Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2016

Dystans całkowity:1013.12 km (w terenie 52.50 km; 5.18%)
Czas w ruchu:34:05
Średnia prędkość:20.56 km/h
Maksymalna prędkość:48.96 km/h
Suma podjazdów:2878 m
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:126.64 km i 4h 52m
Więcej statystyk

Sierpień 2016

312.35
Dojazdy do pracy.
Kategoria kraje / Polska, rowery / Trek

Biskupin

103.9505:21
I po imprezie. W tym roku brakowało mi atrakcji wymagających sprawności, ale i tak dobrze się bawiłem. Dodatkowo po raz pierwszy w życiu dostrzegłem Drogę Mleczną i zdałem sobie sprawę, że nie oglądałem gwiazd od 15 lat.
Wyruszyłem na ponad godzinę przed odjazdem autokaru, bo na dzisiaj nie było zaplanowanych atrakcji. Pomyślałem, że sam coś sobie urządzę i pojechałem do Biskupina. Słońce dawało się we znaki już od początku, ale na szczęście wiatr, który mnie wcześniej martwił, był wybawieniem. Wiało bardzo przyjemnie, podczas gdy słońce podsmażało na odcinkach bez drzew.
Ostatnim razem zrezygnowałem ze zwiedzenia muzeum archeologicznego ze względu na brak stojaków na rowery. Nic się nie zmieniło, więc zaryzykowałem i zostawiłem mojego kompana pod płotem obok innych rowerów. Zarząd muzeum, czy kto tam jest szefem, musi być ślepy, żeby nie widzieć rosnącej popularności rowerów. Chyba rowerzyści muszą zacząć wprowadzać rowery do środka muzeum, aby ktokolwiek kiwnął palcem. No chyba że kasa się zgadza.
Po zwiedzeniu muzeum mój rower nadal stał na swoim miejscu. Zatrzymałem się jeszcze na obiedzie w barze pod muzeum. Wybrałem opcję dania z kuchni pałuckiej. Jakie było moje zdziwienie, gdy dostałem to samo, co w Łowiczu. No, może tym razem zamiast smaku kebaba czuć było głęboki tłuszcz. Ciekawe, w jakim jeszcze regionie spotkam się z tym daniem „regionalnym”.
W kierunku Poznania wybrałem najprostszą drogę i przez dłuższy czas jechałem tą samą drogą, co rok temu, gdy odwiedziłem Biskupin. Potem jakoś tak zboczyłem, że wjechałem na drogę sprzed dwóch lat. Trafiłem na świeżutki asfalt, a do tego na kilka nielegalnych reklam, które szpeciły drzewa. Gwoździ gołymi rękoma wyjąć nie mogłem, ale przynajmniej przyczyniłem się do poprawienia wyglądu przestrzeni publicznej. Szkoda, że niektóre wizje Lema się nie mogą sprawdzić. Chyba tylko totalna inwigilacja byłaby w stanie zapobiec temu złu.
W końcu wjechałem do Zielonki, dzięki czemu mogłem odetchnąć od upału. O dziwo w tym roku jeszcze nie spotkałem jusznicy deszczowej, która po doświadczeniach z ostatnich lat zniechęcała mnie do odwiedzenia tej puszczy. Może znów zacznę tam jeździć? Tylko mogliby już skończyć Gdyńską w Poznaniu, żeby się lepiej jeździło. Z drugiej strony jednak szkoda mi roweru, bo zawsze gdy wjeżdżam w teren, to mój napęd chrupie od piasku. Mam wrażenie, że kiedyś mi to nie przeszkadzało.
W Murowanej Goślinie odszukałem otwarty sklep, bo skończyła mi się woda i pojechałem do Poznania przez Biedrusko, gdzie wyprzedził mnie rowerzysta (może miał z 50 lat) i jechał daleko w przodzie. Zatrzymał się niedaleko granic Poznania, ale znów ani be, gdy go mijałem. Gdy ruszył, dojechał do mnie i nawet nie wyprzedzał, tylko siedział w tunelu, więc zacząłem powoli zwiększać prędkość. 20, 30, 40, a on nic. Na szczęście upał zelżał, więc mogłem utrzymać takie tempo dłużej bez przegrzania się. Dopiero po kilku kilometrach dał sobie spokój. Jaka szkoda, że gdy dojechałem do domu, to się okazało, że bateria w Garminie wyczerpała się przed Biedruskiem. Nawet nie będę miał szansy sprawdzić, czy gość jest na Stravie.

Kategoria Polska / kujawsko-pomorskie, kraje / Polska, Puszcza Zielonka, setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, z sakwami, rowery / Trek

Chomiąża Szlachecka

95.8204:21
Tak jak rok temu – z powodu mojej choroby lokomocyjnej – pojechałem na firmową imprezę integracyjną na rowerze. Tym razem do Chomiąży Szlacheckiej, więc dystans był nieco krótszy.
Wyruszyłem później niż planowałem, bo było po godz. 7. Od rana świeciło mocne słońce, ale w cieniu wciąż czułem poranny chłód. Skierowałem się na Gniezno najprostszą z możliwych dróg. Nic specjalnego. Tylko wiatr zamiast wiać z południa, to przeszkadzał ze wschodu. W Gnieźnie udało mi się przedostać przez centrum bez większych problemów. Potem zaczęła się najtrudniejsza logistycznie trasa. Nie było prosto, więc nie pozostało mi nic innego, jak błądzić po słabo oznaczonych na mapie drogach. Po starych asfaltach, wapiennym żwirze i grząskich piaskach dojechałem do znanych miejsc. Jechałem tą samą drogą, co rok temu. Potem, kierując się znakami drogowymi do mojego celu, pojechałem bez sensu okrężną drogą. Trzeba mi było się trzymać tej lichej mapy. Gdy dojechałem, było po godz. 12, czyli na podróż poświęciłem 5 godzin brutto.

Kategoria Polska / kujawsko-pomorskie, kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, z sakwami, rowery / Trek

Zatrzymała mnie policja

52.5402:38
Miała być przyjemna przejażdżka po pracy, ale została przerwana. Może jednak wszystko po kolei.
Postanowiłem skorzystać z pięknego dnia. Chyba jeszcze nie wspomniałem, że zmieniłem godziny pracy i dzięki temu mogę wyjść po 16, mając dłuższy wieczór na przejażdżkę. Dzisiaj wybrałem się na północny-zachód. W mieście korki ciągnęły się w nieskończoność. Wypróbowałem nową drogę dla rowerów, która pojawiła się na ul. 27 Grudnia. Właściwie to ulica została przekształcona w drogę dla rowerów. Nie poznaję tego miasta.
Przejechałem się nad Maltę. Wzdłuż ul. Jana Pawła II nadal trwa przebudowa. Jeśli i tam trzasną nową drogę dla rowerów, to chyba zaniemówię.
Spod Malty pojechałem Piastowskim Traktem Rowerowym, aby się trochę ochłodzić w cieniu drzew. Kawałek za Poznaniem pojawił się w moim lusterku rowerzysta. Jechał tak kilka kilometrów. Zatrzymałem się przed znakiem stop i okazało się, że to dziewczyna, ale ona akurat złamała przepis ruchu drogowego. Dopiero potem spojrzała na mapę, więc ją wyprzedziłem, potem ona mnie, ale żadnego powitania, uśmiechu czy nawet wpatrywania się jak ciele, co potrafi znakomita liczba rowerzystów. Potem skręciliśmy w swoje strony i tyle wspólnej jazdy.
Do Poznania pojechałem przez Koziegłowy, aby zobaczyć postęp prac na Gdyńskiej. Może za często tam bywam, bo wszystko stoi. Aby dokręcić do 50 km, pojechałem wzdłuż Warty. Zdziwiło mnie auto policyjne, które jechało przede mną. Zajmowało dokładnie całą szerokość nawierzchni. Po jakimś kilometrze zatrzymali się, a gdy już miałem ich ominąć, zatrzymali mnie. Rutynowa kontrola, czy rower nie jest kradziony. A na pytanie dlaczego zamiast rowerami jadą autem (i to Alfą Romeo za grube pieniądze) odpowiedzieli, że im nie dają. Policja w Polsce jest taka biedna? Po co ja płacę podatki? W ogóle mam czasem obawy, że oni zamiast wyszukiwać numeru seryjnego w bazie skradzionych rowerów, to mogą przypadkiem dodać mój. Ciekawe ile byłoby śmiechu przy kolejnej kontroli.
Z jakiegoś powodu mój Garmin się wyłączył kilka kilometrów przed domem. Niby baterie były naładowane. Kawałek śladu musiałem dorysować.
Kategoria kraje / Polska, terenowe, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Po łowicku

157.2607:26
Obudził mnie siąpiący deszcz, więc poszedłem dalej spać. Po ruszeniu miałem drogę usłaną lustrami kałuż i mlaskanie spod kół. Ponieważ zdecydowałem się jechać na wschód, to prażące słońce świeciło z góry i z dołu, odbijając się od mokrego asfaltu.
Jechałem drogą krajową. Ruch był bardzo mały, a doliczając do tego szerokie pobocze, jechało się całkiem bezpiecznie. Szkoda tylko, że na drogach krajowych jest taka nuda. Tylko niebo organizowało mi pokaz białych i szarych chmur, które od czasu do czasu wyglądały groźnie.
Czas szybko zleciał i dojechałem do Łowicza. Pod katedrą obejrzałem procesję z udziałem ludzi ubranych w tradycyjne łowickie stroje. Potem jeszcze orkiestra chodziła po rynku, przygrywając piosenki kościelne.
Zatrzymałem się w trzeciej restauracji, bo w pierwszej nie było wolnych stolików, a druga była zagraniczna. W moim menu znalazłem tylko jedno danie regionalne – filet z piersi kurczaka po łowicku. Był słaby i smakował kebabem. W tym mieście nie serwują dań regionalnych czy to po prostu nie był mój dzień?
Zajrzałem jeszcze do sklepiku z pamiątkami, kupując kilka praktycznych gadżetów i pojechałem szukać dworca, bo nie czułem się na siłach, aby dotrzeć do Warszawy. Jeden pociąg dopiero co odjechał, w drugim nie było miejsca na rower, więc pozostał trzeci – jadący 4 godziny później. Co ja miałem tyle czasu robić w Łowiczu? Obmyśliłem plan zrobienia pętli. Najpierw kawałek na południe po innej, mniej przyjaznej drodze krajowej. Choć kusiła mnie bliskość Skierniewic, to nie brałem ich pod uwagę ani podczas planowania, ani gdy widziałem znaki drogowe z kilometrażem. Chciałem zrobić sobie zapas czasu, aby spróbować znaleźć inną restaurację z regionalnym jedzeniem.
Trafiłem przypadkiem do Nieborowa, gdzie znajduje się pałać Radziwiłłów. Zakaz jazdy rowerem zniechęcił mnie do odwiedzenia parku, a przecież mogłem się przespacerować. Mądry ja.
Dostałem się do Sochaczewa, ale niczym mnie nie zainteresował. Zwróciłem jednak uwagę na późną godzinę, więc musiałem się ewakuować. Miałem teraz pod wiatr, co dodatkowo spowalniało jazdę. Do tego zacząłem być głodny, a po żadnym sklepie ani śladu. Gdy w końcu znalazłem się w Łowiczu, to nie było już mowy o żadnej kolacji, bo dotarłszy na dworzec, byłem spóźniony 3 minuty. Ale pociąg aż 12, więc to mnie uratowało. W pociągu zabrakło przedziału rowerowego, ale wpakowałem rower do toalety w ostatnim wagonie. Nie mój pomysł, ale bardzo praktyczne podejście, bo w przejściu zmieściłyby się maksymalnie 2 rowery, a właśnie tylu rowerzystów poza mną już w pociągu było. Tak więc 3 rowery w sezonie rowerowym przeleżały całą drogę do Poznania w toalecie. Brawo, PKP Intercity.
Kategoria Polska / wielkopolskie, Polska / mazowieckie, Polska / kujawsko-pomorskie, kraje / Polska, setki i więcej, dojazd pociągiem, mikrowyprawa, rowery / Trek

5 mm to za mało

179.5508:15
Plan na ten weekend był zupełnie inny, ale jak zwykle nie zdążyłem na pociąg. Szkoda mi było wracać do domu, bo pewnie połowę niedzieli spędziłbym na pracy, więc spod dworca wyruszyłem na wschód.
Zaplanowałem dojechać do samej Warszawy, ale to tylko wstępny plan. Dzisiaj zaś chciałem dostać się do Kłodawy. Podobno są tam podziemia, a ja lubię chodzić po tunelach.
Podjechałem kawałek krajówką do Kostrzyna, potem skręciłem na Pobiedziska. Miało wiać z zachodu, ale pogoda zmieniła zdanie i pomęczyłem się trochę z północnym wiatrem. Na stacji benzynowej dobudziłem się kawą, bo wstałem dzisiaj przed godz. 6, aby zdążyć ze wszystkim. Jak widać, było to wciąż za późno.
W centrum Pobiedzisk wjechałem na remontowaną drogę. Pewnie miałem ją ominąć, ale jakiś idiota ustawił nakaz skrętu w lewo za znakiem zamiast nakazu skrętu przed znakiem i przez to wjechałem na tę drogę (jak później zauważyłem, nie byłem jedynym oszukanym). Niby nic wielkiego, gdyby nie zabłąkany gwóźdź, który przebił na wylot oponę i dętkę. Wkładka „antyprzebiciowa” okazała się nieprzydatna. 5 mm to za mało. Zakleiłem dwie dziury i zauważyłem, że Islandia zostawiła ślady również na bieżniku tylnej opony, odsłaniając błękit wkładki (raptem 2 miesiące temu założyłem tę oponę). Ciekawe, co stałoby się, gdybym wyruszył na jeszcze dłuższą wyprawę.
Gdy wjechałem na starą krajówkę do Gniezna, okazało się, że ruch jest jeszcze większy niż do Wrześni. Sądziłem, że ze względu na dłuższy weekend wszyscy powyjeżdżali wczoraj i dzisiaj będzie luźno.
Było już lekko z wiatrem i do Gniezna dostałem się tuż przed południem. Zjadłem obiad i pełen sił mogłem pędzić. Witkowo, Powidz, Kleczew, Ślesin, Sompolno. Kolejne miasteczka przemijają. Nic ciekawego się nie dzieje. Jedynie chmury zapewniają rozrywkę. W Powidzu odwiedziłem plażę z mnóstwem ludzi, co przy pochmurnej aurze było zaskakujące. Z kolei w Ślesinie trafiłem na korek rodem z Warszawy. Gdzie ci wszyscy ludzie „pędzili”?
W drodze do Kłodawy wyczytałem w internecie, że kopalnia jest czynna wyłącznie w dniu roboczym. Czyli ani dzisiaj, ani jutro. Ja to mam farta. Jako że miasto nie ma nic więcej do zaoferowania, pojechałem do jedynego hotelu. A może by tak pojechać jutro do Łodzi?
Kategoria setki i więcej, Polska / wielkopolskie, kraje / Polska, mikrowyprawa, rowery / Trek

Pod Poznaniem, część 8

57.4203:16
Dzisiaj zapowiadał się upalny dzień, bez deszczu, choć z kilkoma chmurami. Wiał silny wiatr z zachodu, więc pojechałem na południe. Do parku, aby schować się od słońca i wiatru.
W parku Cytadela trafiłem na jakiś festyn, który został z niejasnego powodu nazwany targiem. Minąłem dużo straganów z ładnie wyglądającym jedzeniem, ale nie chciałem się objadać. Pojechałem Nadwarciańskim Szlakiem Rowerowym. Tak dawno nim nie jechałem (ostatnio to chyba wtedy, gdy wygiąłem widelec), że zapomniałem jak niektóre okolice wyglądają. Piasek był trochę bardziej piaszczysty, ścieżka trochę bardziej zarosła roślinnością, ludzi sporo mniej niż zwykle. Powoli szlak staje się zapomniany.
W Puszczykowie zawróciłem i pojechałem do Poznania przez Luboń. Zajechałem jeszcze na Rynek i wróciłem do domu. W międzyczasie wyczerpały się baterie w Garminie. Od kilku tygodni wskaźnik naładowania wciąż pokazuje brak energii, mimo że urządzenie działa prawidłowo jeszcze przez kilkanaście godzin od włożenia naładowanych ogniw. Nie wiem, o co mu chodzi. Muszę dorwać jakieś nowe akumulatory, żeby sprawdzić, czy to islandzki klimat źle wpłynął na baterie, które mam, czy może to Garmin jest uszkodzony.
Kategoria kraje / Polska, terenowe, Polska / wielkopolskie, Wielkopolski Park Narodowy, rowery / Trek

Pod Poznaniem, część 7

54.2302:48
Wybrałem się na krótką przejażdżkę pod Poznaniem, bo jak tak dalej pójdzie, to ten rok będzie najgorszym ze wszystkich. Za mało czasu poświęcam na rower.
Z ciekawości pojechałem w kierunku Koziegłów, aby zobaczyć, jak posuwają się prace na Gdyńskiej. Jest słabo. Skupili się na budowie wiaduktu zamiast dokończyć i oddać do użytku drogę dla rowerów na Bałtyckiej, która czeka od kilku miesięcy. Nie mam zbyt dużej wiedzy w zakresie budowy dróg, ale jak na moje oko brakuje tylko wylania asfaltu i postawienia kilku znaków. Tak niewiele potrzeba, a tak dużo czasu im to zajmuje. Coś tu po prostu nie gra.
Letnie deszcze zostawiają po sobie dużo kałuż, więc nie zaglądałem wgłąb Zielonki. Przejechałem się kawałek drogą obok, ale tak było niewygodnie przez tarkę (Islandzka tarka była dużo przyjemniejsza), że zrezygnowałem z terenu. Pojechałem do Swarzędza, potem jakoś trafiłem do Poznania i wjechałem do lasów miejskich. Znów teren, ale kałuże dało się omijać. Trafiłem w dzięki temu nad Maltę, gdzie ludzi co nie miara. Zajrzałem na Ostrów Tumski, gdzie złapałem jedyne dzisiaj zdjęcie. Gdy wyglądałem za okno przed wyjazdem, widziałem wiele pięknych chmur, ale później już nie było do czego ich dopasować. Chyba Polska mi zbrzydła. Zajrzałem jeszcze do Cytadeli, ostatni kilometr poświęciłem na ucieczkę przed deszczem i to by było na tyle.
Kategoria kraje / Polska, terenowe, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery