Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

kraje / Wielka Brytania

Dystans całkowity:2048.92 km (w terenie 159.30 km; 7.77%)
Czas w ruchu:131:26
Średnia prędkość:15.59 km/h
Maksymalna prędkość:61.49 km/h
Suma podjazdów:21389 m
Liczba aktywności:26
Średnio na aktywność:78.80 km i 5h 03m
Więcej statystyk

Zamek Huntly

  86.56  05:21
Obudziło mnie słońce. Poszedłem zapłacić za nocleg, bo wczoraj recepcja była już zamknięta i wyszedł najdroższy kemping w Szkocji. Do tej pory płaciłem 7,50–18 funtów, a za ten dałem 22 funty.
Zrobiło się pochmurno i chłodno, gdy w końcu ruszyłem. Wyglądało, jakby miało padać, ale szybko powróciły przejaśnienia. Dojechałem do miasteczka Huntly, gdzie stała ruina zamku. Jakoś tak wyszło, że wszedłem do środka. Może nie był to najbardziej wyposażony zamek, ale przynajmniej jakiś odwiedziłem.
Zaczęło kropić. Prognoza pogody przewidywała kilkugodzinny opad. Padało z różną intensywnością i czasem nawet przestawało, a czasem lało jak z cebra. Prognoza się nie sprawdziła, bo nie przestało padać, a pod koniec pojawiła się jeszcze mgła. Końcówkę przejechałem po ścieżce na dawnej linii kolejowej, od której chciałem zacząć tę całą podróż.
Dotarłem do domu gościnnego, z którego wyruszyłem. Zostałem tu na przechowanie karton na rower. Tandetny licznik Sigmy znów zamókł i kompletnie nie dało się nic z niego odczytać. Zaskoczyło mnie, że dzisiaj pękła tylko jedna szprycha.
Koniec przygody. W 25 dni przejechałem nieco ponad 2 tys. km. Miałem dużo obaw związanych z bezpieczeństwem w Wielkiej Brytanii, ale Szkoci okazali się być niezwykle przyjaznym narodem. To obcokrajowców należało unikać. Pogoda nie była zbyt udana. Jedni mówili, że taka jest Szkocja, inni, że to zbyt deszczowe lato. Widokowo udało mi się zobaczyć kilka przepięknych pejzaży. Jest to kolejny kraj, do którego chętnie wracałbym. Przy okazji przekroczyłem dystans 150 tys. km przejechanych od początku moich rowerowych przygód.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Wielka Brytania, po dawnej linii kolejowej, pod namiotem, rowery / Fuji, wyprawy / Szkocja 2024, z sakwami, za granicą

Pada kotami i psami

  83.41  05:30
Dzień zapowiadał się upalnie. Rozbiłem się w cieniu, więc namiot miałem mokry od rosy, ale przynajmniej nie usmażyłem się. Pojechałem do miasteczka trochę pozwiedzać, wypić kawę, zjeść drugie śniadanie i jakoś mi ten czas uciekł. Niebo przesłoniły chmury, potem zaczęło trochę padać. Jechałem dalej w nadziei na ucieczkę spod chmury i nawet mi się udało. Swoją drogą wjechałem na ładny szlak rowerowy wzdłuż linii kolei parowej. Zacząłem go beztrosko fotografować, aż znów zaczęło padać. Trochę mocniej, więc stanąłem pod drzewem. Na długo to nie wystarczyło, bo zaczęło lać jak z cebra (ang. raining cats and dogs, co dosłownie znaczy: pada kotami i psami). Takiego deszczu to ja dawno nie widziałem. Może w Norwegii. Drzewo już nie pomagało, więc ruszyłem, stając czasem pod kolejnymi. W końcu wyjechałem spod chmury, bo potem widziałem granatowe niebo za sobą.
Wjechałem na szlak na dawnej linii kolejowej, bo kusił drogą dla rowerów, ale ktoś po prostu nieudolnie oznaczył ścieżkę na OpenStreetMap. Mimo to dobrze było na chwilę odetchnąć od aut. Zdążyło nawet wyjść słońce, ale wkrótce kolejna chmura mnie goniła. Nie zdążyłem nawet wyschnąć, a znów skończyło się słońce. Na szczęście uniknąłem kolejnych pryszniców. Potem tylko widziałem deszcze na horyzoncie i różnej wielkości kałuże.
Obrałem za cel kolejny zamek i po raz kolejny nie zdążyłem. No cóż, nigdy nie byłem dobry w planowaniu. Większość planu tej wyprawy też poszła do kosza.
Pozostało tylko dostać się do ostatniego podczas tej podróży kempingu. Chmury groziły deszczem. Byłem przygotowany na prysznic, ale się nie doczekałem. Dzisiaj pękły dwie kolejne szprychy. W tym tempie mogę mieć jutro kłopoty z jazdą. Do tego przednia piasta od kilku dni wydaje dziwne dźwięki. Czeka mnie wiele pracy przy tym gruchocie.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Wielka Brytania, pod namiotem, rowery / Fuji, wyprawy / Szkocja 2024, z sakwami, za granicą, po dawnej linii kolejowej

Wiadukty w Szkocji

  88.57  05:53
W nocy trochę popadało, więc było mokro. Wymieniłem szprychę bez ściągania koła, bo była tak łatwo dostępna. Mój ostatni zapas. Druga musi poczekać, ale pewnie wymienię wszystkie po powrocie, włącznie z piastą.
Było pochmurno, nawet chwilę mżyło, ale późnym popołudniem wyszło słońce. Widziałem mnóstwo kałuż w połowie trasy, więc dobrze być wolnym. Planowałem jechać do Muir of Ord, a potem kawałkiem szlaku NC500 do Inverness, ale to dodatkowe 30 km, więc wybrałem powrót mostem z wczoraj. Tylko dojazd trochę inną drogą – po szlaku rowerowym wśród pól uprawnych.
Przeprawa przez Inverness trochę zajęła. Źle się jeździ po brytyjskich miastach. Japońskie metropolie są dużo lepiej zoriganizowane. Zwłaszcza śmieszki są wygodniejsze.
Jechałem dzisiaj wzdłuż linii kolejowej biegnącej z Inverness do Perth. Nawet coś tamtędy jeździ, bo słyszałem za drzewami przejeżdżające pociągi. Wybrałem dzisiejszą trasę ze względu na dwa piękne wiadukty. Po drodze trafiłem też na kilka mniejszych. Ten najsłynniejszy, za sprawą filmów o młodym czarodzieju, wiadukt Glenfinnan mógł być mi po drodze, gdybym ruszył na Skye od południa. Może w przyszłości.
Znów musiałem się spieszyć i w sumie zdążyłem. Przede mną była góra, za nią wyraźnie oznaczony szlak rowerowy oraz widoki próbujące przedrzeć się przez drzewa. Brytyjczycy są dziwni. Podczas całej podróży nie widziałem ani jednej wieży widokowej. Punkty widokowe albo zarastają, albo są obsadzane drzewami, aby utrudnić dostęp do widoków (głównie ze względu na powstrzymanie erozji na poboczach, ale także olbrzymie tereny znajdują się w rękach prywatnych). Nie wiem, jak można nie umieć wykorzystać takiego potencjału. Przecież pogoda jest tu czasem znośna.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Wielka Brytania, pod namiotem, rowery / Fuji, wyprawy / Szkocja 2024, z sakwami, za granicą

Droga militarna generała Wade'a

  84.78  05:25
Kolejny pochmurny dzień. Dzisiaj jeszcze mniej słońca. Poranna rosa trochę zmoczyła namiot. Muszki atakowały mniej, ale obsiadły cały tropik, więc spakowałem się szybko, omijając śniadanie i równie szybko uciekłem.
Dojechałem do miasteczka Fort Augustus. Był otwarty sklep, nawet jakieś pamiątki się znalazły, zwłaszcza związane z Nessie. Powoli ruszyłem na północ – od wschodniej strony Loch Ness, gdzie były drogi lokalne. Od razu dostałem stromy podjazd do pokonania. Potem zrobiło się lżej. Przynajmniej póki nie zaczęła się mżawka. Na szczęście uciekłem spod chmury i na szczycie ukazała się panorama.
Droga na północ była raczej nudna, choć jechałem po szlaku rowerowym. Dużo wąskich dróg, pagórków, jeden wodospad i nic się nie działo. No, może poza tym, że kolejny raz wyprzedzał mnie idiota na blachach NL. Polskie wyprzedzanie „na gazetę” to luksus przy tym, co robią ci kretyni. Nie zamierzam odwiedzać Holandii, skoro każdy tam tak niebezpiecznie jeździ.
Dojechałem na północ Loch Ness, żadnych potworów. Za to potworne były drogi dla kaskaderów. Jest ich bardzo mało w Szkocji. Jednak to, co istnieje kompletnie nie nadaje się do jazdy. Koszmarnie nierówne, nie wspominając o szerokości. Całe szczęście prawo pozwala rowerzyście wybrać najbezpieczniejszą dla niego drogę.
Znalazłem się w Inverness. Większe miasto, więcej ludzi. Nie miałem ochoty go zwiedzać. Chciałem wejść na zamek, ale był akurat w remoncie. Ruszyłem po wysokim moście do kempingu. Znów w ciemno. Recepcja była zamknięta, a wisiała kartka, że wszystko zarezerwowane, ale zauważyła mnie opiekunka ośrodka i powiedziała, że uda się mnie wcisnąć. Muszek tu nie było, ale trochę popadało. Pękła kolejna szprycha. Mam dość tego koła.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Wielka Brytania, pod namiotem, rowery / Fuji, wyprawy / Szkocja 2024, z sakwami, za granicą

Loch Ness

  107.89  06:10
Rano spakowałem suchy namiot. Dzień był cały pochmurny z przelotnymi przejaśnieniami na horyzoncie. Na kilku zjazdach pojawiła się sporadyczna mżawka.
Objechałem zatokę. Droga po drugiej stronie była niebezpieczna ze względu na ściany skalne (usunąłem jeden kamol z jezdni), do tego te strome podjazdy. Trafił się nawet pierwszy tunel, choć bliżej mu do bariery lawinowej.
Po kilku męczących podjazdach dotarłem do drogi krajowej biegnącej na wyspę Skye. Największy ruch był właśnie w jej kierunku, ale i tak jechało się ciężko. Najgorzej, że brakowało alternatyw (no, może przemilczę szlak MTB). Widziałem zatłoczony zamek, potem wjechałem na przełęcz i zacząłem powoli kierować się w stronę jeziora Loch Ness. Brakowało sklepów, a znalezione były już zamknięte. Zamiast tego odwiedziłem kilka kawiarń.
Ostatnia droga była niemal pusta. Ruch jakby zamarł. Były ostrzeżenia o zamknięciu drogi, ale dotyczyły godzin wieczornych. Nawet sam spieszyłem się, aby zdążyć. Udało się, ale w piątki i tak jej nie zamykali. Przynajmniej miałem więcej czasu dla siebie. Drugi dzień z rzędu atakowały te nieznośne muszki. Wczoraj prawie niezauważalne, ale dzisiaj mnie pogryzły, a zostawiają brzydkie ślady. Wciąż jednak daleko do inwazji, jaką przeżyłem nad jeziorem. Pękła kolejna szprycha – wymiana znów wymaga zdjęcia kasety. Na spodniach wypatrzyłem dorosłego kleszcza. Musiałem oprzeć się o sakwę podczas rozbijania obozu. Tylko skąd znów on wziął się na sakwie?
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Wielka Brytania, pod namiotem, rowery / Fuji, setki i więcej, wyprawy / Szkocja 2024, z sakwami, za granicą

Koniec NC500

  109.34  06:59
Przestało padać wieczorem i do rana namiot prawie wysechł. Usunąłem kleszcze spod podłogi i ruszyłem. Było pochmurno, ale słońce wyjrzało kilka razy.
Chciałem ominąć krajówkę, więc wjechałem na szlak rowerowy biegnący przez lasy. Wszystko szło pięknie, aż na mojej drodze stanęła wycinka i zakaz wjazdu. Oni tam golą zbocza na potęgę, więc nawet nie chciałem próbować się prześlizgnąć. Nie chciałem wracać do punktu wyjścia, a na mapie był tylko niedostępny most kolejowy. Na zdjęciach satelitarnych wypatrzyłem inne przejście, które było chyba elektrownią wodną. Żaden zakaz mnie nie zatrzymał, choć już za plecami zobaczyłem jeden w drugą stronę.
Dalsza droga bez większych przygód. Za pierwszym podjazdem była panorama na piękną dolinę i chwilę pokropiło. Drugi podjazd również wiódł przez piękną dolinę z rezerwatem, spektaklem słonecznym i także zaczęło padać. Tym razem wydawało się, że poważnie, ale uciekłem spod chmury. Trzeci podjazd wyszedł poza szlak North Coast 500. Nie zauważyłem podczas planowania, że ten biegnie wybrzeżem. W sumie dobrze, bo potem był do pokonania podjazd na 626 m n.p.m., a znając szkockie stromizny, to robiłbym przerwę co 10 metrów. Ostatni podjazd to już formalność, bo po nim dotarłem do kempingu. Praktycznie dopiero jutro zjadę z NC500, ale do końca zatoki nie powinno być radykalnych zmian widoków, więc uznaję, że koniec nastąpił dzisiaj.
Aktualizacja do stanu mojego licznika Sigmy. Rano był tak blady, że ledwo coś dało się na nim zobaczyć, a w pobliżu nie było żadnego sklepu rowerowego. Pozostałby mi mało dokładny zapis trasy z Garmina, ale na szczęście, jak wyświetlasz zanikł, tak do wieczora powrócił do akceptowalnej czytelności. Taki niezbyt on wodoszczelny, zważywszy na to, że wczoraj nie padało jakoś mocno.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Wielka Brytania, pod namiotem, rowery / Fuji, setki i więcej, terenowe, wyprawy / Szkocja 2024, z sakwami, za granicą

Uliczny serwis

  75.67  04:39
Wstałem wcześniej, bo prognozowali opady, dzięki czemu spakowałem suchy namiot i był to chyba najwcześniejszy początek dnia podczas tej wyprawy. Było chłodno i kropić zaczęło całkiem szybko. Na szczęście mżawka przeplatała się z drobnym deszczem, a większy opad zdarzał się rzadko.
Choć jechałem szlakiem NC500, to wybierałem boczne drogi, po których biegł szlak rowerowy nr 1. Mimo to ruch był spory i spowalniał mnie. Przynajmniej turystów nie musiałem oglądać.
Dotarłem do Dingwall, gdzie znajdował się kolejny serwis rowerowy. Był czynny, ale mieli ręce pełne roboty. Jedynie mogli mi pomóc z kasetą. Zdjąłem koło, serwisant zdjął kasetę, abym mógł założyć dwie urwane szprychy, potem ją założył, a ja – rozłożony na ulicy pod sklepem – zabrałem się za resztę pracy. Przy okazji ukręciłem nypel, a koło wydawało się być bardziej krzywe niż z urwaną szprychą. No nic, byle do domu.
Znalazłem się w Muir of Ord, gdzie szlak NC 500 rozdzielał się. Krótki odcinek biegł do Inverness, ale nie mam pojęcia po co. Chyba dlatego, że im nie wychodziło 500 mil. Drugi odcinek leciał na zachód, by dotrzeć do Ullapool, gdzie wjechałem na szlak. Miałem jeszcze tydzień do odlotu i nie wpadłem na lepszy pomysł spędzenia tego czasu, więc ruszyłem na zachód, by jeszcze przez chwilę popatrzeć na krajobrazy na szlaku.
Miałem zagwozdkę do rozwiązania, bo po drodze były dwa kempingi. Jeden pod ręką, choć wciąż sporo wieczora zostawało niezagospodarowanego. Drugi był oddalony o 50 km. W tym deszczu dotarłbym tam trochę późno, więc ostatecznie zatrzymałem się na pierwszej opcji. Suszenie i tak zajęło mi sporo czasu, więc to było lepsze wyjście. Pod klapą sakwy znalazłem nieco większą nimfę kleszcza, a po namiocie wspinał się prawie dorosły i ciut podkarmiony osobnik. Co za kraj.
Mój licznik w połowie dnia zaczął blaknąć, jakby była słaba bateria, ale żadnego ostrzeżenia nie pokazał. Sprawdziłem baterię zapasową i to samo. Najwidoczniej wyświetlacz padł. Do wieczora zrobił się bardzo blady. W tym tempie pewnie będę jechał bez licznika.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Wielka Brytania, pod namiotem, rowery / Fuji, wyprawy / Szkocja 2024, z sakwami, za granicą

Dornoch

  73.80  04:15
Nie padało, słońce przebijało się przez chmury, bardzo mało powietrza zeszło z opony. Zapowiadał się dobry dzień. Prawie, bo na drodze stało kilka podjazdów, a niemal jedyną drogą była krajówka. Ruch nie był jakiś duży, ale jechało sporo ciężarówek.
Widziałem już wiele ruin i zamków, ale gdy już sobie upatrzyłem jakiś na dzisiejsze zwiedzanie, to zdążyłem na porę zamknięcia. Cóż, jak nie ten, to inny – jest ich na pęczki.
Dojechałem do miasteczka Durnoch. Rzekomo był tu serwis rowerowy, ale zamiast niego zastałem siłownię. Kolejne serwisy na mojej drodze też nie wyglądają obiecująco. Z kempingami też jest średnio, więc zatrzymałem się obok. Zauważyłem kolejną pękniętą szprychę, a podczas rozbijania obozu łaził po mnie kleszcz.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Wielka Brytania, pod namiotem, rowery / Fuji, wyprawy / Szkocja 2024, z sakwami, za granicą

John o' Wick

  86.78  04:59
Obudziło mnie słońce, więc spakowałem suchy namiot. Podczas śniadania zauważyłem dorosłego kleszcza chodzącego po rękawie. Odrażający, ale głodny. Wszystkie kleszcze do tej pory to były ledwie widoczne nimfy. Na koniec jeszcze zauważyłem lekkiego kapcia. Pewnie kolejna wada fabryczna, ale dziura tak mała, że nie opłaca mi się jej szukać.
Słońce towarzyszyło mi niemal do miejscowości John o' Groats. Tam z czarnej chmury zaczęło padać. Schowałem się w centrum informacji turystycznej, obszedłem sklepy z pamiątkami, zjadłem i nic – chmura wisiała, ale nie padało z niej nic więcej.
Wahałem się między nadrobieniem kilometrów i zobaczeniem lokalnych skał. Wybrałem opcję drugą, zrobiłem pierwszy po Szkocji krótki spacer bez roweru i widoki były jak z obrazka.
Droga na południe nadal straszyła deszczem na horyzoncie. Chmura wisiała, aż zaczęło mżyć i na tym się skończyło. Później tylko widziałem po kałużach, że dobrze być powolnym.
W mieście Wick kolejny serwis rowerowy był zamknięty, więc nadal mam pecha. Kolejnego pecha miałem pod miastem, bo tym razem mnie zlało porządnie. W sumie tyle z deszczu. Potem trzeba było jakoś wyschnąć. Temperatura od nieco ponad 20 °C podczas słonecznego poranka do 12 °C podczas deszczu. Zatrzymałem się na kolejnym przypadkowym kempingu. Obiecująco bez kleszczy.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Wielka Brytania, pod namiotem, rowery / Fuji, wyprawy / Szkocja 2024, z sakwami, za granicą

Szkocja na opak

  89.23  05:29
W nocy i rano było kilka krótkich pryszniców z nieba, więc znów spakowałem mokry namiot. Nie trafiłem na żadnego kleszcza. Załatałem też dziurę w dętce – znów błąd fabryczny.
Kontynuowałem jazdę po szlaku NC500, ale szybko dołączyły szlaki rowerowe. Chyba nawet Euro Velo 12, bo jest na mapie, ale nie oznaczyli go w terenie. Miałem do pokonania sporo górek. Nie padało, a nawet słońce pokazało się na chwilę. Wiatr znów się zmienił i nie pchał mnie zbyt często. Niestety było tu też wielu debilnych kierowców. Drogi o jednym pasie ruchu z miejscami do mijania miały rozjeżdżone pobocza, jakby tam nikt nie chciał się zatrzymać, by przepuścić innych. Do tego pobocza były zaśmiecone, a przydrożne śmieci w pozostałej części Szkocji były czymś niemal niespotykanym. Szkocja na opak. Pojechałem odrobinę bocznymi drogami, którymi prowadził szlak rowerowy, więc straciłem trochę przybrzeżnych widoków.
Dzisiaj nie zarezerwowałem żadnego noclegu, żeby nie spieszyć się. W sumie dobrze, bo nie dotarłbym do pierwotnie planowanego kempingu. Przejeżdżałem obok innego. Zatrzymałem się, by sprawdzić moje opcje i pani z obsługi wyszła zapytać, czy wszystko w porządku. Ostatecznie zatrzymałem się. Prysznice z nieba powróciły po rozbiciu się. W namiocie znalazłem jednego kleszcza, a kolejny właśnie chodzi po moim kciuku. Paranoja.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Wielka Brytania, pod namiotem, rowery / Fuji, wyprawy / Szkocja 2024, z sakwami, za granicą

Kategorie

Archiwum

Moje rowery