Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

Japonia / Wakayama

Dystans całkowity:646.35 km (w terenie 1.00 km; 0.15%)
Czas w ruchu:35:55
Średnia prędkość:18.00 km/h
Maksymalna prędkość:58.14 km/h
Suma podjazdów:4489 m
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:80.79 km i 4h 29m
Więcej statystyk

Trzeci sklep po lewej

51.6002:40
Dopompowałem tylne koło i zauważyłem, że bieżnik zdarł się do warstwy opasania. Uwidoczniły się nitki ułożone pod kątem 45°. Była to najwyższa pora, aby znaleźć nowe opony, mimo że na tej przejechałem 2,7 tys. km. Dla porównania na poprzedniej, fabrycznej tylko po Japonii pokonałem 2,5 tys. km i 4,8 tys. km od momentu kupienia roweru.
No to sobie pojeździłem. Podczas zjazdu do miasteczka Taiji złapałem gumę. Już nie pomagało dopompowanie opony, więc poszedłem pieszo szukać sklepu rowerowego. Nie chciałem bawić się w łatanie dętki. Wolałem od razu wymienić całą oponę. Na mapie wypatrzyłem jakiś sklep i poszedłem do niego. Był zamknięty, więc spróbowałem potraktować klejem dziurę w oponie, przez którą uciekało powietrze. Nic to nie dało, ale o dziwo powietrze uciekało do pewnego poziomu ciśnienia, więc mogłem bardzo wolno i ostrożnie jechać. Najgorsze były krawężniki, bo czasem czułem uderzenia o obręcz.
Z wolna dojechałem do drugiego sklepu. Otwarty, ale w środku nie było nikogo i nikt nie przychodził na moje powitanie. Wśród widocznego asortymentu i tak nie było opon do kolarzówek. Postawiłem więc na kolejny sklep przed całkowitą rezygnacją i wymianą dętki.
Do trzech razy sztuka. Tym razem się udało i nawet właściciel mówił po angielsku. Opony miał tylko składane. Nie lubię ich, bo szybko się zużywają, ale nie miałem wyboru. Wymianę dostałem gratis, więc zamieniliśmy kilka zdań i mogłem ruszać w dalszą drogę.
Rano padał deszcz zanim ruszyłem. Myślałem, że będzie padać dłużej, ale zrobiło się nieznośnie gorąco. Tak nieznośnie, że nic mi się nie chciało. Nawet wyciągać aparatu do robienia zdjęć, ale nie było czego fotografować, bo padło na prosty odcinek bez szczególnych widoków.
Dojechałem do miasteczka Kumano. Jest tam tyle starych domów, że nie było wyjścia, abym nie trafił do jednego z nich. Tym razem zatrzymałem się w domu gościnnym bez łazienki, a rolę toalety pełniła latryna. W upalny dzień było to ostatnie miejsce, które chciało się odwiedzić. Skorzystałem z publicznej łaźni i prawie wszedłem do części dla kobiet, bo drzwi nie odróżniały się w żaden sposób.
Kategoria na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Wakayama, Japonia / Mie, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Droga donikąd

62.9403:35
Zapowiadało się na deszcz, ale i tak było duszno. Chciałem więc przejechać jak najdalej. Nie chciałem wracać drogą z ograniczeniami w ruchu, więc pojechałem w przeciwną stronę. Nie był to najlepszy wybór.
Na mapie znalazłem bardzo ładny odcinek drogi wzdłuż rzeki. Z początku nie wyglądał najlepiej, ale dałem mu szansę. Stary asfalt przysypany liśćmi, do tego odrobinę podjazdu. Było ślisko, ale dostałem się na zbocze i miałem w dół do rzeki. Tylko co to było? Mogłem już wtedy zawrócić, ale nie, uparłem się. Nie mogłem jechać, więc prowadziłem rower. Korzenie i luźne kamienie przeszkadzały nawet w przemieszczaniu się pieszo. Ale i tak szedłem. Pokonałem tak z kilometr, aż dostałem się do rzeki. Tam droga wiodła dalej po wale rzecznym. Tylko ciężko to nazwać drogą. Na mapie oznaczona jako droga drugorzędna, a tam człowiek ledwo może przejść. Zostawiłem rower i poszedłem sprawdzić jak to dalej wygląda. Nic dobrego, bo było widać ślady żywiołu, który kilka miesięcy albo tygodni wcześniej wraz z masami wody porywał drzewa i luźny materiał, blokując przejścia. Murowany wał nadrzeczny był w kiepskim stanie. Kombinowałem jak go pokonać, usuwałem drobne przeszkody, aż wreszcie podjąłem właściwą decyzję – powrót. Nie wiem, co mnie czekało w dole rzeki, bo widziałem rybaka, który na pewno nie dostał się od mojej strony. Może byłem blisko cywilizacji, ale byłem wystarczająco wykończony, a czekała mnie jeszcze wspinaczka na górę. Było ciężko, pot się lał ze mnie niby litrami, bo ubrania miałem mokre jakbym wyszedł z wody. Buty ślizgały się, ręce bolały od ciągnięcia roweru. Wreszcie powróciłem do cywilizacji i nie miałem sił na nic.
Dalsza droga okazała się w miarę prosta, bo dużo zjazdu w dół. Zatrzymałem się przy kilku maszynach z napojami, bo zużyłem całą wodę na niefortunnej wspinaczce. Został jeszcze jeden długi podjazd i akurat wtedy pokazało się słońce. Było gorąco jak diabli. Ubrania nie zdążyły wyschnąć, a tu znowu pot ciekł ciurkiem. Japonia kiedyś mnie wykończy.
Dotarłem do miasta, nawet znalazłem pierwszy od dwóch dni konbini (coś jak nasza Żabka). Chciałem odpocząć, ale czas mi nie pozwalał. Zjadłem szybko zimny makaron, który jest super popularny latem i pojechałem dalej, omijając wyspy kuszące na mapie. Nie przepuściłem okazji, aby zobaczyć skały Hashi-Gui-iwa. Skusiła mnie brama torii na pobliskiej wyspie, a ponieważ był odpływ, mogłem się tam dostać spacerem. Znalazłem tam niewielką kapliczkę i w sumie tyle. Wróciłem do kręcenia korbą.
Całą drogę do miasteczka Taiji pokonałem prawie bez zatrzymania. Niestety nie zwróciłem uwagi, że słońce opaliło mi połowę twarzy i po dotarciu do celu nie wyglądałem najlepiej. Znalazłem jeszcze jedno konbini i z zakupami udałem się do pensjonatu. Dowiedziałem się, że byłem pierwszym gościem, bo dopiero otworzyli to miejsce. Różnica temperatury i wilgotności powietrza między klimatyzowanym pokojem i resztą domu była ogromna. Zupełnie jakby z pokoju wejść do sauny. Do tego znów miałem cały budynek tylko dla siebie. Choć ciężko jest znaleźć nocleg w tej części Japonii, to jednak nie ma dużej popularności wśród turystów.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Wakayama, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

W górach, gdzie internetu brak

58.6803:22
Dzień zaczął się upałem, a ja miałem zaplanowany odcinek górski. Nie zapowiadało się to dobrze. Do tego pojawiły się cykady. Z daleka są niegroźne, ale z bliska? Ogłuchnąć można.
Objechałem Shirahamę po linii brzegowej. Można tam zobaczyć mnóstwo formacji skalnych. I to w sumie tyle atrakcji na dzisiaj. Pojawiło się kilka podjazdów, jeszcze więcej słońca, a i palmy coraz gęściej obsiane. Tylko gdzie są kokosy?
Zacząłem długi podjazd. Nie był na szczęście stromy. Niebo zachmurzyło się i od czasu do czasu grzmiało. Domyślałem się, że czeka mnie prysznic. A na drodze jeszcze blokada z powodu remontu. Droga zamykana na pół dnia i otwierana tylko raz na półtorej godziny. Miałem to szczęście, że przyjechałem tylko kwadrans przed otwarciem. Dalej było jeszcze ciekawiej, bo droga zwęziła się do szerokości japońskiego auta. Ale przy zerowym ruchu to nie przeszkadza. Tam nawet w tunelach wyłączają światła, bo nie miałyby dla kogo świecić.
Oczywiście zaczęło padać, ale byłem prawie na miejscu. Zaniepokojony pogodą właściciel wyjechał mi naprzeciw autem, a potem doprowadził do celu. Zatrzymałem się dzisiaj w domu gościnnym wynajętym przez Airbnb. Byłem jedynym gościem, więc miałem ciszę i całą przestrzeń dla siebie. Tylko brakowało internetu. Po kontakcie z właścicielem przez telefon publiczny udało się odnaleźć przyczynę. Ręcznie zapisane hasło było trudne do rozszyfrowania, a do tego moja sieć komórkowa nie działała z powodu awarii stacji nadawczej – podobno po uderzeniu pioruna.

Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Wakayama, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Trochę deszczu i ulewa

113.4106:35
Kolejny dzień podróży wokół półwyspu Kii. Jego dużym plusem jest znikomy ruch. Cała droga raz na kilka minut jest tylko moja. Na dzisiaj zaplanowałem dłuższy odcinek, ale szło mi strasznie wolno po tak długiej przerwie od roweru. Przynajmniej pogoda była pobłażliwa... z rana.
Wyjeżdżając z Wakayamy, dostrzegłem na zboczu świątynię na wysokich fundamentach. Musiałem się tam zatrzymać, a i bilet miał przystępną cenę. Nie to, co w Kyōto. Wdrapałem się na szczyt placu świątynnego i okazało się, że w pawilonie, który zwrócił moją uwagę, stoi złoty posąg Buddy. Wstęp na taras widokowy był dodatkowo płatny, ale już wiedziałem, że widoki nie powalają, więc nie wchodziłem tam. Świątynia jest popularna dzięki temu, że kwiaty wiśni zaczynają tam kwitnąć dużo wcześniej niż w okolicy.
Prognoza pogody zapowiadała grzmoty i tak też było. Ciężkie chmury przesuwały się po niebie, dając o sobie znać od czasu do czasu, grzmiąc w oddali. Jednak po pewnym czasie zaczęło padać. Lekki deszcz orzeźwiał na tyle, że nie zakładałem kurtki. Po co zresztą, jak było gorąco? Czasami nie wiedziałem, czy po twarzy płynęły krople słonego deszczu czy potu.
Deszcz ustał. Do wieczora jechało się przyjemnie, póki znów nie zaczęło padać. Padało już bez końca. Dojechałem do Shirahamy. Myślałem, że będę spóźniony, ale Mitsy, u której miałem się zatrzymać, wracała autem i spotkała mnie po drodze. Nie musiałem więc jechać w umówione miejsce. Ruszyłem za nią do domu. Poznałem jej rodzinę, zjedliśmy wspólnie kolację. Mitsy spędziła kilka lat w Stanach i Kanadzie, więc jej angielski był na wysokim poziomie. Odwiedziła łącznie 23 kraje i stwierdziła, że pomysł Staniego, którego poznałem wczoraj, jest szalony.

Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Wakayama, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Wakayama po bułgarsku

77.5504:36
Na najbliższy tydzień zaplanowałem okrążyć półwysep Kii. Z tego powodu czekała mnie kolejna wizyta w Wakayamie. Zapowiadał się upał, jak zwykle zresztą.
Spakowałem się, zjadłem, rozebrałem koło i... nic, żadnej dziury. Wszystkie trzy łatki jakby fabrycznie przyklejone, a mimo to rano było niewiele powietrza w oponie. Nie było też żadnej nowej dziury. Nie pojmuję tego. Ruszyłem ostrożnie. Raz jeszcze dopompowałem powietrze i tyle, dziura jakby zniknęła.
Aby wydostać się z Ōsaki, musiałem skorzystać z promu. Inaczej musiałbym mieć auto i wjechać po 40-metrowym ślimaku do mostu nad kanałem. Japonia wciąż mnie potrafi zaskakiwać.
Wakayamę otaczają wzgórza, ale żeby nie jechać kolejny raz tą samą drogą, pojechałem trochę bardziej na wschód. Tam, na podjeździe, usłyszałem trzask. Myślałem, że to łańcuch poślizgnął się na zębie, ale po pewnym czasie zauważyłem bicie na tylnym kole. Tak, pękła szprycha. Co zrobić? Napisałem do osoby, u której dzisiaj miałem się zatrzymać i wiedziałem mniej więcej, gdzie szukać pomocy. Pojechałem drogą krajową nr 7 i trafiłem do serwisu rowerowego. „Godzina”, powiedział Japończyk w swoim języku. Zgodziłem się i nawet chciałem kupić nową oponę, ale gdy zauważyłem, że nie spuścił powietrza z dętki do centrowania obręczy, zrezygnowałem z dodatkowych zakupów. Godzina trwała kwadrans i mogłem ruszać w dalszą drogę. Do tego zapłaciłem 3 razy mniej niż ostatnim razem. Czy opłata zależy od liczby pracowników, mimo że dwoje z nich tylko się przyglądało podczas usuwania pierwszej awarii?
Ostatnie kilometry i dotarłem do mieszkania mojego kolejnego gospodarza z Couchsurfingu. Stani z Bułgarii jest studentem i przed swoimi 25 urodzinami chciałby odwiedzić 40 krajów. Brakuje mu zaledwie kilku do kolekcji. Poczęstował mnie bułgarskim daniem, które smakowało jak farsz do gołąbków. Kuchnia bułgarska mnie zaintrygowała.

Kategoria na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Ōsaka, Japonia / Wakayama, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Znowu do Ōsaki

72.5904:16
Dzień zapowiadał się pochmurnie, ale to była przykrywka dla słońca. Było duszno i gorąco, a do tego złośliwe promienie UV przedzierały się potajemnie przez chmury. Dzisiaj ruszyłem do Ōsaki. Znowu.
Z Wakayamy pojechałem najkrótszą teoretycznie drogą. Był lekki podjazd i sporo chodników, ale uciekłem gdzieś na boczne drogi. Spróbowałem też drogi nad wybrzeżem, ale to była pomyłka. Betonowa droga kompletnie spękała, więc jechało się bardzo źle. Wjechałem na jakieś boczne drogi, a potem znów chodniki. Odwiedziłem otoczenie zamku Kishiwada-jō, gdzie jak zwykle usłyszałem sugoi, czyli niesamowity – to o moim trzykołowym rowerze, jak się domyślam.
Dojechałem do Ōsaki. Kręcąc się po ulicach, aby ominąć światła, trochę zabłądziłem. Dzisiaj moim celem był hostel. Najtańszy znaleziony w internecie, ale okazało się, że były ukryte koszta, które podnosiły cenę kilkukrotnie. Do tego było brudno i głośno. Za co się tam płaci? Nie miałem już ochoty na jazdę, bo spaliłem się na słońcu. Wyszedłem tylko na nocny spacer po okolicy.
Kategoria za granicą, z sakwami, kraje / Japonia, na trzech kółkach, Japonia / Ōsaka, Japonia / Wakayama, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kōya-san

118.3105:58
Pomysł na tę wycieczkę podrzucił mi pewien Couchsurfer z Wakayamy. Jako że zatrzymałem się u Nikity na 2 dni, to wybrałem się na lekko do rekomendowanej miejscowości.
Wpierw musiałem się dostać do miasta Iwade, skąd miał się rozpocząć właściwy podjazd. Pojechałem szlakiem R-1, który wczoraj zgubiłem. Jak się okazało, szlak R-1 biegł z jednej strony rzeki, a R-2 z drugiej. Zabrakło normalnych znaków, bo te na jezdni prowadziły objazdem do przejścia dla pieszych, coby rowerzysta nie pomyślał o przejechaniu skrzyżowania jak normalny uczestnik ruchu.
Wzdłuż rzeki jechało się bardzo przyjemnie, ale musiałem zacząć podjazd. Po szybkim uzupełnieniu zapasów na drogę ruszyłem do góry. Ruch był niewielki, wręcz znikomy jak na Japonię, a wszak droga krajowa ma numer 3. Plan dzisiejszej podróży wytyczyłem dzięki serwisowi gpsies.com, który czasem jest pomocny, gdy trzeba wybrać drogę o najwygodniejszym profilu wysokości. Tym razem ktoś zaszalał, bo pokierowali mnie na boczną drogę. Wyglądała na niezamieszkaną, nawet ostrzeżenia o niedźwiedziach utwierdzały mnie w tym przekonaniu. Nagle pojawiły się domy. Niektóre wciąż zamieszkałe, co można poznać po zaparkowanych autach. Szkoda tylko, że droga się skończyła. Próbowałem kilku starych szlaków, ale im głębiej w las, tym były bardziej nieprzejezdne. Aż w końcu wjechałem na jakieś wzniesienie, a po drugiej stronie – raptem parę metrów w dole – dojrzałem drogę. Tylko problemem była prywatna działka. Po długiej chwili wahania i sprawdzeniu alternatyw zszedłem. Nie zauważyłem nikogo, więc może moja obecność pozostała tam niezauważona. Pojawił się problem, a właściwie przykrość, bo droga poleciała w dół. Na darmo cały wysiłek, gdy mogłem jechać dalej drogą krajową.
Dalsza jazda w górę była nawet prosta (zwłaszcza patrząc na ten niepotrzebny podjazd). Sporo zakrętów, trochę cienia, niewiele aut, kilka robót drogowych, dwa tunele i brama. W końcu, na wysokości prawie 900 m n.p.m. ujrzałem pierwszy element kompleksu. Kōya-san składa się z 52 świątyń buddyjskich według przewodnika. Znalezienie parkingu dla roweru jest niezwykle trudne, bo w górach nie ma turystyki rowerowej według Japończyków. Zaparkowałem w ustronnym miejscu i ruszyłem na podbój tej wioski. Obejrzałem zaledwie kilka świątyń, ale najbardziej ciekawił mnie cmentarz. Największy w Japonii, na którym na nagrobki mogą sobie obecnie pozwolić wyłącznie najbogatsi. Oczywiście zaciekawiła mnie najstarsza część cmentarza, gdzie nagrobki mają najwięcej uroku.
Spędziłem aż 4 godziny na zwiedzaniu i pora powrotu była niełatwa. Zjadłem przed wyruszeniem. Droga w dół wiodła przez wiele zakrętów. Musiałem często hamować. Raz z powodu krętych dróg, a dwa – korków. W dół jechałem nie tylko ja, ale też dziesiątki aut, a żeby za nimi pojechać, trzeba było włączyć się do ruchu o prędkości 30 km/h. Najbardziej szkoda klocków hamulcowych. Dla urozmaicenia widoków do doliny zjechałem inną drogą. Wzdłuż rzeki obrałem szlak R-1. Jechałem bez zmartwień, aż do skrzyżowania, na którym podjąłem wczoraj złą decyzję. Chciałem zjechać do najbliższego konbini, aby wysłać wiadomość mojemu gospodarzowi, że się spóźnię godzinę, ale po drodze złapałem kapcia. W innym miejscu niż wczoraj, więc musiałem jedynie załatać dziurę i dodać pół godziny do spóźnienia. Naprawdę zaczyna mnie martwić ta opona. Przejechałem na niej tak niewiele, a tak szybko zaczęła łapać kapcie. Gdybym tak miał sponsora wyprawy, może nie byłoby tylu zmartwień.
Po uporaniu się z dziurą wróciłem na szlak R-1, którym jechałem rano. Zbliżał się zmrok, więc trochę przycisnąłem w pedały i dobiłem prędkości zjazdowej z Kōya-san. Najgorzej jest dostać się z tej drogi na ulice. Znalazłem jakieś schody ukryte za barierkami i wróciłem do Nikity, trafiając na tę samą drogę, którą jechaliśmy wczoraj spod dworca.

Kategoria za granicą, kraje / Japonia, setki i więcej, po zmroku i nocne, góry i dużo podjazdów, Japonia / Wakayama, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Wakayama

91.2704:53
Dzisiaj ruszam na zachód. Myślałem o objechaniu półwyspu, ale wziąłem za krótki urlop. Z pogodą nigdy nie wiadomo, bo miała być pora deszczowa, a ja się smażę w słońcu. Dobrze, że dzisiaj było pochmurne przedpołudnie.
Pożegnałem Kyoko i ruszyłem wcześnie rano na południe, aby dostać się do doliny prowadzącej prosto do docelowego miasta, Wakayamy. Gdy tylko przejechałem wzniesienia, trafiłem na szlak rowerowy. Nie wiedziałem skąd prowadził, ale domyślałem się, że ze źródła rzeki płynącej doliną. Cale szczęście, że trafiłem na ten szlak, bo biegł po wałach rzecznych o znikomym ruchu.
Do południa zrobiłem połowę dystansu do dzielącego mnie celu. Chmury zaczęły znikać i musiałem znosić rosnący upał. Do tego dochodziła wysoka wilgotność powietrza. Przejrzystość też nie była najlepsza, ale kilka zdjęć zrobiłem na pamiątkę. Myślałem, że słaba widoczność jest spowodowana wysoką wilgotnością, ale potem wyjaśniło się, że ten obszar Japonii jest zanieczyszczony przez duże skupisko przemysłu olejowego i metalurgicznego.
Złapałem gumę. Nie wiem co przebiło oponę, ale spędziłem trochę czasu na łataniu. Na szczęście użyłem prawdziwych łatek, a nie jakichś beznadziejnych naklejek, z którymi męczyłem się na początku podróży po Japonii. Do tego pokleiłem poprzecinaną oponę, żeby ostre kamyczki ani szkło nie wbiły się zbyt łatwo w dętkę. Martwi mnie, że bieżnik jest tak cienki, a przecież niedawno wymieniłem oponę.
Po jakimś czasie szlak został przecięty ruchliwą drogą i gdy przedostałem się na drugą stronę, wjechałem na zły wał. Szlaki R-1 i R-2, którymi jechałem przez jakiś czas, rozdzieliły się. Ten drugi prowadził w zupełnie innym kierunku, więc gdy zorientowałem się, że coś jest nie tak, zjechałem z niego. Niestety nie udało mi się wrócić na R-1 i do Wakayamy dojechałem po ulicach napotkanych miast. Jako że jeszcze miałem czas przed spotkaniem z dzisiejszym Couchsurferem, pojechałem do zamku. Długo tam nie zabawiłem, bo ostatecznie czas zaczął mnie gonić. Pod umówionym dworcem spotkałem się z Nikitą. Jest on studentem z Białorusi, który studiuje w ramach wymiany. Wieczorem pokazał mi miasto i okolice.

Kategoria za granicą, z sakwami, kraje / Japonia, na trzech kółkach, Japonia / Nara, Japonia / Wakayama, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery