Nastał pochmurny i chłodny, choć bezdeszczowy poranek. Kontynuowałem jazdę po szlaku, który wiódł długą drogą po fiordach, choć do islandzkich Fiordów Zachodnich trochę zabrakło.
Przepłynąłem promem na kolejną wyspę. Niebo lekko się przejaśniło. Szlak poleciał inną stroną wyspy. Prawdopodobnie, żeby uniknąć ruchu na głównej drodze, ale też unikał widoków. Ale to jakich! Mało było możliwości na postoje, bo droga faktycznie ruchliwa, ale gdy już były, to zdjęcia robiłem seriami.
Niektóre norweskie mosty wyglądają naprawdę fascynująco. Dzisiaj pokonałem jeden z nich. Szkoda, że są takie strome. Za to drogi były dzisiaj relatywnie płaskie, że aż przyjemnie się jechało i noga dobrze podawała.
Na jednym z postojów na zdjęcia dogonił mnie Theu, który wyruszył w pierwszą w życiu podróż rowerową, jadąc po 120 km dziennie z Francji i zmierzając na Nordkapp. To dopiero przygoda, ale myślę, że nieostatnia.
Dotarłem do miasta, gdzie miał być jedyny na wyspach serwis rowerowy. Powiedzieli mi, że coś tam robią, tylko pracownik od dwóch tygodni był chory. I tak nie mieli na sprzedaż obręczy ani kół, więc polecili mi odwiedzić sklep sportowy, ale dzisiaj były już zamknięte, a to ostatnie miejsce w okolicy, gdzie są jakieś sklepy. Musiałem zostać na noc w mieście.
Szkoda mi było widoków wieczorową porą, ale przez płaskie drogi i tak zrobiłem dystans ponad planowaną normę. Jeszcze trochę pojeździłem, a potem rozbiłem się na kempingu. Musiałem w końcu naładować w aparacie baterię tym ustrojstwem, które wczoraj nabyłem.