Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2022

Dystans całkowity:2646.99 km (w terenie 32.67 km; 1.23%)
Czas w ruchu:176:10
Średnia prędkość:15.01 km/h
Maksymalna prędkość:62.88 km/h
Suma podjazdów:29272 m
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:88.23 km i 6h 04m
Więcej statystyk

Tromsø

90.8706:27
Jednak zaspałem na poranny prom. Przynajmniej wyspałem się i lepiej się czułem. W śpiworze miałem strasznie gorąco, więc może bakcyl się usmażył. Tylko czułem gardło, jakby stan zapalny.
Ugotowałem śniadanie, bo przez brak czynnych sklepów nie miałem nic więcej do jedzenia poza żywnością liofilizowaną. Z wolna zebrałem się i ruszyłem. Było całkiem ciepło, niebo zachmurzone, ale bez opadów.
Pojeździłem tu i tam, zrobiłem zakupy w supermarkecie, który otwierał się na tyle późno, że rano na pewno byłbym głodny, a potem pojechałem na przystań promową. Prom czekał dobre 2 godziny przed wypłynięciem, ale wejście było możliwe dopiero przed rejsem. Brakowało też poczekalni, ale za to zaskoczyła mnie toaleta z darmowym prysznicem. Niespotykane w kraju z prysznicami na monety na kempingach.
Niestety mocno wiało i nawet chowanie się za budynkami na wiele się nie zdało. Przemarzłem i czułem, że to nie polepszy mojej sytuacji. Przynajmniej pół godziny na promie zapewniło trochę ciepła. Na kolejnej wyspie było chłodno. Pojawiło się kilka widoków, ale w burej kolorystyce.
Zjadłem kabanosa z renifera. Był strasznie tłusty, ale tyleż samo miał białka. Potem spotkałem stadko reniferów. Wieczorem dowiedziałem się, że należą one do rdzennych mieszkańców północnej Skandynawii – Saamów.
Wjechałem do Tromsø. Mój szlak poprowadził mnie przez wzgórze, a mogłem objechać wyspę bez takiego podjazdu. Miałem sporo czasu, więc zrobiłem sobie krótką wycieczkę po centrum, a potem spotkałem się z Emīlsem, u którego planowałem zostać na dwie noce. Jeszcze niedawno byłem 4 dni do tyłu z planem, a teraz jadę o 3 dni za szybko.
Kategoria kraje / Norwegia, pod namiotem, wyprawy / Nordkapp 2022, z sakwami, za granicą, góry i dużo podjazdów, rowery / Fuji

Niewyraźnie to widzę

113.0407:17
Coś mnie dopadło. Bolały mnie wszystkie mięśnie, czułem niechęć do ruszania się, jedzenia. Długo mi zeszło zanim wstałem. Wcisnąłem w siebie banana, popiłem aspiryną i powoli zacząłem dochodzić do siebie. Nie wróży to dobrze na przyszłość tej wyprawy.
Było mgliście. Na niektórych obszarach jakby wylało się mleko, na niektórych nawet wyłaniało się słońce. Do tego straszyło deszczem, pokropując od czasu do czasu.
Dotarłem w porę na jeden z trzech codziennych promów. Rejs trwał godzinę czterdzieści i strasznie bujało. Zjadłem w promowym bufecie, bo dzisiaj niedziela i mogłem mieć kłopoty ze znalezieniem czynnego marketu (albo raczej butiku, bo tylko one funkcjonują w niedziele).
Na nowym lądzie pojawiły się przejaśnienia, ale także podjazdy. O ile Andøya była płaska, o tyle Senja przypominała typową, pofałdowaną Norwegię. Były długie podjazdy, tunele, fiordy, a do tego było chłodno. Słońce niewiele pomagało, choć wyjątkowo na podjazdach trzeba było się rozbierać.
Tak jak się obawiałem, nie udało mi się znaleźć czynnego sklepu. Pojechałem jak najbliżej kolejnego promu, żeby zdążyć dojechać na poranny rejs i zrobić zakupy, bo skończyła mi się aspiryna, a powinienem wziąć coś mocniejszego. Znalazłem miejsce na zacisznym wzgórzu. Było mniej komarów niż na podmokłych torfowiskach nad jeziorami. Tylko zachmurzone niebo nie napawało optymizmem.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Norwegia, pod namiotem, setki i więcej, wyprawy / Nordkapp 2022, z sakwami, za granicą, rowery / Fuji

Czarna owca w rowerze

90.3806:00
Noc była słoneczna, poranek również, choć nieco bardziej. Kemping był na wzgórzu, więc słońce nawet nie miało się za czym schować. Rano z kolei tak piekło, że namiot zamienił się w piekarnik i pobudka była nieodraczalna.
Ruszyłem do sklepu sportowego, ale nie zorientowałem się, że otwierali o 10 i zacząłem szwendać się po centrum. Potem odwiedziłem 3 miejsca. W pierwszym nie mieli nawet części do rowerów, w drugim mieli koła, ale nie do 10-rzędowej kasety, a dopiero w trzecim zrobiło się ciekawie. Znaleźli koło, ale okazało się, że to nie ten model. Po burzy mózgów zadzwonili do sklepu, który był mi po drodze. Tylko że zamykali w ciągu czterech godzin, a to 110 km drogi. W niedzielę oczywiście zamknięte. Wpadli na pomysł, że koło dostarczą autobusem – ktoś z odległego sklepu wsadzi je do lokalnego autobusu, a potem serwisant odbierze przesyłkę. Musiałem tylko zaczekać… ponad 3 godziny. Nie miałem wyjścia.
Wydaje mi się, że obręcz była pęknięta już w momencie, gdy strzeliła szprycha. Już wtedy koło było odrobinę krzywe, ale uznałem to za akceptowalne odchylenie od normy i nawet nie przyjrzałem się obręczy. Istniała szansa, że udałoby mi się dokończyć wyprawę, ale nie wiem kiedy usterka się pogłębiła, więc istniało zagrożenie, że nyple w pozostałych pęknięciach także wyskoczyłyby.
Pojawiły się chmury, zrobiło się wietrznie. Mając sporo czasu, przejechałem się po mieście, zjadłem obiad i schowałem się w galerii handlowej przed deszczem, którego wszyscy spodziewali się od rana. Potem wróciłem do serwisu, żeby zamontowali sprawne koło. Kosztowało mnie ono 500 koron. Za logistykę i usługę nie chcieli nic. Dostałem białe koło, które nie pasuje stylistycznie do roweru, ale przynajmniej będę o jedno spokojniejszy.
Dopiero dzisiaj zorientowałem się, że w tej części Norwegii Norwedzy witają się słowem „heio”, a nie „hei”, jak na południu. Zastanawia mnie, czy to za sprawą dwóch dialektów norweskiego, choć oficjalna lista języków rozpoznawalnych na terenie kraju jest dużo dłuższa.
Padało. Nie tak, jak przed kilkoma dniami, ale zrobiło się chłodno i nieprzyjemnie. Jako że późno ruszyłem, to nie było szans na długi dystans. Chciałem zatrzymać się pod kolejnym miastem, aby wcześnie rano skorzystać z promu, ale nie chciało mi się w tym deszczu długo jechać. Akurat znalazłem miejsce zanim wjechałem na obszar wypasania owiec. Dzwonki mają głośne, więc nie chciałbym, żeby kręciły się obok mojego namiotu. Przestało też padać i nawet słońce wyjrzało między chmurami.
Kategoria kraje / Norwegia, pod namiotem, wyprawy / Nordkapp 2022, z sakwami, za granicą, rowery / Fuji

Jedyny serwis w gminie

99.4606:04
Nastał pochmurny i chłodny, choć bezdeszczowy poranek. Kontynuowałem jazdę po szlaku, który wiódł długą drogą po fiordach, choć do islandzkich Fiordów Zachodnich trochę zabrakło.
Przepłynąłem promem na kolejną wyspę. Niebo lekko się przejaśniło. Szlak poleciał inną stroną wyspy. Prawdopodobnie, żeby uniknąć ruchu na głównej drodze, ale też unikał widoków. Ale to jakich! Mało było możliwości na postoje, bo droga faktycznie ruchliwa, ale gdy już były, to zdjęcia robiłem seriami.
Niektóre norweskie mosty wyglądają naprawdę fascynująco. Dzisiaj pokonałem jeden z nich. Szkoda, że są takie strome. Za to drogi były dzisiaj relatywnie płaskie, że aż przyjemnie się jechało i noga dobrze podawała.
Na jednym z postojów na zdjęcia dogonił mnie Theu, który wyruszył w pierwszą w życiu podróż rowerową, jadąc po 120 km dziennie z Francji i zmierzając na Nordkapp. To dopiero przygoda, ale myślę, że nieostatnia.
Dotarłem do miasta, gdzie miał być jedyny na wyspach serwis rowerowy. Powiedzieli mi, że coś tam robią, tylko pracownik od dwóch tygodni był chory. I tak nie mieli na sprzedaż obręczy ani kół, więc polecili mi odwiedzić sklep sportowy, ale dzisiaj były już zamknięte, a to ostatnie miejsce w okolicy, gdzie są jakieś sklepy. Musiałem zostać na noc w mieście.
Szkoda mi było widoków wieczorową porą, ale przez płaskie drogi i tak zrobiłem dystans ponad planowaną normę. Jeszcze trochę pojeździłem, a potem rozbiłem się na kempingu. Musiałem w końcu naładować w aparacie baterię tym ustrojstwem, które wczoraj nabyłem.
Kategoria kraje / Norwegia, pod namiotem, wyprawy / Nordkapp 2022, z sakwami, za granicą, ze znajomymi, rowery / Fuji

Problem za problemem

116.2907:14
Przegapiłem moment przekroczenia koła podbiegunowego. Czekałem wczoraj na zachód słońca i się nie doczekałem. Słońce po prostu przesunęło się poziomo i schowało za górami, a nie za horyzontem.
Niebo było zachmurzone, jakby miało się na deszcz. Przynajmniej w nocy nie padało. Drogi były wąskie, ale ruch niewielki. Nawet na chwilę się przejaśniło. Przejechałem pierwszy podwodny tunel i nie podobało mi się. Wąski i brudny chodnik, a pyłu w powietrzu tyle, że długo potem wykrztusić tego nie mogłem. Choć nadal daleko temu do gęstej zawiesiny w tunelu na Tajwanie.
Pojechałem do sklepu z elektroniką. Nie mieli oryginalnej ładowarki do baterii do aparatu, ale wytrzasnęli jakieś uniwersalne ustrojstwo. Pokazali, jak ładować baterie i – nie chcąc ryzykować brakiem możliwości robienia ładniejszych zdjęć – kupiłem tę tandetę. Po powrocie muszę naprawić ładowarkę, bo nie chcę uszkodzić baterii nieoryginalnym urządzeniem. Teraz będę chociaż spokojniejszy o dalszą możliwość robienia zdjęć aparatem.
Znów pojawiła się chmura, ale nie na długo. Szlak poleciał drogą o mniejszym ruchu i po kilku fiordach ukazały się piękne widoki na góry. Zrobiło się słonecznie, ale chłodno. Zastanawiam się, czy to przez pogodę, czy przez szerokość geograficzną.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio patrzyłem na obręcz, ale była wykrzywiona. Sprawdziłem szprychy i trzymały się. Zauważyłem pęknięcia na obręczy przy nyplach. Już podobnie miałem w kolarzówce i jeździło się bez problemu. Obejrzałem jednak obręcz dokładniej i przeraził mnie widok wyrwanego nypla. Pęknięcie wyglądało poważnie, tylko kiedy to się stało? Serwisy rowerowe to jakaś abstrakcja w Norwegii. Najbliższy sklep z częściami jest oddalony o dzień drogi. Zapowiada się ciekawie.
Chciałem trochę nadgonić z dystansem, skoro jest pogodnie, aby w deszczowy dzień przejechać mniej lub w ogóle zrobić sobie wolne po trzech tygodniach codziennej jazdy. Z tego całego kombinowania wyszło, że jestem aż dwa dni do przodu. To teraz może sobie lać nawet i dwa dni.
Wieczorne słońce przepięknie oświetlało góry i wszystkie widoki. Za każdym zakrętem było jeszcze ciekawiej. Do tego ruch zaczął zanikać. Szlak odbił z głównej drogi, prawdopodobnie przez tunel, więc mogłem spokojnie poszukać miejsca na obóz. Tym razem było takie na łące.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Norwegia, pod namiotem, setki i więcej, wyprawy / Nordkapp 2022, z sakwami, za granicą, rowery / Fuji

Lofoty

64.1104:27
W nocy nie padało, więc namiot odrobinę przesechł od wiatru. Było pochmurno, jak przez ostatnie dni. Od czasu do czasu pojawiały się krople, ale bez niczego poważnego. Było chłodno.
Ruszyłem do Bodø, żeby zdążyć coś zwiedzić, ale miasto nie przykuło mojej uwagi. Może od złej strony zabrałem się do jego zwiedzania. Szybko dostałem się na właściwy prom, choć było kilka, ale wybrałem oczywiście największy. Zdążyłem na 5 minut przed wypłynięciem. Widziałem mnóstwo rowerów, a jeszcze więcej ludzi na pokładzie. Rejs o tej godzinie trwał nieco ponad 3 godziny, bo późniejszy prom to już 4-godzinna podróż. Poszczęściło mi się wczoraj.
W Lofotach było tłoczno i śmierdziało rybami. To wioski rybackie, więc nic dziwnego. Pojechałem do miejscowości Å, jednoliterowej. Jest jeszcze kilka miejscowości o tej nazwie, ale musiałem je minąć, a ta jest najpopularniejsza. Objeździłem, co mogłem i stwierdziłem, że Lofoty są przereklamowane. Widziałem ładniejsze miejscowości. Miałem się zatrzymać na pobliskim kempingu, aby tu zostać na dwa dni, ale zmieniłem zdanie. Ruszyłem dalej po Krajowym Szlaku Rowerowym nr 1.
Zaczęło się przejaśniać, dojechałem do kolejnych wiosek rybackich i tam dopiero były te Lofoty, które widziałem na zdjęciach w internecie zanim przybyłem do Norwegii. Kontynuowałem jednak plan, bo kolejny kemping znajdował się dużo dalej, a wyjątkowo lokalne prawo zakazywało rozbijania namiotu poza miejscami wyznaczonymi. Szkoda widoków, ale nie Lofoty były moim celem. Może następnym razem.
Słyszałem dużo polskiego w Lofotach. Widziałem też mnóstwo polskich tablic rejestracyjnych. Pewnie sporo Polaków ma auta na norweskich blachach, bo takiego zagęszczenia matołów wyprzedzających „na gazetę” już dawno nie widziałem. Jakbym wrócił do Polski.
Zrobiło się chłodno, wiatr jakby wzmógł się. W końcu jednak słońce pokazało się na tyle, że zrobiła się złota godzina. Widoki były piękne, choć szkoda, że nie widziałem ich właśnie w tej najpiękniejszej części (chyba że to jeszcze nie była ta najpiękniejsza).
Dojechałem na kemping. Dużo ludzi i strasznie głośno. Do tego debile palili ogniska między namiotami. No ale wszędzie są znaki zakazu obozowania, a i tak musiałem zrobić pranie.
Ostatnie deszcze nadwyrężyły mój napęd. Planowałem go wymienić przed wyprawą, ale zdecydowałem się go zużyć w Norwegii i być może stanie się to jeszcze przed końcem tej podróży. Łańcuch tak się wyciągnął, że zaczął przeskakiwać na najniższym biegu. Podjazdy będą kłopotliwe. Nie wspominając o blacie, który odmówił współpracy już po deszczach za Bergen. Mam jeszcze tysiąc kilometrów do celu i zaczynam się obawiać, czy napęd przetrwa kolejne deszczowe dni.
Do problemów doszedł też aparat. Trochę przemókł, bo pod wyświetlaczem pojawiła się wilgoć, ale obiektyw wygląda na suchy, więc o tyle dobrze. Będę musiał uważać. Jego drugim, poważniejszym problemem są baterie. Chyba uszkodziłem ładowarkę, bo przestała ładować. Nikt na kempingu nie miał takiej, więc będę musiał oszczędnie robić zdjęcia. Inaczej kompletnie skończą się te ładne, a zostanie tylko kiepski aparat w telefonie.

Kategoria kraje / Norwegia, pod namiotem, wyprawy / Nordkapp 2022, z sakwami, za granicą, rowery / Fuji

Mokra Norwegia

66.3704:11
Obudziłem się w mokrym śpiworze. W nocy tak lało, że namiot zaczął przeciekać. Ostatnio tyle padało chyba w Austrii, że znalazłem dziurkę, ale tym razem cała górna część tropiku wyglądała na problematyczną. Chyba że ta noc była tak wilgotna, że woda się mocno kondensowała. Namiot służy mi już 6 lat i mimo że nie ma przedsionka, lubię go.
Nadal padał ten dziwny deszcz, który robił sobie co kilka minut przerwę. Nie miałem dużego pola do manewrów, więc nie protestowałem. Zjadłem śniadanie pod wiatą i zorientowałem się, w jak dziwnym położeniu znalazłem się. Przez to, że pod fiordem biegnie tunel, zainteresowanie promem na starym szlaku było niewielkie. Kurs był o godz. 6, a kolejny o 14. Za późno sprawdziłem rozkład i miałem kilka godzin do marnowania przy tej pogodzie.
Z wolna pojechałem do przeprawy promowej, robiąc dłuższe przystanki. W poczekalni na przystani spotkałem rowerzystów, z którymi mijałem się kilka kilka razy poprzedniego dnia. Część z nich też nie znała rozkładu rejsów.
To był ostatni prom przed Bodø, ale zaplanowałem dostać się nazajutrz do Lofotów, więc musiałem nadrobić trochę dystansu, żeby zdążyć na 4-godzinny prom o dogodnej godzinie. Padało, lało, mżyło, padało z przerwami. Było po prostu mokro. Po przejechaniu jednego z tunelów nawet zrobiło się mgliście. Na szczęście tylko na chwilę. Jedynie zjazd z gór, w których były tunele, był koszmarnie zimny.
Planowałem dojechać do kempingu, żeby rozgrzać się, ale zatrzymał mnie Per, Norweg mieszkający w Bodø, który wracał z domku letniskowego i postanowił mnie, przemoczonego rowerzystę, zabrać. Po drodze pogoda zmieniała się jak w kalejdoskopie. Kilka opadów o różnej intensywności, kilka mgieł i w większości zero widoków. Przynajmniej się ogrzałem i przeschłem.
Dojechaliśmy na kemping w Bodø, który okazał się być zamknięty. Jeszcze takiego kempingu w Norwegii nie spotkałem. Per zaproponował, że podrzuci mnie na inny pobliski kemping, na co przystałem, bo miałem dość pedałowania na dzisiaj. Co najlepsze – przestało padać. Gdyby nie Per, byłbym pół dnia do tyłu z planem. Tak jestem pół dnia do przodu.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Norwegia, pod namiotem, wyprawy / Nordkapp 2022, z sakwami, za granicą, rowery / Fuji

Pod czołem lodowca

82.2605:07
Poranek był dżdżysty i wietrzny. Nadal jednak wiało z południa, więc jechało się lekko.
Mój pierwotny plan zakładał przeprawę wodną, która po lądzie zajęłaby przynajmniej dwa dni. Musiałem więc nadrobić dystans, żeby nie męczyć się znowu z kilkudniowym opóźnieniem. W Sandnessjøen wsiadłem na łódź. Podróż zajęła niepełną godzinę, podczas gdy jazda trwałaby cały dzień, a i na drodze była górka do podjechania.
Na lądzie przywitała mnie mżawka, która zamieniła się w deszcz. Padało tak, póki nie dojechałem do promu, gdzie tylko mżyło. Atrakcją po drodze były tunele z przyciskiem aktywującym sygnały świetlne dla kierowców o obecności rowerzystów w tunelu. Joseph opowiadał, że wielokrotne naciskanie zwiększa poziom ostrzeżeń, ale nie chciałem przesadzać.
Po godzinnej przeprawie promowej (najdłuższej do tej pory w Norwegii) nie padało. Chyba po to, bym mógł zachwycić się widokami, a te nie dawały dużych możliwości na jazdę, bo co chwila zatrzymywałem się. Potem znów zaczęło padać i widoki wyblakły.
Dojechałem do 3-kilometrowego tunelu, w którym trwały prace serwisowe. Rowerem można było przeprawić się tylko w aucie pracownika. Mieścił się najwyżej jeden rower z sakwami, a było czterech rowerzystów w kolejce. Do pełnej kolekcji środków lokomocji brakowało dziś jeszcze autobusu i pociągu.
Kolejny prom i kolejne okienko pogodowe. Tym razem dotarłem do fiordu, na którym mi zależało. Było tam czoło lodowca. Nie jestem pewien, czy widoczne z fiordu, ale od przełęczy pod miejscowością Halsa była to duża dawka śnieżnych widoków.
Z początku chciałem zatrzymać się na kempingu po tym całym deszczu, choć nazajutrz też ma padać. Jazda w deszczu szła tak mozolnie, że do najbliższego miałem za daleko. Zatrzymałem się przy drodze za drzewami. Ruch i tak był znikomy. Deszcz do znudzenia nasilał się i ustawał co kilka minut. Nie spotkałem się nigdy z takim opadem.
Kategoria kraje / Norwegia, pod namiotem, wyprawy / Nordkapp 2022, z sakwami, za granicą, góry i dużo podjazdów, rowery / Fuji

Kawałek z wiatrem

107.6306:33
Poranek był słoneczny z niewielkim zachmurzeniem. Odczuwalny był za to wiatr. Dokończyłem jazdę po lokalnym szlaku z Sundshopen do Berg i zobaczyłem mnóstwo miejsc na rozbicie namiotu. Gdybym tylko nie skusił się wczoraj na kemping, który okazał się być najdroższym do tej pory.
Jechało mi się ciężko po wczorajszej gonitwie na prom. Zachmurzenie zwiększało się, nawet spadło parę kropel, ale to w oddali widziałem porządną ulewę. Wyszło słońce i gdy dojechałem do deszczowego miejsca, ulice tonęły w kałużach, a każde auto bryzgało deszczówką. Przynajmniej nie padało z góry.
Wszystkie markety były zamknięte, a nie mają tu zbyt wielu sklepów. Nawet o stację benzynową ciężko. Pojechałem do miasta, które i tak miało otwarty tylko jeden market, któremu bliżej było do osiedlowego sklepu samoobsługowego. Przynajmniej był kasjer i przyjmował gotówkę.
Z miasta wyjechałem w mżawce, która szybko zamieniła się w deszcz. Przeczekałem to jednak pod wiatą na przystanku autobusowym. Znałem godzinę odpłynięcia promu, a miałem do niego niedaleko, więc i tak nie spieszyło mi się.
Na przystani były dwa promy. Zero informacji dokąd płyną. Nie wiem, jak ludzie sobie tu radzą, a co dopiero turyści. Jednym dało się dopłynąć do Tjøtty z przesiadką w porcie. Drugim trzeba było dodatkowo pokonać 16-kilometrowy odcinek, by wsiąść na kolejny prom do Tjøtty. Wybrałem opcję drugą i nie żałowałem.
Na promie znalazłem godziny rejsów kolejnego promu, bo w informatorze, który dostałem wczoraj, takiej informacji oczywiście nie ma.
Przywitały mnie przepiękne widoki oraz deszczyk, który z wolna przeszedł w ulewę. Nie przeszkodziło mi to w robieniu zdjęć. Po to taszczyłem ze sobą parasolkę. Do kolejnego promu miałem ponad 2 godziny, więc ponownie nie spieszyło mi się.
Droga szybko zleciała. Deszcz zdążył kilka razy ustać i powrócić. Pojechałem zbadać jeszcze dalszą część okolicy, gdzie natrafiłem na rysunki wyryte na kamieniach. Oczywiście jakiś matoł musiał wyskrobać coś obok.
Prom przypłynął godzinę później. Pewnie wypadł z kursu, bo nie byłem jedynym zawiedzionym. Przynajmniej poczekalnia była ciepła. Znalazłem stronę reisnordland.no, na której można sprawdzić połączenia w okręgu Nordland. Chociaż tyle, jednak i tak zaraz z niego wyjadę.
Po niemal godzinnym rejsie zobaczyłem przepiękne widoki. Słońce przedarło się przez chmury i krajobrazy były po prostu zachwycające. Odczuwalnie nasilił się też wiatr, ale przez cały dzień wiało z południa, więc chociaż kawałek wyprawy przez Norwegię miałem z wiatrem.
Zaplanowałem skorzystać nazajutrz z łodzi, więc chciałem znaleźć się jak najbliżej Sandnessjøen, żeby w razie deszczu (a nadawali jakiś, jak widziałem na promie) nie męczyć się za mocno. Jak zawsze, z miastem szło ryzyko, że będzie dom na domu, więc wcześniej znalazłem las z akceptowalnym nachyleniem terenu, żeby rozbić namiot. Śpiewom ptaków nie było końca.
Kategoria kraje / Norwegia, pod namiotem, setki i więcej, wyprawy / Nordkapp 2022, z sakwami, za granicą, rowery / Fuji

Między dwoma promami

122.3007:33
Padało w nocy i nad ranem, ale przestało, gdy wychodziłem z namiotu. Podobały mi się takie pochmurne widoki, a jeszcze jakie cudne wysepki mijałem. Tylko spieszyłem się na prom i nie zatrzymywałem się. I tak na moście o ruchu wahadłowym byłoby ciężko.
Myślałem, że prom będzie o pełnej godzinie, ale musiałem czekać pół godziny (i tak nieźle, bo pływał co półtora godziny). Zjadłem w tym czasie śniadanie w portowej kawiarni.
Tym razem musiałem zapłacić za prom, bo zwykle są płatne od auta, a na tym odcinku od osoby. To już czwarta firma, z której promu skorzystałem. To ta od łodzi i ostatnich autobusów. Jest zakaz wprowadzania elektrycznych rowerów i hulajnóg na prom, ale co z elektrycznymi autami, których w Norwegii widuję bardzo dużo?
Po drugiej stronie kropiło, ale tak słabo, że nie zakładałem przeciwdeszczowych spodni. Po kilku godzinach zaczęło jednak padać na poważnie, a ja miałem dylemat. Za mną było czyste niebo, więc chmura miała przepaść lada moment i nie opłacało mi się przebierać. Ostatecznie stanąłem i przeczekałem to pod parasolką.
Zrobiło się słonecznie, ale nie tak strasznie, jak przez ostatnie dni. Spotkana Niemka powiedziała mi o informatorze z rozkładem rejsów promów. Widziałem je rano, ale zbytnio się nie zainteresowałem, bo wyglądały jak czyjaś własność. Gdy zdobyłem własny, okazał się być przeładowany reklamą jednego z przewoźników. Rozkład też był wybiórczy i obejmował tylko kilka z interesujących mnie promów. Zawsze to jednak coś.
Miałem niespełna godzinę do promu, jak dowiedziałem się od spotkanej Niemki, więc zacząłem na niego pędzić. Nie mogłem się jednak powstrzymać od robienia zdjęć. Dotarłem na dwie minuty przed założonym czasem, a 3 minuty po odpłynięciu promu. Pomyliłem się o 5 minut z czasem odpłynięcia, więc pojechałem zrobić trochę więcej zdjęć drogi, po której pędziłem. Potem jeszcze inną drogę zbadałem, ugotowałem kolację i stawiłem się o czasie na prom, który wypływał prawie dwie godziny po poprzednim.
Po drugiej stronie było tak pięknie i spokojnie. Do tego niezwykle płasko. Mnóstwo łąk i pól. Nie mogłem znaleźć skrawka ziemi pod obóz. Jeszcze na niebie pojawiły się chmury. Ostatecznie pojechałem na przypadkowo znaleziony kemping, moknąc odrobinę od przejściowego deszczu.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Norwegia, pod namiotem, setki i więcej, wyprawy / Nordkapp 2022, z sakwami, za granicą, rowery / Fuji

Kategorie

Archiwum

Moje rowery