Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

wyprawy / Białystok 2018

Dystans całkowity:324.97 km (w terenie 28.40 km; 8.74%)
Czas w ruchu:15:42
Średnia prędkość:20.70 km/h
Maksymalna prędkość:45.68 km/h
Suma podjazdów:1914 m
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:108.32 km i 5h 14m
Więcej statystyk

Mróz na Podlasiu

73.7103:31
Temperatura spadła w nocy poniżej zera. Ruszyłem niespiesznie, tak jak słońce niespiesznie ogrzewało ziemię z prawie bezchmurnego nieba. Moim celem na dzisiaj był zamek w Tykocinie. Wyjazd z Białegostoku był po części prosty. Pomijając przejazd nad torami, to trasę do przedmieści pokonałem po drogach dla rowerów. Potem musiałem włączyć się do ruchu na drodze krajowej. Całe szczęście tylko kilka kilometrów, bo zaraz zaczęła się ekspresówka, koło której zaskakująco wybudowali drogę dla rowerów. W większości o nawierzchni asfaltowej.
Nieco się zagapiłem i pojechałem za bardzo na zachód, ale to tylko urozmaiciło wycieczkę. Zaraz trafiłem do Tykocina. Przeraziły mnie drogi. Wszystkie, na jakie trafiłem były wyłożone kamieniem i nierównym brukiem. Wyjątkiem był most nad Narwią, reszta pewnie nigdy nie remontowana, co pokazuje trwałość materiału. Tylko komu marzy się po czymś takim telepać?
Dojechałem do zamku. Byłem cały przemarznięty. Nie było mowy o zwiedzaniu (wejścia co godzinę). Wyszedłem do restauracji. Ceny nie zgadzały się z tymi pod zamkiem, więc wziąłem czarną kawę, bo była najtańszym ciepłym napojem, i pieróg po żydowsku. Niewiele mnie to rozgrzało, ale trzeba jakoś wrócić. Zmierzch złapał mnie na rogatkach Białegostoku. Ładne miasto, spokojne. Ostatecznie się do niego przekonałem. Mógłbym tutaj zamieszkać, gdyby nie mała sieć lokalnych dróg – zwłaszcza asfaltowych.
Kategoria Polska / podlaskie, kraje / Polska, po zmroku i nocne, wyprawy / Białystok 2018, rowery / GT

Osowiec-Twierdza

126.1505:46
Wczoraj padało, więc wyszedłem z parasolką i aparatem zwiedzić miasto. Jest tutaj kilka ciekawych zabytków, które zostały podzielone na tematyczne „szlaki”. Dorzucam z tego parę zdjęć na końcu galerii.
Dzisiaj wiało z północy. Wymyśliłem, żeby wrócić z wiatrem. Szukając na mapie ciekawych miejsc wokół Białegostoku, trafiłem na ciek wodny o regularnym kształcie. Okazało się, że była tam sowiecka twierdza. Ruszyłem w jej kierunku.
Temperatura lekko podskoczyła. Kilka razy nawet pojawiło się słońce między chmurami. Wiatr nie był tak silny jak ostatnio, więc spokojnie jechałem na północ. Wybrałem lokalne drogi, aby nie tłuc się po krajówce pod wiatr. Wydłużyłem sobie tym dystans, ale miałem relatywnie spokojną jazdę.
W Goniądzu trafiłem na GreenVelo. Stamtąd, po śliskiej drodze dla rowerów, dojechałem do Osowca-Twierdzy. Niestety po drodze dowiedziałem się, że muzeum, które znajduje się na twierdzy jest otwarte do godz. 13, a była 14, gdy dotarłem na skrzyżowanie nieopodal celu. Nawet nie chciało mi się całować klamki i nie zobaczyłem nic.
Przygotowałem się do powrotu. Tym razem po drodze krajowej. Były tiry, były dostawczaki, było dużo aut. Kilka razy wylądowałem na grząskim poboczu, żeby przepuścić nitkę aut z tirem na przedzie. Po dwóch godzinach dotarłem do Białegostoku, który zabrał mi pół godziny, aby dostać się do mieszkania. Jest tu dużo dróg dla rowerów, ale brakuje im jakości i spójności. Miasto bije mimo to Poznań na głowę.
Kategoria Polska / podlaskie, kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, wyprawy / Białystok 2018, rowery / GT

Świątynia pod złotym księżycem

125.1106:25
Przyjechałem wczoraj. 8 godzin w pociągu. Po drodze dowiedziałem się, że po raz kolejny trafiłem na oszusta. Ukrył 60% kosztów rezerwacji noclegu. Byłem przekonany, że zweryfikowałem ofertę, ale booking.com jest tak nieczytelny, że ta strona to idealne narzędzie dla oszustów. Ostatecznie pojechałem do biura (bo odbiór kluczy był w innej części miasta) wyjaśnić sprawę. Tam kolejna dwójka oszukanych. Oni zrezygnowali, ja nie miałem wyboru. Przepadłaby część pieniędzy, wydałbym jeszcze więcej na nowy nocleg i było piekielnie zimno. Do tego ostatniego nie przygotowałem się. Byłem przekonany, że ta sama szerokość geograficzna nie wpłynie na temperaturę. Myliłem się.
Ruszyłem wcześnie rano, bo wieczór zapowiadał się deszczowy. Chciałem zjeść w centrum. Wybierając między marketem i sklepem, zostałem przekonany darmową kawą pod klepem. Naładowany energią spróbowałem wydostać się z miasta. Wyczytałem, że Białystok zdobył certyfikat gminy przyjaznej rowerzystom. O ile w centrum kilka dróg jest równych, to ich ciągłość, liczba poprzecznych nierówności oraz nawierzchnia z kostki brukowej zaraz za centrum zastanawiały nad słusznością wyróżnienia. Pojechałem trochę zygzakiem i dostałem się na właściwą drogę.
Wybrałem drogę krajową z braku innych opcji. Zauważyłem jednak możliwość skrócenia sobie cierpienia i zjazd na drogę lokalną. Ruch nie był jakiś duży, ale jazda „na gazetę” zniechęcała do pozostania tam. Po kilkunastu kilometrach skręciłem na drogę, która miała mnie poprowadzić do celu. Byłem przekonany, że jadę dobrze, póki nie skończył się asfalt. Przyjrzałem się mapie i zdecydowałem jechać dalej, żeby nie zawracać. Czasami było grząsko, a jeśli nie, to tarka królowała. Była jednak gorsza od tej pod moim domem.
Dojechałem do takiej wsi (o dziwo zamieszkałej), że dalej nie dało się. Przyjrzałem się mapie i okazało się, że dalej była tylko rzeka i ani jednego mostu w promieniu kilkunastu kilometrów. Znowu skucha. Nadal nie chciałem zawracać, więc znalazłem drogę przez las. Przynajmniej bez tarki. Zrobiłem 10 km w terenie (przypominam, że jechałem na kolarzówce) i dojechałem do mojej drogi z pierwotnego planu. Trafiłem nawet na GreenVelo. Z mapy wyczytałem, że w tamtym rejonie było dużo odcinków terenowych. To ważna informacja, bo byłem przekonany, że cała trasa jest utwardzona.
Niestety asfalt znów się skończył. Znalazło się kilka kocich łbów, ale leśne drogi wróciły i nie opuszczały mnie do samego celu – Kruszynian.
Chciałem zobaczyć zabytkowy meczet. W planie były dwa, ale nie wystarczyło czasu. Walka z piaskiem zabrała zbyt dużą część dnia. Zrobiłem się jednak głodny i z pomocą przyszła Tatarska Jurta. Obsługiwana przez tatarską rodzinę. Zjadłem kilka dań, których porcje były na tyle małe, że można spróbować kilku. Było pysznie i ciepło, bo na zewnątrz temperatura przez cały dzień wynosiła 7 °C. Do tego wiało z południa. Stąd też pomysł jazdy na wschód, aby mieć za przeszkodę tylko boczny wiatr.
Droga powrotna zapowiadała się nieciekawie. Zrobiło się szybko zimno. Nawet zaczęło kropić, ale tylko jakby ksiądz machnął kropidłem, bo momentalnie przestało. Pojechałem do Krynek, gdzie znajdowało się unikalne w Polsce rondo. Było tak duże, że zgubiłem się i nie byłem pewien, czy wybrałem dobry zjazd. A wybrałem drogę wojewódzką. Nie była przyjemna. Aut połowa, co na krajówce, ale dużo pagórków. Przynajmniej Puszcza Knyszyńska dała schronienie przed wiatrem.
Do Białegostoku dotarłem po zmroku. Przywitała mnie niespójna sieć dróg dla rowerów (czyt. kaskaderów). Zaczęło kropić, gdy dojechałem do mieszkania. Potem jeszcze wyszedłem po zakupy, to aż musiałem kupić parasolkę, żeby wrócić. Pogoda się popsuła i prognoza na kolejne dni mnie niepokoi.
Kategoria Polska / podlaskie, kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, terenowe, wyprawy / Białystok 2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery