Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

kraje / Czechy

Dystans całkowity:3254.71 km (w terenie 219.08 km; 6.73%)
Czas w ruchu:202:27
Średnia prędkość:16.08 km/h
Maksymalna prędkość:65.98 km/h
Suma podjazdów:39646 m
Suma kalorii:3766 kcal
Liczba aktywności:26
Średnio na aktywność:125.18 km i 7h 47m
Więcej statystyk

Skały Adrszpaskie

  58.34  03:15
W nocy coś popadało, bo drogi były mokre. Wiało dość mocno. Ruszyłem zgodnie z planem do miejscowości Adršpach. Zaliczyłem trochę błota i nierównych dróg, wiatr mną wytarmosił, ale pojawiło się słońce. Przy okazji też trochę pokropiło.
Na miejscu mieli zadaszony parking na rowery. Wszedłem na szlak zielony. Ludzi było bardzo mało, choć pod koniec wpadłem na wycieczkę szkolną. Skały sięgające nieba robiły wrażenie. Natura urządziła się tu rewelacyjnie. Jedyną ujmą była najwęższa ścieżka między skałami o nazwie Mysia Dziura, która miała tylko 50 cm szerokości. Przejścia w Błędnych Skałach są węższe.
Po dwugodzinnym spacerze ruszyłem w drogę powrotną. Prognozowany był opad popołudniu, ale pozwoliłem sobie na powrót inną drogą. Słońce zdążyło zniknąć za chmurami. Budowa drogi szybkiego ruchu wpłynęła na nieprzejezdność szlaków, więc skierowałem się na Okrzeszyn. Rozważałem jeszcze jazdę szlakami w terenie, ale nie chciałem zmoknąć i przeszła mi chęć na kolejne podjazdy. Pojechałem przez Chełmsko, a deszcz przyszedł dopiero wieczorem.
Ze względu na załamanie pogody zdecydowałem się zakończyć wyjazd na półmetku, więc jest to ostatni wpis tej wyprawy. Jesień w jej trakcie szybko zmieniła się w brązy, ale skalne miasta bardzo mi się spodobały. Na pewno jeszcze wrócę w te strony.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Czechy, kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, rowery / Fuji, terenowe, wyprawy / Jesień 2025, za granicą

Listopadowy październik

  61.18  03:26
Dzisiaj krótko. Było pochmurno z lokalnymi przejaśnieniami. Zjechałem do Radkowa. Nie było najgorzej, choć po drodze pojawiło się lekkie zamglenie. Wjechałem na szlak i pojechałem przez Czechy wzdłuż linii kolejowej. W międzyczasie słońce kompletnie przepadło. Przejechałem przez Mieroszów i wymyśliłem sobie drogę redukującą podjazd. Pojechałem jeszcze kawałek przez Czechy. W międzyczasie zaczęło padać. Chmura na radarze wolno sunęła. Przeczekałem to pod wiatą. Potem dokręciłem do Lubawki. Pod koniec zaczęło mżyć, a krajobraz przypominał typowo listopadowy. Tylko jeszcze trochę złota na drzewach dało się gdzieniegdzie dojrzeć.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Czechy, kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, rowery / Fuji, terenowe, wyprawy / Jesień 2025, z sakwami, za granicą

Skalne miasto Ostaš

  51.60  03:22
Było pochmurno. Pojechałem poszukać śniadania w tej wymarłej wiosce, bo zajazd miał beznadziejną obsługę gości. W międzyczasie wyjrzało słońce. Niestety wiało.
Ruszyłem po szlaku do Czech. Zjazd był nie taki chłodny. Potem trafiłem na kilka podjazdów przez tutejsze uformowanie terenu. Na brak podjazdów na pewno nikt tu nie narzeka. Za to ruch był niewielki.
Dotarłem do osady Ostaš znajdującej się pod szczytem o tej samej nazwie. Zostawiłem rower i wspiąłem się na szczyt, na którym ulokowany jest skalny labirynt. Finezyjne formy skalne znane z polskiej części Gór Stołowych wzbijały się wysoko nad głową. W kilku miejscach na szlaku trzeba było się przeciskać między skałami. Obszedłem cały szlak niebieski i zszedłem do dolnego labiryntu. Tam szlak zielony doprowadził mnie do Kociego Zamku, skały z ciasnym korytarzem prowadzącym do ciasnego wnętrza.
Ten spacer zmęczył mnie bardziej niż chodzenie po Tatrach. Ruszyłem szlakami w drogę powrotną. Chciałem jeszcze zobaczyć Białe Skały. Zabrałem ze sobą rower na szlak, ale często musiałem go przenosić ponad licznymi korzeniami. Zobaczyłem jeszcze parę skał i zszedłem do szlaku rowerowego. Miałem po nim objechać torfowisko, ale zniechęciła mnie jakość zabłoconej drogi. Ruszyłem do Karłowa coś zjeść i wróciłem do noclegu.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Czechy, kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, rowery / Fuji, terenowe, wyprawy / Jesień 2025, za granicą

Orlické hory

  58.47  04:08
Nad ranem złapał przymrozek. Na szczęście było słonecznie, więc gdy wyszedłem, nie było tak źle. Nawet zrobiło się cieplej niż wczoraj, chociaż mijałem oszronione trawy czy skute lodem kałuże.
Ruszyłem po szlakach w Góry Orlickie. Celem były Czechy, więc przekroczyłem granicę na niewielkim przejściu i od razu odczułem różnicę. Większość szlaków była utwardzona. Miejscami jakość miała wiele do życzenia, ale porównując to ze stroną polską, było bardzo wygodnie. Ludzi brak. Przynajmniej do czasu, gdy dotarłem na szlak biegnący na Wielką Desztnę (czes. Velká Deštná). Tam z kolei były tłumy, jak na Morskie Oko. Pojechałem i ja, wspiąłem się na wieżę i porobiłem parę zdjęć.
Czas uciekał. Zjechałem z gór. O dziwo zjazd nie był tak zimny, jak wczorajsze. Przejechałem kilka wiosek, docierając do ostatniego podjazdu. Za nim czekał zjazd po fatalnej jakości szlaku. Było ślisko i niewygodnie. Na koniec jeszcze znaki pokierowały mnie na ulicę w remoncie. W Czechach bardziej mi się podobało.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Czechy, kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, rowery / Fuji, terenowe, wyprawy / Jesień 2025, za granicą

Jesienne babie lato

  81.05  05:05
Kolano nie tylko stłukłem, ale też otarłem. Nie bolało bardziej niż wczoraj, więc kontynuowałem wyprawę. Nastał kolejny gorący, złoty dzień. Od wczoraj ściągałem z siebie mnóstwo pajęczyn i pająków. Babie lato powróciło.
Pojechałem prosto do Kowar, żeby wspiąć się na Przełęcz Kowarską. Otaczające mnie złoto spowalniało jazdę. Na górze zdecydowałem o uatrakcyjnieniu dnia i wspiąłem się na Przełęcz Okraj. Zajrzałem jeszcze na stronę czeską za widokami, zjadłem obiad w schronisku i pojechałem w dół. Chciałem wskoczyć na ER-2, ale zobaczyłem znak informujący o zamknięciu kilku szlaków. Zaskoczyło mnie, że Lasy Państwowe postawiły taką tablicę. I tak na dole wyjechałem w miejscu krzyżowania się szlaku, więc chyba wiele nie straciłem.
Pojechałem przez Chełmsko Śląskie i Mieroszów, aż za Wałbrzych. Ten ostatni przywitał mnie kosmicznymi krawężnikami. Mam nadzieję, że nie połamałem kół.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Czechy, kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, wyprawy / Jesienne góry 2022, z sakwami, po zmroku i nocne, za granicą, rowery / Fuji

Górne Łużyce

  112.63  07:22
Wstałem przed wschodem słońca, ale zanim się wygrzebałem ze śpiwora, słońce zdążyły oświetlić promieniami drzewa. Byłem zmęczony po wczorajszym górskim odcinku. Spakowałem się i pojechałem rzucić okiem na pobliskie stacje benzynowe, żeby coś zjeść. Niestety wszystko wyglądało na zamknięte, więc zaplanowałem zjeść coś po drodze. Chciałem odnaleźć słupek graniczny z numerem 1, ale miałem pecha. Najwidoczniej był nim trójstyk granic – tam słupki były murowane.
Zanim wróciłem na szlak, objechałem kawałek miasta Hrádek nad Nisou. Potem przekroczyłem granicę. Znaki zaczęły mieć więcej informacji. Przede wszystkim były kilometry do kolejnych miejscowości. Częściej pojawiał się również znak szlaku Odra – Nysa. Wzdłuż ścieżek biegło ogrodzenie pod napięciem, które powstało, by powstrzymać dziki przed migracją.
Zjechałem ze szlaku, żeby zobaczyć centrum miasta Zittau. Nie podobało mi się, więc błądząc jeszcze po mieście, wróciłem na swój szlak. Dopiero Hirschfelde, dzielnica Zittau, ukazała Niemcy z ładniejszej strony. Stare, w większości zadbane domy przysłupowe zdobiły chyba wszystkie uliczki. Chwilę się tam pokręciłem i odbiłem na stary most w nadziei na zajrzenie do polskiego sklepu, ale stan techniczny konstrukcji skutecznie odstraszył mnie.
Przejechałem przez rezerwat przyrody wyznaczony w lasach wzdłuż Nysy Łużyckiej. Była tam para wiaduktów linii kolejowej, która biegła częściowo po polskiej stronie, częściowo po niemieckiej. Ciekawe, jak wygląda kwestia własności takiej transgranicznej linii.
Szlak przebiegł przez klasztor. Bramy były otwarte, ale czy można tamtędy przejechać o każdej porze? Nie widziałem możliwości objazdu. Pojawił się też pierwszy odcinek terenowy na szlaku, więc nie jest on w pełni utwardzony.
Zaczęło robić się gorąco. Mogłem trochę osuszyć namiot na łąkach, których mijałem mnóstwo. Pojawiło się też babie lato. Pajęczynę ściągałem z siebie niemal garściami, a pająków, które po mnie chodziły nie zliczyłbym.
W Radomierzycach nie zastałem niczego otwartego. Wszystko na sprzedaż. Poza pałacem, bo ten w rękach prywatnych był niedostępny. Nawet nie mogłem rzucić na niego okiem.
Zacząłem mieć problemy z hamulcem, który ocierał o tarczę hamulcową, spowalniając mnie i hałasując. Tak jakby ciśnienie oleju na klockach było nierównomiernie rozłożone. Całe szczęście regulacja nie była trudna – po kilku próbach przesunąłem cały hamulec, aby dać klockom odrobinę przestrzeni.
Dotarłem do Görlitz. Zwiedzanie sobie darowałem, bo już kiedyś tam byłem. Najpierw przedostałem się do Polski, żeby uzupełnić zapasy i zjeść obiad. Zgorzelec nie jest taki brzydki, jak kiedyś myślałem. Po prostu widziałem go od złej strony.
Ruszyłem dalej na północ. Zauważyłem, że na niektórych ulicach znaki na szlaku prowadziły inaczej niż podali na oficjalnej stronie internetowej. Również wszyscy rowerzyści gdzieś przepadli. Do Görlitz mijałem ich tabuny, a teraz mogłem policzyć jednoślady na palcach.
Zbliżał się wieczór. Pojawiło się mnóstwo owadów czy to lecących, czy zawieszonych w skupiskach nad drogą. Uprzykrzały życie, bo wierciły się, a strącanie ich nie miało sensu, bo zaraz kolejne chmary wpadały na mnie, pokrywając wszystkie ubrania i skórę swoimi czarnymi odwłokami. Koszmarne doświadczenie.
Końcówka dzisiejszej części szlaku była ciekawa. Droga prowadziła przez lasy. Przypominała Kaszubską Marszrutę, tylko pokrytą asfaltem. Zaczęło zmierzchać, więc dotarłem do mostu, by przedostać się do Polski i znaleźć miejsce na obóz. Znów na łące nad Nysą. Było ciepło i bezchmurnie, więc widziałem jeszcze więcej gwiazd niż wczoraj.
Szlak w Niemczech zaczął się całkiem obiecująco, choć nie idealnie. Krawężniki bywały jak w Polsce. Była kostka, kocie łby, trochę szutru i polnych dróg. Niektóre odcinki robiły się nudne. Miałem ciut inne wyobrażenie, ale to dopiero początek. Przejechałem niespełna 3 odcinki z oficjalnych 12, więc z podsumowaniem poczekam do końca wyprawy.
Kategoria kraje / Czechy, kraje / Niemcy, kraje / Polska, pod namiotem, Polska / dolnośląskie, setki i więcej, z sakwami, za granicą, wyprawy / Odra – Nysa 2021, rowery / Fuji

U źródła Nysy Łużyckiej

  90.31  06:14
Już na początku roku rozważałem ruszyć wzdłuż granicy z Niemcami. Oficjalna strona szlaku Nysa – Odra zaczyna się jeszcze w Czechach, dlatego postanowiłem tam się dostać. Wczoraj zatrzymałem się we Wrocławiu, a dzisiaj o szóstej rano wsiadłem w pociąg do Szklarskiej Poręby. Pierwszy raz dotarłem tam koleją. Miałem odrobinę szczęścia, bo pociąg zapełniało już kilkunastu rowerzystów. Wielu z nich jechało na jakiś maraton w Jeleniej Górze.
Widoki ze Szklarskiej Poręby Górnej były przepiękne. Niebo chmurzyło się, ale dzięki temu niektóre zdjęcia wychodziły lepsze. Uzupełniłem najpierw zapasy, bo nie planowałem robić zakupów za granicą, a potem ruszyłem na granicę z Czechami. Zwykle ku Izerom jeździłem po krajówce, ale tym razem wypatrzyłem spokojniejszą drogę wzdłuż linii kolejowej. Trochę asfaltu, trochę szutru, dużo natury – było całkiem wygodnie. Martwiły mnie oznaczenia trasy Biegu Piastów, który gdzieś w oddali był słyszalny, ale na tamtym odcinku akurat nie przecinał mojej drogi.
Im wyżej, tym robiło się chłodniej. Obawiałem się też, że może popadać, bo tak zasłyszałem od spotykanych ludzi. Wyjechałem na chwilę na krajówkę, aby zaraz wrócić na boczne dukty. Wpadłem na linię startową wspomnianego biegu, a właściwie rajdu rowerowego. Mnóstwo kolarzy blokowało drogę. Jak się okazało po rzucie okiem na mapę, nie była to moja trasa. Odetchnąłem z ulgą, ale nie na długo. Powróciwszy na właściwy tor, znów wpadłem na trasę wyścigu. Szczęście, że uczestnicy rozwlekli się, a starty zostały podzielone na grupy. Dostałem instrukcję, że mogę jechać lewą stroną drogi i tak też zrobiłem, aż dotarłem do rozdroża pod Działem Izerskim, gdzie zaczynał się zjazd do granicy z Czechami.
W Czechach jechałem trochę głównymi drogami, trochę bocznymi, paroma szlakami. Widziałem wiele ciekawej architektury, sporo wiaduktów. Miałem szczęście do pociągów, choć po jakimś czasie już nie chciało mi się wszystkich fotografować.
Po 37 km od startu w końcu dotarłem do miejsca, gdzie miał zaczynać się szlak. Zero oznaczeń. Czułem się zagubiony, ale jechałem dalej, bo wgrałem do Garmina całą trasę. Półtora kilometra dalej znajdowało się źródło Nysy Łużyckiej, a obok tablica z informacją o istnieniu szlaku Odra – Nysa. Przynajmniej tyle.
Szlak biegł dalej wzdłuż kilku czeskich szlaków: najpierw 3038, potem 3036 i ostatecznie 14. Jedynym śladem były białe trójkątne nalepki na tabliczkach – wyblakły, bo tak dawno zostały naklejone, a i to było ich tak mało, że bez znajomości szlaku nie dało się po nim poruszać. I tak w paru miejscach szlak poprowadził mnie inaczej niż ślad w Garminie, więc nie przejechałem całej trasy.
Z tych ciekawszych doświadczeń był przejazd po moście kolejowym. Jeden tor został rozebrany (lub nigdy nie powstał) i obok dało się iść, ale na jego końcu kłopot sprawiał nasyp ziemny. Zaraz dalej była kolejna atrakcja – klatka do transportu przez rzekę. Mieściła 6 osób, ale rower też dało się wepchnąć. Potem tylko trzeba było się przeciągnąć na drugą stronę. Oba urozmaicenia były chyba fakultatywne, bo nie biegł po nich żaden czeski szlak (musiałem przegapić skręt na którymś skrzyżowaniu), ale Garmin prowadził mnie właśnie tamtędy. Coś musiało się zdezaktualizować.
Nysa Łużycka zaczynała zamieniać się z potoku w rzekę. Niestety już na tym etapie czuć było zanieczyszczenia, które nią płynęły. Dopiero druga połowa czeskiego odcinka szlaku biegła wzdłuż rzeki, dzięki czemu zrobiło się bardziej płasko. Duża liczba górskich odcinków wymęczyła mnie i spowolniła. Czułem, że straciłem dużo czasu na podjazdach. Zaskakująco dojechałem do granicy przed zmierzchem. Liczyłem na 130 km, a pokonałem ledwo 90. Nie wiem, jak ja to zaplanowałem. Odcinki, które przegapiłem nie mogły dawać takiej różnicy.
Miałem jeszcze nadzieję, że kemping w Czechach będzie otwarty, ale recepcję zastałem zamkniętą. Pojechałem w kierunku trójstyku granic. To już trzeci odwiedzony, więc jestem na półmetku. Przejechałem na polską stronę i znalazłem ustronne miejsce na rozbicie namiotu. Noc była ciepła. Zachmurzenie też się zmniejszyło, bo widziałem gwiazdy, dużo gwiazd.
Kategoria Góry Izerskie, dojazd pociągiem, góry i dużo podjazdów, kraje / Czechy, kraje / Polska, pod namiotem, Polska / dolnośląskie, terenowe, z sakwami, za granicą, wyprawy / Odra – Nysa 2021, rowery / Fuji

Hamuj! To Cieszyn

  75.57  04:53
Lało od samego rana. Podrzemałem dłużej, uzupełniłem dziennik i dopiero wtedy przestało padać. Ruszyłem na poszukiwania serwisu rowerowego. Całe szczęście jeden był w mieście. Serwisant nie miał wcześniej do czynienia z hamulcami mechaniczno-hydraulicznymi, ale od czego jest internet!? Diagnozą było zapowietrzenie układu. Usunięcie usterki miało zająć godzinę, więc w tym czasie mogłem poszukać poczty (z dwóch zaznaczonych na mapie tylko jedna istniała) i wysłać parę kartek.
Hamulce po naprawie były jak żyleta. Gdyby nie ciężki bagaż, mógłbym przelecieć przez kierownicę, bo tak delikatne zrobiły się. Tylko coś stukało i nie mogłem dojść przyczyny.
Wjechałem na szlak Wiślanej Trasy Rowerowej, który ciągnie się od Wisły do Gdańska po różnej jakości drogach. Kawałek był asfaltowy, ale potem zrobił się terenowy. Po deszczu zostało dużo błota, ale i kamienie tkwiące w glebie zniechęcały do jazdy.
Dojechałem po szlaku tylko do Skoczowa, bo dalej chciałem ruszyć na Cieszyn. Trochę się jednak wkopałem, bo droga była niesamowicie pagórkowata. Byłoby łatwiej, gdybym dojechał tam prosto z Ustronia.
Pojeździłem trochę po Cieszynie i przeskoczyłem na czeską stronę. Tam odkryłem przyczynę stukania i popędziłem do jedynego serwisu po poradę zanim zamknęliby. Poprzedni serwisant zdemontował hamulce, żeby nie zachlapać niczego olejem podczas odpowietrzania. Niestety zamontował hamulce za blisko osi i zaczęły zawadzać o szprychy. Myślałem, że mógłbym sam to poprawić, ale taka zmiana wymagała wyrównania ciśnienia. Mimo godziny zamknięcia serwisu, drugi serwisant pomógł mi i przesunął hamulec na swoje miejsce.
Pojechałem jeszcze obejrzeć rynek w Czeskim Cieszynie, bo nie zdążyłem z tego wszystkiego. Polska strona bardziej mi się podobała. Wróciłem, żeby rozejrzeć się za kempingiem, bo nie mogłem złapać sygnału. Było późno, więc nie szukałem daleko. Znalazłem w miejscowości nazywającej się jak rzeka przepływająca przez Cieszyn – w Olzie. Postanowiłem skrócić sobie drogę, jadąc przez Czechy.
Czeskie drogi były takie wygodne. Przynajmniej miałem szczęście do takich. Wjechałem nawet na szlak rowerowy nr 10, który biegł niemal do mojego celu. Nie miałem jednak mapy i zaplanowałem wrócić do Polski w Karwinie. Zanim tak się stało, złapała mnie ulewa, którą przeczekałem pod wiatą autobusową. Ulewy w tych okolicach są bardzo schematyczne: ostrzegawcze krople z nieba, gwałtowna ulewa i potem drobny deszcz przez kilkanaście minut. Szkoda, że zostaje tyle kałuż.
Droga w Polsce dłużyła się. Do tego pojawiło się parę podjazdów. Przynajmniej mogłem coś zjeść, bo nie miałem koron, żeby się gdzieś tam zatrzymać.
Już z daleka słyszałem mój kemping. Myślałem, że to chwilowe, ale ktoś wpadł na debilny pomysł urządzania dyskoteki na kempingu. Drugi najgorszy nocleg tej wyprawy (zaraz po ślimakowisku w Krakowie).
Kategoria kraje / Czechy, kraje / Polska, pod namiotem, Polska / śląskie, z sakwami, za granicą, wyprawy / Velo Dunajec 2021, rowery / Fuji

Przez Przełęcz Karkonoską

  101.38  05:34
Zostało mi sporo koron czeskich z ostatniej wizyty w Czechach, więc zaplanowałem krótką wycieczkę do południowych sąsiadów. Nie miałem zbyt dużego wyboru, aby przekroczyć granicę, ale kusił jeden plan.
Na Przełęczy Karkonoskiej byłem ostatnio 6 lat temu. Wczoraj minąłem skrzyżowanie, od którego zaczyna się podjazd, więc dzisiaj ruszyłem do Przesieki. Poranek był ciepły. Orientowałem się już w okolicy, więc dojazd na miejsce poszedł mi sprawnie. Zatrzymałem się tylko na kawę i po kilka batonów energetycznych.
Początek szedł świetnie. Jechałem na wyższym biegu, zatrzymywałem się tylko na zdjęcia jesiennej scenerii. Wyprzedził mnie zaledwie jeden rowerzysta, którego później i tak dogoniłem, gdy skończyłem z aparatem.
Wjechałem na drogę leśną i już musiałem zredukować bieg. Najgorsze było jednak za skrzyżowaniem. Stromizna taka, że aż w krzyżu bolało od wciskania pedałów. Ale dzielnie walczyłem. Nie wiem, jak ja tego dokonałem 6 lat temu na cięższym rowerze. Chyba że to ja byłem wtedy lżejszy. (Ewentualnie to zasługa kasety MegaRange od Shimano).
Po kilkuset metrach albo kilometrach nachylenie znormalniało. Kręciłem powoli, mijając zamalowane napisy (kiedyś było ich dużo więcej), wycinkę drzew, zjeżdżającego rowerzystę i góry widoków na góry. Nie dało się nie zatrzymywać, ale w końcu nadszedł taki odcinek, że nie miałem sił i stawałem co kilkadziesiąt metrów. Mimo to wjechałem na samą górę, a właściwie na przełęcz. Skoczyłem jeszcze pod Odrodzenie i nie tracąc czasu, zacząłem zjazd.
Czeska strona okazała się być bajką. Równiutka droga, szeroka, o niewielkim nachyleniu. Widoki malownicze. Dużo zabudowań i aut na niemieckich rejestracjach. Gdy zrobiło się bardziej płasko, zaczęło wiać nudą. Rozważałem kilka wariantów powrotu do hostelu i wybrałem ostatni – jazdę asfaltami. Droga w dół nie miała jednak końca i zaczęło mnie to na tyle nużyć, że zacząłem myśleć o drogach alternatywnych. Mimo wszystko dotarłem do miasta Vrchlabí. Byłem głodny, ale zrobiło się późno i mogłem skorzystać tylko z supermarketu. Szybko zjadłem i, zaliczając kilka górek, znalazłem się na drodze krajowej wzdłuż rzeki Jizera. Słońce już nie docierało do doliny, więc zrobiło się chłodniej. Droga była jednak przyjemna. Do Polski dotarłem po zachodzie. Zjechałem do Szklarskiej i było za późno na zakupy, które chciałem zrobić przed powrotem do Poznania. Poszedłem więc na ostatnią kolację w górach.
Kategoria za granicą, setki i więcej, po zmroku i nocne, góry i dużo podjazdów, Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, kraje / Czechy, wyprawy / Szklarska Poręba 2018, rowery / GT

Widok na platformę widokową

  51.85  03:06
Ostatni dzień urlopu. O ile w piątek po pracy mogłem pojechać do Krakowa, o tyle we wtorek przed pracą nie było pociągów. Musiałem wracać dzisiaj.
W nocy było chłodno. Pewnie przyszła mgła, bo zatrzymałem się nad jeziorem. Duża rosa to potwierdzała. Spakowałem się i zjechałem do miasta poszukać śniadania i zrobić drobne zakupy przed powrotem do Polski.
Z nieco cięższymi sakwami pojechałem dalej jak najprostszą trasą. Do góry. Po serpentynach, przez kilka wiosek dojechałem na szczyt z widokiem. Potem zjazd i znowu w górę. Tym razem łagodnie wśród drzew. Zwróciłem uwagę na reklamę ogromnej wieży widokowej. Pomyślałem, że mogę skorzystać z atrakcji, bo była po drodze, a kilka razy informacje o niej obiły mi się o uszy.
W końcu ją dojrzałem. Wyglądała jak wielkie rusztowanie. Okazało się też, że nie była mi do końca po drodze, bo musiałbym odbić z trasy i dodatkowo wspiąć się pod dużą górę. Po długim namyśle i planowaniu dróg zrezygnowałem. Dojechałem do Polski i zatrzymałem się w Międzylesiu. Mając dostęp do internetu, sprawdziłem rozkład jazdy pociągów i zrezygnowałem z dalszego pedałowania w upale.
Kategoria kraje / Polska, kraje / Czechy, Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, z sakwami, za granicą, wyprawy / Węgry 2018, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery