Noc była słoneczna, poranek również, choć nieco bardziej. Kemping był na wzgórzu, więc słońce nawet nie miało się za czym schować. Rano z kolei tak piekło, że namiot zamienił się w piekarnik i pobudka była nieodraczalna.
Ruszyłem do sklepu sportowego, ale nie zorientowałem się, że otwierali o 10 i zacząłem szwendać się po centrum. Potem odwiedziłem 3 miejsca. W pierwszym nie mieli nawet części do rowerów, w drugim mieli koła, ale nie do 10-rzędowej kasety, a dopiero w trzecim zrobiło się ciekawie. Znaleźli koło, ale okazało się, że to nie ten model. Po burzy mózgów zadzwonili do sklepu, który był mi po drodze. Tylko że zamykali w ciągu czterech godzin, a to 110 km drogi. W niedzielę oczywiście zamknięte. Wpadli na pomysł, że koło dostarczą autobusem – ktoś z odległego sklepu wsadzi je do lokalnego autobusu, a potem serwisant odbierze przesyłkę. Musiałem tylko zaczekać… ponad 3 godziny. Nie miałem wyjścia.
Wydaje mi się, że obręcz była pęknięta już w momencie, gdy
strzeliła szprycha. Już wtedy koło było odrobinę krzywe, ale uznałem to za akceptowalne odchylenie od normy i nawet nie przyjrzałem się obręczy. Istniała szansa, że udałoby mi się dokończyć wyprawę, ale nie wiem kiedy usterka się pogłębiła, więc istniało zagrożenie, że nyple w pozostałych pęknięciach także wyskoczyłyby.
Pojawiły się chmury, zrobiło się wietrznie. Mając sporo czasu, przejechałem się po mieście, zjadłem obiad i schowałem się w galerii handlowej przed deszczem, którego wszyscy spodziewali się od rana. Potem wróciłem do serwisu, żeby zamontowali sprawne koło. Kosztowało mnie ono 500 koron. Za logistykę i usługę nie chcieli nic. Dostałem białe koło, które nie pasuje stylistycznie do roweru, ale przynajmniej będę o jedno spokojniejszy.
Dopiero dzisiaj zorientowałem się, że w tej części Norwegii Norwedzy witają się słowem „heio”, a nie „hei”, jak na południu. Zastanawia mnie, czy to za sprawą dwóch dialektów norweskiego, choć oficjalna lista języków rozpoznawalnych na terenie kraju jest dużo dłuższa.
Padało. Nie tak, jak
przed kilkoma dniami, ale zrobiło się chłodno i nieprzyjemnie. Jako że późno ruszyłem, to nie było szans na długi dystans. Chciałem zatrzymać się pod kolejnym miastem, aby wcześnie rano skorzystać z promu, ale nie chciało mi się w tym deszczu długo jechać. Akurat znalazłem miejsce zanim wjechałem na obszar wypasania owiec. Dzwonki mają głośne, więc nie chciałbym, żeby kręciły się obok mojego namiotu. Przestało też padać i nawet słońce wyjrzało między chmurami.