Dzień zaczął się diametralnie inaczej niż wczoraj. Niebo było bezchmurne, nawet świeciło słońce, tylko pojawiła się mgła. Licznik pokazywał temperaturę 2,5 °C. Póki jechałem, było ciepło, ale nie mogłem powstrzymać się i nie zrobić paru zdjęć. Wtedy poczułem chłód poranka.
Droga do Połczyna-Zdroju była mokra i pokryta liśćmi, jak odcinek ze Złocieńca. Zdawać by się mogło, że nocą jechało mi się pewniej. Dotarłem do końca i zawiodłem się. Byłem przekonany, że dalej będzie nowa droga dla rowerów, a z przydrożnej mapy – których w Zachodniopomorskiem jest odpowiednio dużo – wynikało, że do Białogardu miałem jechać drogami lokalnymi. Zjadłem śniadanie i rozgrzałem się w jedynym czynnym miejscu w tym miasteczku – na stacji benzynowej, i ruszyłem dalej. Przynajmniej mgła zniknęła.
Zaraz za chodnikiem udającym drogę dla rowerów pojawiła się asfaltowa droga dla rowerów na nasypie dawnej linii kolejowej. Daleko nie prowadziła, ale była nowa i wygodna. Później jechałem przez wioski i wzgórza. Droga była wąska, a na jednym odcinku tak wąska, że aż strach było jechać. Kierowcy wyprzedzali na gazetę, byle nie zjechać z asfaltu na pobocze. W dodatku jakiś śmieć zniszczył na tym odcinku rowerowe znaki drogowe. Po co takie zero żyje?
W Białogardzie nie chciało mi się zwiedzać, pojechałem dalej. Szlak znikł, więc dojechałem do Karlina, gdzie znajdował się początek drogi na nasypie dawnej linii wąskotorowej. Stary Kolejowy Szlak jest nadal w planach dla tej trasy, ale mam nadzieję, że ktoś się tam opamięta. Droga jest równa, ale skrzyżowania to jakaś pomyłka. Na każdym, nawet z zarośniętą ścieżką czy raz nawet z wjazdem na posesję, stoi znak stop. Na kilku nawet postawili tabliczki nakazujące, by zsiąść i przeprowadzić rower przez drogę. Oczywiście żadnego przejścia dla pieszych. To już szlak
Kolej na rower okazuje się być dużo dojrzalszy.
Im dalej na zachód, tym więcej spotykałem wyrwanych znaków i zniszczonej infrastruktury. Co za bydło tam mieszka? Widać też było ślady pojazdów jadących wzdłuż tych dróg dla rowerów. Niektóre biegły wprost do posesji, więc nietrudno domyślić się kilku sprawców. Na jednym skrzyżowaniu szlak w ogóle zdawał się przepaść – zero znaków, zero asfaltu. Odnalazł się dopiero kilkaset metrów leśnego błota dalej. Szlaki mają niespełna 10 lat, ale po stanie nawierzchni dałbym im nie więcej niż 5. Szkoda tylko, że tylu tam wandali.
Gościno nie było gościnne. Na drogach dla rowerów było zero znaków pionowych, ale zauważyłem jeden poziomy. Ktokolwiek zarządza tymi drogami, nie zna przepisów ruchu drogowego. Może gdybym nie jechał obwodnicą, to nie narzekałbym. Miasto jest jednak łącznikiem szlaków w dorzeczu Parsęty, które powstały na nasypach linii kolejowych i po obwodnicy biegł rzekomo odcinek łączący z zachodem i północą. Sama obwodnica powstała na miejscu nasypu i stąd rowerzyści stali się balastem, który zrzucono na te dziwne chodniki.
Kolejny odcinek drogi na dawnej linii wąskotorowej biegł do Kołobrzegu. Nawierzchnia przestała być równa. Korzenie drzew mocno ją naruszyły. Do tego pojawiło się dużo błota – już nie tylko spowodowanego gnijącymi liśćmi, ale też naniesionego przez pojazdy. Przynajmniej do granicy z gminą Kołobrzeg, która na przekór gminom w dorzeczu Parsęty użyła kostki do budowy dróg. Kostka leciała prawdopodobnie do centrum miasta, więc postanowiłem sprawdzić inną drogę. Na mapach oznaczona była jako łącznik ze szlakiem R-10. Na początku była ładna, asfaltowa, ale potem kostka i tak zdominowała drogę.
W Kołobrzegu chciałem przejechać się kawałkiem szlaku R-10. Przespacerowałem się po zatłoczonym molo, na którym zaczęli pobierać opłaty za wstęp. No, przynajmniej w sezonie. Potem ruszyłem na wschód. Chciałem zobaczyć drewniane pomosty, które zapamiętałem z
podróży wzdłuż wybrzeża. Zobaczyłem tylko jeden i zdziwiłem się, bo myślałem, że jest ich więcej.
To był koniec podróży. Dojechałem do krajówki, aby wrócić do centrum Kołobrzegu, zrobiłem zakupy i skończyłem podróż na dworcu. Pociąg nie miał przedziału dla rowerów, a ja nie miałem linki. Zostawiłem rower na końcu składu i usiadłem w pierwszym przedziale, który i tak był pusty, podczas gdy moja miejscówka znajdowała się po drugiej stronie wagonu.