Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2013

Dystans całkowity:1040.12 km (w terenie 123.58 km; 11.88%)
Czas w ruchu:47:00
Średnia prędkość:22.13 km/h
Maksymalna prędkość:56.90 km/h
Suma podjazdów:6943 m
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:86.68 km i 3h 55m
Więcej statystyk

Koniec czerwca

46.5502:16
Już dawno nie miałem tak długiej przerwy. Przez tę pogodę rozleniwiłem się i zbierałem się na rower od kilku dni. Dzisiaj nie wytrzymałem. Wiał silny i chłodny wiatr, który zniechęcał do jazdy. Ja nie wiedząc dokąd jechać, chciałem wybrać się do Złotoryi, ale po wyjściu z domu zmieniłem zdanie i skierowałem się do lasów lubińskich. Dawno tam byłem. W ogóle stęskniłem się za terenem, i to do tego stopnia, że jak wjechałem w las, to już z niego nie wyjeżdżałem.
Pędziłem przed siebie, aż w końcu las się skończył. Zarośniętą drogą dojechałem do leśniczówki przed Miłogostowicami. Pojechałem dalej leśną drogą asfaltową. W ogóle błądziłem tylko po takich dróżkach, mijając fundamenty budynków. Wygląda to jak przedwojenna osada, tylko ten asfalt...
Pojechałem do Gorzelina. Dużo dróg pozarastało roślinnością i coraz ciężej się przedzierać tamtędy. Leśnicy dbają wyłącznie o główne drogi pożarowe (a i to nie wszędzie). Czułem się zmęczony i chciałem wracać do domu, ale te lasy, majestatyczne świerki zachęcały do pozostania, tak więc zostałem, wjeżdżając już na te lepsze drogi, utwardzone. Znudziło mi się to, wiatr też miał w tym swój wkład, także na pierwszym skrzyżowaniu zatrzymałem się, podziwiając to rozdroże i ruszyłem w drogę powrotną.
Początkowo chciałem wrócić drogą krajową, ale zmieniłem zdanie i zrobiłem jeszcze więcej terenu, aż dojechałem do Pątnowa Legnickiego, od którego doczłapałem się już wpół żywy do domu. Za mało jeżdżę.
Jutro moje urodziny. Myślę czy nie kontynuować tego, co w zeszłym roku i nie zrealizować jednego z moich zalegających planów. Jeżeli pogoda pozwoli, to jak najbardziej wybiorę kierunek na Kotlinę Żytawską, czyli Zgorzelec – Bogatynia – Świeradów-Zdrój – Legnica. Mam tylko nadzieję, że dam radę, czując zmęczenie po dzisiejszej jeździe.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, terenowe, rowery / Trek

Ognisko III

40.0801:45
Kolejne ognisko w większym gronie. Podchodziłem sceptycznie do dzisiejszego dnia ze względu na niekorzystną prognozę pogody, ale meteo.pl ostatnio ma gorsze dni w prognozowaniu i po załatwieniu szybko spraw pojechałem do Bogaczowa, spóźniony tylko kwadrans. Zdecydowanie brakowało mi energii. Na miejscu byli Marek, Bożena, Karolina, Łukasz i Jarek. Po walecznym boju o ogień w wykonaniu Jarka mogliśmy szybko wrzucić nasze potrawy na ruszt... znaczy się kije. Po pewnym czasie dojechała do nas Monika ze swoją dziewczyną, którą okazała się być Ania. Po pewnym czasie, z przygodami, przyjechał też Piotrek. Po biesiadowaniu i przeczekaniu deszczu, który jednak popadał raptem kilka minut ruszyliśmy szybkim tempem do domu. Piotrek miał ochotę na czereśnie, dlatego zatrzymaliśmy się przy jednym drzewie w Kościelcu, żeby uprzedzić szpaki.
Dowiedziałem się też, że od marca po Parku Miejskim w Legnicy rowerem jeździć nie można poza wyznaczonymi ścieżkami, a takich ścieżek nie ma (kiedyś były). Podobno w przyszłości mają powstać. Mimo wszystko nie słyszałem jeszcze o przypadku zatrzymania rowerzysty w parku, sam nawet mijałem strażników czy policjantów na patrolu jak jeszcze nie wiedziałem o pomyśle legnickich radnych. Zresztą tablice z regulaminem przed parkiem nie zostały jeszcze zaktualizowane, więc w razie problemów można się do nich odwołać.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, Park Krajobrazowy Chełmy, ze znajomymi, rowery / Trek

Kąty Wrocławskie

135.2905:42
Dziś pierwszy dzień lata – najdłuższy dzień w roku. Nie mogłem tego dnia nie wykorzystać na szczytny plan, jednak wszystko zepsuła pogoda. Prognoza przewidywała deszcze, więc musiałem odwołać wycieczkę. A planowałem pojechać do Zgorzelca pociągiem, dojechać do Bogatyni i przez Czechy oraz Świeradów-Zdrój wrócić do domu.
Do godziny 15. chmury zniknęły, dlatego postanowiłem zaryzykować i obrałem kurs na Kąty Wrocławskie w ramach zaliczania gmin. Zaplanowałem pojechać prosto, omijając Kostomłoty, żeby rozbudować mapę przejechanych dróg. Ścieżka do Koskowic ślamazarnie zaczyna nabierać kształtu. Wygląda na to, że będzie miała grysową nawierzchnię, tę samą, co na Złotoryjskiej. Jazda tamtędy nie będzie przyjemna, gdy piesi zaczną rozsypywać podkład na ulicę.
Po truskawkach za Taczalinem zostały już tylko skrzynki i nieapetyczny zapach zgnilizny. Szkoda, bo ładnie pachniało jak jechałem tędy 3 dni temu.
W Kępach postanowiłem pojechać przez Sobolew, jednak wyszło kilka dodatkowych kilometrów. W Ujeździe Górnym kierowca z własnej woli pomógł mi zorientować się gdzie jestem, ponieważ chciałem dostać się na Piersno, a po minięciu tylu zakrętów straciłem orientację. Wjechałem na drogą gruntową (Demart ma tendencję do oznaczania ich jako drogi asfaltowe) i dalej już asfaltami. Niepokoiła mnie chmura, którą miałem przed sobą. Na szczęście szła bokiem, ale i tak obawiałem się, że może mnie dopaść podczas powrotu.
Przed Jakubkowicami mijałem drzewo czereśni marchijskiej (?), znanej mi z dzieciństwa. Nie omieszkałem zatrzymać się i skosztować. Szybko się zwinąłem w dalszą drogę, ale kolejne drzewo z czerwonymi owocami znów mnie zatrzymało, tym razem inny gatunek czereśni – o dużych owocach. Zaspokoiłem swój głód z nadzieją, że nie przyjąłem więcej ołowiu niż zwykle.
Dotarłem do Kątów Wrocławskich. Kierowałem się do centrum po znakach drogowych, jednak nie wiem czemu zboczyłem z drogi. Szybko zawróciłem, objechałem Rynek i zmieniłem plan. Miałem jechać drogą wojewódzką przez Kilianów, ale że nie chciało mi się wracać do tamtej ulicy, to pojechałem w stronę drogi krajowej. Dalej do Mietkowa, patrząc na Ślężę, którą może wkrótce zdobędę.
Za Mietkowem jechałem przed siebie, bo mapa jest bardzo niedokładna, ale nazwy wsi w miarę się zgadzały. Minąłem z oddali Zalew Mietkowski, do którego auta tłumnie dążyły. Przed Bogdanowem zaczęło kropić, ale nie straszyło długo. Chmura sunęła się z zachodnim wiatrem tak, że odsłoniła słońce i niebo powoli stawało się błękitne. W Ośku ułożyłem sobie całą powrotną trasę, która w sumie nie wymagała kombinowania – jazda na wprost do Legnicy. Zaraz za wsią zrobiłem sobie przystanek pod kolejną czereśnią. Tym razem wspiąłem się na drzewo, żeby zaspokoić głód. Po kwadransie ruszyłem dalej. Sądziłem, że dzisiaj uda mi się dojechać przed zmrokiem, ale zabrakło niecałej godziny.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, po zmroku i nocne, setki i więcej, rowery / Trek

Gromadka

90.9103:52
Nie mając pomysłu na wycieczkę wybrałem się do Gromadki – wieczorem, gdy skwar zaczął być znośny. Drogą krajową do Chojnowa, a później przez Jerzmanowice, Groblę i Modłę do celu. Po drodze minąłem zabytkowy wiatrak "holender" oraz pałac w Modle, jednak nie zatrzymywałem się, żeby przyjrzeć się im z bliska.
W Gromadce nie zabawiłem długo, bowiem miałem nadzieję na powrót przed zmierzchem. Oczywiście droga możliwie niepowtarzająca się, dlatego przez Osłę i Krzywą do drogi krajowej (nie wiem czemu przejechałem przez Groble; chyba z rozpędu). Przed Chojnowem niestety słońce zaszło za horyzont, więc niespiesznie pojechałem przez Niedźwiedzice. Przed Grzymalinem skręciłem w polną drogę, żeby już nie jechać przez Rzeszotary i dalej przez Pątnówek dotarłem do domu.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, po zmroku i nocne, rowery / Trek

Opowieści z Jaworzyny

88.7604:00
Dzisiaj postanowiłem wybrać się na wycieczkę pociągiem. Pogoda dopisywała, więc zaplanowałem ruszyć o godz. 16. Wsiadłem w ostatniej chwili, przez co bilet kupiłem w pociągu. Miła pani konduktor nie doliczyła mi dopłaty, ponieważ widziała, że się spieszyłem. Dzisiaj podrożał bilet na przewóz roweru...
Nie jeździłem kilka dni, ponieważ w piątek zdjąłem z roweru cały osprzęt. Chciałem oddać rower do przeglądu przedniego amortyzatora oraz centrowania kół. Nie mieli czasu, więc pojawiłem się ponownie w poniedziałek. Byłem przekonany, że centrowanie będzie w ramach kupna kół, ale sępy wyciągną ostatni grosz z człowieka. A amortyzator... bajka. Już zapomniałem jak wygodnie się z nim jeździ, gdy jest sprawny. Szkoda tylko, że serwis jest tak kiepskiej jakości, bo mogli wymienić popękane uszczelki.
Myślałem, żeby pojechać do Jaworzyny Śląskiej, ale zmieniłem plan na Świdnicę, żeby mieć dwie pieczenie na jednym ogniu. Z kilkoma nieznośnymi postojami w Jaworze i Jaworzynie Śląskiej dotarłem na miejsce. Po drodze zaczęły niepokoić mnie chmury. Dużo chmur. Jak wysiadłem, oberwałem jedną, grubą kroplą deszczu, która mnie przestraszyła, że to może być na tyle z wycieczki. Nie rozpadało się, więc kontynuowałem.
Czym różni się rozpoczęcie wycieczki w środku miasta od wjechania do niego? Tym, że w drugim wypadku wiem z daleka co chcę zobaczyć, bo widzę strzeliste wieże. Czułem się zagubiony, nie wiedząc od czego zacząć. Na szczęście (choć w ogóle zapomniałem o tym) przed większością dworców kolejowych znajduje się mapa miasta. Jak się okazuje cały Rynek jest zabytkiem, bo chyba każdy budynek wokół niego jest oznaczony na czerwono. Ruszyłem więc w kierunku tego skupiska historii.
Podoba mi się oznakowanie zabytków – wmurowane w chodnik granitowe płyty wskazujące kolejne interesujące obiekty. Docelowo płyt miało być 37, ale na oficjalnej stronie widzę informacje tylko o 10 przystankach. Cała trasa nazywa się Trasą Książęcą Citywalk. Mając więcej czasu można zobaczyć wszystkie miejsca, jednak ja po objechaniu Rynku i podążeniu za strzałką nie zauważyłem kolejnej tablicy. Widocznie trzeba iść chodnikiem, aby nie ominąć żadnej z nich.
Cóż? Moje zwiedzanie bez wcześniejszego planowania zwykle tak się kończy, że zobaczę parę obiektów i ruszam dalej. Tym razem dodatkowo gonił mnie czas, ponieważ moim kolejnym przystankiem miał być Żarów. Wyjeżdżając z miasta zauważyłem kierunkowskaz na Kościół Pokoju. Nie mogłem przegapić tego, aby go nie zobaczyć, więc podążyłem za znakami. Było po godzinach zwiedzania, ale budowla sama w sobie pokaźna.
Następny przystanek w Żarowie, choć po drodze miałem widok na Masyw Ślęży, który jest coraz to bliżej. Jeszcze trochę i zdobędę ten szczyt. W Żarowie chciałem zobaczyć zamek, ale nie wiedziałem gdzie się znajduje. Teraz wiem, że byłem bardzo blisko. Może kiedyś tam wrócę? Nie mogłem długo szukać i ruszyłem dalej. Niestety pogoda znów o sobie przypomniała i zaczęło kropić. Na szczęście niedługo i do końca dnia pozostało tylko zachmurzenie.
W Jaworzynie Śląskiej trochę się pokręciłem i zatrzymał mnie pewien jegomość. Bardzo związany z klubem PTTK, dlatego opowiedział mi trochę historii o nim. Pokazał mi też drogę do Muzeum Przemysłu i Kolejnictwa na Śląsku, a ta nie jest dobrze oznaczona. Warto się wybrać kiedyś, bo spodobały mi się te maszyny, jeszcze gdy jechałem pociągiem do Świdnicy.
Chciałem przejechać przez Pastuchów, aby zobaczyć tamtejszy zamek, ale wyjechałem złą drogą i już nie zawracałem się. Trzeba było jadąc z Żarowa zahaczyć o tamtą miejscowość. Mimo to omijając Strzegom, dojechałem do Morawy, w której zobaczyłem pałac. Nie omieszkałem do niego zajrzeć. Wjazd przez park, tylko ta brama z kamerą wygląda jakby to był wjazd na teren prywatny. Dopiero tablica z mapą parku upewniła mnie o publicznym charakterze obiektu. W pałacu znajduje się przedszkole, ale bramka na dziedziniec była otwarta, więc zrobiłem kilka zdjęć i ruszyłem dalej.
Szukając optymalnej drogi powrotnej, z Jaroszowa chciałem dostać się do Lusiny, ale niestety moja mapa nie jest tak dokładna i dojechałem do Dębnicy. Słońce łypnęło do mnie swoim czerwonym okiem, że trzeba się pospieszyć. Pojechałem do Postolic drogą wojewódzką, a później po prostej do Legnicy, mijając przed Taczalinem kilkanaście skrzynek wypełnionych pachnącymi truskawkami. Że też nie boją się zostawiać tych owoców, gdy ich zapach tak uwodzi.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, po zmroku i nocne, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Przez Trójgarb do Chełmska Śląskiego

193.8509:27
Udało mi się dzisiaj wstać wcześniej niż ostatnio i skorzystać z przyjaznej pogody. Postanowiłem zrealizować jeden z planów sprzed paru miesięcy i wybrałem za cel Chełmsko Śląskie. Plan zakładał 175-kilometrowy dystans, no ale jak wiadomo – plany rzadko realizują się w całości. Zwłaszcza, gdy urok odwiedzanych miejsc przyciąga bardziej niż magnes.
Na początek wizyta na wałach nadkaczawskich, które w końcu doczekały się skoszenia trawy i dzięki temu mogłem szybko się tamtędy przedostać. Pomyślałem, żeby się dzisiaj ciut opalić, bo czoło miałem blade od noszenia kasku, dlatego w Gniewomierzu wjechałem na polną drogę, przejechałem przez Czarnków (droga zarośnięta, aż mnie nogi swędziały od trawy) i znalazłem się w Jaworze. Stąd pojechałem na Dobromierz, a następnie do Starych Bogaczowic.
Mój plan przewidywał jazdę przez Lubomin, jednak ani razu nie spojrzałem na wgraną w telefon mapę, tylko korzystałem z mapy papierowej. A ta pokazywała asfaltową drogę do Witkowa przez las. Nie widziałem więc sensu wydłużać sobie trasę i jechać na około tych połaci zieleni. Zwłaszcza, że przedwczoraj wjechałem na drogę oznaczoną na mapie. Dziś pojechałem nią prosto i zatrzymałem przechodzących ludzi, żeby upewnić się czy aby dojadę do Witkowa. Niestety nie byli miejscowymi i nie znali odpowiedzi.
Asfalt po krótkiej chwili się skończył i zaczęła polna droga, aż dojechałem do brodu, czyli przejazdu przez rzekę. Zajęło mi trochę czasu wykombinowanie jak się tamtędy przedostać. Ale że komarów było w bród, to przestałem się bawić i w miarę najpłytszym miejscu przejechałem, mocząc trochę buty i rower.
Wjechałem do lasu i po pewnym czasie przestało być zabawnie, bo zaczęły się podjazdy. A jak już umierałem i się gdzieś zatrzymałem, to wszędobylskie muchy kazały się stamtąd zabierać czym prędzej. Jechałem z początku żółtym szlakiem pieszym, ale ten gdzieś odbił w ścieżkę, a ja wolałem trzymać się drogi. Nawet jeśli jechałem nad skarpą (widok był imponujący jak dla mnie).
Skrzyżowanie Siedmiu Dróg – tutaj był dłuższy przystanek, bo znalazłem pierwszą mapę tej... góry. Okazało się, że ze Starych Bogaczowic wyjechałem niewłaściwą drogą, ale tak czy inaczej przejeżdżałbym przez tamto skrzyżowanie. Skoro już się tam znalazłem, to postanowiłem zdobyć Trójgarb, bo na jego zboczu się znajdowałem. Niepokoiło mnie to, że mapa była niedokładna i wskazywała nie miejsce, w którym się znajdowałem, a jakieś inne rozdroże. Także byłem zdany na szczęście.
Ruszyłem niebieskim szlakiem rowerowym, który na kolejnym rozdrożu uciekł w dół. Jako że szlak na mapie nie jest zaznaczony, to zaryzykowałem żółto-niebieskich piktogramów, które na mapie są zaznaczone na czerwono. 20 minut później byłem na wysokości 778 m n.p.m. Niestety widoki są ograniczone przez drzewa, także podziwiać można, ale ze zdjęciami trzeba poczekać do następnego garbu, z którego rozpościera się przepiękny widok na Karkonosze, w tym na Śnieżkę.
Tak się zapatrzyłem, a trzeba było wracać. Niestety z tym nie było tak przyjemnie, bo droga w dół wiodła ścieżyną, po której nie odważyłbym się zjechać na tym rowerze i w ogóle bez wcześniejszego rekonesansu. W końcu znów można było wsiąść na rower i popędzić w dół drogą leśną. Tak się znalazłem w Witkowie. W Czarnym Borze wspomogłem lokalny biznes, kupując trochę owoców w sklepie, a tuż za kopalnią melafiru musiałem wymienić baterię w telefonie, bo nie naładowałem jej po wczorajszym wypadzie. Kolejne miejscowości zaczęły mnie zachęcać różnymi egzotycznymi nazwami, takimi jak stół sędziowski, który mogłem zobaczyć, bo jest to unikalny zabytek.
Kolejny podjazd, tym razem po asfalcie i przez las, więc spokojnie, już nie interesując się swoją średnią, jechałem, napawając się leśnymi zapachami. Minąłem piękny widok i nawet nie byłem świadom tego, że patrzę na Czechy. Tak dojechałem do Chełmska Śląskiego, ale mój plan przewidywał także wizytę w Okrzeszynie. Wjechałem na przypadkową drogę i... dojechałem do Okrzeszyna. Zawróciłem dopiero na zakazie wjazdu, tuż przed granicą Polski, bo nie miałem przepustki :P
Jeszcze przed zmrokiem chciałem zobaczyć Krzeszów, dlatego szybko – już na szczęście bez podjazdów – ruszyłem w kierunku tej miejscowości. Niestety nie mogłem podejść bliżej ze względu na swój ubiór (odsłonięte kolana i barki). Ale byłem, zobaczyłem, odjechałem – do Kamiennej Góry. Powrót chciałem zrobić przez Chełmy, czyli Lipę, Pomocne i Słup, ale nie miałem już ochoty na podjazdy, więc zmieniłem plan na Kaczorów. Dalej już z górki, jak płynie Kaczawa przez Świerzawę i Złotoryję. Po drodze zatrzymałem się kilka razy, bo byłem zmęczony i odrobinę śpiący. Źle się przygotowałem do tej wyprawy, ale dotarłem do domu w całości, grubo po północy.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, setki i więcej, terenowe, rowery / Trek

Śląska Fujiyama – Ostrzyca

89.8904:01
A dzisiaj postanowiłem zdobyć kolejny wygasły wulkan – Ostrzycę w Proboszczowie. Ruszyłem późnym popołudniem w kierunku Świerzawy, aby nie musieć wracać tą samą drogą do domu. Chłodna dolina za Złotoryją była taka spokojna i malownicza, że aż chce się tam wracać. I wrócę tam dla Organów Wielisławskich, do których dojazd widziałem, a później nawet same skały, jednak już nie chciałem zawracać, bo gonił mnie czas.
Jechałem przez miejscowości z ładnymi widokami. W Sokołowcu nawet są 3 pałace, z czego pałac górny jest najbardziej okazały (wszak wyremontowany w 1989 r.). Jaka szkoda, że bliskie okolice Legnicy wyjeździłem, a te dalsze są tak daleko... Trwają sianokosy, więc zaciągałem się zapachem suchego siana. Zapach choć przyjemny, to kojarzy się mi w dużej mierze z zadrapaniami, pęcherzami czy masą komarów.
Tuż przed Bełczyną znów zobaczyłem swój cel. Nie wiedziałem z której strony go zdobyć, ale spróbowałem drogą, którą pamiętałem z wycieczki do Pilchowic. Zaczęło się niewinnie po skalistej drodze. Miałem nadzieję, że nie będę musiał się bawić w błocie, bo raptem wyczyściłem rower po wczoraj. Na szczęście nie było tak źle. Przeszkodą były budowane odpływy strumieni na drodze.
Dojechałem do tablicy informacyjnej i schodów. Zastanawiałem się czy jechać dalej szlakiem, czy wejść po schodach. Zaryzykowałem i zacząłem mozolną wspinaczkę. Nie miałem pojęcia co mnie czeka na górze, więc rower powędrował ze mną. Mogłem go zostawić i szybko zdobyć szczyt... a tak zużyłem dodatkowo energię na wspinaczkę i zejście, które było gorsze niż samo wchodzenie na górę. Na szczycie piękna panorama i widok na zachodzące słońce, które uświadamiało mi jak niewiele czasu pozostało do zapadnięcia zmroku. Nie mogłem długo skakać po tych skałach za fotkami, więc zacząłem zjazd (już po starganiu się po schodach) i schodzenie, bo przez te odpływy nie dało się przejechać i póki co także przeskoczyć z impetem.
Wyjechałem w Proboszczowie. Ponieważ było ciemno, to nie chciałem jechać przez Uniejowice, tylko popędziłem na Złotoryję i do domu jak zwykle po wygodnym asfalcie (nie licząc odcinka legnickiego).
W końcu udało mi się zrobić benzynowego szejka z łańcuchami, także dzisiaj jechałem na czyściutkim sprzęcie. Długo się z tym zbierałem ze względu na moją niewiedzę, ale wszystko ładnie poszło i teraz jestem bogatszy o to doświadczenie.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, rowery / Trek

Na szlaku do zamku Cisy

136.6106:25
Dobra pogoda powróciła, więc trzeba było korzystać z okazji. Szkoda, że miałem kilka spraw na głowie i ruszyłem dopiero około 16 – leniwym tempem, bo prosto po obiedzie. Postanowiłem zobaczyć Zamek Cisy. Z tym że nawet nie wiedziałem gdzie go szukać. Miałem to sprawdzić, ale wyleciało mi to z głowy. Miałem nadzieję, że znajdę jakąś mapę regionu z położeniem mojego celu.
Mam w końcu mapnik. Zdecydowałem się na ten z Decathlonu. Skróciłem sobie dzięki niemu czas postojów. W czasie jazdy korzystanie jest utrudnione przez nierówności na drogach.
Nie lubię jeździć po bruku w Ogonowicach, dlatego ominąłem miejscowość szerokim łukiem. Nie jechałem też terenem ze względu na wczorajszy deszcz. Po ostatniej mojej podróży w deszczu mój rower się umył i nie chciałem go zabrudzić.
Przejeżdżając przez Snowidzę zaciekawiła mnie pewna brama. Do tej pory myślałem, że to jakiś zakład pracy, ale to park, o którym ostatnio czytałem. Jest tam też pałac, który niestety popada w ruinę, będąc w prywatnych łapach.
W tej samej miejscowości pomyliłem drogi na mapie i sądziłem, że jadę inną niż planowałem. Przez tę wpadkę pojechałem w kierunku Luboradza. Gdy zauważyłem, że coś jest nie tak, sprawdziłem swoją pozycję na mapie w telefonie i, nie mając innego wyjścia, zawróciłem. Dalsza droga bez takich niespodzianek. Przez Strzegom przejechałem też bez problemu. Nawet ulica, która była ostatnio dla mnie zamknięta okazała się być ulicą jednokierunkową ze względu na przebudowę.
Mapy nie zawsze są dokładne. Dotyczy to zarówno tych papierowych, jak i OpenStreetMap. Chciałem dostać się do Olszan, żeby nie jechać już drogą wojewódzką. Miałem szczęście wjeżdżając na drogę, która była na mapie. Niestety to, co dobre kończy się szybko i droga też się skończyła. Jak się okazało droga się nie skończyła, tylko zamieniła się w zarośniętą trawą drogę rolniczą. Szczęśliwie nie musiałem zawracać, tylko zjechałem po rozlatującym się asfalcie do drogi wojewódzkiej, a stamtąd już na Olszany.
Świebodzicki Rynek jest w przebudowie do końca wakacji szkolnych, więc nie przyciąga. Szybko stamtąd się zmyłem i zacząłem szukać jakiegoś kierunkowskazu. Z mapy pod murami obronnymi niczego nie dowiedziałem się, więc jechałem dalej aż natknąłem się na znak "Cis Bolko". Zaintrygowany podobieństwem nazwy do dębu ruszyłem w kierunku, który wskazywał. Po drodze znalazł się szlak do Zamku Cisy, dlatego wiedziałem, że zrealizuję swój dzisiejszy plan. Właśnie zauważyłem, że wrócę do Świebodzic ze względu na XIX-wieczny dworzec kolejowy.
Nie miałem ochoty na teren, ale mimo to ruszyłem szlakiem. Moja podróż została niestety przerwana przez Czyżynkę. Brak mostu do przeprawy oraz wartki nurt uniemożliwiły mi kontynuację. Taki quad, to co innego. Chłopak z lekkim trudem, ale przejechał wodę na czterokołowcu, a ja podgryzany przez komary zawróciłem. Dojechałem do Cieszowa i zjechałem powoli (dużo wody na ulicy) przez tę wieś.
Wpadłem na pomysł, żeby zobaczyć Stare Bogaczowice w ramach rekompensaty mojego niefartu. Wieś jest duża i warto jej poświęcić trochę czasu, żeby zobaczyć wszystkie zabytki. A rozeznać się można na ręcznie malowanej mapie, która niestety mnie zatrzymała na kilka chwil, ponieważ północ znajduje się na niej na dole, a nikt nie pomyślał, żeby dorysować różę kierunków. Wjechałem też na chwilę na drogę tuż za najbardziej widocznym kościołem mając nadzieję na lepsze ujęcie, ale tylko pozachwycałem się widokami gór.
Jadąc do tej miejscowości minąłem drogę przez Sady Górne i pomyślałem, że tamtędy wrócę. Zmieniłem zdanie ze względu na zmrok i postanowiłem pojechać z górki drogą krajową. Jednak nim tak się stało, to musiałem zdobyć jedną górkę, którą w sumie podjeżdżałem już od Chwaliszowa. Prawie pojechałbym do Kamiennej Góry, ale ostatnie zerknięcie na mapę i jechałem do Domanowa. Droga nie była najlepsza, bo asfalt momentami zamieniał się w drogę terenową najeżoną kałużami. Tak jechałem i zastanawiałem się czy aby to dobra droga, bo przecinała się z leśnymi ścieżkami jakby była jedną z nich. Gdyby nie to, że było jeszcze widno, to bałbym się tędy jechać. Wyjechałem w Pustelniku i wybierając przypadkowo drogę w prawo dotarłem do Domanowa.
Dalsza droga, to zdecydowanie nuda. Lepiej jeździ się za dnia, gdy można popatrzeć na okolice. Choć czasem i noc może mieć swoje uroki, jak widok na cmentarz w Bogorii w zeszłym roku.
W Bolkowie jechałem za rowerzystą bez świateł. Nie udało mi się go dogonić. Zniknął gdzieś w lesie za Świnami. Chciałem już znaleźć się w domu, ale jeszcze miałem taki kawał drogi przed sobą. Nie miałem ochoty na dziurawą drogę krajową z Jawora do Legnicy, więc pojechałem przez Stary Jawor. Dopadał mnie kryzys, ale nie miałem wyjścia – musiałem się dostać do domu o własnych siłach.
Kategoria kraje / Polska, setki i więcej, po zmroku i nocne, góry i dużo podjazdów, Polska / dolnośląskie, rowery / Trek

Droga wojewódzka nr 328

56.7802:07
Nazbyt zawierzając prognozie pogody, która tak samo jak wczoraj wskazywała na deszcze od godz. 14, ruszyłem dokończyć mój plan. Aby sobie ułatwić sprawę w razie deszczu zacząłem od kierunku na Chojnów. Niestety zbyt długo zajęło mi ruszenie się i wystartowałem dopiero po godz. 12, mając niecałe 2 godziny na wykonanie planu. Gdybym wyjechał wcześniej, to przejechałbym przez Jezierzany i Niedźwiedzice.
Podróż zacząłem jak zwykle od problemów ze złapaniem sygnału GPS. Było gorąco, ale pochmurnie. Jeszcze o godz. 10 niebo było błękitne. Zaryzykowałem, jednak jechałem tak szybko, że średnia podskoczyła do 28 km/h. Tuż przed Chojnowem pojawiły się pierwsze krople i częstotliwość opadu się zwiększała, dlatego postanowiłem znaleźć jakiś zadaszony przystanek i tam zastanowić się co dalej. Poszukiwania spełzły na niczym, a ponieważ deszcz nie był jakoś mocno nieznośny, to postanowiłem jechać dalej.
Dotarłem do Gołaczowa, gdzie znalazł się przystanek. Przeczekałem trochę, bo deszcz się wzmógł. Jak ustał, ruszyłem dalej, robiąc kolejny postój pod autostradą, żeby przetrzeć okulary. Tutaj była pewna scenka, bowiem usłyszałem długi dźwięk klaksonu, a po pewnym czasie wyłoniło się dwóch szosowców i auto. Nie do końca zdawałem sobie sprawę z tego, co się dzieje, ale jeden z rowerzystów krzyknął coś do mnie, że auto chciało ich przejechać. Zważając na to, że jechali obok siebie pod wzniesienie ślimaczym tempem, mając podwójną ciągłą wymalowaną na jezdni, to reakcja kierowcy auta była zrozumiała. Niezrozumiałe było to, że dziadek zachował się tak impulsywnie i w dodatku uciekł z miejsca zdarzenia, jeśli cokolwiek się wydarzyło poza tym trąbieniem. Z ciekawości ruszyłem żwawszym tempem, ale widocznie dali sobie spokój, bo zatrzymali się na oględziny koła.
Kolejny postój zrobiłem w Nowej Wsi Złotoryjskiej, bo znów zbyt mocno padało. Tam odpocząłem trochę, bo deszcz przybierał na sile. Gdy zmniejszył się wyruszyłem dalej, jednak tuż przed Złotoryją lunęło. Udało mi się znaleźć przystanek i na nim przeczekałem ulewę. Byłem mokry, miałem wodę w butach i chciałem już znaleźć się w domu. Trzeba było ryzykować i korzystając z okazji mniejszego deszczu ruszyłem dalej. Na podjeździe tuż za Złotoryją zaczął padać śnieg z deszczem lub grad. W każdym razie nie zapowiadało się ciekawie, więc przyspieszyłem, żeby dostać się do Kozowa na przystanek.
Oberwanie chmury. Przesiedziałem na przystanku pół godziny, wyczekując przejścia chmury, a woda spływająca z ulicy podtapiała mnie. Brak odpływu sprawia, że ten przystanek jest kiepskim schronieniem. Można by powiedzieć z deszczu pod rynnę, no ale na głowę nic nie padało.
W końcu się przejaśniło, a deszcz nie był tak uciążliwy. Udało mi się wydostać z przystanku (w butach SPD nie jest to łatwe) i szybkim tempem (26-30 km/h) jechać przed siebie, nie myśląc o wodzie, która była wszędzie. Nawet jak zaczęło mocniej padać, to nie zatrzymywałem się, tylko przyspieszałem ile sił. Byłem coraz bliżej domu i to dodawało mi jeszcze więcej sił. Ta mokra wycieczka na pewno odciśnie swoje piętno na moim zdrowiu...
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, rowery / Trek

Wilkołak

53.6002:20
Wczorajsza prognoza na weekend – deszczowo. Dziś rano sprawdziłem pogodę i do godz. 14 miało być pogodnie, więc tuż przed południem udało mi się wyjść. Na początek problem ze złapaniem sygnału GPS, ale pętla wokół kamienic załatwiła sprawę. Za cel obrałem Złotoryję i Chojnów. W drodze do pierwszego miasta dojrzałem Wilczą Górę i postanowiłem o nią zahaczyć.
Poza granicami Legnicy jechało się wygodnie i nie rozumiem czemu jeżdżę tymi dziurawymi asfaltami przez wioski. Jedyną przeszkodą był lekki wiatr w twarz. Ze Złotoryi potrzebowałem skierować się na Wilków, ale szczęśliwie dobrze trafiłem. Dalej dopiero miałem problem, bo nie wiedziałem którędy dojechać na szczyt. Minąłem drogę, która była do tego odpowiednia, ale wtedy tego nie wiedziałem. Była za mocno zarośnięta, żebym ryzykował wjeżdżania na nią. Wjechałem za to na drogę do kopalni. Niestety ponieważ nie jestem klientem, to nie mogłem wjechać. Ruszyłem dalej, krążąc po Wilkowie.
Jak zwykle moja ciekawość wzięła górę, gdy zauważyłem oznaczenie czerwonego szlaku rowerowego. Kierowało ono jednak dalej drogą, a ja postanowiłem ruszyć w teren. Decyzja bardzo dobra, bo zobaczyłem szczyt i jechałem dalej. Bałem się, że cały rezerwat może być ogrodzony, gdy zauważyłem kolczaste ogrodzenie. Na szczęście tak nie było, a tamten teren musiał być jakimś strategicznym miejscem, że został ogrodzony.
Dojechałem do znakowanego szlaku pieszego i zacząłem moją podróż. Z początku było ślisko. W jednym miejscu do tego stopnia, że zrzuciło mnie z roweru. Minąłem też węża lub jaszczurkę, choć na padalca zwyczajnego był zbyt czarny. Przejechałem po drodze brukowej, która prowadziła obok wspomnianego ogrodzenia, także mogłem skrócić sobie drogę, gdybym wiedział.
W końcu szczyt i grzmoty burzy, której czarne chmury snuły się od jakiegoś czasu próbując mnie przekonać do odwrotu. Pokręciłem się parę chwil po tamtym zaśmieconym miejscu i pojechałem dalej szlakiem, mijając już ładniejsze widoki.
Na dole uznałem, że nie ma sensu jechać przez Chojnów, bo może się rozpadać. W dodatku była coraz późniejsza godzina i mogłem nie zdążyć wrócić do domu. Jak na złość wiatr zmienił siłę i kierunek, przez co moje opóźnienie coraz bardziej się zwiększało.
Chcąc ominąć podjazd, skręciłem na Kozów, ale to pomogło jedynie w tym, że podjazd był mniej stromy. Jechałem po ulicy, którą przesunęli na wschód, żeby na zachodnim pasie wybudować chodnik. Ciekawi mnie czemu nie zrobili chodnika po stronie wschodniej, skoro byłoby prościej.
Martwiło mnie, że będę miał mało kilometrów przejechanych, dlatego w Legnicy, ponieważ nadal nie padało, ruszyłem przez obwodnicę. Przed ogródkami działkowymi zaczął się mokry asfalt, więc pomyślałem, że odrobinę pokropiło. Jak już wjechałem na Domejki, to wiedziałem, że nie było to trochę. Kałuże wielkości jezior. Dobrze, że szybko skończyła się ta dziurawa droga i wjechałem na wygodną Chojnowską. Tam przeszkadzało tylko błoto na poboczach. Nie wiem czemu w Legnicy już nie sprzątają ulic. Kiedyś było to codziennością, gdy rano pod moim oknem przejeżdżała superzamiatarka LPGK kupiona w 2011 roku. Już od dawna jej nie słyszałem. W każdym razie ominęła mnie ulewa, ale i tak zmokłem od kałuż.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery