Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2019

Dystans całkowity:2469.99 km (w terenie 11.35 km; 0.46%)
Czas w ruchu:142:40
Średnia prędkość:17.28 km/h
Maksymalna prędkość:55.25 km/h
Suma podjazdów:15257 m
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:79.68 km i 4h 45m
Więcej statystyk

Czerwiec 2019 (Trek)

4.46
Krótkie przejazdy.
Kategoria kraje / Korea Południowa, rowery / Trek

Ulsan

75.5904:28
Po wczorajszej ulewie pozostało kilka kałuż oraz wysoka wilgotność powietrza. Mając jeszcze trochę czasu przed opuszczeniem Korei, wybrałem pobliski Ulsan za swój cel.
Wyjazd z Busan był męczący. Najpierw ulicami (całe szczęście miały dużo pasów ruchu), potem wjechałem na drogę dla rowerów wzdłuż kanału (wczoraj prawdopodobnie woda się przelała, bo zaparkowane rowery zebrały trochę śmieci), a na koniec droga krajowa. Tutaj tylko skromne trzy pasy ruchu z poboczem. Totalna nuda. Znalazłem tylko jedną atrakcję – złotego Buddę.
W Ulsan zatrzymałem się w domu gościnnym. Właściciel powiedział, że jest to hanok (tradycyjna koreańska wioska), ale porównując do innych wiosek, które widziałem w Korei, ta prawie nie miała tradycyjnych zabudowań. Osiedle okalał mur, który kilka wieków wcześniej był obiektem militarnym. Obecnie powstała tam bardzo ładna trasa spacerowa z widokiem na miasto. Wyszedłem na spacer z aparatem, więc dorzucam kilka bonusowych zdjęć do galerii.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Korea Południowa, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Kupiłem medal

49.2603:18
Już od rana zapowiadał się okropny dzień. Padało. Założyłem laczki, coby niepotrzebnie nie moczyć butów, krótką koszulkę, i ruszyłem na wschód.
Trochę po ulicach, trochę po drogach dla rowerów dotarłem do tunelu. Dzisiaj już bez problemu – z chodnika serwisowego zrobili drogę dla rowerów. Dalszą drogę pokonałem po drodze krajowej. Nadal wyglądała jak autostrada. Tylko auta jeździły w kolumnach jak po ruszeniu ze świateł.
Deszcz czasem ciapał, czasem walił jak podczas oberwania chmury. Przynajmniej było ciepło. Gdy padało za mocno, chowałem się pod jakimś zadaszeniem. Gdyby jeszcze było gdzie na tej niby autostradzie.
Dojechałem do miejsca, od którego zacząłem zdobywać pieczątki do paszportu rowerowego. Przejechałem 9 z 12 szlaków dostępnych w tym roku (są plany rozszerzenia i połączenia kilku z nich), wliczając w to Korea Cross Country i Szlak Czterech Rzek, które po prostu grupują kilka szlaków. Jest jeszcze Grand Slam za zdobycie wszystkich stempli, ale ja tego już niestety nie dokonam.
Procedura certyfikacji zajęła kilkanaście minut. Dostałem naklejki w paszporcie za każdy ze szlaków, do tego dwa dyplomy za przejechanie dwóch szlaków tematycznych. Były też medale. Niestety od zeszłego roku trzeba za nie zapłacić (20 zł za tę przyjemność). Wziąłem tylko jeden – z drewnianym etui. Jest ciężkie, więc myślę, że był to trochę niefortunny wybór.
W końcu dojechałem do Busan. Zatrzymałem się w hostelu. Z moich dziurawych sakw wylałem jeszcze więcej wody niż 3 dni temu podczas dłuższej wycieczki. Deszcze nie przestawał, więc wyszedłem na spacer z parasolką. Planowałem zrobić kilka wieczornych zdjęć, ale obawiałem się zabrać aparat. Potem jeszcze pojawił się wiatr, więc wróciłem do hostelu cały mokry. Dobrze, że nie wziąłem aparatu, bo nie uratowałbym go. Tym samym przez cały dzień nie zrobiłem ani jednego zdjęcia.
Kategoria kraje / Korea Południowa, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Changwon

76.0204:31
Było pochmurno, ale bez deszczu. Ruszyłem w dalszą drogę, kierując się na Busan.
Jazda głównymi drogami nie jest najprzyjemniejsza, ale w porównaniu do pierwszego dnia w Korei, czuję się bardzo swobodnie. Koreańczycy mają wiele złych nawyków, ale jeżdżą rozważnie. Miałem tylko kilka sytuacji, gdy ktoś mnie wyprzedził na gazetę. Za to zajeżdżanie dróg, aby zaparkować jest na porządku dziennym.
Wjechałem na spokojniejsze drogi, omijając krajówkę, ale potem – chcąc darować sobie jazdę po zakręconym i górzystym wybrzeżu – musiałem włączyć się do ruchu po szalonych drogach. Wyglądały one bardziej na drogi ekspresowe, choć nie dostrzegłem żadnego znaku zabraniającego wjazdu rowerzystom. Zresztą, droga alternatywna okazała się zamknięta, więc nie miałem wyboru. Najbardziej obawiałem się tunelu, ale był krótki i miałem z górki.
Zachciało mi się jeszcze jednego skrótu. Miałem obawy, czy uda mi się na niego wjechać, bo minąłem wjazd na drogę ekspresową i na mapie sieć dróg wyglądała dosyć skomplikowanie. Zaryzykowałem i dotarłem do drugiego tunelu. Droga o trzech pasach ruchu, potok aut z nielicznymi przerwami, brak pobocza, a ja jedyny na rowerze. Tym razem na przeszkodzie stał kilometrowej długości tunel, więc obaw było dużo. Chodnik serwisowy stał niestety niedostępny przez strome schody, więc nie chciałem go wybierać. Ruszyłem, trzymając się blisko ściany. Kratki ściekowe, na szczęście, były na poziomie drogi, więc jedno zmartwienie mniej, aczkolwiek na skrawku pobocza, którym jechałem, leżało dużo części aut. W zatoczce na środku tunelu zrobiłem sobie przerwę i wyjechałem bez szwanku. To nie jest przygoda, którą chciałoby się powtórzyć.
Wyszło słońce. Resztę drogi pokonałem po przeróżnych drogach dla rowerów. Nie zawsze wygodnych.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Korea Południowa, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Park Narodowy Hallyeohaesang

30.4101:54
Zostałem drugi dzień w Tongyeong, aby odpocząć. W południe przestało padać i tyle z odpoczynku. Ciągnęło mnie na rower, więc pojechałem na krótką wycieczkę wokół pobliskiej wyspy znajdującej się w parku narodowym. Było parno i duszno. Momentami słońce zaczęło wychodzić zza chmur. Za jednym zakrętem nawet pojawiła się mgła. Było sporo podjazdów, ale widoki niczym mnie nie zaskoczyły.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Korea Południowa, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

W deszczu do Tongyeong

67.5204:08
Chyba wykrakałem. Prognoza na kilka najbliższych dni zapowiada deszcze. Zaczęło się już w nocy. Gdy ruszałem, tylko ciapało, ale potem zaczęło padać na całego. Brr.
Pojechałem na chwilę do banku, zahaczając o fortecę, ale było zbyt deszczowo, aby cokolwiek zwiedzać. Już po kilku kilometrach jazdy przesiąkłem do suchej nitki, a to był dopiero początek podróży. Pojechałem trochę po własnym śladzie z wczoraj. Aut było tak samo dużo. Potem zaczął się niezauważalny podjazd, gdzie było lepiej. Przynajmniej pod względem liczby aut.
Dojechałem do Tongyeong. Deszcz nieco zelżał, aby potem uderzyć z kilkukrotnie większą siłą. Lało się z nieba. Czasem miałem wrażenie, że przekraczałem długi bród. Nie dało się jechać szybko, bo gdy już przyspieszyłem, musiałem wytrząsać buty z nadmiaru wody. Mogłem założyć laczki.
Dojechałem do hostelu. W środku nikogo, więc się rozgościłem. Właściciele po powrocie poczęstowali mnie gorącym tostem z lodem, a nawet zabrali na wieczorną przejażdżkę po kilku atrakcjach. Wielka szkoda, że lało jak z cebra. Ciężko się manewruje parasolką i aparatem. Potem jeszcze gość z hostelu poczęstował mnie sundae (koreańska kaszanka). Polska wersja jest smaczniejsza.
Kategoria kraje / Korea Południowa, z sakwami, za granicą, góry i dużo podjazdów, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Jinju

92.1405:23
To był najmniej ciekawy dzień od dawien dawna. Praktycznie nic się nie działo. Było jak zwykle gorąco, a po monsunie, który powinien był pojawić się tydzień temu, ani śladu. Ruszyłem na wschód, zbliżając się z wolna do miasta Busan. Wjechałem na drogi, którymi przedwczoraj poruszałem się w kierunku portu. Bardzo niepraktyczne mają tutaj wyspy. Mosty niby są, ale nie można na nie wjeżdżać.
Jechałem drogami o mniejszym natężeniu ruchu. Było sporo podjazdów. Gdybym jechał autem, mógłbym pojechać prosto po ekspresówce, a tak musiałem poruszać się zygzakiem po starych drogach. W mieście Jinju ruch zaczął rosnąć, a gdy pojawiła się zabudowa miejska, to doszły jeszcze czerwone światła na skrzyżowaniach.
Kategoria kraje / Korea Południowa, góry i dużo podjazdów, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Zmęczony Koreą

45.6102:41
Wczoraj przejechałem prawie 200 km. Ostatnim razem tak duży dystans pokonałem w 2016, ale wtedy była to moja życiówka. Zestarzałem się albo rozleniwiłem. W każdym razie, po wczorajszym maratonie nie miałem ochoty na rower ani w ogóle na przebywanie w pozycji siedzącej.
Wczorajsza porażka z rejsem na Jeju-do nie zniechęciła mnie do ponownej wizyty w porcie. Tym razem było otwarte, ale nie spotkałem żywej duszy. To miejsce wymarło po międzynarodowych targach z 2012, dla których wybudowano całe miasteczko. Dziś opustoszałe, z nielicznymi znudzonymi ludźmi chodzącymi po kompleksie. Odwiedziłem punkt informacji, ale facet za ladą był zbyt skupiony na graniu na komputerze, aby odpowiedzieć na moje pytania. Całe szczęście pod stacją było jeszcze centrum informacji. Nie pomogli mi za wiele. Pokazali jakieś dwie odległe daty rejsów i tyle. Mogę sobie pomarzyć o wyprawie do najpiękniejszego zakątku Korei. Zostaną mi tylko wspomnienia z tej brzydkiej części.
Nie chciałem zostawać na półwyspie. Znalazłem nocleg oddalony nieco bardziej niż bym tego chciał i ruszyłem. Najpierw pojechałem w kierunku początku drogi dla rowerów na dawnej linii kolejowej. Było to lepsze niż jazda ulicami przez górzystą część miasta. Przejechałem przez dwa tunele, z czego pierwszy był bardziej dla aut, bo kierowany był ruchem wahadłowym. Ledwo zdążyłem wyjechać, gdy auta z przeciwka zaczęły ruszać.
Przedostałem się przez miasto, potem drogami biegnącymi po wielu stromych pagórkach dojechałem do niziny. Wzdłuż rzeki dostałem się do miasta Suncheon.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Korea Południowa, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, po dawnej linii kolejowej, rowery / Trek

Ostatni szlak i pusty port

197.3712:02
To był długi i ciężki dzień. Zaczął się pochmurnie z częściowym przejaśnieniem. Całkiem przyjemnie, a i widoki niczego sobie.
Dojechałem do szlaku. Był trochę kręty, więc postanowiłem sobie skrócić drogę. Starsza kobieta, wracająca na quadzie z pola, zawróciła mnie, dając do zrozumienia, że dalej nie ma drogi. Całe szczęście nie byłem dużo stratny. Potem jeszcze raz skróciłem sobie drogę, już z sukcesem, ale jednocześnie z porażką. Po raz kolejny punkt z pieczątką został oznaczony w nieprawidłowym miejscu na mapie i mój skrót sprawił, że punkt miałem kilometr za plecami, o czym zorientowałem się po kolejnych trzech. Zachciało mi się skrótów.
Kolejnym problemem okazał się brak sklepów. Gdy jednak na jakiś trafiłem, był pusty. W sensie – towar zalegał na półkach, ale nie było nikogo, kto wydałby mi resztę. To samo w kawiarni obok. Potem trafiłem na jeszcze jeden sklep – i też nie było nikogo. Myślałem, że w Korei nie jest bezpiecznie, a tu takie rzeczy. Ostatecznie znalazłem wodę, ale zajęło mi to kilkadziesiąt kilometrów jazdy. Nie wspominałem jeszcze, że w Korei jest duży problem ze sprzedażą towarów. Nie mam w nawyku sprawdzać daty ważności i dopiero gdy coś jem, patrzę na szlaczki na opakowaniu, a tam dostrzegam termin ważności kilka dni, miesięcy, a nawet lat wstecz (zjadłem już kilka lodów z terminem datowanym na rok 2017, ale nic mi nie jest).
Spadło kilka kropel z nieba, ale to tyle. Ciężkie chmury tylko straszyły. Wbiłem ostatnią pieczątkę na szlaku Seomjingang i to mogło być na tyle. Był to ostatni szlak, który miałem do przejechania. Wczoraj jednak wpadłem na pomysł, aby popłynąć na wyspę Jeju-do, uważaną za najpiękniejsze miejsce w Korei. Jedynym problemem był powrót z wyspy, więc zaplanowałem dojechać do portu i dopytać o szczegóły. No i pojechałem. Most prowadzący bezpośrednio na wyspę był zamknięty dla ruchu pieszego i rowerowego. Musiałem wybrać drogę o 30 km dłuższą. Byłem jednak zdeterminowany.
Po zmroku jeździ się jakoś lepiej. Brak aut, puste skrzyżowania (aczkolwiek z działającą sygnalizacją świetlną, choć kierowcy nie robili sobie z tego kłopotu). W Yeosu zauważyłem na mapie kawałek drogi dla rowerów, jeszcze sprawdziłem na zdjęciach satelitarnych początek. Już z daleka widziałem światła kuszące do skorzystania z drogi, ale wjazd na nią okazał się trudniejszy. Gdy jednak się nań dostałem – niebo. Droga położona na dawnej linii kolejowej, więc podjazdy były niewielkie, a nawierzchnia jedna z najlepszych dzisiaj (ale nie idealna).
Dojechałem do portu, którego adres znalazłem u operatora promu, a tam jedna wielka cisza. Zero świateł, zero ludzi. Jakiś absurd jak na dwie godziny przed planowanym rejsem. Mój plan spalił na panewce. Była północ, więc mogłem zrobić tylko jedno – pojechać do noclegu. Całe szczęście byłem na to przygotowany. Niestety Airbnb, z którego korzystałem, nie działa dla noclegów rezerwowanych po północy. Udałem się na miejsce osobiście i nieświadomie zapłaciłem więcej niż w ofercie.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Korea Południowa, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, po dawnej linii kolejowej, rowery / Trek

Droga bambusowa, aleja metasekwojowa

107.1706:07
Ruszyłem wcześnie, bo miało padać. Było pochmurno i parno.
Przedostanie się na szlak sprawiło mi nieco problemów. Most, na który prowadził stary chodnik, był dziwny. Po drugiej stronie chodnik się urwał i nie miałem pojęcia co dalej przez brak znaków i szczegółowych map. Zawróciłem i wtedy zwróciłem uwagę na znak końca drogi ekspresowej. Podjąłem raczej dobrą decyzję.
Po porannych przygodach droga była spokojna. Zacząłem dostrzegać lasy bambusowe, a potem nawet wjechałem na drogę otoczoną tymi roślinami. Niebo się przejaśniło i słońce zaczęło, jak co dzień, smażyć. Było do tego tak parno, że widoczność uniemożliwiała podziwianie gór.
W Damyang chciałem spróbować ryżu serwowanego w łodydze bambusa, który jest lokalną specjalnością. Zboczyłem z tego powodu ze szlaku i przespacerowałem się przez centrum. Nic nie znalazłem, a do tego zacząłem się martwić, że przegapiłem punkt z pieczątką. Całe szczęście, gdy już zaczynałem odliczać metry przed zawróceniem, pojawił się drogowskaz. W ten sposób przypadkiem dotarłem do alei z metasekwojami. Koreańczyk poznany wczoraj w domu gościnnym opowiedział mi o tym miejscu, ale nie sądziłem, że tu trafię. Wejście było jednak płatne, więc nawet się nie trudziłem. I tak potem przejechałem po kilku drogach obsadzonych tymi drzewami. Sam widok przypomniał mi o przejazdach po alejach cedrowych w japońskim Nikkō.
Wspinając się do ostatniej pieczątki na szlaku Yeongsangang, musiałem przejechać po drodze o nawierzchni kauczukowej, którą zwykle można spotkać na drogach dla biegaczy. Ktoś się tutaj nie popisał, bo przez kilka kilometrów czułem się jakbym holował kogoś z urwanym łańcuchem. Nie było lekko.
Kolejna pieczątka i kolejne problemy. Tym razem nie brak tuszu ani wyszlifowany stempel, a jego brak. Pozostała tylko gąbka, która rozkładała siłę nacisku stempla na papierze. W paszporcie rowerowym zostawiłem odcisk gąbki, zrobiłem zdjęcie wybrakowanej pieczątki, moje zdjęcie z budką w tle za sugestią internetu i pojechałem dalej do kolejnego szlaku, ostatniego na mojej spontanicznej liście rzeczy do zrobienia w Korei.
Byłem zaledwie parę kilometrów od początku szlaku, gdy zaczęło kropić. Takie wielkie krople, jakby miało zaraz sypnąć gradem. Ale nie. Nic więcej się nie stało. Wbiłem pieczątkę i pojechałem zgodnie ze szlakiem. Na niebie wisiały ciężkie chmury. Widoki za to cieszyły oko. Wjechałem na drogi pokryte kałużami. Deszcz mnie przegapił. Pozostał tylko zaduch.
Zebrałem jeszcze jedną pieczątkę i zjechałem ze szlaku, aby zatrzymać się na farmie, miejscu mojego noclegu. Ostatnim razem w takim miejscu zatrzymałem się w Japonii.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Korea Południowa, setki i więcej, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery