Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

mikrowyprawa

Dystans całkowity:8252.41 km (w terenie 824.26 km; 9.99%)
Czas w ruchu:423:24
Średnia prędkość:19.49 km/h
Maksymalna prędkość:59.72 km/h
Suma podjazdów:48893 m
Maks. tętno maksymalne:150 (76 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:38303 kcal
Liczba aktywności:66
Średnio na aktywność:125.04 km i 6h 24m
Więcej statystyk

Most Europejski Neurüdnitz-Siekierki

128.8106:09
Ruszyłem na zachód. Jeszcze nie wyjechałem z Polski, a wielki SUV na niemieckich blachach omal mnie nie potrącił. Po co to przekracza granicę?
Wjechałem na niemiecki szlak Odra – Nysa. Wiało ze wschodu, czasem porywiście, na postojach wiatr wychładzał. Prognoza pogody przewidywała całkowite zachmurzenie, ale słońce górowało, dzięki czemu dało się wytrzymać. W krajobrazie dominowała woda, przez co prawdopodobnie było mało ptaków.
Dotarłem do celu, czyli Mostu Europejskiego Neurüdnitz-Siekierki. Most po polskiej stronie został oddany kilka lat temu. W przeciwieństwie do polskiego projektu, niemiecka budowla została uzbrojona w progi zwalniające. Teraz można przejechać od Wriezen do samego Choszczna w większości po drogach dla rowerów. Odwiedziłem jeszcze platformę widokową i ruszyłem Trasą Pojezierzy Zachodnich. Pod wiatr, ale przeważająca część mojego odcinka była osłonięta wąwozami i drzewami.
Wciąż biłem się z myślami, w jaki sposób wrócić do domu. Pierwszym pomysłem była jazda do Gryfina, potem rozważałem jazdę do samego Choszczna, ale martwiłem się, że powrotny pociąg będzie przepełniony. Zacząłem też rozważać powrót z Trzcińska-Zdroju do najbliższej stacji lub nawet do Chojny, gdzie zatrzymują się niektóre pociągi pospieszne. Ostatecznie wybrałem pierwotny plan. Najwyżej przenocowałbym w Szczecinie i wrócił rano.
Blue Velo będzie trasą przeze mnie odradzaną. Cieniutka warstwa asfaltu została tak zniszczona przez korzenie drzew, że aż niebezpiecznie jest tamtędy jechać. Poprzednim razem poruszałem się tamtędy na kolarzówce, więc każda nierówność była tragedią, o czym kompletnie zapomniałem. Całe szczęście druga połowa szlaku się poprawiła. Postanowiłem podkręcić tempo, żeby złapać wcześniejszy pociąg. Z żalem nie zatrzymałem się przy wielu widokach, ale dzięki temu udało mi się dostać na stację i wsiąść do pociągu. Ten do Szczecina był przepełniony, ale kolejny do Poznania zaskakująco świecił pustkami. Zdążyłem wrócić zanim się rozpadało.

Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, mikrowyprawa, po dawnej linii kolejowej, Polska / lubuskie, Polska / zachodniopomorskie, rowery / Fuji, setki i więcej, terenowe, za granicą, kraje / Niemcy

Rzeczpospolita Ptasia

132.0906:56
Nie zatrzymał mnie poranny przymrozek. Nie zatrzymała mnie pęknięta szprycha, którą odkryłem wczorajszej nocy (chyba pora uniezależnić się od serwisów rowerowych). Wsiadłem w pociąg i dotarłem do Świebodzina. Dalej bez większych atrakcji (poza bunkrami, które wciąż odkładam na później), trochę po własnym śladzie, dojechałem nad Wartę. Wciąż rozlewała się aż po wały. Chciałem zobaczyć trochę lokalnej architektury, ale po kilku zaniedbanych szachulcach nie trafiłem na nic interesującego.
W końcu dotarłem do Rzeczpospolitej Ptasiej. Spotkałem kilku mieszkańców, ale bez szaleństw. Poprzednia wizyta była bogatsza. Pojawiły się grube chmury, wiatr zmienił się na południowy i wzmógł. Wysoki stan wody zubożył widoki. Odcinek krajówki też nie przyniósł atrakcji. Na stacji benzynowej wysłuchałem Niemca mówiącego po polsku lub Polaka, który dawno temu wyniósł się z Polski. Podczas płacenia zaczął narzekać na ceny paliwa i kawy. Był bezczelny, bo zarabia wielokrotnie więcej, a mimo to kupuje w Polsce i odnosi się z taką szyderą.
Przespacerowałem się po ruinach Starego Miasta i nadal miałem sporo dnia do wykorzystania. Ruszyłem na polder północny. Nie zmienił się od ostatniego czasu. Jechałem pod wiatr, więc nie chciałem dotrzeć nie wiadomo dokąd. Skręciłem na kładkę. Droga nadal była zalana, ale do wyboru było kilka innych wariantów. Dostałem się do Dąbroszyna, skąd wróciłem do Kostrzyna, by zatrzymać się w hotelu.
Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, mikrowyprawa, Polska / lubuskie, rowery / Fuji, setki i więcej, terenowe, Park Narodowy „Ujście Warty”

Do domu

102.6504:52
Było goręcej niż wczoraj, ale nadal dalekie to upałom z Japonii. Pojechałem drogami krajowymi. Było wygodne pobocze, ale nie brakowało morderców wyprzedzających na trzeciego, więc zjechałem na drogi boczne. Tam jakość dziur biła na głowę wszystkie niewygody z Japonii, więc potem znowu wjechałem na głośną krajówkę, potem z niej zjechałem i dotarłem w rodzinne strony.
Kategoria kraje / Polska, Polska / lubelskie, rowery / Fuji, setki i więcej, z sakwami, mikrowyprawa

Z wiatrem do Kocka

145.9107:11
Weekend w Japonii był zabójczo gorący. Lot przebiegł spokojnie. Zaskoczyły mnie kałuże i… przyjemna temperatura. W cieniu nawet ciut szczypało chłodem. Złożyłem rower i ruszyłem w kierunku rodzinnych stron.
Jazda po Warszawie nie była przyjemna. Poczułem się niczym w Korei. Nawet para Koreańczyków wjechała mi pod koła, że ledwo wyhamowałem. Na przedmieściach jechało auto na aucie i gdy zabrakło śmieszek, wtedy robiło się ciasno.
Po kilkudziesięciu kilometrach zorientowałem się, że to nie noga podawała, a pchał mnie wiatr. Im bliżej południa, tym stawało się goręcej, ale wciąż dalekie to było latu w Japonii.
Od początku jazdy wrzucanie wyższego biegu nie przebiegało idealnie, aż w końcu zrozumiałem czemu, gdy pękła linka przedniej przerzutki. Przez kilkadziesiąt kilometrów musiałem jechać z wysoką kadencją, póki nie wpadłem na pomysł zablokowania przerzutki na blacie, co z kolei utrudniło jazdę pod górki, choć te trafiały się jak na lekarstwo. Latem będzie kłopot ze zrobieniem tego od ręki.
Po ponad 13-godzinnym locie nie dawałem rady usiedzieć w siodle. Pierwotnie i tak planowałem pokonać połowę dystansu, a zaszalałem, żeby dotrzeć do celu w ciągu dwóch dni.
Kategoria rowery / Fuji, setki i więcej, z sakwami, mikrowyprawa, Polska / lubelskie, Polska / mazowieckie, kraje / Polska

Kleszczowe oblężenie namiotu

66.2603:39
Nie spodziewałem się, że obudzę się z kleszczami spacerującymi po moim namiocie. Najgorsze są nimfy, bo na skórze trudno je zauważyć. Dobrze, że moja sypialnia jest jasna, to bez trudu wytropiłem większość. Kilkadziesiąt sztuk, na polowanie których poświęciłem sporą część poranka. Nie wiem, jak wiele pozostałych się ukryło i jak je teraz usunąć. Przynajmniej jeszcze nie znalazłem żadnego wbitego w moją skórę. Znów nabawiłem się natręctwa oglądania skóry po zetknięciu z każdą roślinką przy drodze.
Dzień zaczął się słonecznie. Z lasu musiałem wyjechać po piachu i bruku. Szczecin zastałem cały w remoncie. Było gorzej niż w Poznaniu. Do tego panuje tu straszna samochodoza. Piesi ani rowerzyści się nie liczą. Koszmarne miasto. Tylko się zakręciłem i już byłem w dalszej drodze. Było zbyt upalnie na jakiekolwiek zwiedzanie tej betonozy. Przynajmniej wyjazd ze Szczecina był prostszy niż wjazd od wschodu.
Wjechałem na szlak 20A, łącznik Trasy Pojezierzy Zachodnich, którym jechałem na początku roku. Przerobili krajówkę na ekspresówkę i nie ma innej możliwości ominięcia jej, jak drogą leśną. Potem starymi drogami do Stargardu. Jakaś kretynka chciała doprowadzić do wypadku, bo jechała obok swojego fagasa zamiast gęsiego. Byłoby po weekendzie, gdybym nie uciekł na trawę. Rowery powinny mieć tablice rejestracyjne, bo gnida sobie pojechała, jakby nic się nie stało.
Na szlaku było dużo cienia, ale dojechałem do wybetonowanego Stargardu i odechciewało się wszystkiego. Z wolna objechałem miasto, odwiedzając te same miejsca, co kiedyś, a potem pojechałem na pociąg. Zaskoczyło mnie, że teraz w Pendolino wybiera się miejscówkę podczas zakupu biletu. Zupełnie jak podczas zakupu biletów lotniczych. Pewnie wkrótce wprowadzą opłatę za możliwość wyboru miejsca.

Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, mikrowyprawa, po dawnej linii kolejowej, pod namiotem, Polska / zachodniopomorskie, terenowe, z sakwami, rowery / Fuji

Ogród japoński w Przelewicach

106.1506:57
Noc była spokojna, nie za gorąca, poranek suchy, choć pochmurny i przyjemnie chłodny. Znów czekała mnie dawka piachu i kocich łbów na leśnych drogach ku północy.
W Barlinku szybka kawa i wjechałem na Trasę Pojezierzy Zachodnich. Ostatnim razem w Pełczycach złapał mnie deszcz. Tym razem miałem inny plan i odbiłem na wiejskie drogi, które znów zmieniły się w kocie łby. Potem było tylko gorzej. Chciałem zobaczyć rezerwat „Skalisty Jar Libberta”. Rzadko ktoś poruszał się po drodze, więc zarosła. Szlaku biegnącego przez wąwóz w ogóle nie darzyłem zaufaniem, więc chciałem dostać się od drugiej strony. Droga była wielce beznadziejna. Blokowały ją wiatrołomy i jeszcze bujniejsza roślinność. Gdy poparzyły mnie pokrzywy i strąciłem kleszcza z nogi, zdecydowałem się na spodnie. Na wiele się nie zdały, bo chaszcze rosły i coraz bardziej utrudniały jazdę. Ewakuowałem się na ściernisko biegnące obok wąwozu. W końcu dostałem się do rezerwatu, zrobiłem sobie krótki spacer i po pierwszej skale zawróciłem. Nie było sensu się przedzierać dalej. Polska nie jest krajem turystycznym. Tutaj się robi coś raz, a potem o tym zapomina. No, chyba że Unia dała kasę, to wtedy trzeba te pięć lat utrzymania odbębnić, ale potem można zapomnieć.
Wjechałem kawałek dalej na jakiś szlak rowerowy. Oznaczony tylko na osm.org, i nic dziwnego – tych dróg już nie było. Kolejne chaszcze, które musiałem objechać po ścierniskach. Odechciewa się podróżować po tym kraju.
Od kilku dni mój napęd dziwnie trzeszczał. W końcu zauważyłem przyczynę – luz w suporcie. Czytałem, że to częsty problem w rowerach tej – obecnie chińskiej – marki i teraz sam mogę to potwierdzić. Tandetna chińszczyzna. Po roku użytkowania mogę powiedzieć, że będę zdecydowanie odradzał Fuji, bo robią szajs i chcą za to duże pieniądze. Żałuję, że zdecydowałem się na ten rower. Jest tyle lepszych alternatyw.
Znalazłem się w Przelewicach. Wszedłem do ogrodu dendrologicznego, gdzie znajdował się kolejny ogród japoński. Tym razem nie zdobiła go architektura, a różnorodność roślin japońskich. No dobrze, były mostek, latarnia i altana, choć nie przyciągnęły tak mojej uwagi, jak zmieniające kolor liście klonu palmowego. Czyżby zbliżała się jesień?
Dalsza droga była nieco łatwiejsza. Wjechałem na drogę na dawnej linii kolejowej. Najpierw trochę terenu, a potem asfalt zaczynający się w polu. Kiedyś przejechałem kawałek tej trasy i wyremontowali ją oraz odrobinę przedłużyli. Tylko ktoś wpadł na debilny pomysł wstawienia progów zwalniających i szykan na przejazdach.
Pyrzyce niedawno objechałem, więc ruszyłem w kierunku Szczecina, skoro już o nim wczoraj wspomniałem, a nie miałem już żadnego ogrodu na niedzielę. Nawet zobaczyłem słońce, bo wyjechałem spod chmury, która przyniosła opady nad większością Polski. Znów skorzystałem z programu „Zanocuj w lesie”. Pod miastem były tylko dwa obszary objęte programem. Dużą część drogi pokonałem po asfaltach, aż wpakowałem się na skrót, którym raczej dawno nikt nie jechał. Było dużo chwastów na drodze, ale udało mi się bez większych problemów dostać do lasu. Tam zjechałem na boczną drogę, która nie była uczęszczana i udało mi się znaleźć kawałek terenu bez szyszek. Dobrze, że jeszcze było widno. Tylko las był pełen komarów. Myślałem, że oddaliłem się wystarczająco od rzeki, ale i tak pogryzły mnie podczas rozbijania obozu.

Kategoria kraje / Polska, mikrowyprawa, po dawnej linii kolejowej, pod namiotem, Polska / lubuskie, Polska / zachodniopomorskie, setki i więcej, terenowe, z sakwami, rowery / Fuji

Ogród japoński w Mierzęcinie

57.1503:24
Prognoza deszczowego weekendu nie podobała mi się. Za to pod Szczecinem miało nie padać. Wpadłem na pomysł mikrowyprawy. Wsiadłem po pracy w pociąg i ruszyłem do Mierzęcina.
Było gorąco, choć czasem nachodziły jakieś chmury. Pojechałem prosto do parku pałacowego. Zostawiłem rower na parkingu pod opieką portiera i poszedłem na spacer. W ogrodzie japońskim były brama torii, mostek i altana. Obszedłem staw, obfotografowałem to, co rzucało się w oczy, przespacerowałem się jeszcze pod pałacem i ruszyłem dalej.
Jechałem na zachód. Wolałem ominąć krajówkę, więc wjechałem na boczną drogę, która doprowadziła mnie do szlaku na leśnych drogach. Trafiła się nawet niewielka wieża widokowa. Zaraz za nią był mostek, a potem koszmar. Piach, dużo piachu. O dziwo dało się jechać, choć zarzucało rowerem. Gdy wydostałem się do asfaltów, zrezygnowałem z dalszego terenu i pojechałem dalej krajówką.
Strzelce Krajeńskie trochę się zmieniły od mojej ostatniej wizyty. Zrobili częściowo wygodną ścieżkę przy murach miejskich, więc objechałem całe centrum. Kupiłem coś na kolację i ruszyłem drogą przez wioski, a potem przez las. W lesie drogę pokrywały kocie łby, więc jechało się mozolnie. Zastał mnie zmierzch, a droga zmieniła się w piach. Tym razem musiałem momentami pchać rower.
Postanowiłem skorzystać z programu „Zanocuj w lesie” przygotowanego przez Lasy Państwowe. Dotarłem nad jezioro, do miejsca, gdzie miało znajdować się obozowisko harcerskie. Na miejscu zastałem motocykle i wędkarzy. Było już ciemno, ale nie miałem ochoty tam zostawać. Pojechałem dalej i co chwila mijałem światła latarek. Jezioro odpadało, ale nie chciałem jechać nie wiadomo dokąd. Wjechałem wgłąb lasu po bezdrożu, znalazłem kawałek równego terenu i rozbiłem się na suchych liściach. Mogłem zabrać zatyczki do uszu, bo byłem nadal zbyt blisko wieśniaków puszczających głośną muzykę w środku nocy.

Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, mikrowyprawa, po zmroku i nocne, pod namiotem, Polska / lubuskie, terenowe, z sakwami, rowery / Fuji

Zbąszyń na pociąg

62.1103:46
Dzisiaj już nie było tak przyjemnie. Zachmurzenie przepadło i słońce psuło zdjęcia. Pojechałem do Łagowa, żeby rzucić okiem na zamek. Nie miałem planu na resztę dnia, więc ruszyłem do Świebodzina, a potem do Zbąszynia. Po drodze wpadłem na kilka niewygodnych dróg, które mnie spowalniały. Postanowiłem wsiąść do pociągu i wrócić do domu wcześniej. Tak się złożyło, że zdążyłem na wcześniejsze połączenie. Niestety mieli na dworcu otwartą kasę, więc poszedłem kupić bilet, żaby uniknąć dopłaty, ale pociąg już odjeżdżał, gdy wtoczyłem się na peron. Kolejny odjeżdżał godzinę później. Przynajmniej zjadłem i przespacerowałem się po mieścinie.
Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, mikrowyprawa, Polska / lubuskie, Polska / wielkopolskie, terenowe, rowery / Fuji

Nadwarciańskie przedwiośnie

109.1206:11
W końcu udało mi się kupić bilety na pociąg (do tego pociąg był w połowie pusty w porównaniu do ostatniej próby), więc znalazłem się w Kostrzynie. Była świetna pogoda: pochmurno, umiarkowana temperatura, wiatr w plecy.
Na pierwszy cel wybrałem Dąbroszyn. Dostałem się tam po jeszcze znośnych drogach dla rowerów. Po drodze minąłem kilka kwitnących drzew. Przejechałem się po dąbroszyńskim parku pałacowym w poszukiwaniu ruin Świątyni Zofii. Nic ciekawego po niej nie zostało. Zachowała się za to wyremontowana Świątynia Cecylii z rzeźbą Chronosa. Jedynie dojście zostało utrudnione przez wciąż nieusunięte wiatrołomy.
Moim głównym celem był Park Narodowy „Ujście Warty”. Miałem dotrzeć do drogi na wale przeciwpowodziowym, aby dostać się do ścieżki biegnącej po drewnianej kładce, ale wpadłem na lepszy pomysł i zrobiłem zygzak, poznając większy obszar parku. Na przykład, wzdłuż Bobrowej Drogi ostało się zaledwie kilka drzew. Dużo zostało powalonych przez bobry. Ciekawe, że ślady wyglądały na świeże. Tak jakby bobry wkroczyły tam relatywnie niedawno. Spotkałem kilka stad saren i jeleni, wśród ptactwa dominowały łabędzie, a gęsi tym razem niemal nie widziałem. Kaczki z kolei były najbardziej płochliwe, ale zauważyłem, że one już tak mają.
Po spacerze na drewnianej ścieżce wróciłem na szlak wzdłuż Warty. Nie zmienił się wiele. Jedynie woda opadła o jakieś pół metra. Pojechałem prosto do Świerkocina, bo zrobiłem się głodny. Chyba wciąż mogę rozważać powrót do tego parku latem, bo zimowe i wczesnowiosenne krajobrazy już mam utrwalone w pamięci.
Chciałem zobaczyć architekturę nadwarciańską, o której czytałem na początku roku. Wybrałem tylko kilka miejscowości ze względu na ograniczony czas. Mimo to minąłem kilka ładnych szachulców, a także sporo zaniedbanych i sypiących się budynków. Nawet trafiły się okazy w nowym budownictwie.
Pozostała ostatnia atrakcja na dzisiaj. Niestety zakładałem, że nie zdążę przed zmrokiem, więc pojechałem prosto na nocleg. Po drodze wpakowałem się na drogę z kocich łbów, typowy urok ziemi lubuskiej, a potem jeszcze na asfalt w formie sera szwajcarskiego. Przynajmniej liczba wzgórz była mniej straszna niż się obawiałem.

Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, mikrowyprawa, Polska / lubuskie, setki i więcej, terenowe, rowery / Fuji, Park Narodowy „Ujście Warty”

Jelenia Wyspa – Kaszubska Marszruta – Bory Tucholskie

87.8504:49
Dzień zaczął się podobnie, co wczorajszy, tylko z temperaturą 13 °C. Ach ta wiosna. Na początek zaplanowałem spacer po ścieżce przyrodniczo-dydaktycznej „Jelenia Wyspa”, która kiedyś mnie kusiła, ale zabrakło na nią czasu. Bory Tucholskie wyglądały fantastycznie w świetle porannego słońca. Ptasie radio wybrzmiewało wciąż nieśmiało, więc bardziej zachwycałem się ciszą i zapachami przemijającej zimy.
W końcu mogłem ruszyć w drogę. Spacer mocno skrócił mój poranek. Pojechałem kawałek po lasach, by potem dostać się do Czerska. Tylko na chwilę, bo zaraz ruszyłem dalej. Trochę późno się zorientowałem, bo miałem jechać szlakiem czerwonym, a pojechałem szlakiem żółtym Kaszubskiej Marszruty. Nie wyszło źle, bo urozmaiciłem sobie wycieczkę. Szlak czerwony okazał się mało interesujący. Dalej były zielony, znów żółty, który połączył się z czerwonym, póki nie dojechałem do kolejnego celu – Parku Narodowego Bory Tucholskie.
Podczas ostatniej wizyty w tych stronach zabrakło czasu na park narodowy, bo baliśmy się piachu. Tym razem było tylko przyjemne błotko i miałem dylemat. Pociąg odjeżdżał godzinę później, więc musiałem się spiąć, ale gdy tylko dojrzałem pomosty, odpuściłem. Przespacerowałem się po wszystkich, które minąłem. Promienie popołudniowego słońca rozświetlały korony borów tak, że zachwyciłem się kolejnym z rzędu parkiem narodowym. Chyba muszę sobie zrobić listę parków, w których jeszcze mnie nie było.
Z tego całego zachwytu znów gonił mnie czas, ale dojechałem do Chojnic w porę. Kolejny udany weekend za mną.
Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, mikrowyprawa, Polska / kujawsko-pomorskie, Polska / pomorskie, terenowe, rowery / Fuji

Kategorie

Archiwum

Moje rowery