Oto nadszedł wyczekiwany czas, by wyruszyć w długą wyprawę i odpocząć od codzienności. Kolejne dni zapowiadały się deszczowe, dlatego nie było na co czekać. Ruszałem ze świadomością tego, że ulewa mnie gdzieś złapie. Na rower załadowałem podobny zestaw, co podczas
wyprawy na Islandię, chociaż wydaje mi się, że wtedy miałem jeszcze więcej rzeczy.
Byłem gotowy do drogi. Wyruszyłem zaraz po pracy. Nie jechało się najprzyjemniej. Było gorąco i parno. Do tego wiało ze wschodu, więc czekał mnie ciężki początek. Stał się jeszcze cięższy, gdy nie opuściwszy jeszcze Poznania, złapałem gumę. Trudno było znaleźć miejsce przebicia, ale wada wyglądała na fabryczną. Maleńkie wgłębienie miało cieńszą warstwę gumy, która pękła prawdopodobnie ze starości i napierającego ciśnienia. Ten kłopot skrócił mój dzień przynajmniej o pół godziny.
Pod Poznaniem znajdują się
Lawendowe Zdroje. Okres kwitnienia lawendy przypada na przełom czerwca i lipca. Pamiętam, jak podróżowałem przez Hokkaidō w Japonii. Akurat w mieście Furano znajdują się pola lawendy. Byłem wtedy za wcześnie, jednak na kilka dni przed opuszczeniem wyspy dojechałem do Sapporo. Ujrzałem wtedy ulice obsadzone zakwitającą lawendą. Teraz miałem okazję zobaczyć pola lawendy w Polsce. Była to pierwsza z atrakcji w dalekiej podróży na wschód.
Do Zdrojów przybyłem nieco za wcześnie, bo krzewy zdążyły tylko wypuścić pąki, ale nie umniejszało to piękna temu miejscu. W Polsce niewiele można spotkać obiektów tego typu – urokliwe, otwarte na odwiedzających, nierzadko z punktem handlu lokalnymi wyrobami. Mimo że przybyłem wieczorem, w środku tygodnia, to ludzi nadal było dużo. Na brak zainteresowania nie narzekają.
Widziałem w oddali tęczę. Zaraz potem zaczęło kropić. Szczęśliwie chmurę zostawiłem za sobą, więc być może uniknąłem przemoknięcia. Potem jeszcze widziałem parę kałuż, co dodatkowo świadczyło o moim szczęściu.
W Witkowie zrobiłem zakupy w ostatnim otwartym sklepie i dotarłem o zmierzchu do Powidza. Kemping był zawalony ludźmi. Nie zastałem nikogo z obsługi, więc rozbiłem się w ostatnim wolnym miejscu. Ktoś mnie nawet chciał zaprosić na herbatę, ale zanim się rozbiłem i zjadłem kolację, to zrobiło się późno. Musiałem się też obyć bez prysznica, bo wszystko zamknęli na cztery spusty.