Wybrałem się na krótką przejażdżkę przed siebie. Po zmianie czasu na zimowy wychodzę z pracy po zmroku. Tytuł wpisu miał być zupełnie inny, ale pomyślałem, że może nie będzie to ostatni taki wyjazd w środku tygodnia.
Po pracy pojechałem do domu zostawić rzeczy. Może któregoś dnia zabiorę sakwę, żeby wyruszyć prosto z biura. Mam wciąż w planach Wielkopolski Park Narodowy, w którym już nie pamiętam kiedy ostatnio byłem. Ruszyłem dzisiaj na wschód bez konkretnego planu. Myślałem o przejechaniu wokół Jeziora Maltańskiego, ale skręciłem na Pobiedziska. Wtedy właśnie zdenerwowałem się na światłach, które w ogóle nie chciały się aktywować, ilekroć nie traktowałem przycisków po mojej stronie przejścia. To nie pierwszy raz, gdy w tym chorym mieście zostałem potraktowany jak intruz. Piesi (i tym samym rowerzyści wrzucani na idiotyczne drogi dla pieszych i rowerów) są traktowani z najmniejszym szacunkiem. Czytałem niejeden artykuł obcokrajowców, którzy odwiedzili nasz kraj i opisali to, jak chora jest logika drogowców, jak to samochód jest bóstwem, a pieszy intruzem. Całkowicie się z tym zgadzam, gdyż codziennie tego doświadczam.
Gdy jechałem przed siebie, emocje zdołały opaść. Rower to dobry sposób na odstresowanie. Trzeba tylko mieć dużo szczęścia, aby nie spotkać na swojej drodze idiotów, bo wtedy ciśnienie skacze jeszcze wyżej niż na początku podróży. Przynajmniej nikt nie zabroni mi wyobrażać sobie, jak oni wszyscy smażą się w piekle za swoje złe uczynki.
Odechciało mi się dalszej jazdy, więc skręciłem w pierwszą odnogę. Skończyła się ona na Aeroklubie Poznańskim. Na mapie upatrzyłem więc drogę przez Kobylnicę oraz szlak rowerowy, którym nie poruszałem się od wieków. Było na nim pusto. Liście przyjemnie szeleściły pod kołami. Żałuję, że zapomniałem telefonu, bo choć panował mrok, to na pewno uchwyciłbym kilka ładnych ujęć aparatem.