Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2022

Dystans całkowity:2646.99 km (w terenie 32.67 km; 1.23%)
Czas w ruchu:176:10
Średnia prędkość:15.01 km/h
Maksymalna prędkość:62.88 km/h
Suma podjazdów:29272 m
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:88.23 km i 6h 04m
Więcej statystyk

Czerwiec 2022 (Fuji)

2.87
Krótkie przejazdy.
Kategoria kraje / Norwegia, rowery / Fuji

Przesada z tym wiatrem

33.8202:47
Wstałem późno, a właściwie znów obudziło mnie słońce, które jakoś przedarło się przez gęste chmury i rozgrzało mój namiot. Mimo to nawet się wyspałem. Nadal wiało, ale dzięki zabezpieczeniu namiotu linkami wszystko stało na swoim miejscu. Z wolna zjadłem śniadanie w kempingowej kuchni, słuchając narzekań osób, które spały w toaletach i prysznicach. Wybiło południe, gdy w końcu ruszyłem.
Mój plan na dzisiaj był bardzo krótki, więc pojechałem do Honningsvåg, żeby pokręcić się tam, odwiedzić sklep z pamiątkami i uzupełnić zapasy. Potem ruszyłem dalej. Zaniepokoiły mnie mgła w górach i ciemne chmury na północy. Jazda drogą z wczoraj niewiele się zmieniła. Wiało okrutnie, zwłaszcza z boku, a do tego zaczęło mżyć. Wiatr nasilił się na podjeździe, dlatego zrezygnowałem z odwiedzenia Kamøyvær. Na wysokości 200 m n.p.m. wiało już tak, że roweru nie dało się prosto utrzymać, zwłaszcza gdy mijały mnie auta (niektóre kierowane przez debili). W pewnym momencie musiałem nawet wspomóc się, prowadząc rower, co też nie było proste.
Mżawka czasem przybierała na sile, ale niektóre odcinki drogi były dziwnie suche. Podejrzewam, że silny wiatr nie pozwalał opaść kroplom. W słońcu, które czasem przebiło się przez chmury, widziałem, że nawet padało poziomo.
Przemokłem, choć silny wiatr nawet nie dawał mi tego odczuć. Mogłem się przebrać, ale i tak czekało mnie pranie, więc wszystko było mi obojętne. Tylko zmieniłem rękawice, bo nie mogłem wytrzymać w mokrych.
Zacząłem zjazd z gór. Wiatr zmniejszył się, mżawka ustała. Przypomniał mi się podobny dzień na Islandii. Dotarłem do kempingu, rozbiłem się na beznadziejnym polu, bo śledzie nie chciały wchodzić w skaliste podłoże. Przynajmniej przestało wiać. Mżawka tylko od czasu do czasu przypominała o sobie. Wziąłem długi i gorący prysznic, włożyłem suche ubrania, zjadłem polską potrawkę z renifera, która była jedyną pozycją w menu, a potem nawet wybrałem się na spacer po wysuniętej najdalej na północ wiosce rybackiej. Buty mi przemokły przez tę całą mżawkę.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Norwegia, pod namiotem, wyprawy / Nordkapp 2022, z sakwami, za granicą, rowery / Fuji

212 m p.p.m.

99.1106:30
Tutejsze drzewa na wiele się nie zdały. Dawały tak mało cienia, że w namiocie miałem 27 °C, ale zmęczenie wzięło górę, bo tylko otworzyłem tropik i ponownie obudziłem się po kilku godzinach.
Kolejny dzień upałów. Nawet komary gdzieś przepadły. Przynajmniej na chwilę, bo skończyłem pakowanie i kilka mnie udziabało. Przynajmniej nie było ich tyle, co podczas rozbijania obozu.
Nie mogłem znaleźć cienia, więc śniadanie zjadłem dopiero w cieniu przydrożnej latryny (oczywiście komary już tam czekały). Turyści wydawali się cieszyć z tego upału. Ja niestety nie podzielałem tej radości. Czekał mnie długi dzień.
Na niektórych odcinkach wiało, dając odrobinę ochłody od lejącego się z nieba żaru. Ulgę dawały też tunele, ale nie było ich zbyt wiele. W końcu dojechałem do takiego, który miał kilka ekstremów. Już znak ostrzegający o mgle mnie zaniepokoił. Dalej była tablica z danymi: 6870 m długości oraz 212 m p.p.m. w najniższym punkcie. W Japonii było tylko 50 m, więc to będzie mój rowerowy rekord (jak nie życiowy, bo w Wieliczce schodzi się na 135 m) i nie sądzę, bym mógł go gdziekolwiek pobić.
Tunel wyglądał na stary (ukończony w 1999 r.), miejscami przeciekał. Tylko kilka turbin pracowało, więc powietrze pewnie było czyste. Mgła była niewielka, nie psuła widoczności. Zjazd był rześki, nawet aż za bardzo, ale lekka bluza wystarczyła. Potem i tak rozgrzałem się na wyczerpującej drodze w górę. Nie wiało poza podmuchami nielicznych aut, więc byłem cały mokry.
Za tunelem było miejsce postojowe. Znalazło się nawet zadaszenie – absolutny ewenement w Norwegii. Odpocząłem, wyschłem, zjadłem i nie dałem się zjeść komarom. Cóż, na początku wyprawy miałem mniejszego pecha do tych gadzin.
Kolejny długi tunel miał 4,5 km, ale biegł przez górę, więc był łatwy. W środku wisiała albo mgła, albo mieszanka pyłu, ale nie plułem płucami, więc pewnie to pierwsze.
Za tunelem był Honningsvåg, najdalej na północ wysunięte miasteczko. Przejechałem przez nie i znalazłem dobre miejsce na obóz. Obok drogi były ławka i dużo trawy. Ruch był dziwnie duży, bo droga prowadziła tylko do małej wioski, ale do wieczora pewnie ustałby. Gdyby nie wiatr. Nagle zaczęło wiać. Namiot z początku dawał radę, ale wichura nasilała się, że wyrwało śledzie, a potem zaczęło niemal kłaść namiot. Miarka się przebrała. Spakowałem się, zauważając, że aluminiowe pałąki stelaża powyginały się. Nie wiem, jak długo mogło wiać, ale wolałem nie testować sprawności mojego namiotu. Pojechałem na najbliższy kemping.
Droga nie była prosta. Wiatr targał mną, że ciężko się jechało. W końcu dotarłem na miejsce. Nie mieli żadnego wiatrochronu na polu namiotowym, jak to było na Islandii. Rozbiłem się za jakimś domkiem, gdzie wciąż wiało, ale nie tak okropnie. Użyłem dodatkowo linek, żeby znowu nie położyło mi namiotu. Miałem się ich pozbyć, ale chyba pierwszy raz znalazły zastosowanie. Inne namioty przetrwały wichurę w różnym stopniu, ale stały na otwartej przestrzeni. Dużo ludzi przeniosło się do pomieszczeń socjalnych. Widziałem toalety i prysznice wypełnione śpiworami.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Norwegia, wyprawy / Nordkapp 2022, z sakwami, za granicą, pod namiotem, rowery / Fuji

Nasjonale turistveger

93.3606:08
Byłem przekonany, że wzgórze da mi schronienie przed porannym słońcem. Niestety już po piątej miałem 30 °C w namiocie. I tak po raz pierwszy spałem półnagi poza śpiworem, ale to było za mało. Otworzyłem namiot i w ten sposób udało mi się wpuścić choć trochę wciąż szalejącego wiatru, ale zasnąć już nie mogłem. Dobrze przynajmniej, że nie było żadnych owadów, które już kompletnie nie dałyby mi nawet poleżeć.
Poleżałem tak jeszcze z godzinę i zebrałem się. Poza namiotem temperatura była dużo lepsza, było nawet rześko, zwłaszcza w cieniu, ale po raz pierwszy ubrałem się na krótko, bo do tej pory przyjemnie jeździło mi się w długim rękawku. Zapowiadał się jednak nieprzyjemnie gorący dzień.
Tytuł wpisu oznacza Krajowe Drogi Turystyczne. Zostały one skrupulatnie wybrane przez Norweską Administrację Dróg Publicznych. Przejechałem przez kilka takich dróg i wczoraj znalazłem się chyba na najładniejszej z nich – na drodze Havøysund, po której dzisiaj kontynuowałem jazdę.
Na poranek zostawiłem sobie większy podjazd i już o tej porze było ciężko. Brak cienia, pot lejący się strumieniami. Oj, nie było łatwo. Na szczęście na górze wiatr mnie ochłodził. Potem zaczęły się ciekawe rzeczy. Skały, które składały się warstwami jak klocki. Tworzyły przeróżne formy, niczym Maczuga Herkulesa. Wieczorem wyglądały dużo piękniej. Ciężko było jednak znaleźć miejsce do odpoczynku, aby poczekać do kolejnego wieczora, a gdy już znalazłem odrobinę cienia w tym upale, to rzucały się na mnie komary. Nawet nie wiem, kiedy mnie pogryzły.
Gorąc dawał się we znaki. Zrezygnowałem z objazdu okolic i ruszyłem prosto do Olderfjordu, czyli punku wyjścia. Tam zatrzymałem się na dłużej. Zjadłem w markecie, bo mieli siedzenia wewnątrz. Na zewnątrz było 29 °C w cieniu i nawet 33 °C na słońcu. Nie mieli już nawet lodów, tak się ludzie rzucili.
Piekła mnie skóra, bo chyba pierwszy raz w tym roku opaliłem nogi. Twarzy też się oberwało. Mam tylko nadzieję, że tym razem będzie równo, bo ciągle mam problem, że nieopalone zostają miejsca pod paskami od kasku.
Spędziłem kilka godzin w cieniu i ruszyłem w dalszą drogę, choć o 18 słońce nadal paliło skórę. Szukanie noclegu na tej drodze nie było proste. Najlepsze miejscówki były prywatne, potem minąłem dużo niezbyt bezpiecznych skał, aż na jednym ze wzgórz znalazłem obiecujące miejsce. Tym razem chciałem mieć cień o poranku, więc rozbiłem się między drzewami. Jak przez ostatnie dwa wieczory nie atakowały mnie żadne stworzenia, tak dziś całe hordy komarów ganiały mnie tak, że spociłem się bardziej niż na podjeździe. Koszmar. Przynajmniej temperatura wieczorem zaczęła być znośna. Może tym razem uda mi się pospać nieco dłużej.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Norwegia, wyprawy / Nordkapp 2022, z sakwami, za granicą, pod namiotem, rowery / Fuji

Havøysund

73.0005:05
Słońce wyskoczyło zza wzgórza, robiąc z namiotu piekarnik. Do tego wiatr zaczął miotać moją sypialnią, że nie miałem szans na dłuższy poranek. Ugotowałem owsiankę i ruszyłem.
Wiatr czasem wiał w plecy, czasem w twarz. Podjazdom też nie było końca. Najgorsze było jednak słońce. Było go za dużo. Zmieniłem plany, bo byłem zmęczony gorącem. Miałem się pokręcić po fiordach, a pojechałem prosto.
Wpadłem na nowy plan. Miałem kilka godzin do stracenia w Olderfjordzie, więc pojeździłem tu i tam, w razie gdyby miało padać podczas kolejnej wizyty w okolicy podczas powrotu. Spojrzałem jednak na prognozę i jest nawet szansa na to, że odwiedzę Nordkapp w bezdeszczowy dzień.
Doczekałem się autobusu. Kierowca zgodził się zabrać rower. Pojawiło się opóźnienie przez skomunikowanie z innym autobusem. Zacząłem odczuwać to piekielne gorąco, przed którym chowałem się w cieniu, ale pojazd działał jak piekarnik. Nie mogę sobie wyobrazić, jak ja wrócę do Polski, gdzie temperatury są dużo wyższe niż śmieszne 25 °C.
Po półtorej godziny dotarłem do Havøysund. Mając dodatkowy dzień, wymyśliłem, że dostanę się do wioski autobusem i wrócę rowerem. Widoki z pojazdu były przepiękne, że aż żałowałem planu. Rozważałem, żeby wysiąść i kontynuować na rowerze, bo tak było nieziemsko pięknie, ale nie chciałem ryzykować, że w drugą stronę autobus mnie nie przewiezie.
Ruszyłem w drogę powrotną, żeby złapać choć kilka ujęć tych widoków, które widziałem z autobusu. Wiatr zaczął przeszkadzać, a na podjeździe myślałem, czy nie prowadzić roweru, bo nie dość, że wiało potwornie, to wiało z przerwami, jak z tym deszczem sprzed dwóch tygodni. Norwegia nadal mnie zaskakuje czymś nowym.
Słońce chowało się za wzgórzami, więc wypatrzyłem kawałek trawy przy kolejnym miejscu postojowym. Tym razem z czynną toaletą. Musiałem schować się za skałami, bo wiatr nie przestawał swojej zabawy. Do tego temperatura długo utrzymywała się na wysokim poziomie. Nie spodziewałem się tego na tej szerokości geograficznej.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Norwegia, wyprawy / Nordkapp 2022, z sakwami, za granicą, pod namiotem, rowery / Fuji

Wzgórze reniferów

73.2305:31
Dzień rozpoczął się słonecznie. Drzewa chroniły mnie przed obudzeniem się w piekarniku. Pojechałem zobaczyć, co jest ciekawego w Alcie, ale w niedzielę i tak pewnie niczego nie znalazłbym.
Na mojej drodze stały podjazdy, a mój łańcuch nie był w najlepszej kondycji. Musiałem zaryzykować z łańcuchem, który dostałem w Tromsø. Był lekko zużyty, ale okazał się być właśnie tym, czego szukałem. Pasował do większości moich lekko zużytych zębatek, że jazda znów zaczęła być przyjemnością. Aż szkoda, że nie chciało mi się wcześniej brudzić rąk, bo wczoraj na kilku górkach musiałem wspomagać się pchaniem roweru.
Podjazd nie był najprzyjemniejszy, bo wiatr przepadł i zostałem z prażącym słońcem. Po zjeździe pojawił się wiatr w twarz, który towarzyszył mi przez resztę dnia. Także na kolejnych podjazdach.
Krajobraz zmieniał się wraz z wysokością. Znikły drzewa, pojawiły się karłowate krzewy. Wjechałem do tundry. Bezdrzewne widoki rozciągały się po horyzont. Ciekawa odmiana w norweskim krajobrazie.
Znalazłem się na ziemiach używanych pod wypas reniferów. Nie mogłem jednak dostrzec żadnego, aż dziwny dźwięk zawiódł moje oczy wysoko na wzgórze. Tam przemieszczało się kilkaset osobników. Jechałem razem z nimi, póki nie dołączyły do innego stada wypasającego się na sąsiednim wzgórzu.
Podjechałem kilka pagórków i ujrzałem renifery koło drogi, na drodze, pasące się daleko pod horyzontem. Wszystko ogrodzone lichym sznurkiem na dystansie dziesiątek kilometrów.
Droga nie miała końca, więc rozbiłem obóz między szumiącą rzeką i pluskającym strumykiem, przy miejscu postojowym, choć z nieczynną toaletą. Obok policja zatrzymywała piratów do późna. Ciekawe, że dopiero od kilku dni widuję patrole zatrzymujące auta, a przez niemal miesiąc w Norwegii widziałem zaledwie 2 radiowozy.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Norwegia, wyprawy / Nordkapp 2022, z sakwami, za granicą, pod namiotem, rowery / Fuji

Rysunki naskalne z Alty

86.1805:53
Tym razem nie padało. Słońce wyszło zza chmur później, dając mi pospać. Zrobiło się słonecznie, ale drogę wzdłuż fiordu miałem pod wiatr, więc ciągnęła się w nieskończoność. Na południe z kolei chyba miałem z wiatrem, bo słońce prażyło. Większość tuneli ominąłem starymi drogami, ale na jednej musiałem zawrócić przez osuwisko.
Chciałem zdążyć do muzeum. Ciągłe podjazdy nie ułatwiały sprawy. Dotarłem na pół godziny przed zamknięciem. Szybko obszedłem wystawy w budynku, żałując ograniczonego czasu, aby potem wyjść na teren otwarty, na którym mogłem przebywać do woli, mając ważny bilet. Pojawiły się tak przeze mnie lubiane drewniane kładki. Z nich można było obserwować wykute w skałach rysunki. Część została pomalowana dla czytelności, do pozostałych wymagane było bystre oko. Cała trasa została opisana w przewodniku, który dostałem, a wszystkiemu przyświecały złote promienie słońca.
Po spacerze zacząłem rozglądać się za miejscem na obóz. W mieście to nie takie proste, więc wyjechałem kawałek poza i trafiłem na boczną drogę, którą raczej poruszano się od święta. Przeszkadzały tylko komary, których było dziwnie dużo.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Norwegia, wyprawy / Nordkapp 2022, z sakwami, za granicą, pod namiotem, rowery / Fuji

Czasem słońce, czasem deszcz

73.1804:57
Ponownie obudził mnie deszcz. Tym razem długo nie przestawał – przynajmniej w stosunku do wczorajszego poranka, bo padało z godzinę, póki nie wyjrzało słońce. Puścił kolejny szew w namiocie, bo nie lało mocno, a zaczęło kapać na sypialnię. Pewnie zmęczenie materiału. Chyba będzie to coraz częstszy widok. Byle dotrwał do końca podróży.
W oddali widziałem lokalne opady, czasem pokropiło na mnie, czasem podpiekło słońcem, czasem zawiało chłodem. Cóż, ciężko bywa wytrzymać z tą norweską pogodą.
Pojawił się większy podjazd. Chyba nie na długo, bo kopią tunel, który otworzy się za 2 lata (według znaku drogowego). Tymczasem najpierw błoto zachlapało mi sakwy, potem droga wyschła i każda ciężarówka wznosiła w powietrze tumany pyłu. Następnie zaczęła mnie gonić chmura. Złapała tuż przed szczytem. Lunęło, ale gdy kończyłem się przebierać, przestało. Nawet pojawiła się tęcza. Widoki też były niczego sobie. Tylko śnieg promieniował chłodem. Tak samo chłodny był zjazd.
Kolejny podjazd, nieco niższy, był bez deszczu i nawet słońce nie chowało się za często za chmury. Po zjeździe w ogóle się wypogodziło, ale zbliżałem się do kempingu, więc nie zobaczyłem dużo. Prawie przegapiłem dzień prania i nie miałbym się w do przebrać. Dobrze, że większość kempingów ma pralki i suszarki.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Norwegia, wyprawy / Nordkapp 2022, z sakwami, za granicą, pod namiotem, rowery / Fuji

Jeszcze trochę

70.1404:42
Obudził mnie deszcz, który trwał tak krótko, że namiot wysechł w słońcu, które chwilę potem zaczęło świecić. Było ciepło, jak na północną Norwegię. Jeszcze kilka tygodni temu zdarzało mi się zatrząść z zimna w nocy, gdy nie miałem długiego rękawka albo spodni, a teraz jest aż za ciepło, żeby spać w takim ubiorze.
Tego słońca nie było za dużo. Przeważały chmury. Te za plecami były ciężkie, że aż zaczęło z nich lecieć. Potem z kolejnych chmur na horyzoncie tworzyły się lokalne opady, tylko nade mną tak od biedy raptem kilka kropel poleciało.
Ruch na krajówce był dość mały. Przynajmniej przed południem, bo później ciężko było trafić pustą drogę do zdjęcia. Zobaczyłem pierwszy znak miejscowości w wielu językach – i to aż w trzech, bo poza Norwegami te ziemie zamieszkują Saamowie (znani w Polsce bardziej jako Lapończycy) oraz Kwenowie.
Widziałem coraz więcej lokalnych opadów wokół mnie. Jeden nawet wydawał się przesuwać w moją stronę, ale on tylko zapędził mnie w kozi róg. Przede mną też był deszcz, w który wjechałem. Nie padał mocno, więc nie przebierałem się, ale rozważałem postój pod zadaszeniem, żeby schować się przed wiatrem. Nie mogłem na nic trafić, więc zatrzymałem się przy drodze, wyciągnąłem parasolkę i wtem przestało padać.
Poza niekończącymi się podjazdami była także stara droga, bo nowa poleciała tunelem (widziałem ciężkie powietrze na wjeździe, więc nawet nie chciałbym tamtędy jechać). Taka szeroka, a jakże pusta. No i wymagała wysiłku, bo pięła się trochę do góry. Moje łydki nadal mszczą się za wejście po 1203 stopniach schodów Sherpatrappa. Dzisiaj nawet chodzenie nie było komfortowe, a co dopiero jazda pod górę.
Dalsza droga nie wyróżniała się niczym szczególnym wobec widoków z ostatnich dni. Było pochmurno, słonecznie, były widoki z przodu, z tyłu, trochę z boku. Miejsce na obóz znalazłem dość wcześnie – przy drodze, w miejscu polany po wycince sprzed paru lat. Wieczorem ruch niemal ustał, więc było znośnie. Tylko strasznie dużo muszek latało. Jeszcze trochę i dotrę do celu.
Kategoria kraje / Norwegia, pod namiotem, wyprawy / Nordkapp 2022, z sakwami, za granicą, góry i dużo podjazdów, rowery / Fuji

Alpy Lyngeńskie

80.6005:22
Pomimo dnia przerwy wcale nie odpoczywałem. Bynajmniej nie mokłem, bo jako nieliczny chodziłem w tym deszczowym dniu pod parasolką. Emīls i Karlīna wskazali mi ciekawe miejsca w Tromsø, więc przespacerowałem ponad 20 km. Odwiedziłem Muzeum Trolli, zjadłem gulasz z renifera w restauracji, wspiąłem się po schodach Sherpatrappa na wysokość 420 m n.p.m., o co moje łydki miały dziś pretensje. Odwiedziłem też kilka serwisów rowerowych. Szukałem częściowo zużytego łańcucha, ale wszędzie byli po dniu wywozu metalu. Dostałem jakieś dwa łańcuchy, ale nie ma pewności, czy zadziałają. Sprawdzę to dopiero, gdy obecny łańcuch kompletnie odmówi współpracy, bo nie spieszy mi się brudzić rąk.
Dzisiaj, gdy tylko miałem wychodzić, włączył się prysznic za oknem. Na szczęście szybki, bo wyszło też słońce. Wszystkie góry wokół miasta były przejrzyście widoczne, więc ciężko się jechało, gdy co chwila trzeba było się zatrzymywać na zdjęcie. Po prostu nie mogłem się oprzeć. Miałem wrażenie, że byłem jedynym w całej Norwegii rowerzystą z aparatem, bo nie widziałem, żeby ktokolwiek zatrzymywał się nawet na byle jakie uwiecznienie chwili.
Miałem dużo czasu do promu, ale przez te postoje zaczynało mi go brakować. Nawet zacząłem omijać niektóre krajobrazy, żeby tylko zdążyć na… opóźniony prom. Nieco ponad kwadrans poślizgu, ale to dużo na zrobienie dodatkowych zdjęć.
Znalazłem się na półwyspie Lyngen, na którym znajdują się Alpy Lyngeńskie. Emīls mówił, że najlepszy widok na nie jest z przysiółka Oldervika, ale nie był mi po drodze. Ciężko dojrzeć pasmo górskie z podnóża, ale okoliczne góry wyglądały niezwykle bajecznie. Mimo że było słonecznie, to dało się odczuć chłód bijący od otaczających mnie śnieżnych szczytów. Ponownie nie mogłem oprzeć się postojom na zdjęcia. Tym razem było to proste, bo ruch aut był generowany niemal tylko przez promy.
Wsiadłem na mój ostatni podczas tej wyprawy prom. Dalej była już tylko droga krajowa. Niestety duży ruch psuje przyjemność z jazdy. Wieczorem było to jeszcze jakoś znośne, gdy liczba aut spadała, ale martwią mnie kolejne dni.
Na koniec otrzymałem widok na Alpy Lyngeńskie, choć nie wyróżniały się z wcześniejszych widoków. Może od drugiej strony były ładniejsze. Udało mi się za to bez problemu i moczenia butów znaleźć miejsce na obóz – tuż przy półdzikim punkcie widokowym – z widokiem na góry.
Kategoria kraje / Norwegia, pod namiotem, wyprawy / Nordkapp 2022, z sakwami, za granicą, góry i dużo podjazdów, rowery / Fuji

Kategorie

Archiwum

Moje rowery