Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

4 miasta, dzień 1: południowa część szlaku

130.6907:58
Jest długi weekend, dzień zapowiada się słoneczny, więc czas zacząć mój plan z wczoraj. A zaplanowałem dojechać do czterech miast: Częstochowy, Opola, Ostrawy i Krakowa. Plan ten nie został jednak zrealizowany w sposób, jaki chciałem, ale do tego jeszcze dojdę. Dzisiaj bowiem miałem do pokonania Jurajski Rowerowy Szlak Orlich Gniazd. 190 km z Krakowa do Częstochowy.
Początek nie najlepszy, bo nie mogłem odnaleźć początku szlaku, a ten znajduje się tuż przy skrzyżowaniu ulic. Po oficjalnym początku rozpoczęły się problemy ze znakami. Musiałem zedrzeć kilka reklam, żeby odnaleźć kolejne wskazówki, ale i to nie uchroniło mnie przed przegapieniem skrętu. Niestety bez mapy ze szlakiem nie da się jechać, bo pod żadną reklamą nie znalazłem strzałki. Dalej też nie było najlepiej, gdy całą zabawę z jazdy psuły piktogramy ukryte w zaroślach, zdrapane, zaklejone reklamami, zamalowane czy w ogóle gdy zniknęły drzewa z tymi znakami. Zacząłem bardziej uważać i zerkać na plan, żeby nie zboczyć ze szlaku.
Dotarłem do Balic. Tutaj zaczął się prawdziwy teren – wąwóz. Jazda z sakwami dodatkowo utrudniała jazdę, więc kilka razy mnie zrzuciło z roweru. Jeszcze nie przywykłem do balansowania rowerem o zwiększonej masie.
Temperatura w słońcu wciąż rosła, ale szlak prowadził leśnymi drogami. Niestety na kilku był zakaz wstępu z powodu wycinki drzew. Szczęście, że dziś święto państwowe, więc nikt nie miał pretensji. Musiałem jednak jechać na wyczucie, bo niektóre piktogramy zostały zamalowane. Nie sądzę, żeby zrobili to leśnicy, bo usunęliby wszystkie na tej trasie. Zacząłem więc podążać za srebrnymi kwadratami. Oczywiście o ile było to możliwe, bo na asfaltowych drogach było tyle dziur, że nie wiedziałem czy je omijać, czy szukać szlaku.
Starym, znanym asfaltem dojechałem do Rudna, w którym stoi zamek Tenczyn. Ponieważ już go widziałem, to nie zatrzymywałem się – czekało na mnie jeszcze kilkanaście innych Orlich Gniazd.
Przez Krzeszowice i Dolinę Eliaszówki dojechałem do Racławic (ale nie tych związanych z insurekcją kościuszkowską). Tutaj znakowanie wprowadziło mnie w zakłopotanie. Sądziłem, że wjechałem na stary przebieg, bo mapa znaleziona w internecie prowadziła drogą obok. Okazało się, że szlak zmienił przebieg i prowadzi teraz obok starego, drewnianego kościoła zamiast wzniosłego, wapiennego szczytu. Jadąc dalej spotkałem się z problemem błędnego oznaczenia – na skrzyżowaniu starego przebiegu szlaku z nowym wjechałem na starą drogę. Dzięki temu zobaczyłem ów szczyt, ale też wydłużyłem sobie drogę.
Tym, co mnie teraz najbardziej martwiło były piachy. Zbliżałem się do Olkusza, który leży na terenach piaszczystych (wszak nieopodal znajduje się Pustynia Błędowska). Jechało się coraz mniej wygodnie, ale mijani rowerzyści mnie podziwiali za jazdę moim rowerem po takiej nawierzchni. Szkoda, że mój łańcuch cierpiał, otrzymując takie ilości pyłu.
Przed Olkuszem minąłem kilkudziesięciu rowerzystów, prawie wszystkich sakwiarzy. Jechali trochę moim szlakiem, trochę skracając sobie drogę, ale ich plan był podzielony na kilka dni, a ja chciałem tego dokonać w jeden dzień. Wątpiłem, żeby mi się udało, zważając na moją pozycję i czas – do Olkusza dojechałem po godz. 15, a przede mną jeszcze 120 km i to z dużą dawką terenu.
Dojeżdżając do Rabsztyna, zobaczyłem pierwszy zamek widoczny ze szlaku. Warto było jechać taki kawał dla tego widoku. To jednak dopiero pierwsze Orle Gniazdo, więc przez lasy dotarłem do Bydlina. Tutejszy zamek nie jest widoczny ze szlaku, jednak zauważyłem tablicę ostrzegawczą GOPR-u, dzięki czemu mogłem po krótkim podjeździe zobaczyć warownię.
Droga nie należy do najwygodniejszych. Piach, kamienie, piach i jeszcze trochę piachu. A! jeszcze trawa z piachem i piach z liśćmi. Ktoś zamawiał piasek rzeczny? Oto i kałuże pełna piachu. Powoli miałem dość, ale nie było wyjścia.
Smoleń. Kolejna trwała ruina. Niestety przyroda odbiera, co swoje i na zamek nie ma wstępu ze względu na możliwość zawalenia. Przynajmniej od strony ulicy, bo już po obejściu ogrodzenia takowych zakazów nie ma, a sama budowla cieszy się sporą popularnością.
Było coraz później. W sumie zbliżał się zachód słońca, gdy ujrzałem Ogrodzieniec. Postanowiłem zatrzymać się i coś zjeść. Zamówiłem jakiś kotlet z frytkami i surówkami. Zamek pięknie wygląda oświetlony czerwienią zachodu słońca. Szkoda, że nie mogłem tutaj dłużej zostać. Nie udało mi się dotrzeć do Częstochowy, więc trzeba było się rozejrzeć za kempingiem.
Słońce zaszło, temperatura szybko spadała, a ja nie znajdowałem żadnego miejsca do spania. Zacząłem się rozglądać za łąką, jednak wszędzie rozciągały się albo lasy, albo ścierniska. Tę noc spędziłem na polu pod namiotem. Szczęśliwie droga, przy której się zatrzymałem nie była ruchliwa, a nocą zbyt wiele zwierząt nie hałasowało. Problemem była tylko temperatura, która spadała do 13 stopni w namiocie i 9 poza nim.
Kategoria kraje / Polska, Polska / śląskie, góry i dużo podjazdów, Polska / małopolskie, po zmroku i nocne, setki i więcej, terenowe, z sakwami, pod namiotem, wyprawy / Cztery miasta 2013, rowery / Trek
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa taprz
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]

Nie ma jeszcze komentarzy.
Rowerem po Krakowie, odcinek 22
4 miasta, dzień 2: północna część szlaku

Kategorie

Archiwum

Moje rowery