Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w miesiącu

Styczeń, 2015

Dystans całkowity:688.40 km (w terenie 67.05 km; 9.74%)
Czas w ruchu:20:47
Średnia prędkość:21.49 km/h
Maksymalna prędkość:42.40 km/h
Suma podjazdów:2170 m
Suma kalorii:4727 kcal
Liczba aktywności:6
Średnio na aktywność:114.73 km i 4h 09m
Więcej statystyk

Styczeń 2015

241.83
Dojazdy do pracy.
Kategoria kraje / Polska, rowery / Trek

Z wiatrem do Inowrocławia

135.6706:03
Mawia się, że rowerzyści są szaleni. Cóż, nie chodzi mi o wariatów chodnikowych, a o charaktery. Dopadł mnie katar, a może to przeziębienie? Mimo tego nie siedziałem w domu. Szkoda mi było. Tak rzadko jeżdżę. Rower cierpi na krótkich dojazdach do pracy.
Rano ledwo żyłem, ale po kilku godzinach czułem się relatywnie dobrze. Wsiadłem więc na rower i ruszyłem przy 2 °C w kierunku Inowrocławia. Wybrałem drogę krajową, aby dostać się najpierw do Kostrzyna. Ruch zwyczajny, jak zawsze, gdy jeżdżę tamtą drogą. Słońce na niebie podniosło odrobinę temperaturę, ale na krótko. Gdy wjechałem na leśne drogi lasów czerniejewskich, gdzie śnieg zalega cienką warstwą, temperatura spadła poniżej zera. Szkoda, że miałem plan, bo było tam tak ładnie, że zatrzymałbym się tam na dłużej.
Jechałem drogami z wiatrem, aż dotarłem do kolejnego lasu, mniej bezpiecznego. Na prostej drodze wpadłem w poślizg. Winą obarczyć można blachosmrody, które śnieg leżący na drodze zbiły w lód. Na szczęście nie było to nic poważnego, bo upadłem na biodro. Szybko przestało boleć. Później uważałem, choć dalej już leśnicy „zaorali” drogę, która po zamarznięciu bez wątpienia mogłaby stać się polem doświadczalnym dla walców. Ja mogłem przećwiczyć jazdę techniczną.
Za Trzemesznem wjechałem na drogę krajową. Za plecami słońce czerwonym okiem łypało groźnie zza wysokich drzew. Trzeba było się sprężać, żeby szybko dostać się do Inowrocławia. Zwłaszcza że nie sprawdziłem rozkładu pociągów i nie wiedziałem, o której mam powrotny.
Wjechałem do województwa kujawsko-pomorskiego. Przez Mogilno dotarłem po zmroku do Janikowa. Zatrzymałem się pod sklepem, zjadłem kawałek kiełbasy jałowcowej, podobno kujawskiego specjału. Słaby ze mnie smakosz, bo nie czułem w niej niczego szczególnego. Potem zabrałem się w dalszą drogę, trochę bardziej na około, żeby zaliczyć kilka gmin więcej. Moja łapczywość się zemściła, gdy na ostatniej polnej drodze wpadłem w poślizg, znów na wyślizganym śniegu. Tym razem moja akrobacja była mniej efektowna i obtarłem sobie skórę pod kolanem. Na szczęście spodniom nic nie jest. W rowerze za to wykrzywiło się przednie koło, bo klocek zaczął lekko ocierać o obręcz. Zacząłem jechać bardzo wolno do końca tamtego terenowego horroru.
Do Inowrocławia dojechałem od dupy strony. Zakazy wjazdu roweru, chodniki z rozlatującej się kostki brukowej. Absolutnie nie polecam drogi krajowej w tym mieście. W ogóle dróg dla rowerów nie polecam. Jedna była pokryta takim lodem, że nie wiem, jak ją przejechałem. Na stacji przeczekałem niecałą godzinę. Na tymczasowym dworcu było zbyt gorąco, więc stanąłem z dala od wiatru. W pociągu ponownie nie było kontrolera biletów.
Kategoria Polska / kujawsko-pomorskie, kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Za śniegiem przez Przemęt

121.5105:46
To będzie słaby miesiąc. Najpierw przez kilka dni szalał cyklon, przez co nawet do pracy jeździłem cuchnącymi tramwajami. Tydzień temu już miałem zacząć tegoroczne zaliczanie gmin, ale tym razem przeszkodziła mi mgła, która ograniczała widoczność do zaledwie kilkudziesięciu metrów. Postawiłem na bezpieczeństwo i zostałem w domu. Może i dobrze, bo taka pogoda utrzymała się do wieczora. Dzisiaj za to nie zważałem na niską temperaturę ani na zaskoczenie kierowców śniegiem. Właściwie to nie wiem kogo ten śnieg zaskoczył, bo w Poznaniu jest szara jesień.
Wczoraj spędziłem kilka godzin przy rowerze. W końcu zamontowałem regulator linki, bo brak możliwości szybkiego wyregulowania jej strasznie dawał się we znaki. Zajęło mi to tak dużo czasu, ponieważ linka była uszkodzona w dwóch miejscach i musiałem ją odrobinę skrócić. Tym samym zabrakło kilku centymetrów do przerzutki i musiałem poskracać pancerze. Całe szczęście, że wyszło idealnie i niczego nie zepsułem. Linka i tak będzie do wymiany, bo w serwisie spaprali robotę podczas montażu nowego napędu. Mam wrażenie, że zrobili to specjalnie, aby zarobić. To nie pierwszy raz.
Ruszyłem na południe do Mosiny. Na początku zaryzykowałem bez mapy, więc wpakowałem się w złą drogę, ale ostatecznie przez Puszczykowo dojechałem do marketu w Mosinie. Musiałem zatrzymać się, żeby coś zjeść, no i ta temperatura. Był 1 °C w Poznaniu, ale zaraz za granicami miasta dochodziło do -1 °C. Rąk nie czułem, musiałem przystanąć na dłuższą chwilę. Po wizycie w sklepie było znacznie lepiej. Później jednak pojawiły się mgły. Nie jakieś duże, ale widoczność spadła do kilkuset metrów. Temperatura zaczęła znów spadać.
Po zmianie łańcucha odczułem jakąś ulgę. Jechało mi się dużo lżej i często wrzucałem blat, bo za mocno się męczyłem przy wysokiej kadencji. Najgorsze jest to, że korzystałem ostatnio tylko z dwóch–trzech biegów i odczułem zużycie pozostałych zębatek. Coraz gorszej jakości robią te komponenty.
Dojechałem do Czempinia, tam wydało mi się, że mijający mnie kierowca czymś mnie oblał, ale w rzeczywistości sypnęło rzęsiście śniegiem, tak przez kilkanaście sekund. Ach ta jesień. Do Kościana dojechałem ciut okrężną drogą, bo bałem się, że mogę przejechać mniej niż 100 km (w planie były 103 km). Było coraz później. W Śmiglu i tak nadrobiłem dystansem, błądząc po drogach jednokierunkowych, których za nic się nie da zrozumieć. Muszę kiedyś pojechać do Radomia, bo tam jesienią zeszłego roku jednocześnie na kilkudziesięciu ulicach dopuszczono ruch rowerem pod prąd bez wymogu malowania kontrapasów. Dlaczego inni nie uczą się od takich mistrzów?
Tuż przed Śmiglem zacząłem mijać ośnieżone drzewa, ale wraz z dalszą jazdą tego śniegu robiło się coraz więcej. Za Sokołowicami wjechałem na drogę leśną, a że było tam tak ładnie, to zapragnąłem zrobić zdjęcie. Niestety aparat nie udźwignął zmierzchu i dostałem samą czerń na ekranie. Nawet obróbka w programie graficznym niewiele pomogła. Szkoda, bo ładnie to wyglądało. Jakimś cudem przedostałem się przez tamtejszy las usiany ślepymi drogami, przez kilka kilometrów jechałem oświetlony z tyłu reflektorami auta, które jechało niewiele wolniej ode mnie, aż wyjechałem w Boszkowie. Tam przejechałem dwukrotnie skrzyżowania i zrobiłem dodatkowe kilometry.
Temperatura w międzyczasie spadła poniżej -3 °C, ale wypracowałem sobie technikę. Gdy było mi zimno w stopy, robiłem spacer. Na ręce pomagało trzymanie ich za sobą. Po zmroku niestety mogłem ogrzewać tylko jedną naraz. Dojechałem do drogi wojewódzkiej. Po drodze minąłem dziesiątki zakazów wjazdu rowerem oraz drogi dla pieszych i rowerów, nierzadko okropnej jakości. Do tego znaki postawione niechlujnie, bo nie były powtarzane za skrzyżowaniami z drogami podrzędnymi. Przyjmują nieuków do pracy w służbie drogowej i takie są tego skutki.
Kawałek przed Wolsztynem skończyło się zasilanie w telefonie do nagrywania trasy. Było to o tyle dziwne, że miałem całą drogę pełny pasek naładowania. Widocznie czujnik w baterii zamarzł. Niestety krzyżowało to moje plany, bo nie wiedziałem jak się dostać na dworzec, a nikt ani nic mi w tym nie pomagało. Wymieniłem baterię na zapasową i trafiłem, gdzie chciałem. Zostało mi pół godziny do odjazdu ostatniego pociągu do Poznania. Planowałem znaleźć się w Wolsztynie 2 godziny wcześniej, bo jest taka jedna droga dalej na zachód. Chciałem się po niej przejechać, aby nanieść poprawkę na mapę ścienną, po której źle pociągnąłem mazakiem po innej wycieczce. Na szczęście jest jeszcze kilka gmin pod Wolsztynem, dlatego będę miał powód, aby tam wrócić.
W pociągu zastałem radosną atmosferę pracowników Kolei Wielkopolskich. Kierownik pociągu okazał się być rowerzystą, ale chociaż miał niższej klasy rower, to jego wiedza o osprzęcie znacznie przewyższała moją. Ja to chyba tylko bezmyślnie pedałuję, robię zdjęcia kościołom i narzekam na brak gór. Słaby ze mnie rowerzysta po tylu przebytych kilometrach.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, dojazd pociągiem, Wielkopolski Park Narodowy, rowery / Trek

Próbując zdążyć na pociąg

108.0204:59
Pierwsza setka w tym roku wyszła szybciej niż zwykle, a ile przy tym miałem przygód. Nie było ciepło, bo temperatura nie przekraczała zera, ale słońce na bezchmurnym niebie grzało przyjemnie. Pojechałem z wiatrem do czarującej Puszczy Noteckiej.
Drogi dla pieszych i rowerów były oblegane przez lód i obsypane piachem, więc nie jechałem nimi. Na początek moim celem była Rokietnica. Poruszałem się jedynie z planem w głowie, więc w Poznaniu musiałem się pomylić. Przejechałem więc przez Suchy Las, potem znów przez Poznań i wjechałem w pierwszy w tym sezonie teren.
Od Rokietnicy chciałem przejechać przez Kaźmierz, ale skręciłem do bardzo wygodnej drogi wojewódzkiej. Aby na ściennej mapie narysować trochę nowych linii, po pewnym czasie zjechałem w nieznane i nie spodobało mi się. Droga była okrutna. Gdy dojeżdżałem do Lipnicy, przyszły pierwsze zmartwienia. Zaczynałem przemarzać w ręce, ponieważ znalazłem się w lesie. Martwiło mnie to, jak będzie w puszczy, skoro tak krótki odcinek w cieniu mnie już maltretował.
Dojeżdżając do Ostrorogu miałem kolejne zmartwienie, bo wiatr zmienił się w boczny, a czasem nawet twarzowy. Na szczęście Wronki szybko pojawiły się na horyzoncie. Zjadłem coś ciepłego i ruszyłem na zachód, aby wjechać do puszczy jakąś nową drogą. Dojechałem do Mokrza, a potem zacząłem szukać jakiejś dobrej drogi do Miałów. Trafiłem na taką, po której jeszcze nie jechałem. No, nie w całości, bo w pewnym momencie zorientowałem się, że znam tamte zakręty. Na najbliższym skrzyżowaniu skręciłem i całe szczęście, bo samo trafiłem do Miałów.
Jechało się idealnie. Ta puszcza jest nieopisywalna. Wcale nieporównywalna do żadnej innej. Będę ją jeszcze częściej odwiedzał. Jest tam jeszcze tyle dróg do przejechania, a teraz, gdy nawierzchnia była zamarznięta, a drogi pokryte zaledwie odrobiną śniegu, jazda stała się samą przyjemnością, lepszą od jazdy po najlepszym asfalcie.
Na stacji kolejowej w Miałach zobaczyłem, że mam ok. 40 minut do pociągu w Mokrzu, a ponieważ wydawało mi się, że dotarłem stamtąd w pół godziny, to mogłem zdążyć. Choć słońce już dawno zaszło, to ruszyłem w stronę Poznania. Temperatura zdążyła spaść poniżej -5 °C, ale teren mocno mnie rozgrzał i nie narzekałem tak, jak na asfalcie, gdy było o 4 stopnie cieplej.
Niestety nie zdążyłem. Dotarłem chyba 3 minuty po planowanym przyjeździe pociągu, odczekałem z 5 kolejnych i nic. Poza towarowym nic nie nadjechało. Do kolejnego osobowego miałem znowu mnóstwo czasu, więc postanowiłem dotrzeć do Wronek i... zdążyłbym, gdyby nie to, że dojście do pociągu było od północy, a nie od południa. Na darmo czekałem przed szlabanem, aby obejrzeć pociąg od strony zamkniętych drzwi. Jedynym plusem tego fiaska było więcej czasu na znalezienie czegoś do jedzenia. Gdy wróciłem na dworzec, szynobus już czekał.
Wysiadłem w Poznaniu Woli, aby nie jechać do centrum. Do domu wróciłem drogą krajową. Nie było dużego ruchu.
Nadal nie wmontowałem regulatora tylnej przerzutki, ale tym razem będę musiał to zrobić, bo linka się rozciągnęła w taki sposób, że na manetce mam bieg o 1 wyższy niż na kasecie. Nie jechało się przyjemnie, ale nie chciałem się zatrzymywać, żeby nie robić dodatkowej rozgrzewki. Trzeba było sprzedać ten rower i kupić nowy zamiast się męczyć z remontami.

Kategoria Polska / wielkopolskie, terenowe, setki i więcej, Puszcza Notecka, po zmroku i nocne, kraje / Polska, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Puszczykowo

54.6102:38
Zaplanowana przeze mnie na dzisiaj trasa będzie musiała jeszcze poczekać na odpowiedni moment. Wiatr północno-zachodni niestety długo wiał nie będzie i wykonanie tego planu jutro wygląda na niemożliwe. Tak chciałem zaliczyć kilka nowych gmin w „okolicy” świeżo w nowym roku. Przez moją nieudolną zmianę łańcucha plan zakończył się kompletnym fiaskiem.
Zniechęcony, wyszedłem z domu dopiero około południa, żeby poradzić się w serwisie. Cały ranek trwała burza śnieżna, więc ona też miała swój udział w późnym wyjściu. Niestety serwis, który znajduje się na moim osiedlu był zamknięty. Nie chciałem wracać do domu i przebierać się, więc w zwykłych ubraniach wsiadłem na rower i zacząłem powoli jechać w kierunku kolejnego serwisu. Musiałem uważać, bo spinka Sramu nie była do końca zapięta. Efektem tego było przeskakiwanie łańcucha. Gdy to ustało, zatrzymałem się, żeby sprawdzić co się stało. Okazało się, że spinka nie dość, że się zapięła w pełni, to dostała luzu, który umożliwiał normalną pracę łańcucha. Nie wiem, jak to możliwe, ale uradowany zawróciłem do domu, żeby się przebrać. Martwi mnie jedna rzecz – czy będę mógł normalnie rozpiąć tę spinkę. Już się tego boję.
Rzuciłem okiem na rozkład jazdy pociągów, żeby jakoś wrócić do domu. Najpierw chciałem pojechać do stacji kolejowej w Biniewie pod Ostrowem Wielkopolskim. Potem rzucił mi się w oczy bezpośredni pociąg z Koźmina Wielkopolskiego. Postanowiłem, że jeśli dotrę na czas do Koźmina, to stamtąd wrócę do domu. W przeciwnym wypadku miałem gonić dalej.
Mój zmysł orientacji się psuje. Niepotrzebnie przejechałem przez Wartę. Nie było to jednak problemem, bo na kolejnym moście wróciłem na właściwą. Problem pojawił się gdzieś pod Puszczykowem, gdy zaczynałem marznąć od wiatru. Miało wiać z północnego-zachodu, czyli w plecy. Gdy dojechałem do ślepej uliczki, zawróciłem. Zdecydowałem, że skoro wiatr tak mocno przeszkadza, to nie chciałem się z nim bawić. Nie byłem jednak świadom tego, że jechałem lekko na południowy-zachód. To wyjaśniało kierunek, skąd wiało, ale nie rozwiązało mojego problemu. Pojechałem do jakiejś głównej drogi przez Puszczykowo, ale nie był to dobry wybór. To był jeden wielki parking. Co chwila ktoś zajeżdżał mi drogę. Szczęście, że te podpoznańskie mieściny są takie malutkie i szybko stamtąd uciekłem. Do domu dojechałem sprawnie (wiatr nie przeszkadzał mocno), ale po zmroku. Na chodnikach i drogach leży mnóstwo rozbitych butelek i innych śmieci po sylwestrze. Strasznie mnie to denerwuje. Zresztą to całe miasto mnie denerwuje.
Kategoria Polska / wielkopolskie, kraje / Polska, Wielkopolski Park Narodowy, rowery / Trek

Sezon czwarty

26.7601:21
Rozpoczął się nowy rok, wczoraj wróciłem z urlopu, więc po raz czarty – chyba już tradycyjnie czwartego stycznia – rozpoczynam kolejny sezon. Powoli, ale roweru nigdy nie zabraknie. Pora opowiedzieć, co mnie dzisiaj zdenerwowało oraz czemu tak mało kilometrów. Nie zabraknie podsumowania minionego roku.
Powoli zmieniam swoje życie, ponieważ sam trening aerobowy, którym jest rower, przestał mnie wystarczać. Masa mięśni moich nóg wzrosła przez te 3 lata znacznie, przez co stałem się nieproporcjonalny. Postanowiłem popracować nad górną częścią ciała, a także zacząć odżywiać się dużo zdrowiej, w czym pomaga mi książka braci Roszkiewiczów pt. „Zostań swoim osobistym trenerem”. Przede wszystkim zacząłem jeść 5 posiłków dziennie. Od kilku miesięcy staram się też 3–4 razy w tygodniu ćwiczyć górne mięśnie, ale wychodziło mi to na pewno miernie. Gdy dorwałem w swoje ręce wspomnianą książkę, dowiedziałem jakie popełniałem błędy. Wczoraj zacząłem biegać. Jeśli wytrzymam miesiąc, to będzie dobrze :)
Dzisiaj rano pojechałem do parku handlowego, żeby rozejrzeć się za kilkoma rzeczami. Podczas przechodzenia z jednego sklepu do drugiego zastała mnie zamieć śnieżna. Zapowiadał się piękny, słoneczny dzień, a tutaj takie załamanie pogody. Trochę mi zeszło z tymi zakupami, bo byłem w kilku sklepach po raz pierwszy i po prostu nie mogłem nie porównać ofert. Do domu pojechałem wolno pod silny wiatr północny. Wstąpiłem jeszcze do marketu po jedzenie i skończyłem w domu po zmroku.
Planowałem, aby ta przejażdżka była rozgrzewką przed właściwą wycieczką. Nie udało się, jak widać. Postanowiłem podłubać przy rowerze, bo wciąż nie wstawiłem regulatora tylnej przerzutki, no i była to najwyższa pora na zmianę łańcucha. Zmarnowałem prawie godzinę na próbie zamontowania jednego z trzech moich łańcuchów. Najpierw nie mogłem wbić bolca w łańcuch (teraz przeczytałem, że nie wyciąga się go całego), a gdy mi się to udało, to bolec zablokował się na ostatnim milimetrze i za nic nie chciał przejść przez otwór płytki. Z początku próbowałem na różne sposoby, poczynając od delikatnych, na brutalnych kończąc. Efektem tego była wygięta płytka zewnętrzna. Pomyślałem sobie, że zniszczyłem łańcuch. Moim kolejnym pomysłem była wymiana na spinkę. Zabrałem się do usuwania sworznia, czego skutkiem było wygięcie elementu skuwacza (wygląda na to, że jest do wyrzucenia). Jak na złość spinka nie pasuje. Jutrzejsza frajda w Puszczy Noteckiej zostaje odwołana.
Miniony rok był bardzo owocny. Stał się wielką niespodzianką, bo bałem się, że zacznę mniej jeździć, a wyszło 12 tysięcy kilometrów. Sam nie wiem, jak to się udało. Kilometry wchodziły same, a nie jeździłem jakoś dużo, zwłaszcza że od końca lutego pracuję na cały etat. Niestety, związało się to z przeprowadzką do nudnego Poznania. Zamieszkanie na północy miało jeden plus – umożliwiło mi realizację planu z początku 2012 roku, czyli wycieczkę ze Świnoujścia na Hel. Z tęsknoty za górami, ale także realizując coroczny plan spędzania urodzin na szczycie górskim, wybrałem się w tygodniową podróż po Tatrach, zarówno polskich, jak i słowackich. Była to moja pierwsza tak długa wyprawa za granicą. Pokonałem wtedy swój rekord wysokości, wjeżdżając na Królewską Halę (1 946,1 m n.p.m) i chyba zauroczyłem się w Słowacji. Kolejnym rekordem tego roku była próba przejechania ponad 500 km, co skończyło się zimnym deszczem i dystansem „zaledwie” 424 km. Z sakwami przejechałem prawie 2,5 tys. km, jednak ani razu nie nocowałem pod namiotem i mam ogromną nadzieję, że zmieni się to w roku obecnym, zwłaszcza że moje zaliczanie gmin zakreśliło duży obszar wokół Poznania. Ostatnia wizyta w górach sprawiła, że chcę je odwiedzać częściej. Nie wiem, jak to zrobię, ale bez gór nie czuję się dobrze. Niech więc miniony rok będzie siłą napędową obecnego.
Kategoria Polska / wielkopolskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery