Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

W Lubinie prawie pod namiotem – dzień 3

  144.91  07:05
Dzisiaj pospałem sobie dłużej. Chyba dlatego, że było ciepło, bo zatrzymałem się w hostelu. Także dzień zapowiadał się ciepły i słoneczny. Miałem nadzieję, że ujrzę dzisiaj morze.
Zwiedzanie Szczecina nie jest najlepszym pomysłem, gdy nie ma się mapy ciekawych miejsc. W dodatku wszędzie tam pełno skrzyżowań ze światłami, na których rowerzyści muszą przejeżdżać na czerwonym, bo czekanie na zielone nie ma najmniejszego sensu. Zrobiłem zakupy w pierwszej napotkanej Żabce i w końcu ktoś miał nożyczki, więc pociąłem metrowej długości plaster na mniejsze kawałki, żebym miał czym chronić moje wczorajsze skaleczenie. Zatrzymałem się też na placu Grunwaldzkim, aby w końcu zjeść śniadanie kupione kilka chwil wcześniej w sklepie.
Nie da się zwiedzić tego Szczecina na rowerze. Zabytki, które widziałem były położone przy ruchliwej drodze krajowej, więc pozostawał spacer chodnikami. Przejścia dla pieszych mają tam liczniki, ale zielone światło czasem trwa tylko przez kilka sekund. Przespacerowałem łącznie 2 km drogi, ale czas mnie gonił, więc bez żadnego planu nie miałem tam czego szukać i zacząłem wyjazd z miasta. Było to trudne i niewygodne. Jechałem ruchliwymi ulicami, marnej jakości drogami dla rowerów, setką przejazdów rowerowych (także między stronami ulicy). W pewnym miejscu musiałem dostać się na wiadukt, ale za żadne skarby nie wiedziałem jak tego dokonać. To miasto nie dba o rowerzystów. Robią te drogi dla ciemnoty, aby zaspokoić ich potrzeby, ale co mają zrobić normalni rowerzyści, którzy wymagają jakości? Polskie prawo niestety rzuca kłody pod nogi z zapisem o nakazie jazdy drogą dla rowerów znajdującą się po stronie kierunku ruchu. Wiem na pewno, że do Szczecina już nie wrócę, bo to złe miejsce.
Szczecin opuściłem po przejechaniu 25 km. Strasznie daleko się to miasto ciągnie. Przynajmniej droga krajowa była dwujezdniowa o dwóch, czasami trzech pasach ruchu, a ruch na niej był średni. I jak w Szczecinie poboczy nie było w ogóle, tak za miastem miałem do dyspozycji aż 2 metry.
Kawał drogi przed Stargardem Szczecińskim pojawił się bezsensowny znak zakazu wjazdu rowerem. Bezsensowny, bo po prawej stronie ciągnie się droga dla rowerów, po której, zgodnie z prawem, rowerzysta ma obowiązek jechać. Ciągle miałem wrażenie, że za chwilę coś wyskoczy zza krzaków pod moje koła. Z początku nawierzchnia była równa, ale po kilku kilometrach asfalt wyglądał jakby zapomniano o nim eony temu. Cóż, gdy biedota bierze się za budowę, nigdy nie będzie to coś porządnego.
Stargard Szczeciński mnie wciągnął. Tyle olbrzymich zabytków mrugało do mnie z wysokości, że nie mogłem się oprzeć i przespacerowałem dużą część Starego Miasta. Znów poświęciłem na to więcej czasu niż mogłem. Na pewno ominąłem sporo zabytków, ale te, które rzuciły mi się w oczy – zobaczyłem.
Było tak upalnie, że, skuszony, zatrzymałem się, na lodach. Dostałem paragon za najtańszą wersję, choć zapłaciłem 4 razy więcej. Ktoś ma problemy ze wzrokiem lub z finansami. Nie wnikam, a lody takie sobie.
Na północ jechałem po przeróżnych pagórkach. Słońce miałem za plecami, więc odrobinę mogłem odpocząć od tego upału. Jedynie wiatr wciąż przeszkadzał, w którąkolwiek stronę nie jechałem. Do Maszewa dojechałem po godz. 15. Musiałem zmienić plan, aby się wyrobić. Wyciągnąłem mapę województwa i obrałem kierunek na Goleniów. Nowogard musi poczekać.
Tuż przed Goleniowem jest rondo, a przed rondem po prawej stronie droga dla rowerów. Niestety droga zrobiona tak bezmyślnie, że prowadzi tylko w prawo, a ja, głupi, dałem się oszukać i na nią wjechałem. Żeby pojechać do Goleniowa musiałem przejechać po pasie zieleni. Ta niewygoda została mi jednak wynagrodzona, bo oto Goleniów jest miastem kwitnącej wiśni! Taka mała Japonia, którą mogłem podziwiać, ponieważ drzewa wciąż kwitły (choć już nie tak imponująco, jak kilka tygodni temu). Sakura, bo tak nazywa się ta odmiana, będzie gościć w moim ogrodzie, jeżeli kiedykolwiek w życiu osiądę w jednym miejscu.
Z Goleniowa miałem ruszyć do Stepnicy, ale znalazłem na mapie jeszcze krótszą drogę, krótszą nawet od drogi krajowej – przez lasy. Cieszyłem się podwójnie z wyboru, bo las chronił mnie od wiatru i mogłem jechać szybciej. Niestety wysokie drzewa zasłaniały także słońce i po pewnym czasie zaczęło robić się chłodniej. Wspominam jazdę tamtą drogą bardzo dobrze. Droga była równa, aut żadnych, słychać tylko wiatr i śpiew ptaków; po pewnym czasie także szum turbin elektrowni wiatrowych. Na kilka kilometrów przed miastem Wolin, las skończył się i choć słońce było jeszcze wysoko na niebie, to chłodny wiatr wiejący w twarz bardzo wychładzał. Temperatura spadała coraz niżej, aż momentami zaczęła dochodzić do 11 °C.
W Wolinie pokręciłem się dłuższą chwilę w poszukiwaniu sklepu. Znów trafiłem na Żabkę. Pomyślałem, że może zacznę tam jadać codziennie. Czas mnie gonił, a że nie miałem na dzisiaj upatrzonego celu, tylko kilka wybranych pól namiotowych, to pojechałem do pierwszego, najbliższego. Aby skrócić sobie drogę, wjechałem w teren, na rowerowy Szlak Odry należący do sieci szlaków Greenways. Na początku było nieźle, miałem nawet widok na Zalew Szczeciński. Potem zaczęły się piaszczyste drogi i las. W owym lesie kilka razy zbłądziłem, ale że miałem ze sobą mapę OpenCycleMap z lokalizacją, to trzymałem się zaznaczonego szlaku. W ten sposób dotarłem do Lubina, a las, który minąłem, był częścią Wolińskiego Parku Narodowego.
Szukanie pola namiotowego nie przynosiło skutków. Chociaż często korzystam z serwisu eholiday.pl, to dzisiaj okazał się on zawodny. Nawet numer telefonu do właściciela kempingu był nieosiągalny. Słońce zachodziło, więc wróciłem do skrzyżowania, na którym rzuciła mi się w oczy reklama agroturystyki. Musiałem spróbować... i udało się. Mieli wolny domek, ale za to jaki standard! Widok na zachodzące słońce (tym samym promienie słoneczne nagrzały pomieszczenie), cena nie wyższa niż w poprzednich miejscach, nawet telewizor się znalazł. Nie dało się narzekać, choć planowałem dzisiaj spać pod namiotem, ale jak nie dzisiaj, to na pewno wkrótce. Nie mogłem się doczekać widoku morza.
Kategoria setki i więcej, z sakwami, terenowe, Polska / zachodniopomorskie, kraje / Polska, wyprawy / Świnoujście – Hel 2014, rowery / Trek
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa utree
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]

Nie ma jeszcze komentarzy.
Z wizytą u Szwejka na drugi dzień
Morze dnia czwartego

Kategorie

Archiwum

Moje rowery