Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2018

Dystans całkowity:847.99 km (w terenie 18.80 km; 2.22%)
Czas w ruchu:28:04
Średnia prędkość:17.84 km/h
Maksymalna prędkość:55.71 km/h
Suma podjazdów:6425 m
Liczba aktywności:10
Średnio na aktywność:84.80 km i 3h 30m
Więcej statystyk

Październik 2018 (GT)

  177.20 
Dojazdy do pracy.
Kategoria kraje / Polska, rowery / GT

Październik 2018 (Trek)

  169.98 
Dojazdy do pracy.
Kategoria kraje / Polska, rowery / Trek

Po Poznaniu, część 30

  21.33  01:09
Wyszedłem na krótkie polowanie z aparatem. Miejscem łowów była Cytadela. Ludzi tyle, co nic, mimo weekendu. W sumie kilkoro nieświadomych stało się elementami tła w moich fotografiach. Nie mam pomysłów dokąd się jeszcze wybrać.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Legnica

  87.08  04:38
Ostatni dzień urlopu postanowiłem również spędzić na rowerze. Na początek pojechałem do centrum, aby poszukać serów z krowiego mleka. Tylko jeden stragan był otwarty, ale dzięki temu mogłem dokonać szybszego wyboru. Obładowany ciężkim plecakiem, w którym połowa ubrań wciąż pachniała świeżością (przestraszyłem się zimy w Tatrach, a i przeziębienie wymusiło na mnie zabranie cieplejszych rzeczy) ruszyłem w dół Kotliny Jeleniogórskiej.
Odcinek krajówki, którym pojechałem po raz pierwszy podczas tego urlopu było ciekawy. Biegł wzdłuż wartkiej rzeki. Wokół wysokie zbocza zacieniały drogę, przynoszący szczypiący chłód i kałuże. Zjazd się dłużył, ale kierowcy jadący za mną 40–50 km/h pewnie odetchnęli, gdy dojechałem do skrętu na Piechowice. Dalej już prosto do Jeleniej Góry, aby podjechać na Kapelę. Poszło łatwiej niż sądziłem. Mięśnie bolały po Śnieżce i Przełęczy Karkonoskiej, ale szybko wjechałem na szczyt. Potem zjazd do Świerzawy i zamiast przez Złotoryję pokierowałem się na Stanisławów. Przejechałem dużo rozlatujących się dróg, ale przynajmniej ominąłem większy ruch. Prawie nic się nie zmieniło. W Sichówku urwał się bagażnik na kocich łbach. Cieszyłem się, że nie miałem tam aparatu. Jak nienawidziłem tego typu dróg, tak doszedł kolejny argument – destrukcyjny.
W Legnicy zauważyłem tylko nową ulicę biegnącą przez park i masę zniszczonych dróg, które przez okres mojej nieobecności tylko się pogorszyły. Kto tam doszedł do władzy? Tyle infrastruktury wybudowali, gdy mieszkałem w tym mieście, a teraz? Wszystko wpompowali w drogę ekspresową? Zabrakło mi czasu, aby pojeździć po większej części miasta, bo tylko kupiłem bilet, zjadłem zapiekankę i musiałem wsiadać do pociągu. Koleje Dolnośląskie zaskoczyły mnie luksusowymi siedzeniami oraz stojakami na rowery. Już nie trzeba ich wieszać. Przynajmniej w tym jednym szynobusie.
Kategoria Park Krajobrazowy Chełmy, góry i dużo podjazdów, Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, dojazd pociągiem, wyprawy / Szklarska Poręba 2018, rowery / GT

Przez Przełęcz Karkonoską

  101.38  05:34
Zostało mi sporo koron czeskich z ostatniej wizyty w Czechach, więc zaplanowałem krótką wycieczkę do południowych sąsiadów. Nie miałem zbyt dużego wyboru, aby przekroczyć granicę, ale kusił jeden plan.
Na Przełęczy Karkonoskiej byłem ostatnio 6 lat temu. Wczoraj minąłem skrzyżowanie, od którego zaczyna się podjazd, więc dzisiaj ruszyłem do Przesieki. Poranek był ciepły. Orientowałem się już w okolicy, więc dojazd na miejsce poszedł mi sprawnie. Zatrzymałem się tylko na kawę i po kilka batonów energetycznych.
Początek szedł świetnie. Jechałem na wyższym biegu, zatrzymywałem się tylko na zdjęcia jesiennej scenerii. Wyprzedził mnie zaledwie jeden rowerzysta, którego później i tak dogoniłem, gdy skończyłem z aparatem.
Wjechałem na drogę leśną i już musiałem zredukować bieg. Najgorsze było jednak za skrzyżowaniem. Stromizna taka, że aż w krzyżu bolało od wciskania pedałów. Ale dzielnie walczyłem. Nie wiem, jak ja tego dokonałem 6 lat temu na cięższym rowerze. Chyba że to ja byłem wtedy lżejszy. (Ewentualnie to zasługa kasety MegaRange od Shimano).
Po kilkuset metrach albo kilometrach nachylenie znormalniało. Kręciłem powoli, mijając zamalowane napisy (kiedyś było ich dużo więcej), wycinkę drzew, zjeżdżającego rowerzystę i góry widoków na góry. Nie dało się nie zatrzymywać, ale w końcu nadszedł taki odcinek, że nie miałem sił i stawałem co kilkadziesiąt metrów. Mimo to wjechałem na samą górę, a właściwie na przełęcz. Skoczyłem jeszcze pod Odrodzenie i nie tracąc czasu, zacząłem zjazd.
Czeska strona okazała się być bajką. Równiutka droga, szeroka, o niewielkim nachyleniu. Widoki malownicze. Dużo zabudowań i aut na niemieckich rejestracjach. Gdy zrobiło się bardziej płasko, zaczęło wiać nudą. Rozważałem kilka wariantów powrotu do hostelu i wybrałem ostatni – jazdę asfaltami. Droga w dół nie miała jednak końca i zaczęło mnie to na tyle nużyć, że zacząłem myśleć o drogach alternatywnych. Mimo wszystko dotarłem do miasta Vrchlabí. Byłem głodny, ale zrobiło się późno i mogłem skorzystać tylko z supermarketu. Szybko zjadłem i, zaliczając kilka górek, znalazłem się na drodze krajowej wzdłuż rzeki Jizera. Słońce już nie docierało do doliny, więc zrobiło się chłodniej. Droga była jednak przyjemna. Do Polski dotarłem po zachodzie. Zjechałem do Szklarskiej i było za późno na zakupy, które chciałem zrobić przed powrotem do Poznania. Poszedłem więc na ostatnią kolację w górach.
Kategoria za granicą, setki i więcej, po zmroku i nocne, góry i dużo podjazdów, Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, kraje / Czechy, wyprawy / Szklarska Poręba 2018, rowery / GT

Śnieżka, wersja prawdziwa

  55.76  02:57
Wstałem późno i nie miałem za dużo energii. Powoli zjadłem śniadanie, spakowałem się do plecaka zamiast do sakwy i ruszyłem do Karpacza. Było zimno, mimo że na niebie prażyło jesienne słońce.
Poza momentami na łapanie widoków w obiektywie zatrzymałem się raz na uzupełnienie prowiantu, i pod kościołem Wang zameldowałem się przed godz. 14. To dość późno, jak powiedział kasjer. Nie wiedział, gdzie mógłbym zostawić rower i nawet gotów byłem zacząć szukać miejsca na własną rękę. Proponował mi, żebym zabrał rower ze sobą na górę (bo można prowadzić), ale chciałem wskoczyć na szczyt na lekko, no i jak mocno nadbagaż opóźniłby moją wspinaczkę przy tak późnej porze? Powiedział, że to 3–4 godziny drogi. Stąd też nie mogłem zostawić roweru przy wejściu, jak pod Chojnikiem, bo skończyłby pracę zanim zszedłbym. Ostatecznie zaproponował, abym zostawił rower za budką. Zapiąłem go u-lockiem, a kasjer wytrzasnął jeszcze linkę z kłódką, martwiąc się o bezpieczeństwo roweru. Słyszałem, że górale są łasi na kasę, ale że też kradną?
Ruszyłem jako jedyny. Dziwnie się czułem, mijając schodzących ludzi. Mimo wszystko utrzymywałem intensywne tempo. Odbiłem od głównego szlaku, którym ostatnim razem zdobyłem szczyt na rowerze, aby dojść do schroniska Samotnia. Teraz w wielu miejscach pojawiły się znaki zakazu dla rowerów i dronów. Podczas ostatniej wyprawy nie byłem świadom ograniczeń.
Szlak niebieski, którym poszedłem, był przepiękny. To nim, zimą 2011, prawie zdobyłbym Śnieżkę, gdyby nie zamieć. Tym razem miałem okazję podziwiać piękno parku prawie na spokojnie z aparatem w dłoni. Mały Staw również wyglądał malowniczo. Pod schroniskiem Samotnia spotkałem mnóstwo turystów i na drodze do Strzechy Akademickiej mijałem już nie tylko schodzących. Droga do Domu Śląskiego była taka, jak ją zapamiętałem: stroma, a potem jak po talerzu.
Na Śnieżkę zdecydowałem się wejść czerwonym szlakiem. Dał mi duży wycisk. Kilka razy aż musiałem się zatrzymać, aby odetchnąć. Jeszcze jakbym miał się tam z rowerem pchać – to byłaby dopiero komedia.
2,5 godz. brutto później byłem na Śnieżce. Wiało, nad Karpaczem chmurzyło się, słońce świeciło jaskrawie. Zrobiłem kilka zdjęć, poszwendałem się i zapadła decyzja o „ewakuacji”. Już wcześniej kusił mnie szlak czarny, więc zacząłem nim schodzić. Po drodze wpadłem na pomysł zejścia truchtem. Było nawet nieźle, stawy dawały radę, ale zaczęło robić się ślisko. Wpadłem kilka razy w poślizg, ale bez utraty równowagi. Minąłem po drodze kobietę z dwójką dzieci, więc ewentualnie mogłem liczyć na ich pomoc. Do samego końca szlaku nie spotkałem żywej duszy. Za to było mokro. Albo wieczorna mgła, albo coś spadło z chmur, które widziałem ze Śnieżki.
Jako że wyszedłem z parku w innej części Karpacza, musiałem wspiąć się pod Wang. Zapadł zmrok. Ubrałem się ciepło i ruszyłem w dół inną drogą, którą powinienem pamiętać z majówki 2016. Prawie cały czas w dół do Podgórzyna, a potem pod górę do Szklarskiej Poręby. Ostatnie skrzyżowanie przed Szklarską zablokowali mundurowi przez wypadek i choć objazdem pojechałem źle, nie najeździłem się dużo. Trafiłem na mostek, który był wykorzystywany podczas jakiegoś rajdu rowerowego. Ostatkiem sił zrobiłem podjazd do hostelu. Kolację kupiłem po drodze, bo wiedziałem, że nie dam rady ruszyć się do żadnej restauracji.
Kategoria po zmroku i nocne, góry i dużo podjazdów, Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, wyprawy / Szklarska Poręba 2018, rowery / GT

Smrek od polskiej strony

  50.28  02:57
Śniadanie zjadłem w hostelu, więc od razu ruszyłem do Zakrętu Śmierci. Miałem do niego bliżej niż sądziłem. Na Rozdrożu Izerskim też szybko się znalazłem. Tam skręciłem na... szutrówkę. Nie była straszna dla kolarzówki. Tylko te rynny w poprzek drogi irytowały co kilkadziesiąt metrów.
Po kilku skrzyżowaniach, zmianach nawierzchni (od grubego szutru przez wygodny grunt po błoto) i spotkaniu wielu rowerzystów znalazłem się na Nowej Drodze Izerskiej. Tak właściwie planowałem wjechać na Drogę Tartaczną, aby dostać się do mojego celu, ale znalazłem się w dużo lepszym położeniu. Z Polany Izerskiej ruszyłem Drogą Telefoniczną, która bez większych podjazdów doprowadziła mnie na rozdroże pod Smrekiem.
Niebo przesłoniły chmury. Prognoza dawała jeszcze kilka godzin przed deszczem, ale w górach nigdy nie wiadomo. Zacząłem się spieszyć. Ostatnia prosta to był tor przeszkód, więc porzuciłem rower na pastwę losu (bez zapięcia!) i ruszyłem za innymi turystami. Ostatnim razem wjechałem na Smrek od czeskiej strony.
Zrobiło się chłodno, a na wieży widokowej mocno dmuchało, więc długo tam nie zabawiłem. Rower zastałem tak, jak go opuściłem. Przygotowałem się do zjazdu – tym razem już do końca po asfalcie i ruszyłem, oszczędzając hamulce. Dziur nie było jakoś za dużo. Ludzi też, chociaż widząc dziecko, psa albo egoistyczną grupkę, wolałem zwolnić do prędkości piechura.
Z tego całego zjazdu zapomniałem o moim pierwotnym planie powrotu przez Jakuszyce. Na skrzyżowaniu, gdzie mogłem wspiąć się na szlak, skierowałem się na Drogę Tartaczną, którą to planowałem wjechać na Smrek. Po kilku zakrętach przypomniałem sobie poprzednią podróż tamtędy. Reszta wycieczki to jazda po własnym śladzie przez Zakręt Śmierci do hostelu (ale po drogach, chociaż pewnie nieoficjalna opcja downhillu istnieje).
Mając duży zapas dnia, wyszedłem poszukać obiadu. Jeszcze będąc w Świeradowie, wahałem się między odwiedzinami w smażalni ryb (widziałem ich kilka podczas wcześniejszych wizyt) oraz powrotem przed deszczem. Całe szczęście w losowej restauracji dostałem smaczną rybę. Sam deszcz przypominał bardziej kapuśniak.
Kategoria terenowe, góry i dużo podjazdów, Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, Góry Izerskie, wyprawy / Szklarska Poręba 2018, rowery / GT

Zamek Chojnik

  45.14  02:23
Wyjątkowo ruszyłem bez śniadania, aby znaleźć coś po drodze. Poranek był zdecydowanie chłodniejszy niż wczorajszy wyjazd koło południa (jakie to oczywiste). Szybko dostałem się do Sobieszowa. Próbowałem znaleźć miejsce do zaparkowania roweru, ale poza parkingami dla aut był tylko jeden wyjątkowy – dla motocykli.
Dojechałem do samego wejścia na szlak na Chojnik i zostałem zaskoczony, bo był to teren Karkonoskiego Parku Narodowego. Musiałem więc dwukrotnie zapłacić – najpierw za wejście na teren parku, a potem do zamku. Kasjer to miły facet. Pogadałem z nim i powiedział, żebym zostawił rower na przeciwko kasy. Od lat walczy z parkiem o postawienie stojaków, ale park twierdzi, że to nie ma sensu, bo złomiarze działający intensywnie w okolicy ukradną. W ten sposób nie ma parkingu dla rowerów.
Na Chojnik ruszyłem szlakiem czarnym. Było tam odrobinę schodów, ale to tylko uatrakcyjniło wędrówkę. Sam zamek okazał się mniejszy niż sobie wyobrażałem po obejrzeniu filmów pana Jędrka, kasztelana zamku. Nie miałem okazji go dzisiaj spotkać, co mnie dodatkowo zasmuciło. Wspiąłem się na wieżę, połaziłem chwilę po dziedzińcu i pod murami, i jakoś wyszło z tego południe. W zamkowej kawiarni zamówiłem kawę i domowe ciasto – szarlotkę. W magazynach turystycznych dużo czytam o smacznych szarlotkach w domkach górskich. W żadnym jeszcze nie byłem, ale szarlotkę zjadłem dzisiaj bardzo pyszną. Może to zachęta do częstszego podróżowania po górach?
Na dół zszedłem szlakiem czerwonym. Był na tyle prosty, że przemieszczały się po nim auta, ale stopy i tak mnie bolały od stromizny. Nie zabrałem odpowiednich skarpet do wspinaczki.
Porozmawiałem z gawędziarskim kasjerem i pojechałem dalej. Słońce dzisiaj zaszalało, bo temperatura mocno urosła. Skierowałem się do centrum Jeleniej Góry, aby jeszcze bardziej uatrakcyjnić ten dzień. Trafiłem do Cieplic Śląskich-Zdroju. Przespacerowałem się chwilę po deptaku i po parku zdrojowym, aby później dojechać do rynku jeleniogórskiego. Trwał tam festiwal piosenki biesiadnej (przynajmniej takie występy zastałem). Pomyśleć, że za kilkadziesiąt lat ten typ festiwalu może przestać istnieć.
Zdałem sobie sprawę, że od dawna nie stałem na sygnalizacji świetlnej na skrzyżowaniach. Jak ci biedni ludzie żyją w tych górach bez takich udogodnień?
Ruszyłem w drogę powrotną. Słońce świeciło po oczach, ale tym razem nie oślepiało. Wróciłem podobną drogą przez Piechowice, a potem do Doliny Szczęścia, w której znajdował się mój hostel. Na koniec dnia – nie mając dość spacerów – wyszedłem zjeść coś na mieście.
Kategoria góry i dużo podjazdów, Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, wyprawy / Szklarska Poręba 2018, rowery / GT

Izery

  67.55  04:15
W końcu się wyspałem. Byłem wypoczęty, ale mięśnie bolały mnie jakbym wczoraj przejechał 800 km. Wyszedłem najpierw, żeby znaleźć śniadanie. (Brzydkie to miasto!). Wziąłem kanapki w supermarkecie, wróciłem do hostelu, aby się przebrać i ruszyłem.
Planem na dzisiaj było Orle. Powoli toczyłem się do Jakuszyc. Dzisiaj było nieco cieplej, więc założyłem cieńszą bluzę. Tylko na zjazdach musiałem się wspomagać dodatkową bluzą, bo bałem się, że opory powietrza mnie przewieją.
Asfalt z Jakuszyc do Orle starzeje się. Pod stacją turystyczną zdecydowałem się pojechać dalej w kierunku Chatki Górzystów. Minęły mnie dziesiątki rowerzystów. Kilku z nich na kolarzówkach, więc nie byłem osamotniony w mojej decyzji. Jechałem wolno, bo obawiałem, że przebiję oponę albo że pęknie zawias w bagażniku przymocowanym do sztycy. Od mostku wrócił asfalt, więc dalej było tak prosto, że pojechałem do Świeradowa. Długa droga w dół. Przyszło mi do głowy, aby skoczyć na Smrek, ale zrezygnowałem, gdy spojrzałem na profil wysokości. Pojechałem dalej w dół.
Byłem tyle razy w Świeradowie, a pierwszy raz trafiłem na rynek. Zauważalna była duża liczba osób mówiących po niemiecku. Ciekawe, czy to jakaś wycieczka.
Ruszyłem w dalszą drogę. Tym razem zaplanowałem dostać się do Szklarskiej od północnej strony Izerów. Miało być lekko, ale musiałem pokonać kilka górek. Gdy dojechałem do drogi krajowej, musiałem zmienić plany. Ostre słońce tuż nad drogą nie wyglądało bezpiecznie. Ktoś mógł mnie nie zauważyć. Pojechałem przez Piechowice. Gdy wróciłem do krajówki, słońce schowało się za górami. Ostatni podjazd i dojechałem do hostelu. Wyszedłem jeszcze na kolację i po drobne zakupy. Gwiazdy na niebie były tak dobrze widoczne. Nic dziwnego, że powstał tam Izerski Park Ciemnego Nieba.
Kategoria góry i dużo podjazdów, Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, Góry Izerskie, wyprawy / Szklarska Poręba 2018, rowery / GT

Tydzień w górach

  72.29  04:11
Pierwszy dzień mojego urlopu nie napawał optymizmem. Lało cały dzień, ale udało mi się przesunąć wyjazd. Szkoda tylko, że złapało mnie przeziębienie. Wypociłem to w nocy przed wyjazdem, i rankiem, jeszcze zanim wstało słońce, ruszyłem na dworzec. Kupiłem bilet i, mając 2 minuty do pociągu, pojechałem po peronie. Już widziałem kłopoty, gdy Straż Ochrony Kolei stanęła mi na drodze. Wytłumaczyłem się jakoś i puścili mnie z upomnieniem słownym.
Zabawne, że wsiadłem do pociągu jadącego do mojego dzisiejszego celu (Poznań – Szklarska Poręba), ale zaplanowałem nieco inną wycieczkę. Wysiadłem w Bolesławcu. Mimo obaw, było całkiem ciepło. Przeszedłem się po rynku i ruszyłem na południe. Stanowczo za dużo kostki brukowej tam leży.
Dojechałem do Gryfowa Śląskiego, skąd znaną mi drogą znalazłem się w Mirsku, a potem w Świeradowie-Zdroju. Cała droga szła mi koszmarnie. Osłabienie organizmu utrudniało jazdę do tego stopnia, że często się zatrzymywałem.
Pojechałem przez Świeradów, ponieważ droga miała mniej podjazdów niż przez Jelenią Górę. Największą trudnością był podjazd do Zakrętu Śmierci.
Temperatura spadła. Gdy jechałem w słońcu, pod górę do Świeradowa, spociłem się. Teraz, mając cień i chłód (!!!), zrobiło się jeszcze zimniej. Droga była wygodna, na zakręcie kilka widoków na Szklarską Porębę. Zjechałem do miasta i zatrzymałem się w OSiR-ze. Wyszedłem jeszcze do restauracji coś zjeść, ale nie mieli za dużo lokalnych specjałów. W Lewiatanie znalazłem naturalny izotonik – i to od trzech producentów. Pozmieniało się, gdy mnie nie było.
Kategoria góry i dużo podjazdów, Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, wyprawy / Szklarska Poręba 2018, dojazd pociągiem, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery