Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

wyprawy / Japonia 2017/2018

Dystans całkowity:12775.42 km (w terenie 49.81 km; 0.39%)
Czas w ruchu:725:18
Średnia prędkość:17.61 km/h
Maksymalna prędkość:60.43 km/h
Suma podjazdów:105354 m
Liczba aktywności:207
Średnio na aktywność:61.72 km i 3h 30m
Więcej statystyk

Karton za 500 jenów

84.1504:57
Czas wracać do miasta Naha. Wstałem wcześnie rano, żeby zyskać na czasie. Droga powrotna niestety nie była w żaden sposób wyjątkowa, bo caluśką pokonałem kilka dni temu, choć w przeciwnym kierunku.
Początek, czyli przejazd do Nago, wiązał się z minięciem kopalni kamienia. Dzisiaj, poza pyłem w powietrzu, atrakcją było polewanie wodą ulic i chodników. Jak ja się ucieszyłem, gdy później cały rower, sakwy i buty miałem białe, bo brudna woda bryzgała spod kół po wszystkim. Próbowałem to jakoś wyczyścić, ale to mozolna praca i pewnie będę musiał czekać na deszcz, aby rower znów wyglądał normalnie.
Potem już było z górki. Jedynie słońce grzało ciut za mocno. Pod bazą amerykańską jak zawsze hałas nie do wytrzymania. Minąłem też miejsce wypadku, w którym kilkanaście minut wcześniej amerykański żołnierz potrącił rowerzystę. Widziałem kilka radiowozów, kałużę krwi, a potem jeszcze dwóch tajniaków jadących na sygnale w nieoznakowanych radiowozach. Każda taka sytuacja wywołuje lawinę krytyki wobec Amerykanów, ale nie zauważyłem żadnego poruszenia w mediach. Ciekawe, czy przemilczeli to ze względu na napiętą sytuację.
Dotarłem do miasta Naha. Po drodze odwiedziłem sklep z elektroniką, bo potrzebowałem kilku rzeczy przed wylotem, a potem odszukałem sklepu rowerowego. W pierwszym mi nie pomogli, ale pokierowali do drugiego. Tam miałem więcej szczęścia. Dowiedziałem się, że aby otrzymać karton na rower należy zapisać się na listę (byłem w szoku), ale całe szczęście facet za kasą poszedł na zaplecze, potem w drugie miejsce, pogadał z innym pracownikiem, patrząc na mój trzykołowy rower i wyczarował karton, mówiąc, że to jedyny jaki mają. Dodał jeszcze, że muszę zapłacić 500 jenów plus podatek (8%). Nie zszedł z ceny, gdy kupiłem nową oponę (stara zaczęła wyglądać jak moja ostatnia, z którą miałem wiele kłopotów) i klocki hamulcowe. Potrzebowałem również wymienić linkę hamulcową, ale mieli ręce pełne roboty. Pojechałem do hostelu zostawić majdan, a potem wróciłem po karton pieszo, bo miałem niecały kilometr.
Kategoria kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Okinawa, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Zrób to sam

56.8103:19
Rano pojechałem do nowego hostelu, aby zostawić bagaż i wybrać się gdzieś na lekko. Z początku zaplanowałem wsiąść na prom i wrócić na Kyūshū, jednak plany się mocno zmieniły.
Dzień zaczął się pochmurnie, ale słońce szybko zaczęło przypiekać. Odwiedziłem na początek wyspę Sesoko-jima. Liczyłem na jakieś ciekawe widoki, ale się przeliczyłem. Na wyspie są farmy, pola uprawne i kilka zagród ze zwierzętami, jakaś fabryka i tyle zauważyłem. Może ktoś inny miałby więcej szczęścia. Za to widoki z mostu łączącego główną wyspę z Sesoko-jimą były niczego sobie.
Ruszyłem do miasta Nago, aby znaleźć kilka przydatnych rzeczy, bo lecę w piątek samolotem, a zatem trzeba znów zapakować trzy kółka do jednego pudła. Koszmar. Koszmarna była też droga, która wiodła wzdłuż wybrzeża, przy którym znajdowała się kopalnia. Kurzyło się z niej niesamowicie. Całe szczęście wiatr pozwolił mi szybko pokonać tamten odcinek i dostałem się do miasta. Pierwszego sklepu typu zrób to sam (albo z angielskiego: do it yourself) nie znalazłem, ale się nie poddałem. Odwiedziłem jeszcze 3 lub 4 w całym mieście i już miałem wracać, gdy trafiłem na sklep, którego nie było na mapie. A co najważniejsze – był to olbrzymi sklep w porównaniu z tamtymi rodzinnymi biznesikami. Moje niedoczekanie, bo na całej wyspie jest jedna i ta sama folia typu stretch. Bardzo duży wałek, który ważył ze 2 kilogramy. Nie potrzebowałem tak dużo, więc miałem jeszcze nadzieję znaleźć coś na południu wyspy (musiałem tam się jeszcze dostać, ale o tym jutro).
Z powrotem do Motobu ruszyłem przez góry. Krótki dystans, wzniesienie nie było jakieś szalone. W sumie połowę drogi pokonałem wczoraj. Pojechałem jeszcze do lokalnego sklepu typu wszystko za 100 jenów (vel wszystko po 3 złote), aby kupić trochę folii bąbelkowej. Martwi mnie, że nie mogę nigdzie dostać pudła na rower.
Kategoria kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Okinawa, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Yae-dake

32.8102:07
Pomysł na dzisiejszą wycieczkę zaczerpnąłem z rozmów w hostelu. Miałem na głowie pracę, ale jednym uchem wleciała mi nazwa pobliskiej góry i postanowiłem dzisiaj na nią wjechać.
Był pochmurny, aczkolwiek ciepły dzień. Znaki obiecywały krótką jazdę do celu. Kłamały, bo gdy pokonałem tych kilka kilometrów, trzeba było jeszcze wjechać na szczyt. Zaczęło się z grubej rury stromo. Gdzieś w połowie dystansu pojawił się pierwszy punkt odpoczynku – parking pośród drzew wiśni. Tylko objechałem tamto miejsce i kontynuowałem jazdę w górę. Droga była otoczona różowymi drzewami. Ludzie zatrzymywali auta z zachwytu albo z chęci zrobienia zdjęcia. Minąłem kilka mniejszych parkingów i postojów, jeden ciekawy chram i dotarłem do końca drogi. Przynajmniej dla aut, bo rowerem wjechałem prawie na sam szczyt. Tam dzieliło mnie tylko kilka schodów od niewielkiego punktu widokowego. Było wietrznie, więc szybko zebrałem się do zjazdu.
Powrót oczywiście chciałem zrobić inną drogą. Nie wyszło dokładnie po mojej myśli, bo zamiast w Nago wylądowałem w Motobu. Wróciłem do centrum i, mając jeszcze duży zapas czasu, odwiedziłem Akwarium Okinawa Churaumi, jedno z największych na świecie. Akwarium znajduje się w parku upamiętniającym wystawę światową zorganizowaną w 1975 roku. To już drugi taki parki, jaki odwiedziłem po tym w Ōsace. Niestety cena okazała się zaporowa – dwukrotnie wyższa od akceptowalnej (w porównaniu z akwarium w Ōsace), więc opuściłem tamto miejsce i wróciłem do hostelu.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Okinawa, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Hanami na zamku?

32.4002:15
Było pochmurno i wietrznie, a od czasu do czasu pokropiło. Nie był do dobry dzień ja jazdę, ale musiałem ruszać do kolejnego hostelu. Znalezienie taniej opcji na dłuższą metę było niemożliwe, więc rozbiłem to na kilka miejsc.
Odwiedziłem wyspę Yagaji-jima, którą chciałem zobaczyć 2 dni temu. Było wietrznie, zwłaszcza na mostach. Z tego powodu nie pojechałem na Kouri-jimę, na którą prowadził 2-kilometrowy most. Rozglądałem się też za bankomatem, bo okazuje się, że z jakiegoś powodu część bankomatów od września przestała obsługiwać zagraniczne karty. Znalazłem historyczne miejsce Nakaharababa, a właściwie znak do niego prowadzący, bo nie znalazłem ani miejsca, ani informacji o nim.
Miałem dzisiaj nie odwiedzać zamku, ale wyszło inaczej. Skusiłem się na Nakijin-jō. Droga w górę wiodła wśród kwitnących drzew wiśni (coś mi się obiło o uszy, że jest to wiśnia tajwańska). Zaparkowałem na jednym z czterech parkingów dla aut, bo nie było nic dla rowerzystów, którzy przecież są obecni na Okinawie. Kupiłem bilet i poszedłem na zamek. Tam mnóstwo ludzi i tyleż samo kwitnących drzew. Przepiękne widoki. Obejrzałem całe ruiny, a potem jeszcze odwiedziłem muzeum, bo bilet był wspólny.
Zrobiło się zimno, aż założyłem bluzę. Ruszyłem w dalszą drogę, dojeżdżając do miasteczka Motobu. Znajduje się tam znane akwarium. Nie skusiłem się. Odnalazłem mój hostel, zostawiłem bagaż, bo właściciela nie było i pojechałem na wycieczkę po mieście, bo chciałem znaleźć kilka rzeczy i wyciągnąć pieniądze z bankomatu. Planowałem w tym tygodniu wrócić na Kyūshū, ale być może w ogóle opuszczę Japonię. Trochę się tego obawiam.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Okinawa, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Upał, ulewa i przylądek Hedo

113.6605:21
Dzisiaj pogoda dopiero zaszalała. Słońce świeciło od samego rana. Było wręcz nieznośnie. Ruszyłem zgodnie z planem w kierunku przylądka Hedo. Raptem 40 km, co przy prostej drodze i wietrze w plecy wydawało się krótką trasą. Do tego spotkałem kilkunastu kolarzy (jeden nawet się przywitał). Chyba zaczęli sezon.
Dotarłem do przylądka. Temperatura przekraczała 28 °C. Po drodze nie było sklepów, ale sytuację ratowały automaty z zimnymi napojami. Przynajmniej dopóki ma się odpowiednią gotówkę, bo po kilku takich zakupach ostatecznie zabrakło mi drobnych.
Przylądek Hedo był bardzo malowniczy. Zdobiły go wulkaniczne skały, wysokie klify i białe plaże o turkusowej wodzie. Niestety upał dawał się we znaki, więc nie zostałem tam długo i ruszyłem dalej. Zaplanowałem powrót wzdłuż wschodniego wybrzeża. Łatwo nie było, bo w tamtej części podjazdy się nie kończyły. Minąłem dziesiątki malowniczych plaż, setki kwitnących drzew wiśni, kolejną bazę wojskową. W międzyczasie chmury znad horyzontu przesłoniły całe niebo. Spadło kilka kropel, ale bez szaleństwa. Dopiero na 3 godziny po pierwszym prognozowanym opadzie zaczęło się i to z grubej rury, bo ulewa była tak silna, że drzewo, pod którym się schowałem, przestało dawać radę. Ruszyłem więc i przemokłem do suchej nitki. Ulewa przeszła, potem przyszła kolejna i tak całą drogę powrotną. Ale tylko 2 godziny w deszczu, więc nie było tak źle. Zwłaszcza że temperatura spadła do przyjemnego poziomu, więc ten prysznic okazał się zbawienny. Opaliłem się jeszcze mocniej niż wczoraj.
Kategoria góry i dużo podjazdów, za granicą, setki i więcej, kraje / Japonia, Japonia / Okinawa, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Słoneczna Okinawa

37.8002:25
Dzisiaj pogoda przesadziła. Było wręcz upalnie. Termometr wskazywał ponad 23 °C, ale odczuwalnie było ok. 30 °C. Do tego świeciło słońce i było prawie bezwietrznie. Lato, a nie jakaś tam zima.
Ruszyłem dalej na północ. Miałem jeszcze krótszą drogę do kolejnego domu gościnnego niż poprzedniego dnia, więc zaplanowałem trochę sobie ten dystans wydłużyć. Dotarłem jednak do miasta Nago, gdzie dałem się skusić znakom prowadzącym do miejsca, gdzie w dawnych czasach znajdował się zamek. Trzeba było trochę pojechać pod górę, więc zacząłem jechać – mozolnie, ale przynajmniej na zboczach powietrze zrobiło się rześkie. Niestety, moje szczęście zrujnowały roboty drogowe i musiałem zawrócić. Nie poddałem się i ruszyłem pieszo po ścieżkach na mapie, i... wróciłem do punktu wyjścia. Ale! Zauważyłem na mapie (wszystko po japońsku lub okinawsku) jakieś ścieżki, które mnie zainteresowały. Tym zbiegiem okoliczności dostałem się na drugą stronę zamkniętej drogi i zawiodłem się. Cały czas byłem przekonany, że zobaczę jakieś ruiny zamku, a dopiero na końcu jakiejś drogi zdałem sobie sprawę z tego, że znajdowałem się w parku zamkowym, a nazwa była związana tylko z tym, że kiedyś stał tam zamek. Tego niestety zabrakło, więc cały trud poszukiwań poszedł na marne. Gdy wróciłem do roweru, czułem się wykończony od pokonania tylu schodów i stromych dróg.
Chciałem jeszcze przejechać przez wyspę Yagaji-jima, ale straciłem czas i energię w parku. Dojechałem mozolnie do domu gościnnego. Właściciela nie było, ale zostawił kartkę z instrukcją. Gdy wrócił, zaproponował, że zabierze mnie do supermarketu, bo nie spotkałem żadnego po drodze. Nie wspomniał jednak, że musi przy okazji oddać auto i załatwić kilka innych spraw. Rowerem obróciłbym w kilkanaście minut, a tak – wyszła ponad godzina.
Kategoria kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Okinawa, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Ogrody Okinawy

59.3803:42
Wstałem wcześnie rano, aby pojechać do ogrodu, który wczoraj był zamknięty. Był ciepły i pogodny dzień.
Dostałem się do Shikina-en, historycznego ogrodu dynastii Ryūkyū. Ruszyłem po wyznaczonej trasie turystycznej, która prowadziła głównymi ścieżkami ogrodu. Można było zobaczyć wiele gatunków egzotycznych roślin, a bardziej ciekawscy turyści mogli spotkać jadowite węże (rozrywka raczej dla odważnych, bo nigdy nie wiadomo, gdzie ich szukać). Znalazło się też kilka zabudowań; o pustych wnętrzach, ale przejść się boso po pałacu to też ciekawe doświadczenie.
Zostało mi sporo czasu, więc pojechałem do jeszcze jednego ogrodu – Fukushū-en. Dużo inny niż japońskie ogrody. Wyglądał bardziej jak wyjęty z Chin i w sumie tak było, bo został zbudowany zgodnie z tradycjami regionu Fuzhou. Do tego było w nim pełno Chińskich turystów, więc robienie zdjęć szło powoli. Po obejściu całego ogrodu wróciłem do hostelu po swoje rzeczy i ruszyłem na północ.
Drogę do domu gościnnego miałem krótką, więc nic się nie działo. Minąłem bazę wojskową. Amerykańce tak hałasowali, że ciężko było wytrzymać. Nie wiem, jak mieszkańcy ich tolerują. Nie dziwię się, że wzrastają napięcia wobec wojska stacjonującego tam.
Kategoria kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Okinawa, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Na Okinawie środa to jak niedziela

7.5300:35
Dzisiaj było podobnie ciepło jak wczoraj. Planowałem zobaczyć kilka ogrodów, ale okazało się, że wszystkie są zamknięte w środy. Pozostało mi tylko pokręcić się po okolicy. Wpadłem na chram Naminōe-gū, który wyróżnia czerwona dachówka z Okinawy, przespacerowałem się w pobliżu, mając nadzieję uchwycić jakieś ciekawe zdjęcia. Potem wjechałem na most, na którym mnie przewiało, a i zaczęło kropić, więc zdecydowałem wrócić do hostelu i wybrać się na spacer z parasolką.
Kategoria kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Okinawa, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Na ziemi Królestwa Ryūkyū

10.1700:47
Wybrałem się dzisiaj na krótką przejażdżkę po mieście. Nie miałem jakiegoś poważnego planu. Chciałem przede wszystkim zobaczyć zamek Shuri-jō. Dzień był wyjątkowo ciepły.
Dojechałem na miejsce, które znajdowało się na sporym wzniesieniu. Widoki były przepiękne. Chciałem zaparkować na parkingu dla rowerów, ale wszystkie miejsca zostały zajęte przez skutery i zostawiłem rower przy barierce. Wszedłem na obszar otaczający zamek i nie wiedziałem dokąd dokładnie pójść. Zajrzałem do jakiegoś budynku, poszedłem za przypadkowymi znakami i jakoś trafiłem do bram zamku, ale czułem się nieswojo. Dużo osób miało jakieś mapy, do których wbijały pieczątki (można było zdobyć jakąś naklejkę po zebraniu wszystkich) i czułem się jakbym przegapił kasy. Na szczęście znalazły się przed wejściem na plac zamkowy. Cena była taka sobie, a w ramach biletu można było przejść się po zamku, na którym przed wiekami odbywały się konferencje u cesarzy Królestwa Ryūkyū.
Historia Okinawy mnie zaciekawiła. Spuścizną po Królestwie Ryūkyū był zamek Shuri-jō, bardzo odmienny od zamków Japońskich. Już podczas ostatniej wycieczki, gdy trafiłem na ruiny zamku Katsuren-jō, zauważyłem jak monumentalną był budowlą. Shuri-jō również stał na ogromnych fundamentach. Został zrekonstruowany i przez to brakuje mu ducha, ale mimo wszystko budowla jest piękna. Nic dziwnego, że znajduje się pośród najznakomitszych zamków Japonii.
Spędziłem dosyć dużo czasu na zamku i musiałem wracać do hostelu. Planowałem zobaczyć jeszcze kilka miejsc, ale zabrakło czasu. Spróbowałem dostać się do tamy, którą dostrzegłem z punktu widokowego. Nie było prosto, bo drogi na mapie okazały się inne niż w rzeczywistości. Szczęśliwym trafem wyjechałem tam, gdzie chciałem. A potem to już po prostej, żeby spędzić wieczór przy pracy.
Kategoria kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Okinawa, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Okinawa, ostatni element planu

137.3207:37
Byłem przekonany, że mój prom jest dzisiaj, ale pomyliłbym się, bo pływa co drugi dzień. Całe szczęście upewniłem się i wczoraj o 4 rano byłem na nogach, aby wieczorem znaleźć się na Okinawie. Dzisiaj, mimo deszczowej pogody, postanowiłem zrealizować pierwszy plan wycieczki.
Przybyłem na wyspę wieczorem i co zwróciło moją uwagę to głośni i jeszcze bardziej nieuważni Japończycy niż to było w Tōkyō czy Ōsace. Planowałem przybyć na Okinawę już w grudniu i opuścić wyspę wraz z festiwalem kwitnienia wiśni, ale trochę się to przeciągnęło. Ostatecznie ostatni element planu mojego pobytu w Japonii został osiągnięty. Nie planuję zostać tutaj na długo, więc jakoś wytrzymam niedogodności.
Dzisiaj do mojego planu włączyłem oglądanie sakury i pojechałem w 3 miejsca z listy miejsc wyznaczonych na miejsca festiwalowe na Okinawie. W dwóch pierwszych miejscach kwiaty dopiero rozwijały pąki, więc festiwal był zaplanowany nieco później, ale trzecie miejsce, znajdujące się na jednej górze, właśnie przygotowywało się do zakończenia festiwalu i w sumie dzisiaj był ostatni dzień. Wspiąłem się na szczyt, mijając kilkadziesiąt obór (wygląda na to, że wieprzowina i wołowina to przysmaki Okinawiańczyków) i dojechałem do miejsca, gdzie rozkładano scenę i stragany z jedzeniem. Zapowiadała się wieczorna impreza.
Nie zostałem tam długo i ruszyłem w dalszą drogę. Trochę dorobiłem sobie kilometrów do dystansu dziennego, jadąc na wschód. Nic jednak nie zwróciło mojej uwagi. Było jakieś święte miejsce, ale tabliczki informujące o kasach biletowych zniechęciły mnie i pojechałem dalej.
Miałem od czasu do czasu wątpliwości, czy aby dobrym wyjściem jest wykonać cały plan, bo miałem już 50 km w nogach, a była to połowa dystansu zaplanowanego na ten dzień. Ubrałem się dość lekko. Chłodny wiatr i przelotne opady deszczu próbowały przekonać mnie do zmiany decyzji. Dojechałem do ruin zamku Katsuren-jō, wspiąłem się na szczyt, a stamtąd zobaczyłem mój cel – wyspę położoną daleko na horyzoncie. To dodatkowo mnie podłamało, ale pomyślałem, że spróbuję pojechać jeszcze kawałek, skoro już dojechałem tak daleko.
Znaki drogowe trochę mnie podnosiły na duchu swoimi kilometrażami. Dojechałem do wybrzeża, z którego po mierzei biegła droga na pierwszą wyspę. Do przeciwności losu dołączył boczny wiatr, który wiał tak mocno, że aż dziwnie się jechało na przechylonym rowerze. Doliczając deszcz albo bryzę, jazda była bardzo nieprzyjemna, ale jakoś to przetrwałem i dostałem się na wyspę Henza-jima. Potem kolejno na Miyagi-jima i Ikei-jima. Po drodze widziałem dziesiątki krypt grobowych, których nie spotykałem nigdzie indziej w Japonii. Zajmują dużo więcej miejsca niż tradycyjne nagrobki i najwięcej znalazłem ich na wyspie Miyagi-jima.
Na wyspie Ikei-jima trafiłem na nieczynną plżę. Prawdopodobnie zima nie przyciąga turystów. Planowałem dojechać na północny kraniec wyspy, ale zdecydowałem, że to mój limit i ruszyłem w drogę powrotną, mając jeszcze trochę czasu przed zmrokiem. Całe szczęście słońce na Okinawie zachodzi później. Chciałem objechać również wyspę Hamahiga-jima, tylko poranna wycieczka mi w tym przeszkodziła.
Powrót okazał się wyjątkowo przyjemny, bo wiatr wiał często w plecy, dzięki czemu dodatkowo mogłem wykorzystać czas przed zmierzchem. Byłem bardzo głodny i dopiero gdy zrobiło się czarno, zatrzymałem się w restauracji, żeby zjeść miskę tuńczyka z ryżem. A potem, już próbując uciec przed autami (jak ich tutaj strasznie dużo; a ja martwiłem się o ruch na wyspie Amami), wróciłem do hostelu, w którym zatrzymałem się na kilka dni. Szkoda tylko, że prognoza pogody przewiduje tyle deszczu.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, po zmroku i nocne, setki i więcej, za granicą, Japonia / Okinawa, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery