Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2018

Dystans całkowity:1499.64 km (w terenie 0.70 km; 0.05%)
Czas w ruchu:84:50
Średnia prędkość:17.68 km/h
Maksymalna prędkość:58.70 km/h
Suma podjazdów:9341 m
Liczba aktywności:28
Średnio na aktywność:53.56 km i 3h 01m
Więcej statystyk

W pogoni za sakurą

88.7204:36
Jako że w Tōkyō drzewa wiśni przekwitają, wyruszyłem na daleką północ w poszukiwaniu pięknych widoków.
Najpierw odwiedziłem park Sumida-kōen, z którego wczoraj zrezygnowałem z oszczędności czasu. Później trafiłem na jeszcze kilka parków, ale we wszystkich drzewa wiśni były w połowie przekwitłe. Nie mogłem zrobić nic więcej, jak jechać dalej. W sumie tyle mógłbym napisać, gdyby nie miasto Satte, a dokładnie park Gongendō Tsutsumi. Znajdowało się tam tysiąc drzew wiśni. Łatwo było trafić na miejsce, jadąc za kilkukilometrowym korkiem. Zastanawiam się, gdzie oni upchali te wszystkie auta, bo ludzi było chyba kilka tysięcy.
Miejsce bardzo ładne. Przypominało Hitome Senbon Zakura, w którym byłem w zeszłym roku. Tutaj dodatkowo uroku dodawał rzepak. W ogóle ten rejon ma go bardzo dużo, bo jak rzadko widuję rzepak w Japonii, tak dzisiaj przez resztę dnia zobaczyłem go sporo.
Przeszedłem duży kawał ścieżki otoczonej drzewami. Tutaj, mimo spadających płatków, kwiatom było daleko do przekwitu. Udało mi się zrealizować dzisiejszy plan. Pozostało dojechać do miejsca noclegowego. Pokonałem kawałek dystansu po wałach rzecznych, potem ulicami. Temperatura spadła o kilka stopni. Na miejscu znalazłem się chwilę po zapadnięciu zmroku. Już wywieszają koinobori z okazji dnia dziecka, który w Japonii odbywa się w sumie dopiero w maju.
Kategoria za granicą, z sakwami, po zmroku i nocne, na trzech kółkach, kraje / Japonia, Japonia / Ibaraki, Japonia / Saitama, Japonia / Tochigi, Japonia / Tōkyō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Z ogrodu do ogrodu po Tōkyō

22.2401:37
Wczoraj nie jeździłem, ale wybrałem się na długi spacer. Odwiedziłem dwa razy Shinjuku Gyoen, gdzie zrobiłem mnóstwo zdjęć. Dwukrotnie, bo za pierwszym nie wziąłem aparatu. Niestety światło zdążyło się zmienić i zdjęcia nie wyszły takie, jak chciałem. Ale załączam je do pokaźnej kolekcji. Nie mogłem się zachwycić widokami, bo choć wszystkie są podobne, to jednak każdy zawiera coś innego.
Dzisiejszy dzień zaplanowałem z udziałem map Google, w których zostały dodane popularne miejsca do podziwiania kwitnienia wiśni. Wybrałem kilka leżących na drodze do kolejnego noclegu i ruszyłem. Na początek był Meij-ijingū Gaien, ale rozczarowałem się. Objechałem część kompleksu i nie znalazłem miejsca przeznaczonego na hanami. Tak właściwie, duża część drzew wiśni przekwitła. Potem jeszcze w kilku innych miejscach zobaczyłem w połowie gołe drzewa. Hanami w Tōkyō dobiega końca.
Obok znajdował się pałac Akasaka, który przyjmuje dygnitarzy z całego świata. Strzeżony przez mundurowych, ale można zwiedzić wnętrza po uprzedniej rezerwacji. Chętnych nie brakowało.
Następnym punktem był Tōkyō Middotaun (albo Midtown z angielskiego) i znajdujący się obok maleńki park Hinokichō-kōen. Drzew wiśni niewiele, ale ludzi piknikujących na trawie nie brakowało.
Na swojej drodze miałem wieżę tokijską, więc nie mogłem się nie zatrzymać. Kolejne zdjęcia do kolekcji z tych samych miejsc, ale w innym świetle, więc nie są to duplikaty.
Kyū Shiba Rikyū Onshi-teien, czyli Stary Ogród Cesarski Shiba Rikyū (albo jakoś tak) był kolejny na liście. Zapłaciłem za wejście, a tam mnóstwo pracowników biurowych. Akurat była pora lanczu, więc po części to zrozumiałe, choć zastanawiam się, czy to zwyczajne, że tam jedzą kanapki i inne dania na wynos, czy może ze względu na hanami pracownicy postanowili spędzić godzinę obiadową na kocach pod drzewami wiśni. Może praca od 7 do 19 nie pozwala im na taki odpoczynek w innej porze. Życie pracoholika w Japonii jest ciężkie.
Tuż obok znajdowały się ogrody królewskie Hamarikyū Onshi-teien, większy kompleks, ale szybko go obszedłem. Czas mnie gonił, więc pojechałem do parku Ueno-kōen. Przypomniała mi się poprzednia wizyta tamże 2,5 roku temu. Nawet trafiłem na uliczkę, która wtedy była pusta, a dzisiaj zapełniały ją stragany z jedzeniem i ławki z radosnymi Japończykami, którzy spędzali hanami w towarzystwie rodzin i przyjaciół.
Powoli opuszczałem park, gdy zaczepił mnie Japończyk, zwracając się z pytaniem, czy jestem z Polski – zapytał po polsku. Jak się okazało, uczył się polskiego kilkadziesiąt lat wcześniej. Był to jego czwarty język po japońskim, rosyjskim i angielskim. Zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie, porozmawialiśmy chwilę i poszliśmy w swoje strony.
Miałem jeszcze dwa miejsca do odwiedzenia, ale robiło się późno, więc pojechałem prosto do hostelu. Pod świątynią Sensō-ji był straszny tłok i jak zwykle nie miałem gdzie zostawić roweru. Pomyślałem, że mogę zostawić rzeczy w hostelu. Zrobiłem więc szybki spacer, bo było blisko i na tym zakończyłem dzień podróży. Już dawno nie zrobiłem tylu zdjęć.
Kategoria za granicą, z sakwami, na trzech kółkach, kraje / Japonia, Japonia / Tōkyō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Wiśniowe Tōkyō

26.2101:34
Kolejny dzień wiśniowego szaleństwa. Zaplanowałem odwiedzić kilka popularnych miejsc w Tōkyō. Dzień był równie ciepły, jak wczoraj.
Na pierwszy ogień poszła rzeka Meguro-gawa, a właściwie kanał, wokół którego zostało posadzonych kilkaset drzew wiśni. Widok przepiękny, a dodatkowo gdy kwiaty zaczynają przekwitać, rzeką spływają setki płatków. Podobno widok jest niesamowity. Obszedłem kanał w obie strony, aż się skończyły drzewa. Ludzi też było dużo, więc wszystko spacerkiem. Najciężej jest znaleźć miejsce na rower, aby zrobić zdjęcie, potem kolejne zdjęcie, i jeszcze jedno. Fotografia i kolarstwo są bardzo żmudnym połączeniem.
Kolejnym punktem była wieża tokijska. Gdy tylko ją ujrzałem, ach, była przepiękna. Przypomniało mi się, jak zatrzymałem się w hostelu obok. Nie zdawałem sobie wtedy sprawy z bliskości wieży, aż w końcu dojrzałem ją pomiędzy budynkami. Dzisiaj zobaczyłem ten sam widok, ale strasznie chciało mi się pić i, zajęty szukaniem sklepu, nie uwieczniłem tego na zdjęciu. Obszedłem wieżę wokół i pojechałem jeszcze do świątyni Zōjō-ji, gdzie ludzie pozajmowali miejsca pod piknik. W sumie w każdym parku można zobaczyć świętowanie hanami. Niektórzy od wczesnych godzin porannych siedzą na plandekach, aby zaklepać najlepsze miejsca.
Ruszyłem w kierunku ogrodów cesarskich. Zastałem setki albo tysiące ludzi. Wpuszczano ich jedną bramą, a wypuszczano aż dwiema. Objechałem całość, trafiając pod Chidori-ga-fuchi, fosę otoczoną drzewami wiśni. Ludzi tak samo dużo, jak wszędzie. Wyczerpałem swoje pokłady energii i cierpliwości, aż zapragnąłem wrócić do hostelu. Wyszedłem jeszcze na spacer po okolicy, bo potrzebowałem znaleźć sklep elektroniczny. Przy okazji znalazłem Godzillę.

Kategoria za granicą, kraje / Japonia, Japonia / Tōkyō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Tokijskie hanami

41.8902:29
Dzisiaj krótko. Był gorący dzień, przenosiłem się do Tōkyō. Trwa okres kwitnienia drzew wiśni, więc widziałem ich mnóstwo i mnóstwo razy się zatrzymałem, aż w końcu dojechałem do Shinjuku. Znalazłem mój nocleg, zostawiłem rzeczy i pojechałem szukać szczęścia.
Miałem w planach zobaczyć kilka miejsc, ale skończyło się na parku Yoyogi, który jest na tyle olbrzymi, że można tam spędzić mnóstwo czasu. Zostawiłem rower na parkingu, bo od północnego wejścia obowiązuje zakaz jazdy (nie jestem pewien, czy można iść z rowerem). W sumie mogłem objechać park, ale bez roweru wygodniej się robi zdjęcia ludziom w losowych momentach. Nie jestem jednak na tyle odważny, aby to robić, więc zwykle robię zdjęcia grup ludzi, aby byli oni tłem, a nie pierwszym planem.
Hanami, czyli święto podziwiania kwitnących drzew wiśni. Czas, który spędza się ze znajomymi. Jest to również czas, gdy można poznać wiele nowych osób. W parku Yoyogi byłem jedynie obserwatorem, bo w tygodniu jestem ograniczony czasowo i musiałem wracać, żeby zdążyć przed pracą.
Kategoria za granicą, z sakwami, na trzech kółkach, kraje / Japonia, Japonia / Kanagawa, Japonia / Tōkyō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Miało być w dół

84.7504:08
Znowu w drogę. Było jeszcze cieplej niż wczoraj. Odwiedziłem ponownie pagodę Chūrei-tō, bo była po drodze. Śnieg i kałuże zdążyły zniknąć, więc zrobiło się tłoczno – najwięcej samolubnych Chińczyków, którzy bez powodu zajmowali maleńkie miejsce widokowe – wózek, walizki (kto to wtargał na szczyt?), albo siedzi sobie taki i gra w gry na telefonie zamiast zrobić coś pożytecznego i pozwolić innym popatrzeć na widok, zrobić zdjęcie. Jacy oni są irytujący.
Ruszyłem dalej na wschód. Najpierw zjazd w dół przez kilkanaście kilometrów, potem trochę musiałem zabłądzić, bo pojawiły się podjazdy. Nie miałem ich w planie. Myślałem, że będę miał tak piękną średnią, ale po wczorajszej wspinaczce (i dodatkowo dzisiejszej pod pagodę) wciąż bolały mnie mięśnie nóg, więc podjazdy szły mi słabiutko. No ale dojechałem do celu. Po drodze zobaczyłem mnóstwo kwitnących wiśni. Hanami pora zacząć. Następny przystanek: Tōkyō.
Kategoria za granicą, z sakwami, na trzech kółkach, kraje / Japonia, góry i dużo podjazdów, Japonia / Kanagawa, Japonia / Yamanashi, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Pięć Jezior Fuji

72.7603:25
To był jeden z tych dni, podczas których Fuji-san nie jest przesłonięty przez żadną chmurę. I tak przez cały dzień. Idealnie, bo chciałem zrealizować wycieczkę w obszarze Pięciu Jezior Fuji (Fuji-go-ko).
Było w sumie bardzo gorąco, bo biorąc lekcję z wczoraj, założyłem nogawki, aby nie przemarznąć. Nie były mi jednak potrzebne, bo temperatura utrzymywała się na poziomie 20 °C. Przynajmniej w słońcu, bo cień, wydawałoby się, trzymał temperaturę śniegu.
Jako że po wczorajszym miałem dość drogi do jeziora Yamanaka-ko i w sumie raz je objechałem, to zdecydowałem się dotrzeć tylko do czterech jezior, lecąc po kolei na zachód. Pierwsze było Kawaguchi-ko, które ugryzłem od północy, aby zrobić trochę więcej zdjęć z wulkanem w tle. Nie spotkałem wielu rowerzystów, ale zaskakująca większość była turystami na wypożyczonych rowerach miejskich. Droga nie była wymagająca, więc mógłbym taki przygarnąć. Nie musiałbym się martwić na kałużach z solanki.
Jezioro Sai-ko przypomniało mi o deszczowej wycieczce z października. Tym razem było więcej aut niż wtedy, ale pogoda sprzyjała. Potem wokół najmniejszego jeziora Shōji-ko i dostałem się do Motosu-ko. Tam dowiedziałem się o pewnym punkcie widokowym. Udało mi się odnaleźć wejście i postanowiłem zrobić sobie pieszą wycieczkę. Na rozstaju poszedłem w złym kierunku i wydłużyłem przez to spacer. Właściwe miejsce było bardzo blisko rozstaju, ale tak rzadko chodzę, że jeszcze się odzwyczaiłbym, więc spacer nie zaszkodził mi. Pomijając to, że od wspinaczki nogi zrobiły mi się jak z ołowiu.
Punkt widokowy wyróżniał się tym, że było z niego widać Fuji-san oraz Motosu-ko. Przy bezwietrznej pogodzie można zobaczyć również odbicie góry w tafli jeziora, ale jest to niezwykle rzadki widok. Ów widok został przed laty uchwycony na zdjęciu, które zostało wykorzystane podczas projektowania banknotu o nominale 5000 jenów w poprzedniej serii (z 1984 roku), a także 1000 jenów w obecnej serii. I ja ten widok zobaczyłem na własne oczy. Tylko bez odbicia, bo wiatr przeszkadzał cały dzień.
Miałem plan objechać Motosu-ko i wrócić do hostelu, ale się nie udało. Blokada drogi zmusiła mnie do zawrócenia. Zdecydowałem zatrzymać się na obiad, bo po drodze zauważyłem restaurację. Zamówiłem coś smacznego, kupiłem jeszcze widokówkę na pamiątkę i ruszyłem dalej.
Powrót już bez niespodzianek. Temperatura oscylowała wokół 10 °C. Słońce przeraźliwie świeciło za plecami, a do hostelu dotarłem znów przed zmierzchem. Niestety żadnego ciekawszego widoku Fuji nie udało mi się uchwycić. Jak oglądam te wszystkie fotografie to taka zazdrość mnie zżera. Jakie trzeba mieć szczęście, żeby zrobić takie ujęcia.
Kategoria za granicą, kraje / Japonia, góry i dużo podjazdów, Japonia / Yamanashi, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Wokół Fuji

107.5605:20
Nadarzyła się okazja, aby wczorajszy pomysł wcielić w życie. Miało przelotnie popadać, ale co tam. Przelotnie. Było pochmurno, ale co tam. Nie padało. Ubrałem lekką bluzę, spodenki i w drogę.
Ulice zdążyły lekko przeschnąć, temperatura na poziomie 10 °C, ruch na drogach jak na co dzień. Pojechałem zgodnie z ruchem wskazówek zegara, bo chciałem możliwie uprościć trasę, a że już większość podjazdów znałem, wiedziałem czego się spodziewać.
Do jeziora Yamanaka-ko wiodła wąska droga. Śnieg wciąż zalegał na chodnikach i na części jezdni, więc było bardzo ciasno. Niektórzy kierowcy mocno ryzykowali. W sumie tak jak ja, choć nie miałem wyboru. Jedyna droga na południe dla rowerzystów, a oni mieli jeszcze alternatywę w postaci wygodnej autostrady. Biedaki.
Pojawił się krótki podjazd. Uciekłem na boczną drogę, która prowadziła przez las. Temperatura spadła i zrobiło się mroźnie, choć termometry na ulicach pokazywały 5 °C. Wjechałem na szczyt, włączając się do ruchu na głównej drodze. Do pokonania było sporo zakrętów. Zaskakująco droga była sucha, a to dzięki soli. Jednak w Japonii też ją stosują.
Droga w dół nie przyniosła zbyt wielu widoków. Wyszło za to słońce, a Fuji-san, który był wcześniej okryty grubą warstwą chmur, zaczął się pokazywać kawałek po kawałku. Znalazłem też kilka kwitnących drzew, tylko nigdy nie wiem czy to wciąż śliwa czy już wiśnia. Przy tak dużej różnorodności odmian, nigdy tego nie wiem. Japończycy zapytani o różnicę zawsze powtarzają, że gałęzie śliwy rosną w górę, a gałęzie wiśni opadają swobodnie, tylko że taki podział nie działa.
Temperatura zdążyła urosnąć do ponad 15 °C, a ja kierowałem się na przełęcz między górami Fuji i Ashitaka (choć ta nazwa bardziej kojarzy mi się z imieniem bohatera filmu animowanego, dzięki któremu zainteresowałem się Japonią). Dodatkowy podjazd, który mogłem ominąć, ale wtedy zszedłbym na wysokość dużo poniżej 500 m n.p.m., więc byłbym na tym bardziej stratny.
Natknąłem się na pole wulkaniczne pokryte suchą trawą. Ciekawe czemu nie wykorzystują tego. Mogliby rozszerzyć miasta o tak duży obszar. Chyba że to teren parku narodowego. Tylko co on miałby na celu chronić?
Przedostałem się przez przełęcz. Chciałem być jak najmniej stratny z wysokością, więc szukałem dróg prowadzących jak najbliżej Fuji. Udało mi się nawet zobaczyć panoramę na zatokę. Prawie jakbym był na Fuji. A może się tak wspiąć na szczyt?
Dotarłem do drogi sprzed dwóch dni. Śnieg w dużej mierze zdążył stopnieć. Zapomniałem dodać, że drogi wokół wulkanu są tragiczne. Rodem z Polski. Wszystko przez śnieg, ale też zaniedbanie, bo liczba dróg w Japonii jest na tyle pokaźna, że naprawy kosztują bardzo dużo i cięcie kosztów prowadzi do takich sytuacji, że drogi po remoncie (albo raczej łataniu) szybko się rozsypują. Przynajmniej takie mam odczucie, jak podróżuję po tej Japonii.
Ostatni podjazd był dość nudny, choć pojawiło się kilka problemów. Pierwszym był brak przystanku. Zapomniałem zjeść obiad i zacząłem opadać z sił. Im wyżej, tym ciężej się jechało, chociaż nie miałem ze sobą bagażu. Kolejny problem to temperatura, która z wysokością spadała drastycznie. Na szczycie termometr w liczniku pokazał 3 °C, choć było na pewno niżej, bo to urządzenie wolno przyswaja zmiany temperatury. Myślałem też, że lunie, bo na niebie zebrały się ciemne chmury, które częściowo nawet zasłoniły wulkan, a z nieba co jakiś czas spadały krople deszczu. Całe szczęście tylko postraszyło.
Pozostał mi krótki zjazd. Temperatura w pewnym momencie podskoczyła do 6 °C. Wiatr, który cały dzień wiał z południa, a potem z zachodu zaczął mnie lekko popychać. Mimo to opory powietrza nieprzyjemnie mroziły. Udało mi się wrócić do hostelu przed zmierzchem, a Fuji-san pokazał się w pełni na czystym niebie. A mówi się, że ta góra ukazuje się bez chmur zaledwie kilka dni w roku. No chyba że mowa o pełnym dniu.
Kategoria za granicą, setki i więcej, kraje / Japonia, góry i dużo podjazdów, Japonia / Shizuoka, Japonia / Yamanashi, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Fuji-san

13.4500:49
Dlaczego przyjechałem pod wulkan Fuji? Aktualnie przez Japonię przepływa fala ciepła, która prowadzi ze sobą rozkwit wiśni. Coroczne podziwianie sakury przyciąga miliony turystów. W zeszłym roku okres podziwiania kwitnienia wiśni spędziłem w Sendai. W tym roku, dla odmiany, chciałem spędzić ten czas w okolicy Pięciu Jezior Fuji (Fuji-go-ko). Wiosenne ocieplenie przyszło wcześniej, dlatego prognozy na bieżący rok wymagały pośpiechu. Przybyłem pod Fuji-san, aby poczekać na ten dzień.
Dzisiaj miało padać, ale prognoza się zmieniła i w słońcu ruszyłem do chramu, który jest jedną z wizytówek góry. Dojechałem po mokrych ulicach, a ponieważ założyłem spodenki, to łydki – ochlapane wodą śniegową i zmrożone wiatrem – cierpiały. Całe szczęście szybko dostałem się pod docelowe wzniesienie, a potem zostały tylko schody. Z powodu opadów śniegu sprzed dwóch dni wszystko było w błocie pośniegowym. Buty w sumie zamoczyłem dopiero na górze, ale i tak było mokro. Na szczycie schodów stała pagoda Chūrei-tō, która w towarzystwie Fuji przyciąga dużo ludzi. Dodatkowo Fuji-san był dzisiaj w dobrym humorze i nie okrywały go żadne chmury. Brakowało mi jednej rzeczy – kwitnących wiśni.
Prawdę mówiąc, zupełnie inaczej to sobie wyobrażałem. Do końca marca jest jeszcze tydzień, a okazuje się, że w tym regionie wiśnie kwitną zwykle w połowie kwietnia. Przyjechałem zdecydowanie za wcześnie. Dodatkowo śnieg pokrzyżował plany jakichś ciekawszych wycieczek (np. wokół wulkanu). Muszę stąd uciec i może uda mi się wrócić za kilka tygodni. Byłoby miło zrealizować w pełni plan obecnej wizyty w Japonii.
Zaczęło się chmurzyć na horyzoncie, więc przejechałem się po okolicy i wróciłem do hostelu. Prognozowany deszcz przyszedł, choć później. Mogłem jeszcze trochę czasu spędzić na rowerze.
Kategoria kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Yamanashi, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Wkopałem się... po koła

56.4404:09
Padało odkąd przyjechałem do Fuji i dzisiaj miało skończyć. Prognoza wskazywała, że miało to nastąpić po moim osiągnięciu celu. Całe szczęście przewidywalność była niska i z nieba spadał tylko kapuśniaczek.
Było 11 °C, gdy ruszałem na północ. Do podjazdu: ponad tysiąc metrów w pionie, ale procent nachylenia był na tyle niski, że jechało się bez większego wysiłku. Dużo wygodniej niż moja październikowa wyprawa od strony Gotenby. Zwłaszcza że deszcz ustał.
Jeszcze nie przejechałem połowy drogi, a gdzieniegdzie zaczął pojawiać się śnieg. Z każdym kilometrem przybywało go. Do pary doszła mgła, która pojawiała się znikąd. Czasem wystarczyło odczekać kilka minut, aby sobie poszła, chociaż za zakrętem i tak czekała kolejna. Najlepsze było jednak to, że Fuji-san odsłonił swoje podnóże. A im dalej na północ, tym odważniej zdejmował kolejne warstwy chmur.
W końcu śniegu było tak dużo, że nawet pojawiły się pługi. Całe szczęście zdążyły odśnieżyć drogi, więc nie musiałem walczyć z zaspami, jednak roztopy tworzyły straszne kałuże, więc wychodziło na to samo. Jedno szczęście, że nie sypali solą.
Temperatura na górze spadła znacząco. Termometr zdążył uchwycić 4 °C zanim zacząłem zjazd, po którym temperatura podskoczyła o kilka kresek. Drogi były dwupasowe, ale odśnieżone na półtora auta, więc spokojnie mogłem się zmieścić.
W końcu dojechałem do miasteczka Fujikawaguchiko. Byłem przemarznięty. Moje zimowe ubrania wysłałem do Polski w zeszłym tygodniu, a tutaj taka niespodzianka. Lecąc rok temu do Japonii, widziałem mnóstwo śniegu w centralnej części wyspy. Teraz już wiem, że wiosna przychodzi tutaj później. Zatrzymałem się w kolejnym hostelu, również na kilka dni.
Kategoria za granicą, z sakwami, na trzech kółkach, kraje / Japonia, góry i dużo podjazdów, Japonia / Shizuoka, Japonia / Yamanashi, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Fuji-san mnie nie lubi

40.9102:34
Zaczęło się zachmurzeniem, choć było ciepło. No i kropiło... przez moment. Dzisiaj ostatni element układanki, bo w końcu zatrzymam się na kilka dni pod górą Fuji.
Pojechałem na sam początek do zamku. Zostały z niego zaledwie dwie strażnice. Na samym środku urządzono wykopaliska. Można wejść i popatrzeć. Wykopali fundamenty głównej wieży zamkowej. Ciekawe co z tym zrobią. Dużo wody się dostawało i zauważyłem pompy osuszające wykopy. Raczej niełatwo będzie to utrzymać.
Dalsza droga to nic ciekawego. Jechałem długo wzdłuż wiaduktu, na którym znajdowała się krajowa jedynka. Zakaz wjazdu rowerem, ale pod wiaduktem dorzucili pas dla rowerów. Przynajmniej na jakimś odcinku mogłem poczuć się bezpieczniej na drodze.
Dostałem się na wybrzeże, wzdłuż którego biegły dwie drogi i po obu nie mogłem się poruszać. Całe szczęście były znaki, które zapraszały na chodnik. Nie zawsze równy, ale tak to już jest w tej Japonii. Pojechałem tą samą drogą, co rok temu na trasie do Shizuoki.
Dostałem się do miasta Fuji, które straszy liczbą dymiących kominów. Zupełnie zapomniałem, jak tam brzydko. Co najgorsze – góra Fuji była przesłonięta grubą warstwą chmur. To nie pierwszy raz. Dojechałem do hostelu, a że miałem jeszcze trochę czasu, to wyszedłem na sushi. Wieczorem zaczęło padać.
Kategoria za granicą, z sakwami, na trzech kółkach, kraje / Japonia, Japonia / Shizuoka, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery