosta, choć przepełniona skrzyżowaniami z sygnalizacją świetlną. Rower zaparkowałem na płatnym parkingu rowerowym i ruszyłem na podbój Namby pieszo.
Po kilku godzinach trzeba było wracać do domu. Miałem jeszcze czas, więc zahaczyłem o Tennōji, kolejną znaną dzielnicę Ōsaki. Niestety nie planowałem tej wycieczki, więc zgubiłem się i nie dojechałem tam, gdzie chciałem. Może innym razem. Powróciłem do mieszkania prawie tą samą drogą, bo nie miałem innego wyjścia.

Kategoria kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Ōsaka, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Z książką po Ōsace

15.9201:12
Dzisiaj słońce smażyło od rana. Plan był więc bardzo krótki i bardzo prosty: dostać się do kolejnej lokalizacji. A zaplanowałem zatrzymać się na prawie 3 tygodnie w Ōsace.
Nie miałem co ze sobą zrobić. Pojechałem więc do zamku, aby odpocząć w cieniu i przeczytać książkę, którą pożyczyłem od Poli, gdy byłem w miasteczku Ichinomiya. Usiadłem przy oczku wodnym, o którego istnieniu mało kto wie, ale gdy turyści zobaczą zamek z jego odbiciem w tafli wody, słychać ciągle ochy i achy. Po kilku godzinach czytania i spacerowania, gdy kruk zaczął wydłubywać foliówki z mojej torby przy siodle, zdecydowałem się skierować w stronę wynajętego mieszkania. Upał przeszkadzał, a cienia było mało. Mieszkanie nie najgorsze, ale brakowało w nim internetu, który jest niezbędny do mojej pracy. Zmęczony upałem, wybrałem się pieszo w poszukiwaniu szczęścia. Dostęp do internetu w Japonii jest na bardzo niskim poziomie.
Kategoria za granicą, z sakwami, kraje / Japonia, na trzech kółkach, Japonia / Ōsaka, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Znowu do Ōsaki

72.5904:16
Dzień zapowiadał się pochmurnie, ale to była przykrywka dla słońca. Było duszno i gorąco, a do tego złośliwe promienie UV przedzierały się potajemnie przez chmury. Dzisiaj ruszyłem do Ōsaki. Znowu.
Z Wakayamy pojechałem najkrótszą teoretycznie drogą. Był lekki podjazd i sporo chodników, ale uciekłem gdzieś na boczne drogi. Spróbowałem też drogi nad wybrzeżem, ale to była pomyłka. Betonowa droga kompletnie spękała, więc jechało się bardzo źle. Wjechałem na jakieś boczne drogi, a potem znów chodniki. Odwiedziłem otoczenie zamku Kishiwada-jō, gdzie jak zwykle usłyszałem sugoi, czyli niesamowity – to o moim trzykołowym rowerze, jak się domyślam.
Dojechałem do Ōsaki. Kręcąc się po ulicach, aby ominąć światła, trochę zabłądziłem. Dzisiaj moim celem był hostel. Najtańszy znaleziony w internecie, ale okazało się, że były ukryte koszta, które podnosiły cenę kilkukrotnie. Do tego było brudno i głośno. Za co się tam płaci? Nie miałem już ochoty na jazdę, bo spaliłem się na słońcu. Wyszedłem tylko na nocny spacer po okolicy.
Kategoria za granicą, z sakwami, kraje / Japonia, na trzech kółkach, Japonia / Ōsaka, Japonia / Wakayama, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kōya-san

118.3105:58
Pomysł na tę wycieczkę podrzucił mi pewien Couchsurfer z Wakayamy. Jako że zatrzymałem się u Nikity na 2 dni, to wybrałem się na lekko do rekomendowanej miejscowości.
Wpierw musiałem się dostać do miasta Iwade, skąd miał się rozpocząć właściwy podjazd. Pojechałem szlakiem R-1, który wczoraj zgubiłem. Jak się okazało, szlak R-1 biegł z jednej strony rzeki, a R-2 z drugiej. Zabrakło normalnych znaków, bo te na jezdni prowadziły objazdem do przejścia dla pieszych, coby rowerzysta nie pomyślał o przejechaniu skrzyżowania jak normalny uczestnik ruchu.
Wzdłuż rzeki jechało się bardzo przyjemnie, ale musiałem zacząć podjazd. Po szybkim uzupełnieniu zapasów na drogę ruszyłem do góry. Ruch był niewielki, wręcz znikomy jak na Japonię, a wszak droga krajowa ma numer 3. Plan dzisiejszej podróży wytyczyłem dzięki serwisowi gpsies.com, który czasem jest pomocny, gdy trzeba wybrać drogę o najwygodniejszym profilu wysokości. Tym razem ktoś zaszalał, bo pokierowali mnie na boczną drogę. Wyglądała na niezamieszkaną, nawet ostrzeżenia o niedźwiedziach utwierdzały mnie w tym przekonaniu. Nagle pojawiły się domy. Niektóre wciąż zamieszkałe, co można poznać po zaparkowanych autach. Szkoda tylko, że droga się skończyła. Próbowałem kilku starych szlaków, ale im głębiej w las, tym były bardziej nieprzejezdne. Aż w końcu wjechałem na jakieś wzniesienie, a po drugiej stronie – raptem parę metrów w dole – dojrzałem drogę. Tylko problemem była prywatna działka. Po długiej chwili wahania i sprawdzeniu alternatyw zszedłem. Nie zauważyłem nikogo, więc może moja obecność pozostała tam niezauważona. Pojawił się problem, a właściwie przykrość, bo droga poleciała w dół. Na darmo cały wysiłek, gdy mogłem jechać dalej drogą krajową.
Dalsza jazda w górę była nawet prosta (zwłaszcza patrząc na ten niepotrzebny podjazd). Sporo zakrętów, trochę cienia, niewiele aut, kilka robót drogowych, dwa tunele i brama. W końcu, na wysokości prawie 900 m n.p.m. ujrzałem pierwszy element kompleksu. Kōya-san składa się z 52 świątyń buddyjskich według przewodnika. Znalezienie parkingu dla roweru jest niezwykle trudne, bo w górach nie ma turystyki rowerowej według Japończyków. Zaparkowałem w ustronnym miejscu i ruszyłem na podbój tej wioski. Obejrzałem zaledwie kilka świątyń, ale najbardziej ciekawił mnie cmentarz. Największy w Japonii, na którym na nagrobki mogą sobie obecnie pozwolić wyłącznie najbogatsi. Oczywiście zaciekawiła mnie najstarsza część cmentarza, gdzie nagrobki mają najwięcej uroku.
Spędziłem aż 4 godziny na zwiedzaniu i pora powrotu była niełatwa. Zjadłem przed wyruszeniem. Droga w dół wiodła przez wiele zakrętów. Musiałem często hamować. Raz z powodu krętych dróg, a dwa – korków. W dół jechałem nie tylko ja, ale też dziesiątki aut, a żeby za nimi pojechać, trzeba było włączyć się do ruchu o prędkości 30 km/h. Najbardziej szkoda klocków hamulcowych. Dla urozmaicenia widoków do doliny zjechałem inną drogą. Wzdłuż rzeki obrałem szlak R-1. Jechałem bez zmartwień, aż do skrzyżowania, na którym podjąłem wczoraj złą decyzję. Chciałem zjechać do najbliższego konbini, aby wysłać wiadomość mojemu gospodarzowi, że się spóźnię godzinę, ale po drodze złapałem kapcia. W innym miejscu niż wczoraj, więc musiałem jedynie załatać dziurę i dodać pół godziny do spóźnienia. Naprawdę zaczyna mnie martwić ta opona. Przejechałem na niej tak niewiele, a tak szybko zaczęła łapać kapcie. Gdybym tak miał sponsora wyprawy, może nie byłoby tylu zmartwień.
Po uporaniu się z dziurą wróciłem na szlak R-1, którym jechałem rano. Zbliżał się zmrok, więc trochę przycisnąłem w pedały i dobiłem prędkości zjazdowej z Kōya-san. Najgorzej jest dostać się z tej drogi na ulice. Znalazłem jakieś schody ukryte za barierkami i wróciłem do Nikity, trafiając na tę samą drogę, którą jechaliśmy wczoraj spod dworca.

Kategoria za granicą, kraje / Japonia, setki i więcej, po zmroku i nocne, góry i dużo podjazdów, Japonia / Wakayama, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Wakayama

91.2704:53
Dzisiaj ruszam na zachód. Myślałem o objechaniu półwyspu, ale wziąłem za krótki urlop. Z pogodą nigdy nie wiadomo, bo miała być pora deszczowa, a ja się smażę w słońcu. Dobrze, że dzisiaj było pochmurne przedpołudnie.
Pożegnałem Kyoko i ruszyłem wcześnie rano na południe, aby dostać się do doliny prowadzącej prosto do docelowego miasta, Wakayamy. Gdy tylko przejechałem wzniesienia, trafiłem na szlak rowerowy. Nie wiedziałem skąd prowadził, ale domyślałem się, że ze źródła rzeki płynącej doliną. Cale szczęście, że trafiłem na ten szlak, bo biegł po wałach rzecznych o znikomym ruchu.
Do południa zrobiłem połowę dystansu do dzielącego mnie celu. Chmury zaczęły znikać i musiałem znosić rosnący upał. Do tego dochodziła wysoka wilgotność powietrza. Przejrzystość też nie była najlepsza, ale kilka zdjęć zrobiłem na pamiątkę. Myślałem, że słaba widoczność jest spowodowana wysoką wilgotnością, ale potem wyjaśniło się, że ten obszar Japonii jest zanieczyszczony przez duże skupisko przemysłu olejowego i metalurgicznego.
Złapałem gumę. Nie wiem co przebiło oponę, ale spędziłem trochę czasu na łataniu. Na szczęście użyłem prawdziwych łatek, a nie jakichś beznadziejnych naklejek, z którymi męczyłem się na początku podróży po Japonii. Do tego pokleiłem poprzecinaną oponę, żeby ostre kamyczki ani szkło nie wbiły się zbyt łatwo w dętkę. Martwi mnie, że bieżnik jest tak cienki, a przecież niedawno wymieniłem oponę.
Po jakimś czasie szlak został przecięty ruchliwą drogą i gdy przedostałem się na drugą stronę, wjechałem na zły wał. Szlaki R-1 i R-2, którymi jechałem przez jakiś czas, rozdzieliły się. Ten drugi prowadził w zupełnie innym kierunku, więc gdy zorientowałem się, że coś jest nie tak, zjechałem z niego. Niestety nie udało mi się wrócić na R-1 i do Wakayamy dojechałem po ulicach napotkanych miast. Jako że jeszcze miałem czas przed spotkaniem z dzisiejszym Couchsurferem, pojechałem do zamku. Długo tam nie zabawiłem, bo ostatecznie czas zaczął mnie gonić. Pod umówionym dworcem spotkałem się z Nikitą. Jest on studentem z Białorusi, który studiuje w ramach wymiany. Wieczorem pokazał mi miasto i okolice.

Kategoria za granicą, z sakwami, kraje / Japonia, na trzech kółkach, Japonia / Nara, Japonia / Wakayama, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Gdy świetliki zapadają w sen

75.3804:26
Po ponad dwóch tygodniach przyszło mi się spakować i ruszyć w dalszą drogę. Znów musiałem się uczyć jazdy z trzecim kołem, bo jakimś sposobem początek był taki, jakby pijany na rower wsiadł.
W ten bezchmurny, upalny dzień musiałem jechać na południe, pod słońce. Droga do Nary nie była najłatwiejsza. Kilka razy trafiłem na drogi, którymi jechałem z Ōtsu do Nary jakiś czas temu, ale za nic nie mogłem sobie przypomnieć całej trasy. Metodą prób i błędów zabłądziłem kilkakrotnie, aż w końcu znalazłem się w Narze. Połowa drogi za mną.
Już raz próbowałem dojechać do Kashihary, więc odnalazłem hostel w Narze, spod którego biegnie prosta jednokierunkowa droga na południe do Sakurai. Tam zatrzymałem się w konbini (odpowiednik polskiej Żabki), żeby się ochłodzić. Zaczepił mnie Japończyk. Był ciekawy mojego nietypowego roweru. Nie mówił po angielsku, więc więcej było uśmiechów niż wymiany zdań. Po chwili podszedł do mnie drugi Japończyk, już mówił po angielsku, ale wręczył mi tylko prezent (lody, napój energetyczny i batony energetyczne) i poszedł w swoją stronę. Tak bezinteresownie. Witamy w Japonii.
Z tego całego postoju zostało mi niewiele czasu, aby dotrzeć do celu. Sprężyłem się i dojechałem do stacji kolejowej, gdzie spotkałem się z Kyoko, którą poznałem przez serwis Couchsurfing. Zebrała mnie do chramu Kashihara-jingū, jako że nie zdążyłem do niego dotrzeć przed spotkaniem, a potem pojechałem poznać jej rodzinę. Wieczorem wybraliśmy się w podróż samochodem do jakiegoś znanego miejsca, gdzie można zobaczyć świetliki. Od spotkanych tam osób dowiedzieliśmy się, że świetliki o tej porze szły spać i dlatego zobaczyliśmy zaledwie kilka owadów. Pojechaliśmy jeszcze w jedno miejsce i tam już mieliśmy szczęście zobaczyć ich więcej.

Kategoria za granicą, z sakwami, kraje / Japonia, na trzech kółkach, Japonia / Kyōto, Japonia / Nara, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Ekskluzywnie w Kibune

47.0102:18
Nie mogę sobie przypomnieć skąd wziąłem pomysł na dzisiejszą wycieczkę, ale nie spodziewałem się tego, co dzisiaj doświadczyłem. Jak zawsze zacznę od początku.
Dzień zapowiadał się upalnie i taki też był. Ruszyłem tą samą drogą, co zwykle na północ. Na jej końcu skoczyłem na ścieżkę wzdłuż Kamo-gawy. Na końcu ścieżki wyjechałem pod Kamino-jinja, więc nie mogłem się oprzeć pokusie odwiedzenia chramu. Nie chodziłem daleko, bo w takim upale najlepiej się jedzie. Wtedy wiatr dmucha w twarz, ochładzając ciało.
Dojechałem do skrzyżowania. Droga na wprost to ślepa ulica według znaku, więc pojechałem drugą. Tam pojawił się tunel i zakaz wjazdu rowerem. Zaryzykowałem i wróciłem do skrzyżowania. Pierwsza droga jednak nie była ślepa i przeprowadziła mnie na drugą stronę tunelu. Jeszcze kilka obrotów korbą i znalazłem się w cieniu drzew otaczających drogę pnącą się do góry. Drzewa o grubych pniach pięły się wysoko niczym kilkusetletni obserwatorzy wydarzeń. Tylko wąsko na jezdni.
Dojechałem do wioski Kibune, a tam niespodzianka. Chciałem zobaczyć tylko chram, a trafiłem na restauracje, które widziałem kiedyś na zdjęciach najdziwniejszych restauracji na świecie. Owe restauracje są bowiem rozpięte nad rzeką Kamo-gawa. Rower zostawiłem na parkingu i przeszedłem się po okolicy. Wszędzie zakazy robienia zdjęć i ludzie nagabujący do wejścia do restauracji. Odwiedziłem najpierw atrakcje, czyli Kifune-jinja i, wracając do roweru, wstąpiłem do jednej z restauracji. Co trzeba powiedzieć o tych lokalach, to powalające z nóg ceny. 7 czy 11 tys. jenów za zestaw na osobę (200–350 zł) to coś normalnego w tamtym miejscu. Ja podczas spaceru wypatrzyłem najtańszy obiad za 3600 jenów (ok. 130 zł), a i tak jest to 3–4 razy wyższa suma niż w restauracjach w mieście za podobny zestaw. Dopiero po powrocie do domu dowiedziałem się, że te restauracje są uważane za ekskluzywne i stąd takie kwoty. Ktoś mi powiedział, że to był urodzinowy lancz (w Japonii powszechne jest spędzanie urodzin w restauracji), mimo że urodziny mam za pół miesiąca. A do domu wróciłem tą samą drogą. Przez cień, a potem w upale. Przydałoby się pojechać gdzieś w zalesione rejony. Tylko bez niedźwiedzi.

Kategoria za granicą, kraje / Japonia, góry i dużo podjazdów, Japonia / Kyōto, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kamienie z Ryōan-ji

33.1101:43
Planowałem tę wycieczkę zrobić wczoraj, ale biurokracja zajęła mi za dużo czasu, a potem jeszcze poznałem Japończyka, który zaprosił mnie na obiad i zabrakło czasu na rower. Dzisiaj też trochę czasu spędziłem w urzędzie, ale nie mogłem pozwolić sobie na brak roweru w tak ładny dzień.
Ostatnio próbowałem dwukrotnie dostać się do świątyni Ryōan-ji, w której znajduje się kamienny ogród. Tym razem pojechałem tam dużo wcześniej, więc nie mogło się nie udać. Ruszyłem na północ moją ulubioną drogą, od której zaczynam ostatnio prawie wszystkie wycieczki po Kyōto. W ogóle zdałem sobie sprawę, jak dobrze zacząłem się poruszać po tym mieście. Znam już kilka ulic i choć wciąż potrzebuję nawigacji, to zaczynam się orientować w kilku miejscach, zwłaszcza w tych odwiedzonych po kilka razy.
Przejechałem kawał drogi wzdłuż rzeki Kamo-gawa, a potem drogą prosto na zachód do celu. Turystów nie było dużo (jak na Kyōto), ale nie byłem zadowolony. Maleńki ogród zen z niewielką świątynią to wszystko, co można tam ujrzeć. O medytacji można zapomnieć przez – mimo wszystko obecnych – turystów, no chyba że hałas w tym nie przeszkadza. Obszedłem jeszcze teren na zewnątrz świątyni i to było tyle. Wróciłem do domu, próbując uniknąć stania na światłach.
Kategoria kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Kyōto, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Gion nocą

40.3902:13
Dzisiaj miałem dużo na głowie, więc wyszedłem na rower dopiero po południu. Trochę za późno, ale o tym za moment. Pogoda była bardzo dobra, bo słońce chowało się za chmurami i wiał przyjemny wiatr. Szkoda, że nie było tak wczoraj.
Zaplanowałem odwiedzić świątynię Ryōan-ji. Wybrałem odrobinę okrężną drogę przez Arashiyamę. Już z początku zacząłem nieco błądzić, gdy na mojej drodze stanęła linia kolejowa, a potem jeszcze rzeka. Dojechałem do rzeki Katsura-gawa i trochę po ścieżce na wale, trochę po ulicach dojechałem do Arashiyamy, a potem... zorientowałem się, że świątynia, do której zmierzałem, była właśnie zamykana. Cóż, sam jestem sobie winien, że się tak ociągałem.
Nie miałem za bardzo planu na dzisiejszy dzień, więc pojechałem na wschód, do Kamo-gawy. Myślałem, że jestem blisko chramu Kamigamo-jinja i chciałem do niego skoczyć na chwilę, ale zdałem sobie sprawę, że to jednak kawałek drogi w jego kierunku. Pojechałem na południe, całą drogę aż po Gion. Tam się chwilę zastanowiłem, zsiadłem z roweru i poszukałem miejsca do zaparkowania. Skończyłem w tym samym miejscu, co po raz pierwszy w tej dzielnicy, czyli w lesie (albo to już park?). Potem przespacerowałem się tu i tam, odwiedzając stare i nowe miejsca. Szkoda, że nie miałem statywu, bo po zmroku takie piękne zdjęcia zaczęły mi wychodzić, ale niestety nie wszędzie dało się położyć stabilnie aparat. Musiałem się zadowolić słabej jakości fotografiami albo po prostu zapamiętać mijane miejsca. Gejszy żadnej nie zobaczyłem, ale widziałem znaki informujące, jak się nie zachowywać podczas przypadkowego spotkania gejszy.
Kategoria po zmroku i nocne, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Kyōto, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery