Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2018

Dystans całkowity:1499.64 km (w terenie 0.70 km; 0.05%)
Czas w ruchu:84:50
Średnia prędkość:17.68 km/h
Maksymalna prędkość:58.70 km/h
Suma podjazdów:9341 m
Liczba aktywności:28
Średnio na aktywność:53.56 km i 3h 01m
Więcej statystyk

Jak dojechać do Shizuoki?

128.8207:23
Kolejny dzień jazdy po drodze do szczęścia. Znów bez przygód, chociaż przynajmniej temperatura podskoczyła o kilka stopni. W dzień na termometrze było nawet 19 °C.
Początek podróży był przepełniony pagórkami. Tuż przed Hamamatsu rozpoznałem drogi, którymi w zeszłym roku jechałem w drugą stronę. Chyba niewiele się zmieniło. Potem ruszyłem po prostej, aż znalazła się przede mną góra. Nie była wymagająca, ale zadziwiająco auta wybierały moją drogę od bezpłatnej ekspresówki. Chyba nigdy nie zrozumiem kierowców.
Na szczycie góry spotkałem motocyklistę, który specjalnie zawrócił, gdy mnie zauważył. Zatrzymał mnie, aby zamienić parę zdań. Powiedział, że dalej jest płasko. Ucieszyłem się, choć nie na długo.
Prefektura Shizuoka znana jest z produkcji zielonej herbaty. Niektóre wzgórza są pokryte krzewami herbacianymi po sam horyzont. Zmierzch złapał mnie szybko, a wokół miałem tylko widoki na zabudowę miejską, więc nie widziałem tyle herbaty, co ostatnim razem. Przynajmniej było cieplej niż wczoraj (12 °C), więc nie zatrzymywałem się, aby się cieplej ubrać, a jechałem w lekkiej bluzie i spodenkach.
Tak jadąc przed siebie, uznałem, że nie chcę jechać przez kolejną górę, która stała tuż przed celem. Postanowiłem ją ominąć i pojechać tunelem. Jak bardzo się zdziwiłem, gdy zobaczyłem zakaz wjazdu rowerem. Pozostały tylko dwie opcje: pierwsza droga górska, z której zrezygnowałem oraz kręta, prowadząca wzdłuż wybrzeża. Wybrałem tę najbliższą – krętą. Nie obyło się bez podjazdów, ale w pewnym momencie poznałem okolice. Jechałem tą samą drogą do Hamamatsu. Ostatecznie okazało się, że gdybym nie szukał łatwizny, nie tylko skróciłbym sobie drogę, ale też miałbym mniejszą górę do przejechania. Czasami nie warto kombinować. Pozostało tylko dostać się do hotelu. Znowu zatrzymałem się blisko zamku.
Kategoria za granicą, z sakwami, setki i więcej, po zmroku i nocne, na trzech kółkach, kraje / Japonia, góry i dużo podjazdów, Japonia / Aichi, Japonia / Shizuoka, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Ile schodów jest w Japonii?

106.8506:37
Czasem, aby zażyć przyjemności, trzeba trochę pocierpieć. Dzisiejszym cierpieniem była bezprzygodna podróż na wschód.
Dzień był chłodny, choć termometr pokazał nawet 17 °C po południu.
Po opuszczeniu kwatery zauważyłem kapcia w trzecim kole. Dziura była tak mała, że znalezienie jej zajęło mi trochę czasu. Potem zjadłem śniadanie w supermarkecie, w którym skorzystałem z darmowej mikrofalówki i w końcu ruszyłem w drogę. Dojechałem do krajowej jedynki, ale pomyślałem, że droga obok będzie lepsza. Ehe! Krajowa 23 była jeszcze szersza (po dwa pasy w każdym kierunku) i jeszcze bardziej zatłoczona (tir na tirze, prawie dosłownie). Ja to się wpakowałem. Nie było wyboru, musiałem jechać chodnikami.
Trafiło się kilkanaście mostów oraz nieco więcej kładek dla pieszych nad większymi skrzyżowaniami. Każdy most i prawie każda kładka miały schody. W japońskim wykonaniu, każde schody zawierały podjazd dla rowerów, aby można było wepchnąć rower, idąc po schodach. Całe szczęście, stromizna nie była duża, więc pozwalałem sobie na zjazd z takich miejsc na rowerze (mimo znaków sugerujących prowadzenie roweru).
Zapadł zmierzch, potem zmrok, pojawił się nieodczuwalny podjazd, a za nim miasto Toyohashi. Centrum przywitało mnie podświetlonym zamkiem, więc pojechałem bliżej, żeby zrobić zdjęcie. Ale mnie nabrali, bo elewacja była oświetlona tylko od reprezentatywnej strony budowli. Na szczęście dało się zejść pod zamek stojący nad rzeką i dzięki temu zrobiłem jakieś pamiątkowe zdjęcie. Potem dojechałem do hotelu i padłem z nóg. Było późno i zimno. Termometr pokazywał 6 °C.
Kategoria kraje / Japonia, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Aichi, Japonia / Mie, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

W deszczu na wschód

56.1503:01
Miało padać po południu, a okazało się, że lało od rana. Całe szczęście wypadało się wcześnie rano, gdy jadłem śniadanie w hotelowym bufecie i potem, gdy pracowałem przy komputerze. W końcu się zebrałem i dobrze, że tak późno, bo z nieba leciał tylko kapuśniaczek.
Na początek odwiedziłem pocztę. Wysłałem do domu paczkę z zimowymi rzeczami. Pozbyłem się tylko 2,5 kg (co mnie kosztowało ponad 6 tys. jenów), ale przyczepka zaczęła znów stabilnie jechać. Martwiłem się, że ostatnie dwie paczki nie dotarły, ale okazało się, że dotarły, tylko nie wszyscy w domu o tym wiedzieli.
Dłonie mi przemarzły z zimna, wiatru i deszczu, a rękawic nijak nie mogłem założyć, bo zaraz byłyby mokre. Całe szczęście podjazd, który robiłem, szybko się skończył. Wraz z nim deszcz, więc założyłem rękawice i ruszyłem w dół. Nie jechało się tak szybko, jak myślałem. Przez kilkanaście kilometrów miałem nawet całą drogę tylko dla siebie, aż dotarłem do miasta, a tam droga krajowa nr 1. Mogłem szukać jakichś bocznych uliczek i lokalnych dróg, ale tylko wydłużyłbym sobie dystans. Chociaż mało brakowało, żebym tak zrobił, bo gdy kątem oka zauważyłem znak drogi ekspresowej, przeraziłem się i zacząłem zawracać. Okazało się, że znak stał w parze ze znakiem końca (jak nasz B-42) na zjeździe, który łączył się z moją drogą. Mimo to niepewnie jechałem przed siebie, bo dwa pasy ruchu dla każdego kierunku, droga biegnąca pod dziesiątkami wiaduktów, dużo aut. Dopiero sygnalizacja świetlna upewniła mnie w tym, że byłem tam w zgodzie z prawem. Patrząc jednak na liczbę tirów, mogłem być nieproszonym uczestnikiem ruchu.
Przejechałem spory dystans po tej drodze krajowej, choć po kilku kilometrach zjechałem na chodnik, który się pojawił. Z dwojga złego był on bezpieczniejszy. Czasem nawet pojawiała się równa nawierzchnia. Jedynie krawężniki niezmienne, czyhały na moment, aby zniszczyć rower. Cało dojechałem do kwatery, w której zatrzymałem się latem.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Mie, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Tam, gdzie narodzili się ninja

44.9402:46
Wczoraj miałem czas, żeby tylko przespacerować się po tych samych miejscach, co dzień wcześniej, więc nie wsiadałem na rower. Dzisiaj, już nie zapominając o niczym, ruszyłem dalej.
Drogę miałem prostą, więc jechałem zgodnie z planem. Gdy jednak wjechałem na wysokość ponad 200 m n.p.m., podczas gdy taką wysokość miałem osiągnąć 30 km później, zorientowałem się, że coś jest nie tak. Spojrzałem kilka razy na mapę i zauważyłem błąd – powinienem był pojechać dużo bardziej na północ przed ruszeniem w kierunku wschodnim. Zdarza się. Musiałem tylko lekko skorygować trasę. I tu zaczęły się schody, a właściwie pagórki, bo dodałem sobie kilka podjazdów, aby ostatecznie wrócić na zaplanowaną drogę. Gdybym tak zawrócił do centrum Nary, byłoby dużo lżej.
Jadąc wzdłuż rzeki, trafiłem do prefektury Kyōto i znalazłem przystanek drogowy Michi-no-Eki, na którym można zrobić zakupy lub zjeść. Zjadłem bento, czyli obiad w pudełku. Podgrzałem go w mikrofalówce o publicznym dostępie (są w każdym supermarkecie!), a potem pojechałem dalej, docierając do miasta Iga.
Już z daleka dostrzegłem zamek, do którego skierowałem się od razu. Nie wszedłem do środka, bo byłem na tylu zamkach, że wiedziałem, czego się spodziewać. Obok zamku znajdowało się muzeum ninja. Stamtąd dowiedziałem się, że Iga jest miejscem narodzin tych wojowników. Byłem przekonany, że ninja mają dłuższą historię.
Kategoria za granicą, z sakwami, na trzech kółkach, kraje / Japonia, góry i dużo podjazdów, Japonia / Kyōto, Japonia / Mie, Japonia / Nara, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Spacer z Ōsaki do Nary

31.9902:01
Nie do końca wiedziałem jak powinienem jechać, a planowałem po prostu ruszyć na wschód. Mając więc Narę po prostej, pojechałem prosto.
Zrobiło się ciepło, jechałem przed siebie, aż dostałem się do stóp wzniesienia. Już od początku stromizna okazała się być zabójcza. Próbowałem jechać, ale po kilkuset metrach darowałem sobie i zacząłem mozolnie wpychać rower pod górę. Jeszcze tak stromego podjazdu to chyba nie widziałem w Japonii. Za plecami miałem panoramę miasta, a wokół siebie bezlistne drzewa. Od czasu do czasu ktoś na motocyklu przejechał, a tak to miałem względny spokój i jedynie trud wpychania 40 kg pod górę nie pozwalał odetchnąć.
Koniec spaceru, dostałem się na szczyt. Tam już można było wsiąść na rower, więc z ponad 400 m w pionie zaledwie 100 udało mi się pokonać na rowerze, z czego większość to był nieodczuwalny podjazd zanim znalazłem się pod górą. Zjazd był wygodniejszy, bo było dużo asfaltu (z drugiej strony wzniesienia sam beton z otworami dla zwiększenia przyczepności), chociaż hamulce szybko się grzały przez dużą liczbę zakrętów. Zjechałem na dół, aby znaleźć na drodze kolejną górę. Całe szczęście mniejszą i szybko trafiłem do Nary.
Już tradycyjnie zostawiłem bagaż w hostelu i ruszyłem na pieszą wycieczkę po mieście, w którym byłem już tyle razy, co w Ōsace. Zawsze jednak znajdzie się coś ciekawego do sfotografowania, jak kwitnące śliwy (vel morele japońskie) albo popołudniowe słońce oświetlające zabytkową architekturę.
Po powrocie do hostelu okazało się, że zapomniałem zasilacza do komputera. 40 km najprostszą drogą to przynajmniej 4 godziny na załatwienie sprawy, więc zdecydowałem się na pociąg. Wyszły łącznie 3 godziny, które będę musiał odrobić. Chyba pierwszy raz od przylotu do Japonii zapomniałem o czymś, i to od razu o tak niezbędnym przedmiocie.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Nara, Japonia / Ōsaka, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Ume no ki

12.8000:49
Zatrzymałem się na jeszcze jeden dzień w Ōsace, bo chciałem odpocząć. Nie mogłem się jednak powstrzymać przed odwiedzeniem zamku, bo kompletnie zapomniałem o tym, że zakwitły morele japońskie, czyli ume-no-ki. Chociaż angielskie tłumaczenie to śliwy.
Dużo lepiej się jeździ bez sakw. Szybko dostałem się na zamek, zostawiłem rower na parkingu i poszedłem obfotografować drzewa w gaju śliwkowym. Zauważyłem nawet szlarniki, bardzo często fotografowane ptaki spijające nektar z kwiatów. Niestety zabrakło mi szczęścia i dobrego obiektywu, aby uchwycić je na lepszych zdjęciach. A takie piękne to ptaki.
Pojechałem jeszcze pod zamek, żeby go sfotografować po raz setny, a potem wróciłem do hostelu. Miałem jeszcze trochę czasu przed pracą, więc tym razem spacerowym tempem wybrałem się pod wieżę Tsūtenkaku. Miałem ochotę na negiyaki, czyli wariant japońskiej pizzy z dużą dawką zielonej cebulki. Myślałem, że trafię do restauracji, w której już raz zjadłem to danie zeszłym latem (wczoraj próbowałem bezskutecznie znaleźć podobną restaurację w Dōtonbori), ale albo zmienili się właściciele, albo trafiłem do złych drzwi. Musiałem się pocieszyć modanyaki, w którym głównym składnikiem jest makaron yakisoba.
Kategoria za granicą, kraje / Japonia, Japonia / Ōsaka, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Konnichiwa

37.7702:11
Dzień dobry, wróciłem do Japonii. Pakowanie zajęło mi cały wieczór, więc nie spałem długo. Pobudka w środku nocy i na lotnisko. Kolejki strasznie długie, więc powoli zacząłem martwić się, zwłaszcza gdy waga bagażu pokazała 43 kg, podczas gdy miałem wykupione tylko 40 kg. Całe szczęście to nie komputer tym zarządza, a człowiek – trafił mi się taki o dobrym sercu. Pani wpisała 30 kg na pudło z rowerem i 10 kg na owinięte folią sakwy. Dodała też, że aby wjechać do Japonii na wizie turystycznej muszę mieć bilet powrotny. No pięknie, bo jeszcze nie zaplanowałem wyjazdu. Całe szczęście, że mnie uprzedziła. Przeszedłem wszystkie procedury i szybko do komputera, żeby kupić bilet. Potem jeszcze wydałem ostatnie dolary na pamiątki i ruszyłem do Japonii. Mój plan na tę wizytę to zobaczyć kwitnienie wiśni w wyjątkowym miejscu.
Był piękny poranek, gdy wylądowałem. Wszystkie procedury poszły niesamowicie szybko. Byłem wręcz zdumiony. Jako że wylądowałem na lotnisku położonym na wyspie, trzeba było przedostać się na ląd, a niestety były tylko dwie drogi – pociąg i autostrada. Wpakowałem się w pociąg i podjechałem dwie stacje. Złożenie roweru poszło w miarę szybko. Kłopot ze śmieciami rozwiązałem w taki sposób, że znalazłem serwis rowerowy i dogadałem się z facetem po japońsku i angielsku, że chcę zutylizować karton. Wziął za to 500 jenów, czyli tyle samo, za ile kupiłem pudło. Za przyjemności niestety się płaci.
Ruszyłem na północ. Pierwsze metry w ruchu nieco sprawiły kłopotu, bo odzwyczaiłem się od jazdy po lewej. Pamiątki strasznie obciążyły sakwy, bo nie mogłem złapać balansu i przyczepka często kołatała się na boki. Nie jechało się za przyjemnie. Przynajmniej temperatura była przyzwoita, bo zaledwie 16 °C, co w porównaniu do upałów na Tajwanie było zbawieniem.
Nie trafiłem zbyt wielu atrakcji po drodze, więc dostałem się do Ōsaki i zostawiłem rzeczy w hostelu, aby już pieszo ruszyć na miasto z aparatem i głodnym brzuchem. Temperatura spadła do 12 °C, ale bluza wystarczyła. Obszedłem wszystkie uliczki Dōtonbori, czyli jednego z najbardziej turystycznych obszarów w Ōsace. Nie po raz pierwszy, bo trochę poszedłem po własnych śladach z innej wizyty. Spróbowałem kilku ulicznych przysmaków i zmęczony wróciłem do hostelu.
Kategoria za granicą, z sakwami, na trzech kółkach, kraje / Japonia, Japonia / Ōsaka, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Pożegnalny Tajwan

36.7502:09
Ostatni przejazd po Tajwanie. Rano wyszedłem jeszcze raz spróbować znaleźć jakieś pamiątki, a potem ruszyłem dalej. Miałem niewielki dystans do ostatniego noclegu, ale jakoś tak wyszło, że dojechałem do morza. Piasek trochę poprzeszkadzał, trochę też wiatr i nie zostałem długo. Dotarłem do dzisiejszego celu, dałem ostatnią szansę Tajwanowi i tym razem zebrałem trochę pamiątek. Wróciłem do domu gościnnego, gdzie zostawiłem moje pudło rowerowe.
Przyleciałem na Tajwan pełen optymizmu, jednak od razu po przylocie przeraziłem się. Szary i smutny krajobraz okazał się, całe szczęście, tylko mgłą. Za radą spotkanych turystów ruszyłem wokół Tajwanu zgodnie ze wskazówkami zegara, dzięki czemu trafiłem do stolicy, gdzie po raz pierwszy miałem okazję zobaczyć nocny market.
Zaskakujące były drogi. W porównaniu do Japonii, nie musiałem jechać chodnikami, bo tych nie było. Były za to szerokie pobocza. W miastach zastawione parkującymi pojazdami, ale za nimi jechało się wygodnie – zero krawężników. Problem stanowili skuterzyści, bo skuter jest najpopularniejszym środkiem transportu na Tajwanie i widok grupy kilkunastu czy kilkudziesięciu skuterzystów wyprzedzających jeden drugiego mroził krew w żyłach. Całe szczęście nie miałem z nimi bliższego spotkania. Denerwujące było też długie oczekiwanie na czerwonych światłach.
Odwiedziłem wiele ciekawych miejsc. Jiufen, który jest przepiękną górską wsią z uliczkami ozdobionymi czerwonymi lampionami, malownicze wschodnie wybrzeże usłane czarnymi plażami o lazurowych wodach, punkt wysunięty najdalej na południe, Tainan, dawną stolicę oraz wiele innych. Pozostaje masa miejsc, które przegapiłem lub na które zabrakło czasu. Może jeszcze kiedyś tutaj wrócę.
Kategoria za granicą, z sakwami, kraje / Tajwan, na trzech kółkach, wyprawy / Tajwan 2018, rowery / GT

Wietrzny Tajwan

48.8103:10
Wczoraj padało do późna, ale rano ulice zdążyły wyschnąć. Prawdopodobnie za sprawą wiatru, który szalał dzisiaj, że aż strach. Czasami musiałem jechać pochylony w bok o kilkanaście stopni, żeby zrównoważyć siły ciężkości i opory powietrza. (Tak to się nazywało? Dawno miałem fizykę).
Nie mam znowu o czym pisać. Wiatr, trochę słońca, ale było chłodno. Niespodziewanie pojawił się stromy podjazd, potem pod wiatr w dół aż do centrum miasta Taoyuan, w którym byłem drugiego dnia (technicznie od pierwszego, jednak miasto jest olbrzymie, więc biorę pod uwagę sam dystrykt o tej samej nazwie, co miasto). Zatrzymałem się w hostelu i wyszedłem jeszcze na spacer po okolicy w nadziei, że znajdę jakieś pamiątki, ale wróciłem z pustymi rękoma. No, przynajmniej zrobiłem kilka dodatkowych zdjęć.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, rowery / GT

Deszczowy Tajwan

20.4301:20
Myślałem, że będzie to mało ciekawy dzień, ale jednak było inaczej. Miałem kilka niewielkich przygód.
Dzień rozpoczął się od deszczu. Całe szczęście tylko ciapało, gdy ruszałem. Przypomniał mi się drugi dzień na Islandii, kiedy to padało tak samo. Tylko wtedy jazda zajęła mi cały dzień. Dzisiaj zaledwie 1,5 godziny, bo ruszyłem wraz z godziną wymeldowania z hotelu i dotarłem tuż przed godziną zameldowania w kolejnym hostelu. Na kilka kilometrów przed metą poczułem kapcia w tylnym kole. Powietrze schodziło bardzo wolno, więc tylko dopompowałem dętkę i zaplanowałem coś z tym zrobić po dotarciu do celu. A u celu okazało się, że maleńki drucik przebił nową oponę (może trochę przesadzam, przejechałem na niej już ponad 1000 km). Założyłem łatkę i zakończyłem deszczową jazdę.
Jako że było bardzo wcześnie i miałem 2 godziny wolnego przed pracą, wyszedłem na spacer po centrum Hsinchu. Uchwyciłem kilka zdjęć, spróbowałem kilku chińskich bułek z nadzieniem (w Japonii nazywają je nikuman, a po chińsku będzie to 包子 lub bāozi w transkrypcji). Odwiedziłem również restaurację, gdzie losowo wypadło na zupę makaronową z mięsem i grzybami oraz plastry pieczonego tofu jako danie boczne. Ciekawe jakie jeszcze przygody mnie czekają.
W moim hostelu znajduje się sklepik z pocztówkami, więc kupiłem kilka ładniejszych. Ale nie to jest najbardziej interesujące, bo na półce informatorów lokalnych znalazłem mapę. Nie byle jaką, bo pokazującą wszystkie szlaki rowerowe wokół Tajwanu. Szukałem tej mapy w internecie, w punktach informacji i co? I koniec końców ją znalazłem. Na kilka dni przed opuszczeniem Tajwanu. Zachowam ją na pamiątkę, bo co mogę z nią teraz zrobić?
Kategoria na trzech kółkach, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery