Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

Japonia / Ishikawa

Dystans całkowity:640.84 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:34:23
Średnia prędkość:18.64 km/h
Maksymalna prędkość:59.72 km/h
Suma podjazdów:4012 m
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:80.10 km i 4h 17m
Więcej statystyk

Autostrada, która udaje drogę

144.1408:28
Miałem do pokonania podobną drogę, co 2 lata temu. Tak kombinowałem ze skróceniem dziennego dystansu, że pokryłem zaledwie dwa niewielkie odcinki z tamtego okresu. Po niebie płynęło parę chmur, więc od czasu do czasu nie lał się żar. Przynajmniej podczas przedpołudnia. Potem było tak samo nieznośnie, jak wczoraj.
Dojechałem do Kanazawy i trafiłem do centrum. Minąłem mnóstwo turystów i kilka ładnych ulic, które przegapiłem podczas ostatniej wizyty w tym mieście. Nie zatrzymywałem się na zwiedzanie, aby zdążyć z dotarciem do celu.
Wjechałem na szerokie drogi z dwoma pasami ruchu dla każdego kierunku i dużym poboczem. Dodatkowo skrzyżowania zamieniły się w zjazdy, dzięki czemu kilka ładnych kilometrów mogłem pokonać bez zatrzymania, gdybym nie stanął na zrobienie zdjęcia. Po pewnym czasie nawet zacząłem się zastanawiać, czy aby nie jechałem autostradą, ale nie było znaków informujących o tym. Do czasu, gdy pojawiła się tabliczka z dopiskiem „IC”, co oznacza zjazd z autostrady. Dla pewności zjechałem z drogi, ale niczego szczególnego nie zobaczyłem. Nawet było przejście dla pieszych, więc to nie autostrada.
Kilka dni temu poznałem Sho. Zasugerował mi, abym odwiedził jedną świątynię, którą miałem po drodze. Niestety, gdy dotarłem na miejsce, było już zamknięte. Kontynuowałem jazdę, już bez wjeżdżania na tę niby-autostradę. Trafiłem na jeszcze jeden odcinek znajomej drogi i dotarłem do celu. Już po zmroku, ale zgodnie z planem.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Fukui, Japonia / Ishikawa, Japonia / Toyama, wyprawy / Japonia wiosną 2019, rowery / Trek

Zamek Maruoka

114.7706:06
Tego upalnego dnia musiałem się tylko dostać do Fukui. Zarzuciłem torbę na plecy, resztę zapakowałem na rower ruszyłem na południe.
Jazda nie była przyjemna, bo na niebie nie było ani jednej chmury. Z tego powodu rzadko się zatrzymywałem i mało fotografowałem. Trafiałem na drogi o mniejszym lub zerowym ruchu, aż dojechałem do jakichś wzniesień, które pokonałem po zatłoczonej drodze krajowej, aby potem zjechać do Sakai, gdzie chciałem zobaczyć upatrzony wcześniej zamek.
W Japonii częstym zjawiskiem jest łączenie się wsi i małych miasteczek w większe jednostki. Ten los spotkał miasteczko Maruoka, które zostało włączone do Sakai. Pozostały nazwy, takie jak zamek Maruoka. Ów zamek pochodzi z XVI wieku i do naszych czasów zachowała się główna wieża. Nie ma tam jednak niczego specjalnego. Za dużo zamków obejrzałem. Pozostało nasycić się klimatem i ruszyć w dalszą drogę.
W tej części Japonii uprawia się nie tylko ryż, ale jakiś rodzaj zboża. Co region, to jakaś niespodzianka. Muszę poznać całą Japonię. Tymczasem pojechałem w kierunku centrum Fukui, ale nawet nie wiem po co, bo nie miałem żadnego planu zwiedzania. Tak tylko się przejechałem i ruszyłem w kierunku Morza Japońskiego, bo tam czekał na mnie dom gościnny. Dotarłem tam po zmroku. Jak ja dawno jeździłem o takiej porze. A po upalnym dniu taki wieczorny chłód był zbawienny. 60-letni dom, w którym się zatrzymałem ma jeszcze starszy ołtarz buddyjski – stworzony przed trzystu laty. Zdobiony, z wieloma detalami, bardzo cenny; nie tylko materialnie. Od właściciela dowiedziałem się, że w Japonii ludzie modlą się każdego dnia o świcie i wiele domów ma przeznaczone do tego specjalne miejsce, ale tak cennego ołtarzu nie spodziewałem się zobaczyć.

Kategoria za granicą, z sakwami, kraje / Japonia, setki i więcej, po zmroku i nocne, na trzech kółkach, Japonia / Ishikawa, Japonia / Fukui, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Shirayama Hime

38.5101:54
Ten czas tak strasznie szybko ucieka. Chciałem zrobić sobie dzień wolnego, ale zauważyłem, że to już piątek. Tak mało widziałem, że wybrałem punkt na mapie i ruszyłem w jego kierunku. Planowałem pojechać w góry albo do Komatsu, ale po ostatnich dwóch dniach miałem dość gór, a przez Komatsu i tak przejadę jutro.
Ruch był dzisiaj bardzo mały. Albo to ja miałem szczęście wpaść na lokalne drogi. Słońce na bezchmurnym niebie nie miało litości i od rana smażyło ze wszystkich stron. Obawiam się lata. Może będę musiał odstawić rower. Może zabiorę plecak i wyruszę autostopem. Tak dawno tego nie robiłem.
Moim celem na dzisiaj był chram Shirayama Hime-jinja. Zanim do niego trafiłem, dojechałem do parku Shishiku. Kusiła mnie kolejka linowa, ale nie wiedziałem czego się spodziewać na górze i nie skorzystałem z przygody. Zostałem na ziemi, robiąc krótki spacer. Potem dojechałem do chramu. Spędziłem chwilę w ciszy i spokoju. Nie dziwię się, że świątynie i chramy można spotkać wszędzie. One dają ukojenie dla nerwów nadwyrężonych życiem w Japonii. A może to ja niepotrzebnie się denerwuję.
Pozostało mi powrócić do domu w popołudniowym słońcu. Zapomniałem poszukać nowego zawiasu do bagażnika. Jutro będę miał problem logistyczny z przewozem torby.

Kategoria za granicą, kraje / Japonia, Japonia / Ishikawa, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Shirakawa

114.6705:49
Deszcz przestał padać jeszcze wczoraj, więc miałem szansę, aby obejrzeć wioskę Ogimachi wewnątrz Shirakawy. Gdyby jeszcze słońce tak nie grzało.
Objechałem większość domów dookoła, wspiąłem się nawet do punktu widokowego i jakoś nic nie przykuło mojej uwagi. Wioski z poprzedniego dnia były takie same. No, może nieco mniejsze, ale to już było. Chyba widok miejskich zabudowań sprzed kilkuset lat bardziej mi przypadł do gustu.
Nie szwendałem się długo. Trzeba było wracać do Kanazawy, ale inną drogą. Wypatrzyłem jedną taką przez wysokie góry. Zero ruchu, a do tego oczekiwałem pięknych widoków. Jakże się rozczarowałem, gdy natknąłem się na blokadę drogi. Ludzie krążący tam nie przepuściliby mnie, bo na pewno jakiś powód blokady był. Zawróciłem i niestety musiałem wrócić tą samą drogą, co przyjechałem wczoraj.
Całe szczęście miałem wciąż z górki. Nie chciałem pokonywać podjazdów, które stały wczoraj na mojej drodze, więc pojechałem wzdłuż rzeki do samego centrum miasta Nanto. Po drodze jednak wydarzył się wypadek. Od kilku dni coś trzeszczało w rowerze. Odkryłem, że to bagażnik przyczepiony do sztycy. Myślałem, że problemem jest piasek, ale gdy w pewnym momencie konstrukcja odpadła, zrozumiałem, że trzeszczał pęknięty nit w zawiasie, który łączył bagażnik z rowerem. Najsłabsze ogniwo, niestety bez możliwości wymiany na środku drogi. Torbę (całe szczęście miała pasek na ramię) zarzuciłem na plecy, na których już miałem plecak, więc nie jechało się przyjemnie.
Dalsza droga w słońcu nie wyróżniała się niczym szczególnym. Trochę podjazdu się jeszcze znalazło, jeden tunel i potem w dół do Kanazawy.
Kategoria góry i dużo podjazdów, setki i więcej, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Gifu, Japonia / Ishikawa, Japonia / Toyama, wyprawy / Japonia 2017/2018, mikrowyprawa, rowery / GT

Japońskie wioski

91.4304:38
Jest taka wieś w Japonii. Kilkakrotnie polecono mi ją odwiedzić. Nie była mi po drodze, ale skoro zatrzymałem się na tydzień w Kanazawie, to nic nie stało na przeszkodzie, abym wyskoczył tam na jeden dzień z plecakiem. Zwłaszcza że to tylko rzut beretem. Ehe!
Najpierw musiałem przebić się przez miasto, a zaczynało się robić upalnie. Skończyłem na ślepej uliczce z zakazem wjazdu rowerem na drogę krajową i musiałem zawracać. Spróbowałem kawałek dalej. Było trochę podjazdów, szybki zjazd i wjechałem do miasteczka Nanto. Wyglądało bardziej jak wieś, bo mijałem pola ryżowe ciągnące się po horyzont. Przyjemność jednak się skończyła i powróciły podjazdy, a dokładnie jeden, bardzo stromy. Gdzieś przed szczytem naszły chmury, a ja w międzyczasie ugotowałem się we własnym pocie.
Przejechałem przez kilka tuneli i trafiłem na coś nieoczekiwanego – wieś Ainokura, a w niej zabytkowe domy, które miałem zobaczyć na końcu dzisiejszej podróży. Budynki z zewnątrz od innych japońskich domów różnią się dachem, który pokryty jest strzechą. Środka nie widziałem, bo wciąż mieszkają tam ludzie i wiodą spokojne życie. Można co prawda wejść do jakiegoś muzeum, ale nie miałem na to czasu.
Dalsza droga była nieco łatwiejsza, bo jechałem wzdłuż rzeki. Zaraz za pierwszym zakrętem trafiłem do Suganumy, kolejnej wioski z zachowanymi zabudowaniami sprzed kilkuset lat. Byłem tak głodny, że zatrzymałem się, aby zjeść pożywną zupę, ale już nie oglądałem okolicy tak jak wcześniej. Musiałem pędzić, żeby zdążyć obejrzeć centrum wsi Shirakawa, gdzie zmierzałem.
Droga wiodła łagodnie w górę. Były setki tuneli i mostów. Na samym końcu zaczął padać deszcz. Nie pozostało mi nic innego, jak skierować się do hostelu. Udało mi się jeszcze zrobić zakupy zanim zaczęło kompletnie lać. Nie spodziewałem się załamania pogody i nie miałem przeciwdeszczowych ubrań, więc nawet nie próbowałem zwiedzać.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Gifu, Japonia / Ishikawa, Japonia / Toyama, wyprawy / Japonia 2017/2018, mikrowyprawa, rowery / GT

Jezioro Kahokugata

44.3402:02
Krótki wypad za miasto. Uderzałem w Kahoku, ale nie czułem się na siłach. Nie wiem, czy to klimatyzacja czy za dużo jeżdżę. Okrążyłem tylko jezioro Kahokugata.
Z Kanazawy rozciąga się nie najgorszy widok na pobliskie góry, dlatego dzisiaj więcej jest zdjęć krajobrazów niż architektury. Wyjazd z miasta nie był prosty, ale to bolączka Japonii, że drogi są wszędzie i krzyżują się co kilkaset metrów. Starałem się unikać tłocznych ulic, ale dopiero na przedmieściach udało mi się odetchnąć.
Jezioro wygląda zwyczajnie. Wzrok za to przyciąga zgarbienie przy wybrzeżu. Długie wzniesienie ciągnie się po horyzont, a na środku stoi most nad rzeką dzielącą to zgarbienie. Musiałem tam wjechać i zrobiłem to. Miałem drogę powrotną z wiatrem, więc zapomniałem o zmęczeniu i posunąłem w kierunku Kanazawy. Wdychając zapachy z portu, jechałem między falochronem i dzielnicą portową, i nie wiedzieć kiedy dotarłem do domu.
Kategoria kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Ishikawa, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Ninja, zamki i inne

17.8800:58
Dzisiaj zrobiłem sobie spacerowy dzień. Tym razem Kanazawa czekała na podbój. Musiałem się tylko dostać do centrum, a tam atrakcja za atrakcją. No, trzeba tylko jeszcze się do nich dostać.
Wśród polecanych miejsc znalazła się świątynia Ninja. Takiej nazwy nie mogłem ominąć, więc był to mój pierwszy cel. Rezerwacja wejściówki poszła szybko i po pół godzinie mogłem wejść z grupą. Przewodnik mówił tylko po japońsku, ale dostałem broszurę po angielsku ze skrótem tego, co mówił Japończyk. Cena wydaje się zbyt wygórowana za pół godziny oprowadzania i mówienia o kilku obiektach. Nie polecam. Na domiar wszystkiego dowiedziałem się, że to miejsce nie ma nic wspólnego z ninja.
Nie pozostało mi nic innego, jak udać się do zamku, ale zanim do niego zajrzałem, poszedłem do Kenroku-en, jednego z trzech najznamienitszych ogrodów Japonii. W założeniu o każdej porze roku jest tam pięknie. Byłem tylko wiosną, więc ciężko mi ocenić, ale akurat kwitły jakieś kwiaty (nie znam się na botanice). Ogromny ogród, jednak strasznie zatłoczony przez swoją sławę.
Resztę wolnego czasu mogłem wykorzystać na odwiedzenie zamku. Kolejny bilet wejściowy mnie jednak zniechęcił. Miałem dość wydatków na dzisiaj, więc tylko obszedłem budowlę. Jak do tej pory jest to największy zamek, jaki widziałem. A właściwie rekonstrukcja XIX-wiecznej budowli. Mimo to mieli rozmach, bo prezentuje się imponująco.

Kategoria kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Ishikawa, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kanazawa

75.1004:28
Było nieznośnie upalnie, gdy ruszałem. Lato zbliża się powoli i obawiam się go, ale żeby nie było tak lekko, to po drodze jest jeszcze sezon deszczowy. Taki miesiąc bez roweru. Obym się mylił.
W sumie nie mam o czym pisać, bo droga była prosta. Gór niewiele, a gdy się pojawił garb, to i tak mogłem go pokonać tunelem. Koło południa pojawiły się chmury, więc przestałem się martwić prażącym słońcem. Aut też było jakby mało, a gdy wjechałem na drogi lokalne, to już całkiem jak na Islandii.
Do Kanazawy dostałem się po bocznych drogach, jadąc za miejscowymi rowerzystami. Potem to już tylko potłuc zęby, bo drogi dla rowerów z Toyamy to mrzonka mieszkańców Kanazawy. W końcu dostałem się do mieszkania Kariny z Brazylii, która zaprosiła mnie na dłużej. Będzie to moja baza wypadowa dla kilku wycieczek.
Kategoria na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Toyama, Japonia / Ishikawa, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery