Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

Japonia / Tochigi

Dystans całkowity:805.49 km (w terenie 1.60 km; 0.20%)
Czas w ruchu:44:48
Średnia prędkość:17.98 km/h
Maksymalna prędkość:58.31 km/h
Suma podjazdów:5300 m
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:73.23 km i 4h 04m
Więcej statystyk

Przydrożny Totoro

43.9202:46
Upał był nie do zniesienia. To już pewnie koniec pory deszczowej i początek regularnego piekła. Na początku jechałem zaniedbanymi drogami na wałach rzecznych, potem trochę w cieniu estakady Shinkansena. Odwiedziłem chram przyciągający fanów postaciami z filmu „Mój sąsiad Totoro”. Reszta podróży to była przeprawa przez morze ognia i postoje w każdym możliwym cieniu. Dopiero po dotarciu do hotelu przyszły chmury, a wraz z nimi burza.
Kategoria Japonia / Ibaraki, Japonia / Tochigi, kraje / Japonia, rowery / Fuji, wyprawy / Japonia latem 2023, z sakwami, za granicą

Cedry Nikkō

42.7902:24
Odebrałem sakwy i wydostałem się z turystycznej części miasta, wjeżdżając na drogi obsadzone potężnymi cedrami. Trafiłem na kilka takich dróg, póki się nie skończyły. Potem jechałem kawałek wśród pól ryżowych, aż znalazłem się na nudnych drogach krajowych. Słońce znikło za warstwą chmur. Dojechałem do hotelu, a wieczorem zaczęło kropić.
Kategoria Japonia / Tochigi, kraje / Japonia, rowery / Fuji, wyprawy / Japonia latem 2023, z sakwami, za granicą

Jezioro Chūzenji

34.5702:06
Niebo przesłaniały chmury, ale prognoza była optymistyczna. Zostawiłem sakwy w zajeździe i ruszyłem w górę. Od rozjazdu droga była jednokierunkowa, choć o dwóch pasach ruchu. Niestety Japończycy nie umieją jeździć i wlekli się obok siebie, wyprzedzając mnie na trzeciego.
Jazda poszła mi całkiem sprawnie. Dojechałem do parkingu, gdzie można było wsiąść w kolejkę gondolową, by dostać się do punktu z widokiem na jezioro i wodospad. Szału nie było. Może jesienią jest lepiej. Tymczasem słońce zaczęło przypiekać. Dojechałem do jeziora. Po krótkim objeździe zacząłem wracać, wpadając jeszcze do punktu widokowego przed wodospadem. Droga w dół miała tylko jeden pas. Ruch był duży i każdy koniecznie musiał mnie wyprzedzić, chociaż wszyscy jechali z tą samą prędkością. Duma odbiera Japończykom rozum.
Kategoria góry i dużo podjazdów, Japonia / Tochigi, kraje / Japonia, rowery / Fuji, wyprawy / Japonia latem 2023, za granicą

Pierwsze niedźwiedzie za płoty

69.6205:08
Deszcz donośnie walił w kontener, w którym nocowałem. Nie padało, gdy ruszyłem, ale szybko zaczęło kropić. Kropiło coraz mocniej, choć wciąż leniwie. Tak samo leniwie nie chciałem zakładać ubrań przeciwdeszczowych, więc wyciągnąłem parasolkę. Jazda z nią nie jest legalna w Japonii, ale jechałem bocznymi drogami. Zauważył mnie Japończyk, który zatrzymał mnie i dał mi pelerynę od deszczu. Pierwszy raz taką na siebie nałożyłem i było to zdecydowane nie. Zrobiła się mokra z obu stron, że ostatecznie zatrzymałem się i założyłem oddychające ubrania przeciwdeszczowe.
Deszcz momentami zacinał mocniej, ale nie było najgorzej. Jechałem bocznymi drogami, które były dość zadrzewione i nie przepuszczały tak mocno deszczu. Po kilkudziesięciu kilometrach przestało padać, wyschły drogi i część moich ubrań. Niestety długo się nie nacieszyłem. Na szczęście opad nie był już tak mocny i po czasie nawet ustał.
Wystraszyłem dwa niedźwiedzie grasujące przy drodze. Nie widziałem żadnego na żywo. Ciekawość wzięła górę i zawróciłem, a nagle jeden z nich zaczął szarżować w moją stronę. Na szczęście dzielił nas metalowy płot chroniący drogę przed obiektami staczającymi się ze zbocza. Misie odeszły w swoją stronę, a ja nabawiłem się paranoi i oglądałem się na wszystkie strony przez resztę podróży. Miałem pojechać dłuższą drogą przez przełęcz, co sugerował gospodarz noclegu sprzed dwóch dni, ale ostrzeżenie przed niedźwiedziami skutecznie mnie zniechęciło.
Pojechałem tunelem, za którym było mgliście. Chciałem pojechać jeszcze nad jezioro, ale w takich warunkach z pewnością nic nie zobaczyłbym. Dojechałem do zajazdu, gdy znów zaczęło padać. Wziąłem parasolkę i wykorzystałem resztę dnia na spacerze po okolicy turystycznego chramu Nikkō Tōshō-gū. Było pusto, ale o tej porze tam zawsze tak jest.
Kategoria góry i dużo podjazdów, Japonia / Gunma, rowery / Fuji, wyprawy / Japonia latem 2023, z sakwami, za granicą, Japonia / Tochigi, kraje / Japonia

Aizu-Wakamatsu

124.1406:09
Słońce przesłaniała warstwa chmur, ale temperatura nie była niska. Do południa zdążyła wyrównać się z wczorajszą.
Na początek musiałem zjechać w dół, co nie było cieszące, bo zaraz rozpoczynał się podjazd. Pierwszą atrakcją okazały się bramki przed płatną drogą. Nie widziałem znaku drogi ekspresowej ani zakazu wjazdu rowerem, ale nie ciekawiła mnie wysokość opłaty, toteż zjechałem na chodnik, który mnie poprowadził w różne miejsca. Najpierw do niewielkiej kaskady. Potem minąłem kładkę dla pieszych, ciasny tunel (pomyśleć, że kiedyś przejeżdżały przez niego auta) i znalazłem koniec drogi. To sobie pojechałem. Wspiąłem się do punktu widokowego, aby spojrzeć na przyczynę blokady, bo na mapie biegła dalej. Okazało się, że skarpa, po której prowadziła droga, osunęła się. Nie było więc mowy nawet o próbie kontynuowania. Zawróciłem do kładki i tutaj, po raz kolejny, był plus dla zestawu rower plus przyczepka. Do kładki prowadziły schody, więc najpierw zniosłem przyczepkę, a potem rower, i od razu mogłem jechać.
Znalazłem się w dzielnicy Nikkō, która bardziej przypominała wymarłe miasteczko. Wzdłuż rzeki stały kilkunastopiętrowe hotele. W kilku widziałem światła, więc może nawet były czynne. Gorące źródła, które się tam znajdowały musiały w dawnych czasach przyciągać tysiące ludzi. Na postojach widziałem na starych zdjęciach dziesiątki uśmiechniętych twarzy. Może po prostu przyjechałem nie w porę?
Przejechałem obok tamy tworzącej jezioro Ikari-ko. Trwały prace nad budową elektrowni wodnej. Prawdopodobnie z tego powodu spuszczono całą wodę z jeziora. Wyglądało to dziwnie, niczym po katastrofie ekologicznej. Przez środek jeziora płynęła rzeka, która wydrążyła w mule głębokie koryto. Ciekawe jak taka ilość materiału ma wpływ na stan rzeki poniżej tamy.
W końcu wjechałem na szczyt góry stojącej na mojej drodze i został długi zjazd. Próbowałem znaleźć drogę, którą jechałem rok wcześniej (jak ten czas leci), ale wtedy trochę kombinowałem, aby uciec od aut. Dzisiaj miałem mniej szczęścia, bo ruch był dużo większy. Może to dzięki porze dnia, bo o zmierzchu zaczęło być luźniej. Dotarłem do miasta Aizu-Wakamatsu, rzuciłem okiem na słabo oświetlony zamek, który chodził po mojej głowie podczas poprzedniej wizyty w mieście, i zatrzymałem się w hotelu.
Kategoria za granicą, z sakwami, setki i więcej, po zmroku i nocne, na trzech kółkach, kraje / Japonia, góry i dużo podjazdów, Japonia / Fukushima, Japonia / Tochigi, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

W centrum Japonii

72.2804:22
Kolejny słoneczny dzień z kwitnącą wiśnią w tle. Ruszyłem w kierunku miasta Utsunomiya, bo szukając noclegu, wyczytałem, że jest tam środek Japonii.
Starałem się jechać po prostej, a że główne drogi prowadziły nieco naokoło, to trochę kombinowałem po osiedlowych, trochę po wałach rzecznych, aż trafiłem do parku Shinonome-kōen, gdzie ludzie spędzali hanami. Sznurek aut oczekujących na wjazd się nie kończył. Widziałem też rowery, więc niektórzy byli przygotowani na taką ewentualność. Przespacerowałem się kawałek, poczekałem też na przejazd pociągu, bo one pięknie komponują się z sakurą.
Znalazłem się w mieście Utsunomiya, a tam trafiłem najpierw na ulicę Shinkawa Sakura Namiki-dori obsadzoną drzewami wiśni, potem pod ruiny zamku z piknikującymi ludźmi, aż w końcu całkowitym przypadkiem, gdy zerknąłem na boczną uliczkę, zauważyłem kładkę z ludźmi. Zatrzymałem się w parku Hachimanyama-kōen, bo zapragnąłem przespacerować się górą. Ludzi było co nie miara. Znalazłem nawet korek po drugiej stronie parku, który towarzyszy wszystkim obchodom okresu kwitnienia wiśni. Przeszedłem po kładce i to w sumie tyle. Zabrałem się w dalszą drogę. Co do centrum Japonii, to jest kilka kategorii i w każdej z nich centrum znajduje się w innym miejscu, więc uznałem to za nic wyjątkowego i zaniechałem poszukiwań.
Jazda do Nikkō nie była ciekawa. Duży ruch zmuszał mnie do poruszania się po chodnikach, a te były bardzo niewygodne, bo znajdowały się półtora do dwóch metrów powyżej drogi, a każde skrzyżowanie z podjazdem na posesję wiązało się ze zjechaniem i ponownym wjechaniem na ścieżkę. Już w Polsce widziałem lepsze rozwiązania. W każdym razie dojechałem do centrum miasta, gdzie chciałem zobaczyć aleję cedrową. Trafiłem niestety na mniej ciekawą (a jest ich kilka) i byłem nieusatysfakcjonowany.
Dotarłem do górnego miasta, gdzie znajdował się mój hostel. Plan był taki, aby zostawić rzeczy i ruszyć do jeziora Chūzenji-ko. Zabrakło czasu, bo zaczynało się ściemniać. Wykorzystałem plan alternatywny i ruszyłem pieszo do świątyni Nikkō Tōshō-gū. Oczywiście była zamknięta, a okolica niczym wymarła (w przeciwieństwie do dnia, gdy jest tam tłoczno niczym na jarmarku). Przespacerowałem się do chramu Nikkō Futarasan-jinja, gdzie, mimo pustek, świeciły się światła w oknach. Zrobiło się chłodno, więc może i dobrze, że nie ruszyłem do jeziora.
Kategoria za granicą, z sakwami, na trzech kółkach, kraje / Japonia, góry i dużo podjazdów, Japonia / Tochigi, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

W pogoni za sakurą

88.7204:36
Jako że w Tōkyō drzewa wiśni przekwitają, wyruszyłem na daleką północ w poszukiwaniu pięknych widoków.
Najpierw odwiedziłem park Sumida-kōen, z którego wczoraj zrezygnowałem z oszczędności czasu. Później trafiłem na jeszcze kilka parków, ale we wszystkich drzewa wiśni były w połowie przekwitłe. Nie mogłem zrobić nic więcej, jak jechać dalej. W sumie tyle mógłbym napisać, gdyby nie miasto Satte, a dokładnie park Gongendō Tsutsumi. Znajdowało się tam tysiąc drzew wiśni. Łatwo było trafić na miejsce, jadąc za kilkukilometrowym korkiem. Zastanawiam się, gdzie oni upchali te wszystkie auta, bo ludzi było chyba kilka tysięcy.
Miejsce bardzo ładne. Przypominało Hitome Senbon Zakura, w którym byłem w zeszłym roku. Tutaj dodatkowo uroku dodawał rzepak. W ogóle ten rejon ma go bardzo dużo, bo jak rzadko widuję rzepak w Japonii, tak dzisiaj przez resztę dnia zobaczyłem go sporo.
Przeszedłem duży kawał ścieżki otoczonej drzewami. Tutaj, mimo spadających płatków, kwiatom było daleko do przekwitu. Udało mi się zrealizować dzisiejszy plan. Pozostało dojechać do miejsca noclegowego. Pokonałem kawałek dystansu po wałach rzecznych, potem ulicami. Temperatura spadła o kilka stopni. Na miejscu znalazłem się chwilę po zapadnięciu zmroku. Już wywieszają koinobori z okazji dnia dziecka, który w Japonii odbywa się w sumie dopiero w maju.
Kategoria za granicą, z sakwami, po zmroku i nocne, na trzech kółkach, kraje / Japonia, Japonia / Ibaraki, Japonia / Saitama, Japonia / Tochigi, Japonia / Tōkyō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Zatrzymali mnie w Japonii

81.7103:45
Dzisiejsza trasa nie była planowana. Chciałem to rozegrać zupełnie inaczej, ale tak jakoś wyszło.
Zjadłem przepyszne śniadanie w domu gościnnym, pożegnałem się z obsługą i zacząłem jazdę na południe. Był chłodny poranek. Powietrze wyglądało nieprzyjemnie mdławo w przeraźliwym słońcu na bezchmurnym niebie. Dzień nie zapowiadał się ciekawie, bo było płasko. Chciałem się dostać do rzeki Tone-gawa (nazwa czysto przypadkowa), bo zauważyłem na mapie drogi dla rowerów ulokowane na wałach. Jest to pewien standard w Japonii, choć z jakością nawierzchni bywa różnie. I właśnie o tę nawierzchnię chodzi. Jadąc po tej drodze zobaczyłem zakaz wjazdu, więc zjechałem na wewnętrzną część wału, bo biegła tamtędy równiutka i pusta droga o dwóch pasach ruchu, bez dostępu dla aut, bo wszystko zablokowane ogrodzeniami. Cuda i dziwy, że coś takiego istnieje. Pojechałem więc tamtędy i po kilku kilometrach wyskoczył z pobocza Japończyk. Budowlaniec zaczął coś mówić, po chwili dołączyło do niego kilku innych. Kompletnie nie rozumiałem o co chodziło. Zrozumiałem za to uwagę jednego z kompanów, że ja to na pewno nic nie rozumiem. Wszyscy byli uśmiechnięci i pokazali mi drogę gruntową obok asfaltu, który był od tamtego odcinka częściowo ogrodzony. Pojechałem zgodnie ze wskazaniem robotnika po błocie i w najbliższym miejscu odbiłem z powrotem na wał, na którym zakaz już nie obowiązywał. To była przedziwna sytuacja. Droga niby jest, a jednak jej nie ma.
Rzeka się rozdzieliła nowy odcinek nazywał się Edo-gawa. Nawierzchnia była różnej jakości, często dochodząc do kilku metrów szerokości. Niestety nie było ładnych widoków, więc jechało się dosyć monotonnie. Jednak dzięki brakowi skrzyżowań czy sygnalizacji świetlnej mogłem jechać bez zbędnych postojów. Zatrzymywałem się jedynie w cieniu, aby odpocząć od smażącego słońca.
Im bliżej Tōkyō, tym więcej rowerzystów spotykałem, chociaż ich liczba nie była jakaś porywająca, jak to sobie wyobrażałem. Jechałem właśnie do tej metropolii, mimo że wcześniej planowałem zatrzymać się gdzieś w prefekturze Saitama. Nie wiem, co mnie porwało na taką decyzję, ale jazda po tym mieście nie była najprzyjemniejsza. Dużo aut, dużo świateł, dużo ludzi. Ciężko się jechało. Trafiłem na kilka pasów rowerowych i namalowanych na drodze sierżantów, ale to raczej oczywiste, bo tego się oczekuje od dużych miast, aby gwarantowały usprawnienia dla rowerzystów.
W końcu dojechałem do hostelu. Spotkałem tam samych obcokrajowców. Rozmawiali strasznie głośno, więc praca w słuchawkach była obowiązkiem, ale na szczęście nie hałasowali w nocy. Witamy w Tōkyō.

Kategoria na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Ibaraki, Japonia / Tochigi, Japonia / Saitama, Japonia / Tōkyō, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Nikkō Tōshō-gū

71.0503:32
Skoro już do Nikkō dotarłem, nie mogłem przegapić zobaczenia dostępnych tam atrakcji. A te najlepsze znajdowały się kilka kilometrów na północ od centrum miasta i figurowały na liście UNESCO jako Chramy i świątynie Nikkō. Było dużo do zobaczenia, jednak ja ograniczyłem się do jednego – chramu Nikkō Tōshō-gū.
Zapowiadał się deszcz po południu, więc chciałem jak najszybciej znaleźć się na górze, a do pokonania miałem lekki podjazd. Na jego końcu ukazała się reprezentatywna część miasta. O parking było trudno, więc co mogłem, to objechałem rowerem, a potem wjechałem na zatłoczony parking pod chramem. Chętnych na wjazd było wielu, więc korki ciągnęły się przez połowę dzielnicy. Rower zostawiłem pod płotem razem z innymi kolarzami, którzy byli na lekko. Tylko ja z tą moją przyczepką.
Bilet wstępu bardzo drogi, ale zarabiają dużo, bo turystów było niesamowicie dużo, i to w środku tygodnia. Do zobaczenia też jest sporo i nawet dodali mapkę, aby się nie zgubić. W dwóch obiektach byli nawet przewodnicy, ale niestety mówili po japońsku, więc nic nie zrozumiałem. Zobaczyłem, co mogłem i wraz z mżawką opuściłem kompleks, wyjeżdżając z tej części miasta. Przestało padać, gdy minąłem centrum.
Chciałem pojechać do miasta Utsunomiya, ale zwróciłem uwagę na uciekający czas i zmieniłem plany, kierując się prosto na południe do Tochigi. Droga poszła szybko, bo miałem cały czas z górki i nawet średnia podskoczyła. W mieście Tochigi minąłem kilka miejsc przechowywania powozów festiwalowych, które były gotowe do listopadowego wydarzenia. Szkoda, że nie miałem możliwości zobaczenia tego festiwalu. Tyle miejsc do odwiedzenia, a tak mało czasu. Może by się udało przedłużyć moją wizę?
Zatrzymałem się w domu gościnnym obsługiwanym przez przesympatyczną obsługę. Niestety słaby dostęp do internetu zmusił mnie po raz kolejny do skorzystania z dobrodziejstw Starbucksa. Jak to dobrze, że jeszcze są takie awaryjne miejsca w Japonii, gdzie można uzyskać w miarę dobre połączenie z internetem.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Tochigi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Nikkō

74.3704:03
Słyszałem wiele razy o Nikkō, ale tak szczerze nie miałem bladego pojęcia, co tam można było zobaczyć. Postanowiłem odwiedzić to miasto i się dowiedzieć.
Dzisiaj zamglenie było nieznaczne. Mimo chmur na niebie temperatura przekraczała 28 °C. Na początku jechałem po wyżynach i pagórkach, z których były nie najgorsze widoki, a potem znalazłem się na długiej drodze na południe. Była prawie pusta i niesamowicie wygodna.
Poszukiwania przydrożnych lokalnych marketów Michi-no-Eki doprowadziły mnie do kilku, w których jednak było więcej lokalnych produktów spożywczych niż pięknie zapakowanych japońskich słodyczy i przekąsek. Prawdopodobnie stosunek liczby turystów do lokalnej ludności znacząco wpłynął na charakter marketów w tym rejonie Japonii. Nie widziałem zbyt wielu sklepów po drodze, więc prawdopodobnie takie markety stają się miejscem spotkań ludzi z daleko położonych gospodarstw.
Do Nikkō miałem dwie drogi – dłuższą i bez podjazdów oraz krótszą z kilkoma wzgórzami. Wybrałem drugą opcję, bo wydała się najbardziej optymalna. Słońce prażyło pod górkę i gdyby nie drzewa to nie byłoby się gdzie schować. Gdy już dojeżdżałem do granic miasta, chmury przesłoniły całe niebo. Ot, znalazły sobie porę. Do hotelu dojechałem za wcześnie, więc miałem czas, aby poszukać restauracji, bo sklepów w okolicy nie było. Nie znalazłem nic otwartego, więc musiałem nadrobić drogi do centrum. Przy okazji przejechałem się po drodze otoczonej potężnymi cydrami. Wyglądała ona niesamowicie.
Kategoria na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Tochigi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery