Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

Dolina Prądnika

Dystans całkowity:1153.95 km (w terenie 169.81 km; 14.72%)
Czas w ruchu:63:14
Średnia prędkość:18.25 km/h
Maksymalna prędkość:65.20 km/h
Suma podjazdów:12898 m
Liczba aktywności:20
Średnio na aktywność:57.70 km i 3h 09m
Więcej statystyk

Jesienna Dolina Prądnika

52.1003:19
Jesień w Krakowie niewiele się ujawniła. Ruszyłem do Doliny Prądnika, gdzie było więcej złota na drzewach. No, może już nawet wpadały w brąz. Zgodnie z prognozą zaczęło padać. Akurat przejeżdżałem obok wciąż czynnej restauracji, więc przeczekałem tam najgorsze. Tylko kropiło, gdy ruszałem. Kontynuowałem do Olkusza po śladzie sprzed roku. Odwiedziłem podziemia. Szacowane półtorej godziny to za mało, by poznać całą historię miasta. Prognozowany na wieczór deszcz chyba nie przyszedł.
Kategoria Dolina Prądnika, kraje / Polska, Polska / małopolskie, rowery / Fuji, wyprawy / Wokół Tatr 2023, z sakwami

Szlak Orlich Gniazd

101.4706:08
W końcu dojechałem do Krakowa. Po zmianie planów myślałem o ominięciu go, ale ciągnęło mnie, żeby poprzeciskać się między tabunami turystów. Przejechałem się po Rynku, potem skoczyłem pod Wawel. Poranne słońce zapowiadało upalny dzień.
Początkowo planowałem spędzić w Krakowie kilka dni. (Marzyło mi się nawet kilka tygodni, ale to może w przyszłym roku). Plan przekształcił się w Szlak Orlich Gniazd. Już raz pokonałem tę trasę i nie podobała mi się ilość piasku, który pokrywał dużą część dróg. Postanowiłem, że trochę skrócę sobie mękę i ominę parę odcinków.
Ruszyłem na północ znanymi drogami. Część nic się nie zmieniła, część przeszła dużą metamorfozę. Budowa obwodnicy utrudniła przejazd, ale poziom zaawansowania prac pozwalał przedostać się. Dojechałem do Doliny Prądnika, w której też dawno mnie nie było. Nic się nie zmieniła. Wymienili tylko drewniane mostki na betonowe. Na niebie pojawiły się chmury i trochę utrudniały robienie zdjęć.
Przez Ojcowski Park Narodowy pojechałem do Olkusza. Podjazdy w upalnym słońcu nie były miłe. W końcu wjechałem na Szlak Orlich Gniazd. Nie pamiętam już wszystkich dróg, ale wydawało mi się, że poprawili ich jakość. Było sporo szutrów. Nie zabrakło jednak i grząskiego piachu. Ominąłem kilka kolejnych odcinków, żeby skrócić dystans i nie nadziać się na piach.
Dostałem się do Smolenia. Z ciężkich chmur, które towarzyszyły mi od Olkusza zaczęło lać. Schowałem się pod wiatą przy zamku Pilcza. Podczas poprzedniej wizyty zastałem tylko ruiny, ale parę lat temu zrekonstruowali kilka ścian i udostępnili go za opłatą. Było już zamknięte, więc tylko przespacerowałem się do bram, gdy właśnie zaczęło wychodzić słońce. Deszcz zbliżał się ku końcowi.
Kolejne podjazdy, które nie zapadły mi w pamięci, spowalniały podróż. Poczułem jednak bicie w tylnym kole. Jeszcze rano zauważyłem, że bieżnik zużył się do warstwy antyprzebiciowej, ale teraz dostrzegłem naderwany splot i wybrzuszenie z boku opony. Szkoda, że podróżuję po Polsce i wszystkie sklepy pozostaną zamknięte do poniedziałku.
Ostatni teren i grząski piach. Dojechałem do Podzamcza. Akurat zaczęło kropić z kolejnej chmury. Pojechałem do chyba ostatniej dostępnej dzisiaj kwatery. Poprzednim razem też nocowałem w okolicy.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / małopolskie, Polska / śląskie, setki i więcej, terenowe, wyprawy / Śląskie – małopolskie 2022, z sakwami, Dolina Prądnika, rowery / Fuji

Doliny krakowskie

37.7301:48
Nie mając pomysłu na trasę wybrałem się w kierunku Doliny Prądnika. Zwiedzanie Twierdzy Kraków odłożę pewnie do przyszłego tygodnia, bo muszę ułożyć sobie plan co kiedy zobaczyć – nie zostało mi bowiem zbyt wiele fortów do zdobycia.
W Krakowie było ok. 20 °C, ale jak dojechałem do doliny, to temperatura spadała poniżej 12 °C. Postanowiłem, że odwiedzę też Dolinę Kluczwody. Wspiąłem się więc po stromej drodze do Białego Kościoła i zjechałem, dochodząc do prędkości 60 km/h (było za zimno na bicie rekordu), do Kluczwody. W tej dolinie jak zawsze błoto, ale lubię ją, bo jedzie się ciągle w dół. Tylko pod koniec trzeba kilkadziesiąt metrów się nagimnastykować, żeby przejechać obok ogrodzenia czyjejś posesji. Tylko ta temperatura, która spadała do 10 °C...
Powrót już przyjemniejszy, bo wraz z oddalaniem się od doliny temperatura rosła. Wróciłem szybkim tempem po ruchliwej drodze krajowej. Ta niestety nie ma pobocza, ale to stara droga – wtedy myślano tylko o samochodach.
Kategoria Dolina Prądnika, Polska / małopolskie, po zmroku i nocne, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Maszków

73.0103:39
Po tygodniu bez roweru postanowiłem wybrać się na krótką przejażdżkę. Jak wsiadłem na rower, to poczułem się jakbym nie jeździł od naprawdę bardzo dawna. Pomyślałem, żeby odwiedzić Maszków, w którym podczas nocnego powrotu z Miechowa widziałem skały wapienne.
Nawet nie wiem kiedy przyszła jesień. Liście opadają; na ziemi szeleszczą, na drzewach się złocą. Ten rok jest taki dziwny, bo i zima długa, i jesień wczesna. Jeszcze silny wiatr przeszkadzał podczas jazdy. Ale nie mogłem przecież przerwać jazdy, bo tak długo bez roweru byłem, że aż było szkoda słonecznej pogody.
Ruszyłem starą drogą do Doliny Prądnika. Na Pękowickiej wyłożyli asfalt, a właściwie właściciel posesji wyłożył, bo jakość tej drogi ma wiele do życzenia. Dalej, na drodze rowerowej w Giebułtowie, w końcu wycięli chaszcze i rowerzyści zaczęli liczniej tamtędy przejeżdżać. Co ciekawe – minąłem ich kilkunastu jadących pod górę, a to jest ciężki odcinek. Dalsza droga też nie była łatwa, bo bardzo duży ruch jak na te okolice się zrobił.
Do Skały nie chciałem jechać asfaltem ze względu na podjazd, dlatego przejechałem się kawałek dalej, do pieszego szlaku Orlich Gniazd. Nie obyło się jednak bez podjazdu, bo musiałem wydostać się z doliny. Tak więc po kamieniach udało mi się podjechać zbocze, i następnie dotrzeć do miasta. Stąd skierowałem się na Stoki, z których zaplanowałem, po przedostaniu się przez las, pojechać polnymi drogami do mojego dzisiejszego celu. Drogi na mapie nie były oznaczone, toteż skazany byłem na metodę prób i błędów. Las na szczęście przejechałem bez zatrzymania na namysł. Problem pojawił się tuż za nim. Droga, którą wyznaczyłem ze zdjęć satelitarnych okazała się wieść przez własność prywatną, przez którą nie przepuściły mnie kundle (dzisiaj minąłem strasznie dużo psów).
Trzeba było szukać innej drogi. Wybrałem kolejną leśną drogę, która niestety nie zawiodła mnie tam, gdzie chciałem. Poparzony pokrzywami wyjechałem na tę samą drogę, którą dostałem się w teren. Spróbowałem dalej, dojeżdżając do ślepego zaułka – droga kończyła się w ogrodzie warzywnym. Ponieważ chciałem się przedostać do drogi, to pojechałem po ubitej ziemi po wykopkach, a później po ściernisku. Dojechałem do zarośniętej drogi. W moim kierunku kobieta prowadziła krowę, więc pomyślałem, że mogę się tamtędy dostać do mojej drogi. Pojechałem w stronę lasku, bo w oddali były widoczne zabudowania. Niestety droga się skończyła. Spojrzałem przez krzaki, a za nimi znalazłem zgubę – kontynuację drogi. Wjechałem do lasu i dowiedziałem się czemu wjazd zarósł. Wszelkie drogi kończyły się zaroślami, a że nie miałem ochoty na powrót, to wspiąłem się na zbocze wzniesienia i po kolejnym ściernisku dostałem się do drogi. Udało się, znalazłem się na właściwej drodze.
W Sułkowicach kolejny problem, bo źle zapamiętałem zdjęcie satelitarne, ale mimo to udało mi się wjechać na mój szlak. Problem pojawił się dopiero w Iwanowicach, przez które chciałem się przedostać po polnych drogach. Zjazd zakończył się na bramie – wjechałem komuś na posesję od tyłów. Nie mogąc się przedostać, zawróciłem. Na darmo tędy jechałem, ale na szczęście to był już koniec, bo po powrocie na asfalt dotarłem do Maszkowa.
Te skały wapienne nie zadziwiają tak, jak w Dolinie Prądnika. Mimo to plan zrealizowałem i zobaczyłem jak to wygląda za dnia. Do domu dotarłem już szybszym tempem, bo błądzenie mocno wpłynęło na moją średnią. Robi się coraz chłodniej.
Kategoria Dolina Prądnika, góry i dużo podjazdów, Polska / małopolskie, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Miechów

100.1204:35
Plan sprzed dwóch tygodni w końcu mógł zostać zrealizowany. Wyjątkowo szybko się zorganizowałem i tuż przed godz. 18 ruszyłem na północ. Na ul. Łobzowskiej powinien znaleźć się kontrapas albo przynajmniej droga dla rowerów, bo nadal mam wydłużoną drogę do Krowodrzy. Może gdyby przynajmniej Sienkiewicza nie była jednokierunkowa, to mógłbym pojechać jeszcze krótszą drogą. Spróbuję następnym razem.
Na drodze terenowej do Giebułtowa strasznie się kurzy. Znów napęd będzie do czyszczenia. Mogłoby trochę popadać, bo rozjeżdżony teren zniechęca. Przejechałbym się jakimiś drogami leśnymi. Teraz tęsknię za lasami lubińskimi.
Za Skałą zaczęły się widokowe wzgórza. Piękne, ale męczące. Ogólnie na całej trasie miałem 9 większych podjazdów i kilkanaście mniejszych. Szkoda, że tak mało zdjęć zrobiłem, no ale był wieczór i mój telefon nie dałby rady uchwycić tych widoków.
Tuż za Gołczą wjechałem w teren, żeby skrócić sobie drogę, ale przypadkiem ominąłem gminę Charsznica. Z drugiej strony widziałem zachód słońca, więc nie zdążyłbym dojechać do celu przed zmierzchem astronomicznym.
Ruszyłem do domu. Myślałem o ominięciu drogi krajowej nr 7, ale już mi się nie chciało błądzić po wsiach. Pobocze węższe niż na południe od Krakowa, ale duży ruch powodował, że dobrze widziałem nawierzchnię i nie wpadłem w żadną poważniejszą dziurę. Zgodnie z planem zjechałem z krajówki i skierowałem się do Iwanowic. Droga trochę okrężna, ale wyjścia nie miałem – było ciemno, więc bezpieczniej jechać mniej uczęszczaną drogą.
W Maszkowie minąłem skały wapienne. Jaka szkoda, że było ciemno. Chciałbym tam jeszcze wrócić, bo okolica wygląda na bardzo ładną.
Wjechałem ponownie na drogę krajową i dojechałem do samego Krakowa. Pod kamienicą miałem 99,6 km, więc przejechałem się jeszcze drogami jednokierunkowymi, żeby dobić do setki.
Kategoria Dolina Prądnika, góry i dużo podjazdów, Polska / małopolskie, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Polska, rowery / Trek

Dolina Prądnika o zachodzie słońca

41.1701:46
Rozleniwiłem się i zamiast od razu wyjść na rower, to przesiedziałem nad planowaniem innych rzeczy. Miało być do Miechowa, ale wyszła pętla przez Dolinę Prądnika. Na początek próbowałem dostać się jak najprościej w kierunku Krowodrzy. Prawie mi się to udało. Jeszcze będę próbował, bo przejazd przez Stare Miasto jest zbędny. Dalej znanym szlakiem z widokami na doliny i zachodzące słońce dotarłem do Bramy Krakowskiej, skąd wspiąłem się przez ciemny las do drogi krajowej, a tą, po zmroku, dotarłem do Krakowa. Tym razem nie przejechałem swojej kamienicy.
Kategoria Dolina Prądnika, Polska / małopolskie, po zmroku i nocne, kraje / Polska, rowery / Trek

Do Doliny Prądnika

51.4902:21
Dzisiaj czuję się wyczerpany. Chyba ta deszczowa pogoda mnie wykańcza. Z okazji słonecznego dnia postanowiłem w końcu udać się do Doliny Prądnika. Na początek musiałem odnaleźć się w Krakowie. Chwilę pobłądziłem po ulicach, którymi od wieków nie jeździłem i trafiłem na Krowodrza, skąd wiedziałem z zamkniętymi oczami jak się dostać do mojej ulubionej doliny.
Obawiałem się błota na moim starym szlaku, ale zaryzykowałem i nie było tak źle. Rowerzyści już zdążyli wyjeździć ścieżkę. Droga biegnąca przez Czerwony Most jak zwykle pod wodą, więc trzeba było się nagimnastykować, aby bezpiecznie tamtędy przejechać. Prawdziwe błoto zaczęło się dopiero na ścieżce za Giebułtowem, a właściwie na jej skrócie. Poprawili ostatni odcinek, który jeszcze w zeszłym roku był tylko ścieżką przez pokrzywy, ale niestety reszta drogi ma wiele do życzenia. Rośliny wchodzą coraz bardziej na ścieżkę, a nawierzchnia (utwardzona ziemia) rozsypuje się coraz szybciej. Jak zwykle nie chciałem ryzykować zjazdu z ostatniego zakrętu, bo jest jak zawsze niebezpieczny i przejechałem się po zarośniętym i zabłoconym skrócie. Na szczęście bez wywrotki, ale ten skrót powinien dać do myślenia projektantom drogi.
I znów jadę wzdłuż Prądnika. Ten niedawno pokazał pazurki, wylewając i niszcząc kilka dróg i mostków. Ale mimo to dolina nie zmieniła się i wciąż jest piękna, i przyciąga turystów. W Ojcowie setki aut. Jeszcze trochę, a zaczną tam robić piętrowe parkingi. Zjeżdżają się tam w większości krakowianie, ale także widziałem katowickie rejestracje. Jak to dobrze jest mieć rower i nie kłopotać się z parkingiem. Choć z drugiej strony nie mogę wybrać się na szlak, co na przykład chcieli zrobić jacyś turyści na makrokeszach, ignorując znak zakazu jazdy rowerem. Choć sądzę, że ten zakaz bardziej dotyczy zjazdu, ale tak czy inaczej ignorancja przechodzi ludzkie pojęcie.
Powrót zaplanowałem drogą wojewódzką, ponieważ jest równa, czyli musiałem się dostać na wschód, a najszybciej można było to zrobić przez Skałę. Zrobiłem podjazd, później obok skalskiego cmentarza wjechałem na drogę do Smardzowic i skręciłem zbyt wcześnie. Ale to nic, bo z Brzozówki miałem przepiękny widok, na który własnie chciałem skręcić, także skręt w złym momencie był na moją korzyść :)
A widoki... malownicze. Aż szkoda było pędzić z tej górki, ale nie potrafiłem się powstrzymać. Szkoda tylko, że wiał taki wiatr. Jadąc do Doliny Prądnika miałem nadzieję, że będę wracał z wiatrem, ale nie – wiatr się zmienił. Jakoś to przetrwałem.
W Zielonkach minąłem jakiś zajazd, który daje 10% zniżki rowerzystom i motocyklistom. Jak miło!
Kategoria Dolina Prądnika, Polska / małopolskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Błądzenie po Dolinie Kluczwody

44.8602:20
Dziś bardzo leniwie. Rano padało, a przez resztę dnia było chłodno. Nie miałem ochoty się nigdzie ruszać, ale jednak wyszedłem, by ruszyć w kierunku czerwonego szlaku przez Dolinę Kluczwody, który zostawiłem na dzisiaj.
Rozważałem jazdę przez Biały Kościół oraz Czajowice. Ostatecznie udałem się dłuższą drogą, jadąc cały czas czarnym szlakiem rowerowym. No, prawie, bo skróciłem sobie drogę na wyjeździe z Ojcowskiego Parku Narodowego, wjeżdżając w leśną ścieżkę. Wyprowadziła mnie ona najpierw z lasu, a później trafiłem na czarny szlak. Tam, mijając Duże Skałki, na które wspiąłem się podczas mojej pierwszej próby dotarcia do Doliny Kluczwody, pojechałem do Wierzchowic. Tym razem skręcając w dobrą stronę.
Tyle tych jaskiń mijałem podczas moich wycieczek, że aż szkoda. Muszę którąś w końcu zwiedzić. Jaskinia Wierzchowska była już zamknięta. Ruszyłem dalej, szukając źródła Kluczwody. Nie udało mi się go zobaczyć, ponieważ jest ono gdzieś za gospodarstwem, przez które już nie chciałem przejeżdżać ze względu na późną godzinę. Pojechałem dalej czerwonym szlakiem, który wszedł na moją trasę jeszcze przed Jaskinią Wierzchowską i po dotarciu do Doliny Kluczwody, udałem się w górę za wskazówkami. Mimo że padało całą niedzielę i dzisiejszy poranek, to jechało się dobrze. Ślisko, jak na moje semi-slicki, ale wjechałem. Dalej jednak zgubiłem szlak. Wydawało mi się, że odleciał w lewo po wyjeździe z lasu, a on porwał daleko do przodu bez żadnej wskazówki. Ja, dojeżdżając do szczytu, skręciłem w lewo w przypadkową drogę, myśląc, że dojadę do czerwonego szlaku. Nie tylko nie dojechałem, ale też zawróciłem, bo trafiłem na wąwóz. Może gdybym się w niego wpakował, to wyjechałbym w Gackach, ale nie jestem downhillowcem, oj nie ;]
Wróciłem do miejsca, gdzie zboczyłem z pieszych szlaków i ruszyłem do Zamkowych Skał, na których są ruiny zamku. Stare, ulegające dewastacji przez namiastkę człowieka, licznie odwiedzane przez turystów. U podnóża szumiący strumień, wokół widok na Dolinę Kluczwody.
Ściemnia się, toteż ruszam dalej, próbując dostać się na krajową 94, aby przyspieszyć powrót do domu. Nie lubię odcinka w Krakowie, bo ma bardzo zniszczone pobocze i nie jest w ogóle oświetlony jak ten, którym poruszam się przez wsi. Może następnym razem uda mi się trafić na drogę przez Trojadyn. Nie pamiętam jednak w jakim jest stanie...
Dużo było dziś terenu. Zastanawiam się jak obliczać długość jazdy w terenie, bo skoro jest możliwość wpisania tej wartości, a zdarza mi się jeździć takimi drogami i bezdrożami, to czemu nie?
Kategoria Dolina Prądnika, Polska / małopolskie, po zmroku i nocne, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Do Doliny Kluczwody

37.5902:08
A dzisiaj dokończyłem wczorajszy plan. Przebiegło to mniej więcej tak:
Zbierając się po pracy do domu, zapomniałem zasilacza do laptopa, więc najpierw udałem się do biura, a później spróbowałem swych sił wydostać się na właściwą drogę do Giebułtowa. Jechałem ulicami Żwirową i Piaszczystą. O ile żwirowa miała niewiele ze swojej nazwy, o tyle druga mi się spodobała. Pośród żółtych kwiatów rzepaku dojechałem do drogi asfaltowej, a dalej na szutrówkę, o ile można tak powiedzieć, bo przejechałem obok zakazu ruchu (ktoś wywalił znak, więc skąd miałem wiedzieć?), wjeżdżając na drogę, która jest w budowie. Dojechałem do ul. Adama Zięby i już byłem pewien gdzie jestem, bo przez całą tę drogę nie miałem bladego pojęcia czemu jeszcze nie trafiłem na właściwy szlak :)
W Giebułtowie na ścieżce dziś żadnych prac. Jak wczoraj skończyli, tak dziś tylko rowerzyści (i jeden koń) ujeździli drogę, choć bardzo nierówno.
Mój dzisiejszy plan przewidywał dokończenie wczorajszej wędrówki, ale ponieważ była późna godzina, to ruszyłem nielubianym przeze mnie wąwozem do Białego Kościoła, a stamtąd do Rezerwatu Doliny Kluczwody. Bardzo mi się spodobało tam, choć jeżdżę na crossie. Ścieżka wygodna, choć ponieważ jest to specyficzne miejsce, to często przejeżdżałem przez błotne kałuże. Rower pewnie do czyszczenia, ale nie tak prędko, bo jechałem kilkoma szlakami i minąłem między innymi rowerowy szlak czerwony, który wiódł do podjazdu. Zostawiłem go na poniedziałek, a sam ruszyłem w dół za strumieniem i szlakami pieszymi czarnym oraz niebieskim. Po drodze zgubiłem czarny szlak rowerowy, ale to chyba normalne, bo wczoraj też go zgubiłem ;D
Szlaki piesze doprowadziły mnie do bramy i ogrodzenia. Ktoś się wybudował w tym miejscu i trzeba było przedzierać się po skałach. W jednym miejscu było dosyć ciasno, w innym stromo, w jeszcze jednym nierówno.
Dojechałem do miejscowości Gacki, gdzie zauważyłem niebieski szlak rowerowy (Szlak Brzozowy). Niestety jednokierunkowy, przez co trudniej się nim poruszać. Zgubiłem go w Ujeździe.
Na drodze krajowej nr 79 miałem nie lada kłopot. Tyle zjazdów tam, że głowa mała. Ja jechałem za znakami na wiadukt, ale zauważyłem, że chodnikiem można jechać rowerem, więc tam wskoczyłem. Później aż włączyłem mapę, by się upewnić, że dojechałem do właściwej drogi. Jechałem jednak nie ulicą, bo tam nawet pobocza nie ma, a piaszczystym poboczem, z którego, jak zauważyłem, korzystają rowerzyści, którym śmierć na tej drodze niemiła. W końcu dotarłem do znanych mi miejsc – do Armii Krajowej i stąd popędziłem do domu. Miałem tylko jeden problem obok jednostki wojskowej, gdzie zawiesiła się aplikacja rejestrująca trasę. Na szczęście jest to dobrze napisana apka i cała trasa się zachowała. Obawiam się, że co 20-30 km będę musiał te trasy przycinać, a później przed komputerem sklejać w całość.
Kategoria Dolina Prądnika, Polska / małopolskie, po zmroku i nocne, kraje / Polska, rowery / Trek

Czarnym szlakiem prawie do Doliny Kluczwody

44.6802:06
Nareszcie noga przestała mnie boleć, jedynie gdy dotykam miejsce stłuczenia odczuwam ból, ale masochistą nie jestem. Ten sierpień jest bardzo leniwy. Jutro jeszcze pokręcę trochę po mieście, w sobotę wizyta w Warszawie i w niedzielę mam ochotę pokręcić gdzieś dalej. Kupiłem przed wakacjami przewodnik po Jurze, a jeszcze ani razu z niego nie skorzystałem. Chyba jednak wolę spontaniczne wycieczki :)
Jeszcze gdy ruszałem w trasę, to planowałem wizytę w Dolinie Kluczwody. Niestety jakoś mi się nie spieszyło z wyjściem na rower, toteż zaczynał się wieczór. Pogoda wyśmienita, jednak podczas jazdy już było chłodno. Miałem na sobie krótkie kolarki i bluzę z wind screenem i tak ubrany wytrzymałem przez 2 godziny.
Ruszyłem do Doliny Prądnika, szybkim tempem. Już podczas jazdy w terenie do Giebułtowa poczułem zmęczenie w nogach. Za mało jeżdżę, a za dużo pracuję. W Giebułtowie natknąłem się na koparkę przed moim ulubionym singielkiem. Nareszcie coś ruszyło, bo wjazd zaczął strasznie zarastać. Myślę, że chcą tam zrobić normalną drogę. Z jednej strony na plus, bo będzie więcej miejsca do mijania się rowerzystów (pieszego jeszcze nigdy tam nie spotkałem). Z drugiej strony rowerzyści bez wyobraźni będą pędzić ile sił, a przecież to ścieżka dwukierunkowa. No nic, mam nadzieję, że uporają się z tym przed moim odjazdem, bo jestem ciekaw co tam powstanie. Dzisiaj było o tyle nieprzyjemnie, że jechałem po świeżo rozkopanej ziemi. O ile ja w dół jakoś zjechałem, to mijanym rowerzystom nie było to na rękę.
Pod Bramą Krakowską zerknąłem na mapę i wypatrzyłem czarny szlak rowerowy, który ciągnie się aż do Doliny Kluczwody. Postanowiłem nim pojechać mimo zbliżającego się zmroku. Po szybkim podjeździe (hmm, 12 km/h średnio dawałem rady, co nie jest tak źle w porównaniu do poprzednich prób na tym wzniesieniu) znalazłem znak prowadzący na trawiastą drogę. Ruszyłem nią i, nie będąc przyzwyczajonym do oznaczeń szlaków rowerowych, zakłopotałem się przy kilku skrzyżowaniach, ale mimo ładnych dróg, jechałem prosto. Dojechałem do drzewa, na którym wreszcie był znak, by jechać prosto ;P Postanowiłem jednak przyjrzeć się pagórkowi, który mijałem. Wspiąłem się na niego, rower rzuciłem na szczycie, a sam poszedłem w teren. Z drogi w tych ciemnościach sądziłem, że są to jakieś ruiny, a to jednak kolejna z pamiątek jurajskich :)
Zmrok nagli mnie, więc jadę dalej, skręcając za znakami, jadąc przez drogę krajową i dojeżdżając do kolejnego skrętu, który był mocno schowany. Aż musiałem się zawrócić, by się upewnić, że to znak skrętu. I tutaj się zgubiłem albo raczej znaki się skończyły. Wyjechałem bowiem na krajówce, choć stosowałem zasadę "jeśli nie ma znaku, to jedź prosto". Trudno, i tak było ciemno i niewiele zobaczyłbym, a o zdjęciach nie było mowy.
Lubię wracać do Krakowa tą drogą, choć za dużo spalin można się na niej nawdychać. Na jednym odcinku można wyciągnąć grubszą sumkę, ja jechałem maksymalnie 53 km/h. Do tego te widoki Krakowa nocą... Nawet nie było chłodno. Dobra bluza :)
W samym mieście spotkałem się z kolejnym remontem. Trzeba będzie unikać tego odcinka i wybierać albo obwodnicę, albo jechać przez Trojadyn. Pomyślałem, że przejadę się na Stare Miasto. I tutaj w sumie nie ma o czym pisać, bo prawie zostałem potrącony z własnej winy. Na Sławkowskiej jest ruch jednokierunkowy z wyłączeniem rowerów i dorożek. Dojeżdżałem do innej jednokierunkowej, z której wyjechało auto. Kierowca spojrzał tylko w prawo (czyli tak, jak jadą auta), a ja przejechałem jemu tuż przed światłami. Właśnie mnie zastanowiło czy przypadkiem nie przejechałby jakiegoś pieszego, skoro nie spojrzał w lewo. No nic, żyję i nie warto się nad tym rozwodzić.
Ach, przed chwilą zauważyłem, że na Starym Mieście GPS przestał działać i włączył się za Plantami, więc kawałek trasy musiałem dorysować.
Kategoria Dolina Prądnika, Polska / małopolskie, po zmroku i nocne, kraje / Polska, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery