W nocy było gorąco w namiocie. Kiepsko mi się spało. Wstałem wcześnie. Recepcja była wciąż zamknięta, ale podszedł do mnie zainteresowany człowiek. Powiedział, że pracuje w obiekcie, choć nie w obsłudze kempingu. Zaufałem mu. Zadzwonił do kogoś i dałem mu odliczoną kwotę. Jeśli zostałem oszukany, to na marne 20 zł.
Mimo prognozy zachmurzenia, słońce podpiekało od rana. Jechało mi się ślamazarnie. Pod wiatr. Do tego czułem zmęczenie po gonitwie na kemping poprzedniego wieczora. Początek był odrobinę łatwiejszy, bo jechałem przez lasy, to cień i drzewa trochę chroniły skórę. W Strzelnie miałem jechać krajówką, ale gdy zobaczyłem, jak wąska to droga, ile po niej jedzie ciężarówek, to zrezygnowałem i wybrałem się niemal naokoło.
Zrobiłem sobie przerwę w Inowrocławiu. Byłem w połowie drogi, więc zasłużyłem na lody. Temperatura na rowerowym komputerze pokazywała 32 °C, chociaż wydawało się goręcej.
Musiałem dostać się do Gniewkowa, skąd zaczęłaby się leśna droga. Już raz
jechałem tamtędy krajówką i nie miałem ochoty na powtórkę. Znów więc obrałem okrężną drogę. Jazda przez las za Gniewkowem była tylko częściowym wybawieniem, bo słońce miałem za plecami, że mało które drzewa pochylały się nad drogą, dając cień. Po pewnym czasie pojawiły się chmury, to co jakiś czas mogłem odetchnąć. Niewiele, ale zawsze to coś.
Mimo że wczoraj załatałem dętkę, to z koła nadal uciekało powietrze. Na tyle wolno, że wystarczył przystanek co kilkadziesiąt kilometrów. Nie miałem ochoty męczyć się z kolejnym łataniem kapcia w tej spiekocie, więc odłożyłem to na inną chwilę, a nawet na inny dzień.
Znalazłem się w Toruniu. Była wczesna godzina popołudniowa, a na liczniku zaskoczył mnie dystans 100 kilometrów. Miałem jechać dalej, ale zdecydowałem o przerwie. Zatrzymałem się na kempingu, a zaraz po rozbiciu namiotu naszły ciemne chmury. Nie przejmowałem się, bo byłem gotowy na deszcz.
Wybrałem się na spacer po mieście. Ledwo przekroczyłem Wisłę, a zaczęło padać. Przed wyprawą rozważałem wrzucić parasolkę do sakw, ale nie chciałem dokładać sobie ciężaru. Tym sposobem utrudniłem sobie spacer. Chroniąc się przed deszczem, trafiłem do baru mlecznego. Dobrze się składało, bo szukałem czegoś, żeby zjeść. Mieli całkiem smaczne zestawy obiadowe. Deszcz ustał, więc poszedłem dalej, pozwiedzać odrobinę. Pierwszy raz byłem w Toruniu 12 lat temu i to wtedy miałem tak samo dużo czasu, żeby złazić Stare Miasto. Późniejsze odwiedziny na rowerze nie pozwalały mi na to w takim stopniu. No, wtedy jednak nie padało. Deszcz zaczął sączyć raz mocniej, raz słabiej. Co mogłem, to zobaczyłem.
Prognoza zmieniła się. Miało padać po południu, a lało do wieczora. Ponownie zaczęło padać w nocy, gdy robiłem notatki z podróży przed snem. Przynajmniej namiot się spisywał i miałem sucho w środku. Szkoda, że kemping został zlokalizowany przy ruchliwej drodze. Byłem jedyny z namiotem, ale przejeżdżające auta hałasowały do późna.