Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2013

Dystans całkowity:340.09 km (w terenie 61.84 km; 18.18%)
Czas w ruchu:17:04
Średnia prędkość:19.93 km/h
Maksymalna prędkość:51.00 km/h
Suma podjazdów:2229 m
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:48.58 km i 2h 26m
Więcej statystyk

Przez błoto i lód

  34.91  02:04
Myślę, że to byłoby tyle w temacie wycieczek w teren. Dopóki nie będzie ciepło, dopóty jazda po takich drogach nie będzie przyjemna – dla mnie.
Wybrałem się jak zwykle pojeździć po osłoniętych od wiatru drogach, a jest to możliwe wyłącznie w lasach na północ od Legnicy. Temperatura na moim komputerze rowerowym wahała się od 1,5 do 3 °C, wiatr wiał mroźny, a słońce zanurzało drogi w błotnistej mazi, która wciągała rower jak bagno.
Postanowiłem, że dzisiaj sprawdzę drogę pożarową nr 10, więc dojechałem do niej, choć w lesie drogi są pokryte lodem i trzeba było uważać, żeby nie stracić równowagi. Dzisiaj miałem szczęście nie doświadczyć poślizgu.
Dojechałem do krajowej trójki, przedostałem się przez nią pośród pędzących blachosmrodów (podoba mi się to słowo – nie podoba mi się smród) i pojechałem po kilkucentymetrowej warstwie nieubitego śniegu. W końcu, po minięciu kilku rozwidleń, skręciłem za ciągnącym się śladem kół i znalazłem się w Głuchowicach, choć jeszcze o tym nie wiedząc. Chyba podczas jesiennej wizyty w tych lasach tędy się przedzierałem. Na tamten czas droga była bardzo piaszczysta, teraz przejezdna zmarzlina. Tak przy okazji to jest odcinek żółtego szlaku dookoła Legnicy. Mapka dostępna w internecie jest więc niedopracowana.
Jazda tą drogą była najcięższą z całego dnia. Połowę drogi do krajówki przeszedłem. Chyba energia ze mnie wyparowała. Nie mogłem zrzucić biegu, bo zamarzła najmniejsza zębatka suportu, a na skuwanie lodu nie miałem ochoty.
Po drugiej stronie trójki doszedł czerwony szlak rowerowy, ale skupiałem się bardziej na omijaniu lodu niż na drzewach i znaki gdzieś odbiły po drodze. Jak dojechałem do skrzyżowania dróg pożarowych nr 10 i 11, to nie wierzyłem, że nie zorientowałem się o przejechaniu tej samej drogi drugi raz. Chyba zmęczenie mi to utrudniło.
Przejechałem przez Miłogostowice, żeby odrobinę urozmaicić trasę, a później jeszcze wskoczyłem na drogę pożarową nr 6, ale że było dużo śniegu, to szybko wydostałem się z lasu. Musiałem pozbyć się trochę lodu, bo małe kółko tylnej przerzutki już się nie kręciło. Od razu lżej :D Jeszcze parę kilometrów walki z wiatrem i ulicznym smrodem, i jestem w domu.
Włożyłem dzisiaj moje stare zimowe buty i było mi w nich po prostu ciepło! Dlaczego ja częściej w nich nie jeździłem? Będę pamiętał podczas kolejnej zimy, żeby zamienić przewiewne espedeki na bardziej szczelne zimówki.
Kategoria Polska / dolnośląskie, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Mróz w Miłoradzicach

  40.90  01:57
Czekałem na taką pogodę – niska temperatura, która zmrozi błoto do stanu przejezdnego. Nie sądziłem jednak, że będzie aż -20 °C. Odczekałem do południa i ruszyłem. Na komputerze rowerowym temperatura wskazywała od -6 do -3 °C, więc nie tak źle.
Zacząłem od pomylenia drogi na północ, ale na szczęście szybko się zorientowałem, bo w Parku Miejskim. Polną drogą do Pawic i dalej znanymi ścieżkami do Raszówki. Przed podjazdem pod Lipinką nie mogłem zrzucić biegu z przodu. Przerzutka zamarzła. A po dwóch kilometrach stwierdziłem, że trzeba zrzucić trochę balastu i skuć lód z roweru. Jakieś 2 kilo lżej :D
Do Miłoradzic jechało się źle, bo teren otwarty i mroźny wiatr wiał w twarz. Nie miałem ze sobą mapy, a przed wyjazdem też nie obrałem żadnej drogi, toteż skręciłem na Buczynkę. Dobrze zrobiłem, bo za daleko pojechałbym, a zaczynały mi przemarzać stopy.
Jak przyjemnie się jedzie i, patrząc na różne miejsca, wspomina przejechane szlaki... Szkoda, że tak nie było po wyjeździe z drogi leśnej. Najpierw poszukując nazwy miejscowości patrzę na numery domów. Ten, na który spojrzałem mówił mi, że jestem w Szczytnikach Dużych, tylko że ja żadnych takich nie pamiętam! No nieważne, jadę w stronę słońca i trafiam na przejazd kolejowy, który mi utkwił w głowie. Ja już tędy jechałem! Potwierdził to znak wyjazdu z miejscowości: Szczytniki nad Kaczawą. Czyli kiedyś ta miejscowość nazywała się inaczej. Wracam więc do domu, zatrzymując się jeszcze raz po drodze, aby usunąć lód z roweru (nie chcę kałuż w domu). Czekam na wiosnę, bo drogi leśne są wciąż ośnieżone, a przejechałbym już szlak dookoła Legnicy, bo tak kusi :D
Kategoria Polska / dolnośląskie, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Wycieczka rowerowa (Budziszów Mały)

  59.49  02:37
Zwiedzać świat zacząć czas :) Moja mapa Dolnego Śląska jest pomazana na południe od Legnicy dzięki wycieczkom w góry i na pogórza oraz na północ od moich leśnych wojaży. Postanowiłem więc zacząć eksplorować wschód i zachód. Dzisiaj pogoda pozwoliła na to, więc – wykorzystując zmienny wiatr – obrałem trasę na Budziszów Mały.
Zakwasy po skurczach nadal trzymają, ale podczas jazdy rowerem ich nie czuć. Załadowałem do głowy mapę, spisałem na kartce miejscowości przelotowe i ruszyłem w południe, aby jeszcze złapać wiatr z północnego-zachodu. Najpierw znaną drogą przez Taczalin, a później już przez nieznane. Temperatura wynosiła 4,5 °C, ale pojawiło się słońce.
Za Legnicą jechałem średnio 25-26 km/h, choć wiał boczny wiatr. Zaczynam robić postępy, że tak zauważę :D
W Budziszowie Małym zajęło mi chwilę jedno skrzyżowanie, ale strzeliłem dobrze i pojechałem we właściwym kierunku. Najpierw upewnił mnie przy tym słup ze znaczkiem PKS z lat 50., który to powinien stać przy głównej drodze, a później sam wjazd do Budziszowa Wielkiego – miejscowość, przez którą planowałem przejechać.
Za Gądkowem miałem plan przejazdu albo przez Dobrzany i Wądroże Wielkie, albo przez Granowice i Mierczyce. Taki wybór był spowodowany tym, że pierwsza opcja przebiegała przez drogę gruntową. Jak się okazało – zrobiłem dobrze, bo droga jest teraz nieprzejezdna z tą ilością kałuż i błota. Dzisiaj zatem nie mogłem zatrzymać się na chwilę w Wądrożu Małym, ale za to widziałem tę wieś z dołu.
Zastanawiałem się czy nie pojechać przez Legnickie Pole, ale przed Lubieniem nie zjechałem w nawet ładną drogę terenową. Ta myśl powróciła przed Biskupicami, ale w tym wypadku już musiałbym zrobić większy dystans. Porzuciłem myśl i ruszyłem drogą krajową.
Choć temperatura w połowie drogi wynosiła 9 °C, to w miarę zbliżania się do Legnicy zaczęła spadać do 5,4 °C. Zmarzłem przez to w prawą stopę, czyli tę, którą słońce mniej ogrzewało. Niestety zima pojutrze wraca i mam ogromną nadzieję, że uda mi się jeszcze pojeździć przed wyjazdem na święta. Chociaż i tak widzę, że nie pobiję zeszłorocznego dystansu z marca. Zima w tym roku jest wyjątkowo kapryśna.
Kategoria Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Bolesna jazda

  14.66  00:42
Jednak nie jest to mój szczęśliwy dzień mimo dobrych wyników na uczelni i sprzyjającej pogody. Plan wycieczki zmienił się szybko z nawet przyjemnej jazdy na bolesne doświadczenie. Może jednak od początku.
Na prawie 2 tygodnie pogoda zmieniła się z przyjemnego przedwiośnia na typowo marcową aurę. Od początku weekendu to się poprawia i dzisiaj postanowiłem wyjść na godzinę-dwie przed prognozowanym deszczem (który w tej chwili pada za oknami). Zaplanowałem przejechać się przez Koskowice, Kunice i wrócić przez Piątnicę. Temperatura i wiatr były optymalne (7,9 °C podczas wyjazdu i 5,2 °C podczas powrotu), choć przed jazdą, gdy wracałem z uczelni, zastanawiałem się czy aby na pewno to dobry pomysł, żeby wychodzić na rower. Od prawie tygodnia bowiem czuję się przeziębiony, a w ciągu tej zimy jeszcze nie chorowałem i martwi mnie, że może to wypaść na okres wiosenny.
Jechało się bardzo dobrze. Śnieg jest już w nielicznych miejscach (czyt. na drogach dla rowerów i czasami chodnikach). Mimo długiego odpoczynku miałem wysoką średnią prędkość... do czasu. Na rondzie Bitwy Legnickiej 1241 r. złapał mnie skurcz w lewej łydce. Okropny. Ostatni raz miałem go ponad rok temu. Jak już się pozbierałem, to pomyślałem, że jakoś dam radę z jedną sprawną nogą i... bach! Nie przejechałem dwóch metrów i skurcz w prawej łydce, dwa razy silniejszy niż wcześniejszy. To dopiero pech... Przeżyłem to jakoś. Jeszcze rano miałem tik powieki oka, ale nie sądziłem, że może to się aż tak skończyć. Przeklęte Tesco, bo tam ostatnio kupiłem magnez i teraz żałuję.
Z obolałymi łydkami nie mogę sprawnie chodzić do tej pory i będzie tak jeszcze kilka dni. Żeby jakoś wrócić do domu wsiadłem na rower i, omijając dziury (gdy trzęsło, wydawało mi się jakbym znów miał skurcz), wróciłem przez Bartoszów. Myślałem, że dam radę wykonać swój plan na dzisiaj, ale nic z tego – nogi mam jak z galarety, każdy postój był bolesny i lepiej było nie wydłużać sobie tej męki.
W czwartek w Lidlu był wysyp artykułów dla rowerzystów. Skorzystałem z tego i, kierując się zachwalanymi w internecie licznikami, kupiłem jeden marki Crivit. Bardzo mi się podoba, bo ma termometr, podświetlany wyświetlacz i działa na baterie CR2032, które można prosto kupić. Nie wiem czy dobrałem odpowiedni obwód kół, bo jakby o kilometr jest więcej na liczniku, ale dystans i tak podaję ze szlaku GPS, a na pozostałe dane nie ma ten szkopuł wielkiego wpływu. Zastanawia mnie tylko na jak długo wystarczą baterie. Mam nadzieję, że często nie będę musiał ich wymieniać.
Dostałem też dzisiaj nową, pojemniejszą baterię do smartfona, bo martwiłem się o długość czasu nagrywania tras. Mam nadzieję, że chińska podróbka nie okaże się wyrzuceniem pieniędzy w błoto, bo mój sprzęt jest jednym z najdłużej działających urządzeń na jednej baterii i dobrze byłoby, abym mógł się pochwalić jeszcze lepszymi osiągami.
Kategoria Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Wieża nr 3

  71.64  03:55
Nie ufać pogodzie, nawet jeśli obiecuje ładne rzeczy. Zaplanowana wizyta na Muchowskich Wzgórzach wykonana w całości jak chciałem. No, może nie do końca, ale o tym później.
Ruszyłem parę minut po południu w kierunku Legnickiego Pola. Do podjazdu wykręciłem średnią 25 km/h. Dalej miałem pod wiatr. Jechałem czerwonym szlakiem rowerowym aż do Jawora. Tam odpocząłem sekundkę na Rynku, gapiąc się na mapę, żeby nie pojechać w niewłaściwym kierunku. Ogólnie cały przejazd przez Jawor poszedł mi łatwo. Chyba zaczynam coraz bardziej znać to miasto.
W Paszowicach zauważyłem 2 kościoły stojące blisko siebie. Wydawało mi się, że jeden z nich widziałem, przejeżdżając drogą równoległą do mojej, a drugi był ukryty za pierwszym. Pomyliłem ten pierwszy z kościołem w Chełmcu lub Piotrowicach.
Dojechałem do lasu, a w sumie wąwozu, w którym zalegało dużo śniegu i było chłodno. Im jechałem dalej było chłodniej i mniej wiosennie. Wokół Legnicy widać szczerą wiosnę, a tutaj ledwo przedwiośnie próbuje się przebić. Zadziwiająca pogoda. A ja takie plany zacząłem układać związane z górami... W ogóle ten podjazd do Lipy wydaje się być ładną alternatywą dla Chełmca czy Górzca. Jest o wiele łagodniejszy, choć dłuższy, ale coś za coś.
Dojeżdżam do Nowej Wsi Wielkiej, w której nie do końca wiem jak jechać. Plan, który tam postawili jest dosyć chaotyczny, ale wybrałem drogę w dół po kałużach. Po paru chwilach docieram do asfaltowej drogi leśnej i w końcu do pierwszych śladów leżącego śniegu. Pokonanie tej drogi nie było łatwe i mimo wielu prób wywrócenia mnie – dotarłem do rozdroża, na którym wszystko miało się zacząć. Odpocząłem i odnalazłem na mapie miejsce, od którego powinienem rozpocząć poszukiwanie szlaku. Wypadało na miejsce, w którym się znajduję i udało się. Problemem były śnieg i strumień na drodze. O ile wodę ominąłem idąc obok, o tyle ze śniegiem nic zrobić nie mogłem. Jazda w ogóle nie wchodziła w grę. Przejechałem się kilkanaście metrów dopiero w 2/3 dystansu na szczyt, bo zrobiło się płasko i o dziwo nie było śniegu. A tak, to co chwila postój, żeby wyciągnąć śnieg z butów czy uważanie, żeby nie stanąć w jakimś zagłębieniu pełnym wody i ukrywającym się pod śniegiem. Rower jak już nie dawał rady, to musiałem go nieść i tak nosiłem go z kilometr... Miałem moment, żeby zawrócić, ale nie lubię się poddawać. W końcu dotarłem na bazaltową górę. Wdrapałem się na wieżę, ale las urósł od momentu, gdy budowla została wybudowana i nie da się zobaczyć wiele.
Usłyszałem strzał, więc pomyślałem, że najwyższa pora się zbierać. Niestety nie udało mi się zjechać i musiałem prowadzić rower. Szlak się urwał i zabłądziłem, ale ponieważ było to zbocze, to schodziłem w dół, od czasu do czasu zjeżdżając po cienkiej warstwie śniegu. Wydostałem się z lasu na drogę, po której prawdopodobnie od kilku tygodni nic poza zwierzyną się nie poruszało, a w butach miałem tak mokro... Ruszyłem w kierunku zabudowań. Minąłem nawet szlak, którym powinienem zejść, ale dobrze, że zabłądziłem, bo miałbym problem jak przedostać się w tym miejscu przez strumienie. Tam dalej miałem to ułatwione, bo pod śniegiem był marny strumyczek.
W końcu asfalt. Ruszyłem w kierunku domu, żeby zdążyć przez zmrokiem i nie zamarznąć po drodze. Zaplanowałem taką trasę, aby nie jechać dwa razy tą samą drogą oraz aby pierwszy raz przejechać Górzec z Pomocnego do Bogaczowa. Niestety droga przez las nie jest utrzymywana zimą i zjazd nie był taki, jak sobie go wyobrażałem. Powyżej 20 km/h nie wchodziłem, a i tak było zimno. Lasy są dobre, ale na upalne lato. Dowiedziałem się chociaż nad czym pracowano tutaj jesienią i podoba mi się :)
Kategoria Polska / dolnośląskie, Park Krajobrazowy Chełmy, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Widokówka z Wądroża Małego

  47.92  02:08
Kolejny piękny dzień zachęcał, żeby wyjść na rower. Plan był, aby wyruszyć gdzieś z Bożeną, ale niestety nie wypaliło. Podejrzewam, że dzieci ją wysłały w kosmos, a szkoda, bo miło się z nią jeździło :P
Przeziębiłem się w sobotę na tym zimnie. Taki dzień przerwy na regenerację w sumie dobrze robi i będę tak jeździł w poniedziałki, środy i piątki. A w weekendy zobaczymy :D Prognoza pogody niestety przewiduje deszcze od czwartku, a planowałem już w ten weekend przejechać żółty szlak wokół Legnicy. Widocznie przełoży się to na przełom marca i kwietnia...
Pomyślałem, aby odwiedzić dzisiaj wzgórze w Wądrożu Małym. Ruszyłem na wschód. Zbyt wcześnie skręciłem w Koskowicach w prawo i coś mi mówiło, żeby skręcić na rozdrożu w lewo. Dobrze zrobiłem, bo za Taczalinem wjechałem do gminy Wądroże Wielkie. Wracając do tematu elektrowni wiatrowych, to mają powstać nie 2, a 22 wiatraki pod Księginicami. Pokaźna liczba.
Dojechałem do celu, żeby zrobić zdjęcie panoramy. Pomyśleć, że jeszcze w sobotę zalegał na tych polach śnieg. W Mikołajowicach stwierdziłem, że nie chcę wracać drogą, którą jechałem i ruszyłem na południe, dużo na południe aż do Snowidzy. W tamtejszym lasku stoi pewna budowla przypominająca starą wieżę, do której nie ma dostępu od strony, którą przemierzyłem. Jak wyczytałem w sieci, jest to pomnik niemiecki z tablicą datowaną na okres I wojny światowej. Jest to cmentarz wojenny leżący w parku pałacowym, co wyjaśniałoby ogrodzenie tego miejsca, choć już jakość ogrodzenia pozostawia wiele do życzenia.
Nie chciałem jechać do Jawora, więc skierowałem się w stronę domu. Nie jechałem też przez Legnickie Pole, bo nie chciało mi się robić podjazdu, a zresztą już tam byłem w sobotę. Prawie wszystkie drogi przebyłem dzisiaj nie pierwszy raz, ale wszystko wydaje się takie inne. Najszybciej kojarzyłem skrzyżowania. W środę może wybiorę się na Muchowskie Wzgórza do wieży widokowej, na którą "poluję" już od września.
Kategoria Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Herbata i grill

  70.57  03:41
Witaj, marcu! Dziś pojechaliśmy na wycieczkę. Była ona długa. To tak słowem wstępu do kolejnego udanego dnia na rowerze :)
O wyjeździe poinformował mnie Jarek 2 dni wcześniej. Punkt 10:00 zjawiam się na skrzyżowaniu. Bożena z Jarkiem już tam czekają. Po kilku minutach zjawiają się też Piotrek, Ania i Grzesiek. W takim oto składzie ruszamy przy pięknym słońcu na południe. Tym razem zamontowałem błotniki i pierwsza szutrówka poszła dobrze. Za zalewem pierwszy śnieg, po którym jechało się jak na Przełęcz Karkonoską. I za Męcinką kolejna nieczysta jazda. Śnieg, błoto, kałuże... Przemoczyłem buty i odtąd jechało się źle. Wiatr wysuszył je, ale tym samym wychłodził mi stopy.
Bożena planuje jeździć codziennie w marcu, aby wyrobić sobie formę. Ja mam czas w poniedziałki, środy i odrobinę później w piątki, więc może też będę się często wybierał pojeździć. Trzeba jakoś zrobić te 2 tysiące i wykonać kompleksowy przegląd roweru. Ale już czuję jak mój napęd umiera. To nie jest przyjemne doświadczenie.
Pstryknąłem 2 fotki, choć miałem nadzieję zrobić ich więcej. No cóż, jest jeszcze za zimno na takie rzeczy i nie chciałem siedzieć na ogonie peletonu przez zatrzymywanie się na zdjęcia. Wjechaliśmy na Młynik i szybko zjechaliśmy przez Myślinów do Myśliborza na herbatę. Z grubsza osłonięci od wiatru usiedliśmy na słońcu. Przyjemnie :D
Przyjechał Łukasz na swoim Felcie. W samą porę, bo podano herbatę. Tak zagrzani ruszyliśmy szybkim tempem dalej. Taka jazda mi się podoba, nie to co pod górkę! Pojechaliśmy przez Stary Jawor, aby spotkać się z Olkiem. Niestety jego rower uległ uszkodzeniu, ale dzięki ekwipażowi, który mieliśmy udało się postawić rower na nogi... yhm, koła :D
Ponieważ był pomysł, aby jechać przez Legnickie Pole, toteż tam się skierowaliśmy po bruku i dziurawym asfalcie. A, Ania zaprosiła nas (mówi się, że to oficjalna wersja) na grilla, więc pojechaliśmy do Kauflandu, a później do niej. Dodatkowo mój rower miał swoje pierwsze mycie wodą. Szkoda, że nie mieszkam w domu jednorodzinnym. Wtedy też mógłbym sobie pozwolić na taki luksus :P
Przemarzłem, no ale czego się nie robi dla odrobiny rozrywki. Powrót szybki. Tak szybki, że przejeżdżamy na czerwonym (co to było?), ktoś gubi się z tyłu, ktoś ucieka z przodu. Ja widzę tylko Jarka na skrzyżowaniu, a później doganiam Olka i tak kończy się dzień na rowerze.
Kategoria Polska / dolnośląskie, Park Krajobrazowy Chełmy, ze znajomymi, kraje / Polska, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery