Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2015

Dystans całkowity:1327.84 km (w terenie 109.99 km; 8.28%)
Czas w ruchu:44:18
Średnia prędkość:20.85 km/h
Maksymalna prędkość:45.30 km/h
Suma podjazdów:5375 m
Suma kalorii:10385 kcal
Liczba aktywności:9
Średnio na aktywność:147.54 km i 5h 32m
Więcej statystyk

Rowerowy październik

163.8107:27
Zaspałem po raz kolejny. Moja wyprawa w góry, aby zobaczyć złotą jesień powoli staje się tylko marzeniem. Nie chciałem jednak bezczynnie siedzieć przez cały dzień. Zmusiłem siebie do wyjścia i to na więcej niż jeden dzień.
Wybrałem zachód. Sprzyjał mi wiatr, sprzyjała pogoda. Miałem kilka gmin na oku i punkt Polski wysunięty najdalej na zachód. Nogi pełne roboty. Aparat pod ręką, sakwy na bagażnik i w drogę. Zacząłem dosyć szybko. Dostałem się na krajową 94, aby z wiatrem i minimalną liczbą świateł oddalić się od Poznania jak najszybciej. Było bardzo ciepło, nawet 14 °C. Szybko się zgrzałem.
Jutro Wszystkich Świętych, więc ludzie masowo przypominają sobie o odwiedzeniu grobów. Stąd też pod wszystkimi cmentarzami było bardzo niebezpiecznie. Wydawało się jakby każdy stracił głowę. Tylko czy warto? Niektórym to naprawdę spieszno do grobu.
Lokalnymi drogami dojechałem do Lwówka, gdzie złapał mnie zmierzch. Chciałem kombinować coś ze spokojnymi trasami, ale droga krajowa okazała się najlepszym wyborem, aby przemieścić się szybko i bezpiecznie. Przynajmniej dopóki nie pojawiły się zakazy wjazdu rowerem. Po drodze zatrzymałem się w barze rybnym. Tym samym, co rok temu. Temperatura w międzyczasie spadła do 8 °C.
W mijanych miastach pojawiało się coraz więcej dzieci z reklamówkami. Ta zagraniczna zabawa coraz mocniej się u nas zadomawia. Ale tak dziwnie odwiedzać obcych ludzi i żebrać o słodycze. W dodatku od tego się zaczyna uzależnienie od cukru.
Za Trzcielem wyjechałem po raz trzeci na tę samą drogę z betonowych płyt. Po prostu świetnie. Kawałek dalej, gdy był już asfalt i minęła godzina 19, nagle niebo stało się jasne jak o poranku. Wydawało mi się, że mdleję. Nie wiem, jakie to uczucie, bo nigdy tego nie doświadczyłem, ale taka była pierwsza myśl. Dopiero po chwili spojrzałem w prawo i zobaczyłem powód rozbłysku. Meteoryt właśnie kończył spalać się w atmosferze ziemskiej. Wyglądało to zjawiskowo, aczkolwiek zacząłem mieć obawy oraz najdziwniejsze myśli, jakie mi tylko przychodziły do głowy. Oczekiwałem nawet kolejnych efektów specjalnych, ale niczego się nie doczekałem.
Mgły zaczynały się robić coraz gęstsze, a temperatura obniżyła się do 2 °C albo i niżej. A ja wpadłem w teren. Jak zwykle nie był planowany, ale ktoś musiał się nieźle bawić, rysując na mapie nieprawidłowy rodzaj dróg. W Skwierzynie pani na stacji benzynowej powiedziała, że mam jeszcze 25 km do Gorzowa. Wyszło więcej, choć miałem wręcz przeciwne wrażenie. Objechałem miasto w poszukiwaniu noclegu. Było późno, więc nie miałem dużego wyboru. Nie udało mi się połączyć z internetem, więc pozostało mi odszukać noclegi w Maps.me. Ciężko w tym mieście o tani nocleg. Zatrzymałem się w hoteliku dworcowym.
Właśnie przejechałem 31. dzień z rzędu (a nawet więcej, gdy wliczyć 2 tygodnie września) na rowerze. To chyba najbardziej rowerowy miesiąc w moim życiu.

Kategoria Polska / lubuskie, kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, z sakwami, mikrowyprawa, rowery / Trek

Październik 2015

404.05
Dojazdy do pracy.
Kategoria kraje / Polska, rowery / Trek

Pod Poznaniem, część 1

40.3802:03
Wybrałem się na krótką przejażdżkę przed siebie. Po zmianie czasu na zimowy wychodzę z pracy po zmroku. Tytuł wpisu miał być zupełnie inny, ale pomyślałem, że może nie będzie to ostatni taki wyjazd w środku tygodnia.
Po pracy pojechałem do domu zostawić rzeczy. Może któregoś dnia zabiorę sakwę, żeby wyruszyć prosto z biura. Mam wciąż w planach Wielkopolski Park Narodowy, w którym już nie pamiętam kiedy ostatnio byłem. Ruszyłem dzisiaj na wschód bez konkretnego planu. Myślałem o przejechaniu wokół Jeziora Maltańskiego, ale skręciłem na Pobiedziska. Wtedy właśnie zdenerwowałem się na światłach, które w ogóle nie chciały się aktywować, ilekroć nie traktowałem przycisków po mojej stronie przejścia. To nie pierwszy raz, gdy w tym chorym mieście zostałem potraktowany jak intruz. Piesi (i tym samym rowerzyści wrzucani na idiotyczne drogi dla pieszych i rowerów) są traktowani z najmniejszym szacunkiem. Czytałem niejeden artykuł obcokrajowców, którzy odwiedzili nasz kraj i opisali to, jak chora jest logika drogowców, jak to samochód jest bóstwem, a pieszy intruzem. Całkowicie się z tym zgadzam, gdyż codziennie tego doświadczam.
Gdy jechałem przed siebie, emocje zdołały opaść. Rower to dobry sposób na odstresowanie. Trzeba tylko mieć dużo szczęścia, aby nie spotkać na swojej drodze idiotów, bo wtedy ciśnienie skacze jeszcze wyżej niż na początku podróży. Przynajmniej nikt nie zabroni mi wyobrażać sobie, jak oni wszyscy smażą się w piekle za swoje złe uczynki.
Odechciało mi się dalszej jazdy, więc skręciłem w pierwszą odnogę. Skończyła się ona na Aeroklubie Poznańskim. Na mapie upatrzyłem więc drogę przez Kobylnicę oraz szlak rowerowy, którym nie poruszałem się od wieków. Było na nim pusto. Liście przyjemnie szeleściły pod kołami. Żałuję, że zapomniałem telefonu, bo choć panował mrok, to na pewno uchwyciłbym kilka ładnych ujęć aparatem.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, po zmroku i nocne, rowery / Trek

Nowa Sól

130.1006:31
Prawie dzisiaj zaspałem, ale udało się. W pół godziny zjadłem, spakowałem się i ubrałem, aby wcześnie rano wyruszyć na pociąg do Zielonej Góry. Dzień nie zapowiadał się pogodnie, dlatego byłem przygotowany na najgorsze – deszcz.
Po przyjeździe do Zielonej Góry przywitały mnie krople z nieba. Nie padało jednak długo. Byłem w tym mieście kilka lat temu, ale pieszo. Sporo utkwiło mi w pamięci. Miło jest wrócić do znajomych miejsc. Potem było mniej przyjemnie, bo udałem się na wschód, aby zaliczyć gminę, która umknęła mi podczas wcześniejszej wycieczki. Miałem piach i błoto do pokonania. Jak zwykle nic ciekawego. No dobrze, kolory złotej jesieni łagodziły ten mankament.
Pałacu w Zaborze nie zobaczyłem ze względu na zakazy. Gdy stałem pod planem gminy w poszukiwaniu czegoś ciekawego, mieszkaniec wskazał mi drogę na Nową Sól i przestrzegł przed dwiema górkami. Jedna to zwykły wzgórek, drugiej chyba nawet nie zauważyłem. W Nowej Soli prawie każdy chodnik to droga dla pieszych i rowerów. To takie dziwne uczucie poruszać się po tym mieście. Znalazłem bar, ale był pełny, więc zamówiłem udko kurczaka na wynos i zjadłem nad Odrą, chowając się przed chłodnym wiatrem. Musiałem nabrać sił, bo kolejnym przystankiem miał być Głogów.
Dzisiaj niektóre drzewa wydawały się być takie szare. Czy to z braku słońca, czy dlatego, że miałem przezroczyste okulary zamiast żółtych szkieł? Dla skrócenia sobie drogi (i tym samym urozmaicenia jej) wjechałem na wał przeciwpowodziowy, po którym podobno prowadzi Greenway Rowerowy Szlak Odry. Nie byłem pewien, bo znakowanie zniknęło w międzyczasie. Mój pomysł nie okazał się najlepszy. Nie dość, że jechało się ciężko, to w dodatku szukając dalszej drogi, tylko wydłużyłem podróż podczas błądzenia po polnych (ale asfaltowych) drogach. Gdy w końcu wyjechałem, odsapnąłem chwilę przy mostku. Podczas ruszania zobaczyłem za sobą dwóch rowerzystów na MTB. Zacząłem więc rozpędzać się powoli w nadziei na wymianę kilku zdań. Nic z tego. Usiedli mi na kole, więc zacząłem przyspieszać. Najpierw spokojnie, bo wiatr boczny, potem ponad 30 km/h z wiatrem. Po kilku kilometrach odpadli, ale tuż przed Głogowem, gdy średnia siadła na 26 km/h, wyprzedzili mnie (o dziwo we trzech). Żadnego powitania czy podziękowania. Nie mieli zresztą ani kasków, ani sportowych ubrań. Nawet świateł, co prawdopodobnie skomentował z płaczliwym głosem mijany rowerzysta. Choć miał głos dziecka, to poza bluzgami z jego ust usłyszałem „dzieci”. Pewnie chodziło o brak świateł, które tylko on miał włączone. Nie było ciemno, więc po co ten lament?
Miałem ostatnią gminę do zaliczenia w zachodniej części województwa dolnośląskiego, więc maksymalnie skróciłem sobie drogę po krajówce, choć ruch był spory. W dodatku pojawiły się podjazdy, którymi 3 lata temu jechałem w przeciwnym kierunku. Potem skierowałem się na Bytom Odrzański, przed którym na chwilę zaczęło kropić, a dalej do Nowej Soli na pociąg. W planach miałem Nowe Miasteczko i Kożuchów, ale za dużo czasu spędziłem w terenie. Jeszcze kiedyś wrócę w tamte okolice. Pewnie zimą.
W Nowej Soli zjadłem regeneracyjną chińszczyznę i dotarłem na dworzec na 5 minut przed odjazdem pociągu, a ponieważ mój zegarek z jakiegoś powodu spieszył się 5 minut, to ominąłem kasę. Konduktor był wobec mnie pobłażliwy. Wypróbowałem nowe spodnie z wczoraj. Łapią wiatr jak trzeba. Pomyślnie zastąpią moje ulubione, które zniszczyły się w ciągu trzech lat użytkowania.
Kategoria Polska / lubuskie, kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, po zmroku i nocne, setki i więcej, terenowe, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Po Poznaniu, część 18

24.5601:14
Kolejny śmieszny dystans w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Zimę wyczuwam. Zupełnie jak niedźwiedź. Chciałem dzisiaj wybrać się w góry w poszukiwaniu złota (nie, nie chodzi mi o ten pociąg), jak rok temu, jednak zrobiłem błąd, mrużąc na chwilę oczy po wyłączeniu budzika. W ten oto sposób ten weekend podzielił los weekendu poprzedniego. Tym samym zmniejszam swoje szanse na zobaczenie złotej jesieni, czego pragnę w ostatnim czasie najbardziej. A jeśli dochodzą do tego góry, to będę żałował chyba przez najbliższy rok.
Niestety późna pobudka to stożek góry lodowej mojego leniwego dnia. Spędziłem jego większość przed komputerem, ucząc się i grzebiąc przy zaległych wpisach do bloga. Musiałem też wyskoczyć do sklepu po nowe spodnie, bo tych, które kupiłem 3 lata temu nie dało się uratować. Co zacerowałem dziurę, to zmęczony materiał rozdzierał się w innym miejscu. To były moje ulubione spodnie na rower. O nowe było trudno, a podobnych wciąż nie mogłem znaleźć. Mam nadzieję, że te, które znalazłem choć odrobinę dorównają poprzednim.
Tymczasem moja dzisiejsza wycieczka to zwykły śmieciowy wpis, do którego aż wstyd się przyznać, ale chciałem gdzieś umieścić kilka zdjęć, więc można przymknąć na to oko. Co prawda zostałem namówiony ostatnimi czasy na założenie konta na Instagramie, jednak jakoś mi nie w smak, aby zaprzestać dodawania zdjęć wszędzie indziej. Chciałem przerwać jazdę już po kilku kilometrach, bo było tak ciepło podczas wcześniejszych zakupów, że ubrałem się za cienko, a ponieważ zaczęło zmierzchać, to temperaturze spadło. Zmusiłem się jednak do większego tempa, dzięki czemu, po rozgrzaniu, udało mi się zaliczyć trochę terenu i jeszcze pokręcić po mieście. Nawet raz zabłądziłem, ale że te poznańskie osiedla nie są jakoś mocno skomplikowane, to nie było tak źle. Mam nadzieję, że chociaż jutro uda mi się porobić coś ciekawszego.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, terenowe, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Pod Bieczyny

83.7303:54
Zaspałem na pociąg wczoraj, zaspałem i dzisiaj. Przez to nic mi się nie chciało. Prawie, bo nie miałem ochoty siedzieć cały dzień w domu. Wybrałem się na południe – do miejscowości, która jest zaznaczona na mojej mapie jako warta odwiedzenia.
Wydawało mi się, że jest chłodno i założyłem cieplejszą bluzę. Pomyliłem się i trochę ponarzekałem sobie pod nosem. Pojechałem do Cytadeli szukać jesieni, a znalazłem ją po drodze – w Parku Czarneckiego, który mijam często w drodze powrotnej z pracy, wtedy gdy zaczyna zmierzchać i kolory stają się niewidoczne. Po Cytadeli też pojeździłem wzdłuż i wszerz, aż uznałem, że trzeba ruszać, bo zmrok nie będzie czekał.
Do Puszczykowa pojechałem oczywiście przez Luboń. Dużo wygodniej niż drogami dla rowerów. Pomijając te w Puszczykowie, ale tam olewka. Nikt nie trąbił. Za Mosiną skręciłem na mniej uczęszczaną drogę, aż w końcu wjechałem w teren. Było już ciemno, ale latarka jak zawsze się spisywała. Nie dojechałem do Bieczyn, bo nie było sensu. Niczego nie zobaczyłbym, zwłaszcza że nie wiedziałem, gdzie szukać. Skierowałem się na Stęszew. Miałem jechać asfaltem, ale okazało się, że to tylko piach. Potem przejechałem się kawałek drogą krajową. Strasznie duży ruch. Dobrze, że było pobocze. Skręt w lewo nie należał do łatwych. Miałem wolne, więc zjechałem na środek pasa, aby zjechać na pas do lewoskrętu, ale jakiś burak i tak mnie otrąbił. Potem w Poznaniu też skręcałem w lewo, wyciągnąłem rękę, zjechałem na środek, a baran wyprzedził mnie z lewej na skrzyżowaniu, że musiałem się zatrzymać. Gdyby chociaż umiał dynamicznie jeździć. Ta kamizelka samochodowa to jakaś pomyłka, bo ci wszyscy idioci w blachosmrodach traktują rowerzystów w kamizelkach jak trędowatych. Ja już nie mam sił. Dlaczego tylu kretynów jest na tym świecie?
Aha, odkryłem nowość. Coś niespotykanego w Poznaniu – drogowcy zmienili organizację ruchu na ul. Pułaskiego, tworząc z trzech pasów dwa oraz... pasy dla rowerów. Nie wiem co powiedzieć. I tak już tamtędy nie jeżdżę.

Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, terenowe, Polska / wielkopolskie, Wielkopolski Park Narodowy, rowery / Trek

Za jesienią do Zielonej Góry

160.9807:12
Znów dorwał mnie leń. Wczoraj rowerem pojeździłem tak mało, że nie miałbym czego opisywać. Dzisiaj jednak się nie dałem. Wiatr zaczął wiać ze wschodu. Miałem kilka planów, w tym Warszawę, punkt Polski wysunięty najdalej na zachód oraz lokalną wioskę. Ostatecznie przystałem na inną propozycję – Zieloną Górę.
Chciałem wyruszyć rano, ale poczekałem na wschód słońca, żeby się ociepliło. Gdy ruszałem, to i tak było około 0 °C. W Poznaniu trafiłem na maraton, ale nie miałem większych problemów z przejazdem. Skręciłem w kilku miejscach tak, aby nie wkroczyć na drogę dla zawodników. Dzięki temu znalazłem się w Luboniu i ominąłem wszystkie te chore pseudodrogi dla rowerów. To jest najlepsza trasa, aby wydostać się z Poznania w kierunku południowym. Nie rozumiem, czemu tak rzadko z niej korzystam. Może to przez Puszczykowo, w którym można sobie wybić zęby na durnych chodnikach.
Temperatura po południu urosła powyżej 5 °C. Wiatr jednak nie pozwalał się rozebrać. Wpadłem jeszcze na kilka dróg terenowych, więc zrobiło się jeszcze cieplej. Wszędzie albo głęboki piach, albo tarka, więc musiałem się sporo nasiłować z naturą. Na szczęście mogłem przy okazji spojrzeć na jej lepszą stronę. Polska złota jesień zaczyna przybierać na sile. Chciałem zobaczyć widoki jak przed dwoma laty. Niestety drzewa przy głównych drogach szybko gubią liście, a ich kolor jest bliższy śmierci niż jesieni. Chyba tylko w górach powietrze jest na tyle czyste, aby ukazać oblicze prawdziwej natury. Tutejsze lasy są w większości iglaste, więc nie ma co szukać w nich złota.
W Olejnicy trafiłem na wieżę widokową. Obok niej stoi maszt telekomunikacyjny. Gdyby nie ogrodzenie, można byłoby się pomylić. Zwłaszcza że maszt jest wyższy, więc mocniej kusi.
W Bojadłach dowiedziałem się, że prom rzeczny przez Odrę jest nieczynny. Pewnie przez silny wiatr, a może to niski poziom wody? W sumie dawno padało. Miałem do wyboru dwie drogi – na północ i na południe. Na południe z dodatkowo dwoma wariantami. Przed wyjazdem na wszelki wypadek sprawdziłem możliwości przeprawy przez Odrę. Znalazłem nieczynny most kolejowy. Z ciekawości chciałem się nim przeprawić przez wodę, ale ostatecznie zrezygnowałem z tego planu, aby na czas dotrzeć na pociąg (a dawka terenu mogła mnie spowolnić). Ruszyłem asfaltem na północ, ale i tak trafiłem na piach. Strasznie denerwujący są nowicjusze na OSM.org. Później trzeba po nich ciągle poprawiać mapy. Chyba jeszcze nie miałem wycieczki bez takich niespodzianek. Przecież dokumentacja jest dostępna na wyciągnięcie ręki.
Kto by pomyślał, że w tych okolicach jest tyle pagórków. Do Zielonej Góry dotarłem na chwilę po zachodzie słońca, a na kwadrans przed odjazdem pierwszego pociągu. Mogłem oczywiście pojechać następnym; zwiedziłbym miasto, jednak wolałem wrócić wcześniej, zrobić zakupy, obiad na jutro, wyspać się. To był dobry dzień. Jesień zapowiada się bardzo pogodnie.
Kategoria Polska / lubuskie, kraje / Polska, setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Prawie morze o zmroku

159.0708:00
Po niezbyt udanej nocy pod namiotem kontynuowałem cel zobaczenia morza jesienią. Nie liczyłem na nic więcej, choć mój plan biegł hen, hen (bynajmniej nie przez morze). Nie wyszło mi to najlepiej, a dlaczego? O tym dalej.
Nocą w namiocie było 8,3 °C. Komfort śpiwora to 5 °C, ale czułem się oszukany, bo nie czułem ciepła. Noc spędziłem niespecjalnie dobrze. Nie wiem, jak długo spałem. Chciałem wstać po godz. 4, ale było zbyt zimno, więc przeleżałem i przespałem jeszcze kilka godzin. Rano w namiocie było prawie sucho. Jedyne krople na wewnętrznej powłoce były przy nogach. Reszta oczywiście na całym tropiku. Nie było możliwości suszenia ze względu na bardzo silną rosę. Spakowałem się i w końcu, tuż przed godz. 9, wyruszyłem.
Szybko zatrzymałem się, żeby zjeść śniadanie i ogrzać się. Na ławce, na skwerze, siedząc w słońcu, wsunąłem kilka kanapek. Zdjąłem z siebie kilka niepotrzebnych ubrań i ślamazarnie pojechałem dalej. Nie czułem się na siłach. Nie widziałem dzisiaj siebie nad morzem. Nie przed zmrokiem.
Chciałem przy okazji zagarnąć jak najwięcej gmin, aby na mojej mapie Polski było bardziej zielono (kolor szary oznacza, że nie zaszczyciłem jakiegoś miejsca swoją obecnością). Zamiast po prostej, jechałem zygzakiem. Od miasta do miasta, od wsi do wsi. W niektóre rejony zajechałem z rozpędu. Głód dopadł mnie tuż przed Chociwlem i nawet trafiłem na obiecującą restaurację chińską. Szkoda tylko, że była zamknięta. Ostatnio staram się wspierać lokalne biznesy, ale skoro nie każdy chce. Pozostał mi sklep.
Bardzo podobała mi się nieużywana droga leśna o nawierzchni asfaltowej. Prawie nieużywana, bo spotkałem na niej dwóch miejscowych na rowerach. Zaraz dalej był Nowogard. Coś mi podpowiadało, że byłem w nim, ale może po prostu odwiedziłem zbyt wiele miejscowości i zaczynają one być do siebie podobne. Nowogard jednak będzie mi się kojarzył z pogardą wobec rowerzystów. Jedyne znaki to zakaz wjazdu rowerem w losowych miejscach wzdłuż mojej drogi, kilka przejazdów rowerowych przez ulicę i tyle. Byłem zmuszony do jazdy po chodniku, bo ja już znam tych idiotów w blachosmrodach. Zakaz wjazdu rowerem oraz rowerzysta za tym znakiem działają na niektórych jak płachta na byka. Lepiej więc trzymać się jak najdalej, mimo że boli skakanie po wysokich krawężnikach.
Wskoczyłem potem w teren. Nie był to dobry pomysł, zważając na coraz późniejszą godzinę. Zachód słońca złapał mnie już za Golczewem, na 20 km przed Kamieniem Pomorskim. Gdy dojechałem do tego drugiego miasta, było kompletnie ciemno. Gdzie nie spojrzeć – remont lub reorganizacja ruchu. Objechałem pół miasta, przespacerowałem się po molo, kupiłem coś do jedzenia i pojechałem na pociąg. Mój plan z początku był taki, aby dojechać nad samo morze, a potem linią brzegową przez Kołobrzeg do Białogardu, a na koniec pociągiem do domu. W Drawnie wiedziałem, że to niemożliwe, więc przeplanowałem podróż, aby przez Dziwnów dotrzeć do Międzyzdrojów albo chociaż najkrótszą drogą do Wolina. Nie dało rady. Do pociągu miałem pół godziny, więc zostałem w Kamieniu Pomorskim. Przejechałem pociągiem regionalnym do Wysokiej Kamieńskiej, a potem pozostał TLK do Poznania. Ledwo do niego wsiadłem, bo raz – nie zmieścił się cały na peronie, a dwa – miał przechyloną połowę wagonów w taki sposób, że do drzwi znajdowały się na wysokości mojej głowy. Słyszałem gwizdek, ludzie coś do mnie krzyczeli, a ja zawróciłem i szybko wpakowałem się do pierwszych drzwi. Z sakwami było ciężko, więc odrobinę potłuczony, ale dostałem się do środka i – jak się okazało – znalazłem się w wagonie z wieszakami dla rowerów. Nie miałem sił zdejmować rzeczy z mojej maszyny, więc poczekałem na konduktora, rower zostawiłem oparty o ściankę i poszedłem do mojego wagonu się zdrzemnąć. Do domu dotarłem po północy, aczkolwiek dużo wcześniej niż tydzień temu. Mam nadzieję, że kolejna podróż nad morze okaże się sukcesem.

Kategoria Polska / zachodniopomorskie, kraje / Polska, po zmroku i nocne, pod namiotem, setki i więcej, terenowe, z sakwami, dojazd pociągiem, mikrowyprawa, rowery / Trek

Jesienią pod namiotem

161.1607:57
A gdyby tak zabrać ze sobą namiot? Weekend zapowiadał się ciepły, dlatego uznałem, że jeszcze nie skończył się sezon, spakowałem się, zabrałem najcieplejszy śpiwór, trochę ubrań na wszelki wypadek i ruszyłem ponad godzinę po wschodzie słońca, żeby nie czuć zimna. Miałem kilka gmin na oku, więc skierowałem się do województwa zachodniopomorskiego. Co z tego wyszło? Przeczytajcie.
Wybrałem trasę na Wronki. Słońce świeciło bardzo mocno. Na tyle mocno, że w Rokietnicy kobieta ruszająca autem z drogi podporządkowanej nie zauważyła mnie. Z ciężkimi sakwami moja droga hamowania wydłużyła się tak bardzo, że rower zatrzymał się na tyle samochodu. Z początku wydawało mi się, że nic się nie stało, więc nawet nie chciałem brać numeru telefonu od przestraszonej kierowcy. Dopiero później okazało się, że mam scentrowane koło. Na szczęście tylko lekko, więc nie przeszkodziło mi to w realizacji planu.
Wybrałem dosyć niefortunną trasę. Sam nie wiem dlaczego. Przecież wiedziałem, co mnie czeka w Puszczy Noteckiej. Piachy, piachy i jeszcze raz piachy. Próbowałem uciekać z rozjeżdżonych dróg, ale wszędzie było to samo. Trochę wygodnej nawierzchni i dalej piasek wrzynający się w łańcuch, pochłaniający koła niczym bagno, zatrzymujący rower po kilku machnięciach korbą. Wygodniej zrobiło się dopiero za Krzyżem. Wjechałem na drogę wojewódzką nr 161, która od Przeborowa do Podleśca jest drogą gruntową (podobnie jest z drogą nr 164, jednak według OSM.org jest ona wygodniejsza od mojej). Całe szczęście piach dużo mniej uprzykrzał mi jazdę. Brakuje tam znaków drogowych, bo trzeba mieć szczęście lub pojęcie, aby wiedzieć, na którym skrzyżowaniu gdzie skręcić. Mnie trafiło się szczęście.
Miałem nadzieję dotrzeć dzisiaj przynajmniej do Chociwla, ale jak to mawiają – nadzieja matką głupich. Zmierzch się zbliżał wielkimi krokami. W sumie jesienią to nic zwykłego – coraz mniej jest czasu na jazdę za dnia. Temperatura zaczęła spadać, więc musiałem rozejrzeć się za noclegiem. Bardzo słabe połączenie z internetem nie pozwoliło mi przejrzeć ofert kempingów w okolicy. Przyszedł mi na ratunek Maps.me. Pokazał najbliższe pola namiotowe w Drawnie, więc skierowałem się w jego kierunku po drogach asfaltowych.
Słońce było daleko za horyzontem, gdy dojechałem do pierwszego miejsca, gdzie winno być pole namiotowe. Powinno, ale ani śladu po nim. Sąsiedzi o niczym nie wiedzieli, więc najwidoczniej ktoś pomylił się z umiejscowieniem punktu na mapie. Przypomnieli mi jednak o kempingu w zarządzie PTTK, który jest kilkaset metrów dalej. Kompletnie o nim zapomniałem, choć kilka miesięcy temu przejeżdżałem obok. Byłem chyba jedynym gościem, a już na pewno jedynym z namiotem. O ciepłej wodzie mogłem pomarzyć. W ogóle temperatura wody w kranach zraziła mnie do korzystania z niej. Mogłem przystać na propozycję ludzi, z którymi rozmawiałem wcześniej. Warunki byłyby te same, a nie wydałbym ani grosza.
Kategoria Polska / zachodniopomorskie, Polska / lubuskie, kraje / Polska, pod namiotem, Puszcza Notecka, setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, z sakwami, mikrowyprawa, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery