Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Morze dnia czwartego

111.4505:46
Kolejny leniwy dzień. W domku, w którym spędziłem noc, było 15 °C, a na zewnątrz już tylko 10. Wyruszyłem kwadrans przed 9. Miałem dzisiaj w planach zobaczyć morze – w końcu!
Najpierw skierowałem się do wzgórza Zielonka, do którego poprowadziła mnie tabliczka dostrzeżona wczoraj. Piasku było dużo i, jak to w parku narodowym, do którego znów jechałem, rowerem poruszać się nie można. Zostawiłem go, wspiąłem się po schodach i pogapiłem się chwilę na Zalew Szczeciński i oraz jezioro Wicko Wielkie. Potem zjechałem stamtąd, aby w końcu dotrzeć do Świnoujścia, a nie było to blisko. Przytrafiło mi się kilka dróg dla rowerów, w tym jedna na rondzie. Prowadziła tak samo bezczelnie, jak wczoraj – wzdłuż pierwszego zjazdu z ronda, gdy ja chciałem jechać prosto. To powód, dla którego nie warto wjeżdżać na jakiekolwiek drogi dla rowerów przed rondami.
Dojeżdżając do przeprawy promowej, widziałem przeróżne znaki informacyjne. Nie do końca rozumiałem je wszystkie. Jeden z przechodniów wytłumaczył mi, że nie muszę stać w korku i mogę jechać do przodu. Tam jednak był konflikt, bo kierowca osobówki stanął na pasie dla samochodów ciężarowych, aby nie czekać w tym długim korku. Po długiej dyskusji pojechał tam, gdzie jego miejsce, czyli na szary koniec. Ja stanąłem z boczku, bo rowerzyści i piesi mają inne przywileje podczas wstępu na prom.
W końcu, po 25 minutach znalazłem się na pokładzie, a po kolejnych dziesięciu – na drugim brzegu. Tam mnie czekała długa jazda po drodze dla rowerów, wyjątkowo o nawierzchni asfaltowej. W centrum miasta jeszcze więcej tych dróg, ale już niestety z kostki, która się powoli rozlatuje.
Z ulicy biegnącej kilkadziesiąt metrów od morza nie można się dostać rowerem na plażę. Wszędzie stoją znaki zakazu wjazdu rowerem z tabliczką wyłączającą Policję. Policja na rowerach? Ciekawe, czy jeżdżą tymi zaniedbanymi drogami dla rowerów. Żadnego mundurowego nie spotkałem i się nie dowiedziałem. Morze musiało poczekać na sprzyjającą okoliczność.
Na poczcie wysłałem kilka kartek, a potem dojechałem do przeprawy promowej. Przeczytałem z tablicy, że korzystać z niej mogą wyłącznie mieszkańcy, ale dotyczy to chyba tylko aut i nie musiałem nadrabiać kilkudziesięciu kilometrów. Niestety okazało się, że w jednym z kursujących promów coś się zepsuło, bo stanął w trakcie przeprawy. Szczęście, że nie byłem na jego pokładzie. Trzeba było czekać na kolejny, więc dopiero po pół godzinie znalazłem się na drugim brzegu.
Skusiły mnie znaki kierujące do latarni oraz fortu Gerharda. Pomyślałem, że mógłbym zdobyć wszystkie latarnie nadmorskie od Świnoujścia po Hel. Droga dojazdowa nie była w najlepszym stanie. Zmartwił mnie też plac budowy w jej połowie, ale na szczęście nie zablokowali całkowicie przejazdu. Sama latarnia, jak to latarnie nadmorskie, stała w miejscu i przyjmowała turystów. Nie miałem czasu na wspinaczkę, bo gonił mnie czas, więc szybko zawróciłem.
Nie znalazłem fortu Anioła, a do fortu Zachodniego jechać mi się nie chciało, ale za to, po drodze do latarni, zerknąłem na fort Gerharda. Wstęp jest jednak płatny, bowiem mieści się tam Muzeum Obrony Wybrzeża. Byłem świadkiem pewnego zdarzenia, w którym przewodnik – przebrany za pruskiego żołnierza – zrobił musztrę młodzieży chcącej wkroczyć na teren muzeum. Zwiedzanie z pomysłem. Na pewno przyciąga więcej osób.
Pomyślałem, aby wjechać na szlak R-10. Początkowo w planach była droga krajowa, ale że już dzisiaj po niej jechałem, to postanowiłem zobaczyć coś nowego. Szlak był miejscami wyjątkowo wygodny, choć bliskość morza zdecydowanie wpływała negatywnie na piaszczystą nawierzchnię. Podjechałem na sekundę do wieży dowodzenia baterii nadbrzeżnej „Goeben”, na którą można się wspiąć, aby zobaczyć panoramę na okoliczne lasy oraz na Bałtyk. Nie było to nadal nic zapierającego dech w piersi.
Starałem się nie zbaczać ze szlaku. Ciągle mijałem ogrodzenia z informacją o terenach chronionych, a od czasu do czasu nawet ostrzeżenia przed kleszczami. Po kilku kilometrach dotarłem do Międzyzdrojów. Tam zmieniłem trasę i zrezygnowałem z jazdy terenem, aby dotrzeć jak najdalej przed zmrokiem. Zaraz za miastem stał znak informujący o najbliższych miastach. Nie było szans, abym dojechał dzisiaj do Koszalina. Musiałem zmienić plan na najbliższe dni. Nie wiedziałem nawet, jak to wszystko będzie wyglądało. Miałem tylko nadzieję, że wyrobię się i dojadę na Hel przed końcem majówki.
Od Międzyzdrojów jechałem pod górę. Byłem ponownie w Wolińskim Parku Narodowym. Wszędzie stały różnorakie znaki zakazu, a na szczycie kierunkowskaz do punktu widokowego Gosań z liczbą 400 metrów. Jak mogłem się nie skusić? Ile się dało, tyle przeszedłem, aż zaczęły się schody, na które już nie planowałem wciągać roweru z sakwami. Gosań okazał się być wzgórzem, z którego rozciąga się wspaniały widok na morze. Nie była to może majestatyczna panorama, ale dla kogoś, kto widział morze drugi raz w życiu, to jednak coś. I ten szum fal. Taka piękna nagroda za tamten podjazd.
Jechałem mozolnie do przodu. Po drodze nie było niczego ciekawego. Wciąż tylko las i las, a chłodny wiatr dodatkowo zniechęcał do pedałowania. Było 14 °C, więc prawie nie zdejmowałem wiatrówki. Jako że byłem głodny, to zacząłem szukać jakiegoś miejsca do zjedzenia posiłku. W Międzywodziu mój wzrok zatrzymał się na barze. Kusił mnie rybą smażoną, choć wziąłem pieczonego pstrąga. Smakował mi.
Jechałem i jechałem. Minąłem tyle nadmorskich miejscowości, z których nazwami spotkałem się w życiu tyle razy. Nie miałem jednak czasu na zwiedzanie. Postanowiłem dojechać do Rewala, bo kawałek za nim jest teren wojskowy i nie chciałem się tam znaleźć po zmroku, zwłaszcza że do kolejnej osady było zbyt daleko. To nie był szczęśliwy dzień, bo kilometraż nie imponował ani odrobinę. Wiedziałem też, że plan zobaczenia wszystkich latarni od Świnoujścia po Hel także nie dojdzie do skutku, bo już przynajmniej jedną z nich przegapiłem. Nie było to jednak moim planem. Może jeszcze kiedyś powtórzę ten wyczyn, gdy będę lepiej przygotowany.
Zatrzymałem się w Niechorzu w którymś z kolei polu kempingowym i wynająłem domek za 30 zł. Było to lepsze niż spanie pod namiotem, ponieważ już wieczorem zrobiło się chłodno, a co miałem powiedzieć nazajutrz? Martwiła mnie prognoza pogody. Następnego dnia miała najść jakaś mgła po południu. Nie uśmiechało mi się to, bo dobrze wiem, jak bardzo to zjawisko uprzykrza życie.
Kategoria setki i więcej, terenowe, z sakwami, Polska / zachodniopomorskie, kraje / Polska, wyprawy / Świnoujście – Hel 2014, rowery / Trek
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa ktakz
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]

Nie ma jeszcze komentarzy.
W Lubinie prawie pod namiotem – dzień 3
Dnia piątego przyszła mgła

Kategorie

Archiwum

Moje rowery