Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

Polska / warmińsko-mazurskie

Dystans całkowity:1348.08 km (w terenie 402.77 km; 29.88%)
Czas w ruchu:83:10
Średnia prędkość:16.21 km/h
Maksymalna prędkość:55.14 km/h
Suma podjazdów:8126 m
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:112.34 km i 6h 55m
Więcej statystyk

Pułtusk

  120.85  06:56
Pierwotnie planowałem jechać na zachód, ale dobrze, że zabrałem się za planowanie wyprawy z wyprzedzeniem, bo nie było miejsc w pociągu powrotnym z Olsztyna. Musiałem się dostać do Warszawy.
Na dzisiaj były prognozowane opady, a tym samym zachmurzenie. Niestety prognoza się zmieniła i jechałem w słońcu. Najpierw do Wielbarku po lasach pełnych ptasich śpiewów. Do Chorzeli spróbowałem krajówki, bo była pusta. Szybko się to zmieniło, a ja wróciłem na drogi leśne. Niestety były pełne grząskiego piachu. Najgorszego podczas tej wyprawy. Do Przasnysza biegła pusta droga, obok której zrobili dziurawą drogę dla kaskaderów. Wreszcie pojawiły się chmury, ale tylko nieznacznie obniżyły temperaturę. Na koniec drogami lokalnymi dojechałem do Pułtuska. Wpadłem na kilka odcinków szlaku Velo Mazovia i zrobiło się dziwnie płasko w porównaniu do ostatniego tygodnia.
Zatrzymałem się na stacji benzynowej. Okazuje się, że prowadzą niewielki motel na zapleczu. Szkoda tylko, że przede mną zatrzymał się tam ludzki odpad, który miał za nic zakaz palenia, bo jedyny wolny pokój był przesiąknięty nieznośnym odorem.

Kategoria kraje / Polska, Polska / mazowieckie, Polska / warmińsko-mazurskie, rowery / Fuji, setki i więcej, terenowe, wyprawy / Mazury 2024, z sakwami

Rowerem po kolei

  97.57  05:36
Spodziewałem się zachmurzenia, ale nastał kolejny gorący dzień. Wróciłem na szlak Mazurskiej Pętli Rowerowej, aby pokonać ostatni odcinek i w Mrągowie zamknąć pętlę. Postawię go obok szlaku Green Velo – ciekawy, ale tylko dla wytrwałych.
Po drogach polnych i innych dostałem się do miejscowości Kobułty, gdzie na początku tygodnia uciąłem jazdę po szlaku Rowerem po kolei. Dzisiaj dokończyłem ten 40-kilometrowy asfalt położony na nasypie dawnej linii kolejowej. Zasypali jeden tunel pod drogą wojewódzką, a tak poza tym ścieżka biegła jednym ciągiem (pomijając jeszcze szykany na kilku skrzyżowaniach).

Kategoria kraje / Polska, po dawnej linii kolejowej, Polska / warmińsko-mazurskie, rowery / Fuji, terenowe, wyprawy / Mazury 2024, z sakwami

Ryn

  114.31  06:56
Ruszyłem do Węgorzewa. Poranek był przyjemnie chłodny w porównaniu do poprzednich dni. Szlak wiódł po dawnej linii kolejowej. W mieście trafiłem na półmaraton poprowadzony po moim szlaku. Całe szczęście udało mi się stamtąd uciec zanim dobiegli pierwsi biegacze. Zahaczyłem nawet o szlak Green Velo.
Wiatr się trochę rozszalał, ale dzięki temu tumany kurzu zostawiane przez egocentryków szybciej przepadały. Ta część szlaku znacznie obfitowała w drogi gruntowe. W Mamerkach przejechałem się po bunkrach, ale jest ich tyle, że wystarczyło mi kilka. Chciałem jeszcze rzucić okiem na największy, ale dozorca wytłumaczył, że muszę kupić bilet na cały kompleks. Może będę miał powód do powrotu w te strony.
Droga się dłużyła, a im bliżej Ryna, tym grząższe były piaski na drogach leśnych, polnych, a nawet na nasypie dawnej linii kolejowej. Chciałem zobaczyć zamek, ale jest w nim hotel, a zwiedzanie odbywa się w ustalonych godzinach i pewnie trzeba być gościem. Musiałem obejść się smakiem i ruszyłem do miejsca noclegowego, znów trafiając na paskudne piachy.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / warmińsko-mazurskie, rowery / Fuji, setki i więcej, terenowe, wyprawy / Mazury 2024, z sakwami, po dawnej linii kolejowej

Giżycko

  107.02  06:12
Kolejny gorący dzień. Dzisiaj odcinek w kierunku północnym. Kawałek wzdłuż kanału, trochę lasu, dróg lokalnych i dróg dla rowerów wzdłuż polnych dróg, sporo przyjemnych szutrów. W kontraście do wczoraj drogi leśne wiodły przez wykarczowane lasy. Komary nadal nie dawały wytchnąć.
Jechałem wzdłuż granicy Mazurskiego Parku Krajobrazowego, nad jeziorem Śniardwy, wzdłuż wąskich jezior, aż dotarłem do Giżycka. Po drodze pomogłem skuć łańcuch, który zerwał się rowerzyście. Zjadłem kolejną rybkę, zobaczyłem most obrotowy, ale nie chciałem czekać na jego obrót, który miał być ponad godzinę później. Wspiąłem się jeszcze na wieżę ciśnień i ruszyłem dalej. Trochę okrężną drogą. Noclegów szukałem tydzień wcześniej, a już wtedy było ich niewiele. Gdybym się nie obawiał ochłodzenia, to zabrałbym namiot, ale teraz wiem, że to nie byłby najlepszy pomysł. Komary cięły, że to po prostu absurd.
Dojechałem do Kruklanek. Odwiedziłem zwalony most, którego zniszczenie miało powstrzymać ruskich przed grabieżą dóbr polskich, a potem zatrzymałem się w zarezerwowanej kwaterze. Starsza gospodyni była zaskoczona, ale znalazł się wolny pokój.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, po dawnej linii kolejowej, Polska / warmińsko-mazurskie, rowery / Fuji, setki i więcej, terenowe, wyprawy / Mazury 2024, z sakwami

Mazurska Pętla Rowerowa

  108.75  06:29
Słońce na bezchmurnym niebie prażyło od rana. Wjechałem na cel tej wyprawy – na szlak Mazurskiej Pętli Rowerowej, który w 286 km okrąża kilka ważniejszych jezior. Już od początku miałem problemy, bo niektóre znaki były źle poustawiane (sporo jest też zbędnych), a na dalszych odcinkach to nawet zaczynało ich brakować i parę razy się zawracałem. Trasa też przebiegała inaczej niż na rzekomo oficjalnej stronie internetowej.
Szlak wiódł po wielu drogach: polnych, leśnych, lokalnych, nierzadko po niepotrzebnych drogach rowerowych wzdłuż pustych asfaltów, czasem tuż pod wyjazdami z posesji. Widokowo nie spełnił moich oczekiwań, ale to dopiero pierwszy dzień. Za to irytowali kierowcy: kurzyli na gruntówkach i niebezpiecznie wyprzedzali. Zaskakiwała mnie większość na warszawskich blachach. Typowi nowobogaccy, co to zarabiają więcej i mogą więcej. Za to poznaniaka pochwalę, bo jechał, nie wznosząc tumanów kurzu. Czyli można.
Komary dzisiaj były agresywniejsze w porównaniu do ostatnich dni. Nigdy nie widziałem ich aż tylu. Wcale nie trzeba jechać do Finlandii, by doświadczyć tego, co Finowie.
Od Mikołajek do końca dnia jechałem niemal wyłącznie przez lasy. Nie dostrzegłem żadnych zwierząt, ale ptasie trele i śpiewy rozbrzmiewały przez całą drogę. Jeszcze jakby te komary pozwoliły się zatrzymać, aby podumać nad wodą.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / warmińsko-mazurskie, rowery / Fuji, setki i więcej, terenowe, wyprawy / Mazury 2024, z sakwami

Gorące Mazury

  91.96  06:01
Dzisiaj niebo pokrywała tylko lekka warstwa chmur, ale dzięki chłodnemu wiatrowi było lepiej niż wczoraj. Jechałem dalej na wschód. Drogi dla rowerów pod Olsztynem mają nawet 3 metry szerokości, w mieście jest nieco gorzej. Do tego ścieżka kończąca się chodnikiem czy przejścia dla pieszych zamiast przejazdy dla rowerów to coś, czego należy się tu spodziewać.
Jechałem po drogach lokalnych, po różnych szlakach, wplatały się drogi polne, a nawet leśne. Na niektórych było trochę cienia i ptasich śpiewów. Do tego nieustannie bzyczące komary na każdym postoju w cieniu. Słońce zdążyło podnieść temperaturę, a wiatr przestał być zauważalny.
W Biskupicach wjechałem na szlak Rowerem po kolei. Powstał 3 lata temu, oczywiście na nasypie dawnej linii kolejowej. Ponad 40-kilometrowy odcinek biegnie aż do Szczytna. Miałem inne plany, więc pokonałem tylko kawałek. Przejechałem się też odcinkiem krajówki. Za duży ruch, by skrócić sobie po niej drogę. Póki nie ukończą ekspresówki, to trzeba szukać objazdów. Moje wiodły trochę po błocie, trochę po piachu, aż wjechałem do Mrągowa. Byle jakie to miasto. Najbardziej zapamiętam przejazd rowerowy ze znakami przejścia dla pieszych.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / warmińsko-mazurskie, rowery / Fuji, wyprawy / Mazury 2024, z sakwami, po dawnej linii kolejowej, terenowe

Olsztyn

  112.68  06:50
Termometr za oknem pokazywał 22 °C. Już po bezchmurnym niebie wiedziałem, że nie będzie przyjemnie. Wróciłem na drogę dla rowerów na dawnej linii kolejowej. Według tablic informacyjnych ten odcinek powstał w 2016, ale nie powiedziałbym, że jest tak stary. Wiódł łagodnie wśród wzgórz obsianych rzepakiem. Zakończył się w polu. Dalej była nawet obiecująca droga, która szybko zakończyła się wykopkami. Najwidoczniej trwają prace nad dalszym przebiegiem drogi dla rowerów, a ja przybyłem tam za wcześnie.
Zorientowałem się, że wczoraj wjechałem do województwa warmińsko-mazurskiego. Wpadłem na dużo dziurawych dróg. W Iławie mają rzekomo jednokierunkowe śmieszki wydzielone z chodników, ale jest tam za ciasno – zarówno dla pieszych, jak i dla rowerzystów. Potem jechałem dziwną infrastrukturą i szlakami przez lasy, a nawet po kolejnym szlaku na dawnej linii kolejowej. Mimo że nieutwardzony, był jedną z lepszych dróg leśnych dzisiaj.
Wiatr wiał trochę mocniej niż wczoraj. Głównie boczny, ale na kilku odcinkach spowolnił mnie. W Ostródzie widziałem rondo, przez które przejeżdżają pociągi. Zjadłem pierogi mazurskie i kontynuowałem podróż, wjeżdżając na szlak biegnący do Olsztyna. W większości wiódł lasami, po przeróżnych drogach. Nie obyło się bez grzebania się w piasku. Nawet zachmurzyło się, ale za późno, bo las i tak dawał cień. Olsztyn mnie nie uwiódł. Ma brzydkie drogi, mnóstwo zakazów wjazdu rowerem, przejścia dwuetapowe. Może trafiłem tu od gorszej strony.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, po dawnej linii kolejowej, Polska / warmińsko-mazurskie, rowery / Fuji, setki i więcej, terenowe, wyprawy / Mazury 2024, z sakwami

Na Mazury

  115.19  06:34
Wiedziałem, że chcę w tym roku spędzić majówkę na rowerze, tylko nie wiedziałem gdzie. Pomysł przyszedł mi do głowy raptem tydzień temu. Mazury. Wsiadłem wczoraj w pociąg do Torunia. W sumie jechał do Olsztyna, ale to byłoby zbyt proste. W dodatku większość dróg między Poznaniem i Toruniem znałem, a dalej była wielka pustka (także na mapie zaliczonych gmin).
Po ostatnim ochłodzeniu spodziewałem się niższych temperatur, ale poranek był całkiem gorący. Okresowe zachmurzenie przynosiło jednak chłodniejsze momenty. Śmieszki w Toruniu bywały i lepsze niż w Poznaniu, i gorsze. Potem kilka razy zaliczyłem teren, jednak nie był aż tak grząski. Pokonałem trochę pagórków, wiatr był głównie boczny. Największe niewygody miałem na starej drodze dla kaskaderów wzdłuż ruchliwej krajówki do Kowalewa Pomorskiego.
Odwiedziłem ponownie Golub-Dobrzyń i ruszyłem po lokalnym szlaku do Brodnicy. Chwilę się pokręciłem i wjechałem do Brodnickiego Parku Krajobrazowego. Jedynie na chwilę, ale jak się zatrzymać, to było słychać samą naturę.
Ostatnią atrakcją był nasyp dawnej linii kolejowej. Najpierw trochę terenu, nie do końca wygodnego, a potem nowa i równa droga dla rowerów. Z początku zaskakiwały znaki stop na skrzyżowaniach dla ruchu przekraczającego drogę, ale potem pojawiło się kilka brzydkich stopów na samej ścieżce. Nie pokonałem jej całej, bo mój cel znajdował się pod Nowym Miastem Lubawskim. Chwilę pokręciłem się po mieście i dotarłem do kwatery jako jedyny gość w całym obiekcie.

Kategoria kraje / Polska, po dawnej linii kolejowej, Polska / kujawsko-pomorskie, Polska / warmińsko-mazurskie, rowery / Fuji, setki i więcej, terenowe, wyprawy / Mazury 2024, z sakwami

Kolejny trójstyk granic i Suwałki

  145.12  09:12
W nocy chwilę popadało. Przynajmniej sąsiad się uciszył, bo nie przestawał mielić jęzorem. Ranek był bezchmurny i upalny. Kontynuowałem jazdę po szlaku Green Velo.
Na początek dużo terenu. Wjechałem na dawne nasypy kolejowe, które zostały wysypane szutrem i przekształcone w... drogi dla rowerów. Na każdym skrzyżowaniu stoi znak, chyba że akurat droga jest dojazdowa, to wtedy są jakieś ograniczenia, ale nikt się do tych znaków nie stosuje, jak zauważyłem. Blachosmrody pędzą, zostawiając chmury kurzu, drogi usłane tarką od zbyt dużej prędkości poruszających się aut, nawet na drogach dla rowerów. Typowa polska mentalność.
Dawny szlak kolejowy piął się wysoko po wzgórzu. Minąłem dziesiątki rowerzystów. Po jakimś czasie naszły chmury i temperatura zrobiła się przyjemna. Do tego wiał porywisty wiatr zachodni, więc jechało się całkiem lekko. Z chmur od czasu do czasu coś pokropiło, ale bez szału. Nie zapowiadało się na ulewę, jak 2 lata temu.
Gdy dotarłem do Gołdapi, zdecydowałem się zrobić krótki postój w docelowo połowie podróży, aby wypić kawę i zjeść coś słodkiego. Jedyne stoliki wystawione na zewnątrz miała wytwórnia kołaczy węgierskich. Nigdy ich nie próbowałem. Upodobałem sobie z menu smak szarlotki i to była bomba. Nie tylko kaloryczna, ale też kawał smacznego ciasta.
Po chwili wytchnienia na asfaltach znów wróciły drogi terenowe. Niestety jakością były jeszcze gorsze. Tarka miejscami była nie do ominięcia i telepało rowerem gorzej niż podczas trzęsienia ziemi.
Miałem ominąć kawał szlaku przez zniszczone drogi, gdy skusiły mnie mosty w Stańczykach. Ominąłem już mosty w Kiepojciach, więc gdy pojawiła się podobna atrakcja, pozostałem na szlaku. Wstęp był płatny, ale widok z dystansu w zupełności mi odpowiadał.
Liczba pagórków stale wzrastała. Raz aż spadła mi sakwa przez te przeklęte doły. Pojawiło się też kilka piaszczystych miejsc, które wymagały pchania roweru. Spotkałem kilka grup rowerzystów. Ostatnia, największa, zmartwiła mnie. Byłem prawie pod trójstykiem granic. Tym razem Litwy, Polski i Rosji. Drugi taki po trójstyku Czech, Polski i Słowacji. Udało mi się zrobić pamiątkowe zdjęcia zanim dotarła grupa, która obległa cały obiekt pilnowany przez Straż Graniczną. Wkroczenie na część rosyjską mogło bowiem skutkować mandatem.
Zdecydowałem się dopiąć swego i dojechać do Suwałk, gdzie rozważałem spędzić urodziny. Po raz pierwszy od ośmiu lat w całości w Polsce (w 2013 i 2015 były częściowo w Polsce). Droga była jeszcze mocniej pagórkowata, ale dominowały asfalty – w większości w bardzo dobrej kondycji. Ominąłem jeszcze jeden odcinek szlaku, przy paru atrakcjach się nie zatrzymałem, ale wszystko po to, aby dotrzeć przed prognozowanym deszczem. Jeszcze przed Suwałkami zaczęło odrobinę kropić. Miasto przywitało mnie niewygodnymi drogami dla kaskaderów. Mimo to infrastruktura jest dosyć rozbudowana. Szkoda tylko, że wyrzucili w błoto tyle pieniędzy, bo utrzymanie takich dróg jest dużo droższe od asfaltowych.
Dotarłem na kemping wykończony, zwłaszcza po intensywnej końcówce. Drogi terenowe, które stanowiły połowę dzisiejszego dystansu, też dały mi w kość. Zapadł zmierzch, gdy się rozbiłem, więc o przyjemnym spędzaniu czasu mowy nie było. Poszedłem do ostatniego otwartego sklepu w okolicy uzupełnić zapasy i w końcu mogłem odpocząć. Deszcz zaczął padać, gdy wracałem z zakupami.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, pod namiotem, Polska / warmińsko-mazurskie, setki i więcej, terenowe, z sakwami, po dawnej linii kolejowej, wyprawy / Green Velo I 2020, rowery / Trek

Mazury

  130.44  08:22
Lało jeszcze przez pół nocy. Ranek był pochmurny, ale wyszło słońce, więc przesuszyłem namiot w trakcie jedzenia śniadania zaserwowanego przez właścicieli agroturystyki. Skromny bufet, ale nabrałem energii na pierwszą połowę dnia.
Szlak Green Velo przebiegał przez Lidzbark Warmiński. Ładne miasteczko, z kilkoma ciekawymi zabytkami, choć ma paskudne drogi dla kaskaderów. Trafiłem tam też na pierwszą tablicę drogową R-4e. Szkoda, że nie ma takich znaków w strategicznych miejscach. Ten stał trochę niepotrzebnie, bo przed rondem, więc równie dobrze mogłem kierować się znakami dla kierowców.
Za Lidzbarkiem wjechałem na szutrowe drogi biegnące po dawnej linii kolejowej. Część była pokryta błotem, a raptem przed miastem zatrzymałem się na czyszczenie roweru. Pechowa ta Warmia. Na tablicy informacyjnej o szlaku wyczytałem, że aż 53 km szlaku zostały poprowadzone na dawnych liniach kolejowych w samym Warmińsko-Mazurskiem. Oznacza to kawał spokojnej jazdy. W teorii.
Kolejna ciekawostka z tablicy informacyjnej: 37 dni trwał pierwszy przejazd rowerzysty szlakiem Green Velo w ramach przygotowań do kampanii promocyjnej szlaku w kwietniu, maju i czerwcu 2013 roku (jeszcze przed wybudowaniem trasy). To nie jest jakoś dawno temu, a mimo to na szlaku brakuje wielu znaków. Kilka razy musiałem się zawracać, bo zostały same słupki albo w ogóle całe słupki ze znakami zostały powyrywane. Bez znajomości przebiegu szlaku można się miejscami nieźle natrudzić. Całe szczęście, że wgrałem świeżą mapę do Garmina, na której widziałem parę ważniejszych szlaków i w przypadku wątpliwości zacząłem korygować swoją drogę.
Przy jeziorze Kinkajmskim spotkała mnie najgorsza nawierzchnia do tej pory. Była gorsza nawet od wczorajszych dziur pod Janikowem. Zaledwie kilka kilometrów po starej trylince ciągnęło się jakbym pokonał kilkudziesięciokilometrowy dystans. Już czarny szlak ze Śnieżki jest wygodniejszy. Nie polecę nikomu tamtego odcinka. Dużo bezpieczniej jest – o wygodzie nie wspominając – przejechać po równoległej drodze wojewódzkiej.
Przez większość dnia miałem wiatr po swojej stronie, bo wiało z południowego-zachodu. Niestety odcinek do Sępopola, a potem pod Korsze dał się we znaki, bo zaczęło wiać mocniej i miałem wrażenie, że wiało w twarz. Czasem na niebie pojawiało się więcej ciemnych chmur, ale przynajmniej nie sprowadziły na mnie deszczu, bo byłby to naprawdę pechowy dzień.
W końcu zacząłem jechać z wiatrem. Pojawiło się trochę dróg dla rowerów. Tych wygodniejszych. Albo to ja zacząłem się zachwycać dowolnym asfaltem po ostatnich wertepach. Dziwiło mnie to, że drogi dla rowerów powstały przy drogach o dobrych nawierzchniach zamiast tych niebezpiecznych, gdzie była dziura na dziurze.
Gmina Węgorzewo chwali się, że jest rowerową stolicą Polski. Fakt, mieli wygodne drogi dla rowerów, ale ciężko to ocenić po przejechaniu kawałka drogi, zwłaszcza że w Węgorzewie było pełno niewygodnych dróg dla kaskaderów. Denerwujące były znaki postawione nawet co kilkaset metrów, które informowały o dystansie do Węgorzewa. Właściwie to do granic miasta, bo z jakiegoś powodu znaki R-4c nie podają dystansu do centrum. Domyślam się, że chodzi o problem ze spójnością infrastruktury, bo w niektórych miastach drogi do centrów lubią biec zygzakiem w przeciwieństwie do ulic i taki dystans byłby niespójny. W sumie nawet spotkane znaki oszukały mnie, bo wskazywały granicę na pół kilometra przed jej faktycznym położeniem.
Byłem na Mazurach. Zobaczyłem jezioro Mamry, a wcześniej jeszcze parę innych. Zatrzymałem się na kempingu położonym tuż nad jeziorem i zaskakująco nie było komarów. Do tej pory kojarzyłem Mazury z wylęgarnią komarów, ale po tej podróży będę miał inne zdanie.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, pod namiotem, Polska / warmińsko-mazurskie, setki i więcej, terenowe, z sakwami, po dawnej linii kolejowej, wyprawy / Green Velo I 2020, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery