Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

Polska / podlaskie

Dystans całkowity:890.93 km (w terenie 149.70 km; 16.80%)
Czas w ruchu:50:25
Średnia prędkość:17.67 km/h
Maksymalna prędkość:45.68 km/h
Suma podjazdów:4061 m
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:111.37 km i 6h 18m
Więcej statystyk

Przepłynąłem Bug

109.6306:31
Rozpoczął się pochmurny poranek. Namiot po raz pierwszy od dawna był suchy. Ruszyłem najpierw na poszukiwanie śniadania. W oko wpadła mi stacja benzynowa. Zamówiłem kawę i hot doga, bo zaskakująco nic więcej nie mieli. Przed stacją poznałem rozgadanego Pawła, który przybył z Warszawy, żeby pokręcić się po lasach białowieskich. Spędziliśmy trochę czasu na rozmowie, potem przejechaliśmy wspólnie kawałek szlaku Green Velo i ruszyliśmy w swoje strony.
Na początku było dosyć chłodno. Wkrótce jednak słońce zaczęło wyglądać zza chmur. Całe szczęście Puszcza Białowieska dawała schronienie. Przynajmniej na chwilę. Za Hajnówką ruszyłem na południe, gdzie dopadł mnie wiatr. Wiało w twarz i mocno, a mimo to czuć było upał. Czasem mąciły go chmury.
Zjechałem na zniszczone szutry. Niektóre biegły przez lasy, to miałem jakieś schronienie od słońca i wiatru. Było zdecydowanie goręcej niż wczoraj.
Za Czeremchą zatrzymał mnie rowerzysta. Wyglądał na wzburzonego. Ostrzegł mnie przed złą drogą. Mogłem go źle zrozumieć, bo na najbliższym Miejscu Obsługi Rowerzystów spojrzałem na lokalną mapę i opracowałem plan. Dotarłem do miejscowości Nurzec, którą to miałem ominąć. Było za późno na jakiekolwiek zmiany, bo okolica miała znikomą sieć dróg. Droga została usłana kocimi łbami. Telepało strasznie, trawiasto-piaszczyste pobocze było wcale nie bardziej przejezdne. W Nurczyku, na rozwidleniu dróg, sytuacja w ogóle się nie poprawiła. Wszystkie drogi były pokryte okropnym kamieniem, więc kontynuowałem katorgę po szlaku. Gdybym tak wybrał dłuższą drogę przy MOR-ze, to może miałbym jakieś szanse na wygodniejszą jazdę, ale nie, uparłem się, żeby sobie skrócić dystans.
Kamienie się skończyły, na chwilę pojawił szuter, ale zaraz potem piach. Tony piachu. A gdyby było mało, to barany w blachosmrodach powodowały istne burze piaskowe. Była jeszcze tarka, więc jak nie orałem kołem piachu, to rzucało mną jak operatorem młota pneumatycznego.
Wydostałem się z koszmaru. Znalazłem bar przydrożny i szybko odpocząłem przy chłodniku oraz pierogach ze zboczkiem podlaskim (nadziewane serem z kiełbasą na boczku). Pojawiła się chmura burzowa, więc olałem resztę szlaku. Miałem jechać wojewódzką, ale znalazłem obiecujący skrót. Nie był zły, asfaltowy. Tylko parę dziur, parę podjazdów, na których atakowały jusznice deszczowe.
Dojechałem do Mielnika. Przez Bug można przedostać się tylko promem. W okolicy są dwa, choć znaki informowały o zamknięciu tego drugiego. Zdążyłem w ostatniej chwili zanim odpłynęli. Znalazłem się w województwie mazowieckim. Szlak niby prowadzi przez 5 województw, a tu wjechałem do szóstego.
Dotarłem do ośrodka wypoczynkowego. Wyszło słońce, czarne chmury gdzieś zaginęły. Rozbiłem się i poszedłem zjeść kolację w ośrodkowym barze. Wtedy lunęło. Dosyć mocno, ale namiot to wytrzymał.
Kategoria kraje / Polska, pod namiotem, Polska / podlaskie, setki i więcej, terenowe, z sakwami, ze znajomymi, Polska / mazowieckie, wyprawy / Green Velo I 2020, rowery / Trek

Puszcza Białowieska

120.2207:26
Zacząłem pakowanie o 7, ale w międzyczasie zaczęło kropić, więc musiałem przyspieszyć, żeby nie spakować przemoczonego namiotu. Kolejnym problemem był wyjazd z kempingu. Bramka, którą dostałem się wczoraj, była zamknięta, bramę tylną ktoś w nocy także zamknął. Stała jeszcze jedna brama, ale zamknięta od wczoraj. Jakimś łutem szczęścia ktoś przez nią wjechał i mogłem się wyślizgnąć. Pewnie była sterowana pilotem, ale w jaki sposób kierowcy kamperów mogą się stamtąd wydostać?
Padać przestało po kilku kilometrach jazdy. Niedzielny poranek na przedmieściach to nie najlepszy moment na poszukiwania śniadania. Wszystko zamknięte, nawet jeśli godziny otwarcia na drzwiach oznajmiały coś innego. Wjechałem na szlak Green Velo i na najbliższym Miejscu Obsługi Rowerzystów ugotowałem owsiankę, którą kupiłem jeszcze w Poznaniu specjalnie na takie dni. Dobrze, że miałem zapas wody.
Już miałem ruszać w dalszą drogę, gdy zatrzymał mnie rozgadany, starszy rowerzysta o dużym doświadczeniu. Zaczęliśmy rozmawiać o Green Velo i o szlakach w Polsce. Czas uciekał, więc przejechaliśmy wspólnie parę kilometrów i w Supraślu ruszyliśmy we własne strony.
Droga wiodła przez lasy. Przejechałem się odcinkiem znanym z poprzedniej podróży po Podlasiu. Po krótkim czasie słońce wyszło zza chmur i zaczęło uprzykrzać mi jazdę. Jedynym ratunkiem był cień drzew; do czasu, aż lasów zabrakło. Zrobiło się paskudnie gorąco. Zacząłem odpoczywać w każdym napotkanym cieniu, a tych było jak na lekarstwo. Do tego zgłodniałem po niewielkim śniadaniu. Jak na złość albo nie było sklepów, albo były pozamykane. Na szczęście po kilkudziesięciu kilometrach, w większej wiosce znalazłem sklep. Był oblegany przez dziesiątki ludzi, że aż zrobiła się kolejka przed wejściem – w tym prażącym słońcu. Przecierpiałem to i zjadłem coś lekkiego, chłodząc się przy okazji lodem.
Wjechałem do Puszczy Białowieskiej. Jest ona przepełniona maleńkimi rezerwatami o nazwie Lasy Naturalne Puszczy Białowieskiej. Nie potrafiłbym powiedzieć, gdzie są granice tych rezerwatów. Widziałem za to dużo martwych świerków. Próbowałem dostrzec jakiegoś żubra, jednak bezskutecznie. Na wieży widokowej też nie miałem szczęścia, ale może chroniły się przed upałem, tak jak ja.
Dotarłem do Białowieży. Była zasypana turystami. Znalazłem restaurację na uboczu i zamówiłem z menu kartacze, bo widziałem je w wielu miejscach w Podlaskiem. W smaku przypominały kluski mojej babci. Zatrzymałem się w gospodarstwie agroturystycznym. Pechowo obok mnie stanął wóz z rzężącą klimatyzacją. Było wciąż wcześnie, więc połaziłem trochę po wsi i odwiedziłem lokalny bar, gdzie w menu wypatrzyłem kruszonkę oraz kwas. Kruszonka była smacznym, pokruszonym jabłecznikiem przykrytym lodami oraz dziesiątką owoców. Kwas z kolei piłem pierwszy raz w życiu. Niby kwas chlebowy smakuje chlebem, jak to opisują, ale mnie zaskoczył śliwkowym smakiem. Może to ja nigdy prawdziwego chleba nie jadłem? Aż wziąłem całą butelkę, coby sprezentować go rodzinie i zapytać o zdanie, bo w dzieciństwie wypiekaliśmy chleb w piecu kaflowym i może tak właśnie on smakował.
Kategoria kraje / Polska, pod namiotem, Polska / podlaskie, setki i więcej, z sakwami, ze znajomymi, wyprawy / Green Velo I 2020, rowery / Trek

Przez bagna do Białegostoku

118.5307:24
Libacji alkoholowej i głośnym autom nie było końca do późnych godzin. Do tego słońce postawiło mnie na nogi przed godz. 6, gdy podniosło temperaturę w namiocie do nieznośnego stopnia. Niebo było bezchmurne, a drogi niemal puste o tak wczesnej godzinie. W sumie zaczął się weekend, o czym miałem przekonać się później.
Asfalty w tych okolicach były zasypane piachem naniesionym przez ulewne deszcze. W niektórych miejscach strach było jechać, bo rower ślizgał się w piachu. Że też nikomu z mieszkańców to nie przeszkadza, a nie jest to wiele pracy, aby poprawić bezpieczeństwo we własnej okolicy.
Przyjechałem do Łomży, aby przejechać odcinek odbiegający od głównej osi szlaku Green Velo. Z jakim rozczarowaniem spotkałem się, gdy dostrzegłem oznakowanie szlaku jako szlak boczny o numerze 202. Czemu więc oznaczają go na wszystkich mapach jako szlak główny? Bez sensu.
Wjechałem na drogę terenową, która była wysypana piachem. Najgorszy piach, po jakim brnąłem podczas tej podróży. Ostatnio tak ciężko było nad morzem. Na końcu piekła spotkałem rowerzystę, który zapytał, czy jest źle. Szczerze mu odradziłem jazdę tamtą drogą. Na szczęście to była ostatnia taka piaskowa „atrakcja” na dzisiaj.
Na odcinku kilku kilometrów kolejnej drogi szutrowej ciągnął się pas zieleni... inwazyjnej. Rosły tam setki albo i tysiące sztuk barszczu Sosnowskiego bądź Mantegazziego. Ponieważ nie jest to centrum żadnego miasta, to nikt nie pokwapi się usunąć to paskudztwo. Złożyłem zgłoszenie przez internet, ale na mapie znajduje się już kilka innych zgłoszeń z tego miejsca, co świadczy o zerowej reakcji, więc rośliny będą się rozsiewać na coraz większym obszarze.
Szlak wiódł przez bagna, jak zakładałem po minięciu rezerwatów Bagno Wizna I oraz II. Woda zalegała w kanale ciągnącym się wzdłuż drogi, a miejscami wylewała na pola i łąki. W końcu woda pojawiła się i na drodze. Niestety na całej szerokości, więc nie dało się jej ominąć. Zmieniłem buty na laczki i pojechałem. Woda była brązowa i cuchnęła gnojówką, wypłukaną najpewniej z pobliskich pól. Było grząsko, w mule widziałem jakieś życie, ale przejechałem te bagna bez zatrzymania. W kilku miejscach było tak głęboko, że zatopiłem swoje stopy. Miałem dobry pomysł, zmieniając obuwie.
Dotarłem do głównego szlaku Green Velo. Zrobiłem się głodny, więc po dotarciu do Tykocina zacząłem poszukiwania restauracji. Wszystkie były zawalone turystami. Weekend. Kolejki do wejść ciągnęły się niemożliwie, więc zrobiłem zakupy w markecie i zjadłem w cieniu.
Upał stawał się niesamowity, a drogi nie miały prawie żadnego cienia. Nie przeszkadzało to późną jesienią, gdy przypadkiem jechałem po szlaku do Tykocina. Dzisiaj nie dało się znieść spiekoty.
Pojawił się pierwszy objazd na szlaku. Wynikał z zamknięcia przejazdu przez mostek nad Narwią. Chciałem sprawdzić, jak wygląda rzeka, więc kontynuowałem starym szlakiem. Minąłem kilkudziesięciu rowerzystów, widoku żadnego nie znalazłem, bo wszystko zarosło, a 2-metrowy mostek pozwalał na przejście. Zaskakuje mnie, że trzeba wyrzucić miliony na remont takiego maleństwa, a wolą wydać drugie tyle na znaki. Przecież to marnowanie naszych pieniędzy. Co więcej, dzisiaj miałem przejechać przez jeden z pięciu parków narodowych położonych na trasie – Narwiański PN, ale szlak wiedzie dokładnie obok jego granicy (uwzględniając objazd, to w ogóle tego parku nie zobaczyłbym), więc ktoś tutaj się zagalopował.
W Białymstoku było koszmarnie dużo ludzi. Całe szczęście nie byłem już głodny. Pojechałem na kemping. Znajdował się przy plaży miejskiej, na której było równie dużo ludzi, co w centrum. Na kempingu były same kampery. Pojawiło się też parę komarów. Całe szczęście trafiłem na spokojnych sąsiadów.
Kategoria kraje / Polska, pod namiotem, Polska / podlaskie, setki i więcej, terenowe, z sakwami, wyprawy / Green Velo I 2020, rowery / Trek

Objazd przez Łomżę

123.5707:11
Noc była spokojna. Na kempingu znajdowała się restauracja, więc zjadłem tam śniadanie. Jajecznica z talerzem warzyw i pysznym pieczywem wypiekanym na miejscu. Była to olbrzymia uczta, ale mimo to nie czułem się ociężały.
Kontynuowałem podróż szlakiem Green Velo. Przynajmniej pobieżnie, bo ominąłem część wokół jeziora. Nie miałem ochoty na męczenie się jazdą po rozwalonych leśnych drogach. Niebo było zachmurzone, ale od czasu do czasu wyglądało słońce. Wiał przyjemny wiatr boczny.
Wjechałem na drogi lokalne. Trochę na nich trzęsło. Jeżdżę w kasku i mimo że chronię twarz przed słońcem, to i tak udaje mi się ją opalić. Dzisiaj chciałem poprawić czoło, żeby nie zostało białe po wyprawie, więc kask wylądował na sakwach. Niestety lusterko, które miałem przymocowane do kasku odczepiło się na którejś z kolein i w ten sposób straciłem swoje trzecie oko. Teraz tak dziwnie jest jeździć w lekkim kasku i nie wiedzieć, że jest on na głowie, bo wcześniej chociaż lusterko mi o tym przypominało.
Wjechałem do Biebrzańskiego Parku Narodowego. Szlak przebiegał przez 5 parków narodowych, więc zostały jeszcze 3 (wczoraj byłem w Wigierskim PN). Pojawiły się drogi terenowe, paskudne, zniszczone, rozjeżdżone, z koleinami, kurzącymi blachosmrodami, tarką i kałużami niemal na szerokość drogi. Widoki za to ładne. Biebrza rozlewała się na otaczające łąki. Brakowało tylko wież widokowych, żeby zachować ten piękny krajobraz na fotografii. Nie każdy przecież wozi ze sobą drona.
W Goniądzu zmieniłem swoje plany. Na wszystkich mapach główna oś szlaku Green Velo ma urwaną nitkę w Łomży. Chciałem tam zajrzeć. Nie miałem ochoty na jazdę szlakiem tam i z powrotem, więc zjechałem ze szlaku, aby wrócić nań następnego dnia.
Nowo wybrana trasa biegła gorszymi i (czasem) lepszymi drogami. Niewiele ciekawego widziałem. Na chwilę pojawił się szlak R-11 biegnący z południa Europy na północ. Przez parę kilometrów goniła mnie też ciemna chmura, ale gdzieś przepadła. Potem wyszło słońce i zaczęło podsmażać.
Łomża okazała się wielkim placem budowy, bo gdzie nie skręciłem, to jakieś prace drogowe. Pojechałem na pole namiotowe zlokalizowane w niekorzystnym miejscu. W nocy, do późnych godzin, banda arogantów jeździła głośnymi autami pobliską ulicą, inni puszczali głośną muzykę i darli się jak kretyni. Chyba jeszcze nigdy nie byłem w tak zapyziałym mieście.

Kategoria kraje / Polska, pod namiotem, Polska / podlaskie, setki i więcej, terenowe, z sakwami, wyprawy / Green Velo I 2020, rowery / Trek

Augustów

94.0106:11
Wczoraj padało ze dwie godziny, nad ranem też trochę. Obudziło mnie słońce, które podniosło temperaturę w namiocie, choć później na niebie przeważały chmury (przynajmniej rano). Pojechałem znaleźć śniadanie, ale wszystko było pozamykane. Chyba ósma rano to wciąż za wcześnie dla lokalnych barów i restauracji.
Green Velo w Suwałkach ciągnął się po drogach dla kaskaderów, ale za miastem zaczęły się wygodniejsze asfalty. W międzyczasie słońce wyjrzało zza chmur i zaczęło podgrzewać powietrze. Po wczorajszym dystansie nie miałem wielkiej ochoty na zwiedzanie, więc przegapiłem kilka interesujących punktów. Wygoda kompletnie skończyła się za jeziorem Wigry. Wzdłuż rzeki Czarna Hańcza biegły rozjeżdżone szutry przepełnione dołami i tarką. Przynajmniej droga była w miarę płaska w porównaniu do wczorajszych garbów.
Upał zaczynał coraz mocniej doskwierać. Całe szczęście duża część szlaku biegła przez lasy, więc drzewa dawały jakieś schronienie, acz niewielkie ze względu na ciągnącą się w nieskończoność monokulturę sosny.
Szlak skręcił na Augustów. Tym razem biegł wzdłuż Kanału Augustowskiego. Okropny teren powrócił, więc gdy wydostałem się na asfalty, zrezygnowałem z podążania szlakiem i poleciałem prosto do centrum Augustowa. Spróbowałem odrobinę pozwiedzać miasto, ale pozazdrościłem ludziom wypoczywającym w cieniu. Kupiłem kilka pocztówek i usiadłem w parku, aby odpocząć i je wypełnić. Potem odwiedziłem pocztę, a że z tego wszystkiego zapomniałem o obiedzie, to odszukałem restaurację z ogródkiem niezasypanym ludźmi, co się udało na obrzeżach centrum.
To w sumie tyle. Mało się dzisiaj działo. Pojechałem na kemping nad jeziorem. Pani w obsłudze uprzedziła mnie, że podczas deszczu spływa przez ośrodek dużo wody. Rzeczywiście było widać ślady jakby po większych opadach. Całe szczęście nie zapowiadali żadnego deszczu, więc nie musiałem się martwić podtopieniami, ale biada tym, co rozbiją się w złym miejscu. Pojawiły się komary, od których byłem wolny przez parę dni.
Kategoria kraje / Polska, pod namiotem, Polska / podlaskie, terenowe, z sakwami, wyprawy / Green Velo I 2020, rowery / Trek

Mróz na Podlasiu

73.7103:31
Temperatura spadła w nocy poniżej zera. Ruszyłem niespiesznie, tak jak słońce niespiesznie ogrzewało ziemię z prawie bezchmurnego nieba. Moim celem na dzisiaj był zamek w Tykocinie. Wyjazd z Białegostoku był po części prosty. Pomijając przejazd nad torami, to trasę do przedmieści pokonałem po drogach dla rowerów. Potem musiałem włączyć się do ruchu na drodze krajowej. Całe szczęście tylko kilka kilometrów, bo zaraz zaczęła się ekspresówka, koło której zaskakująco wybudowali drogę dla rowerów. W większości o nawierzchni asfaltowej.
Nieco się zagapiłem i pojechałem za bardzo na zachód, ale to tylko urozmaiciło wycieczkę. Zaraz trafiłem do Tykocina. Przeraziły mnie drogi. Wszystkie, na jakie trafiłem były wyłożone kamieniem i nierównym brukiem. Wyjątkiem był most nad Narwią, reszta pewnie nigdy nie remontowana, co pokazuje trwałość materiału. Tylko komu marzy się po czymś takim telepać?
Dojechałem do zamku. Byłem cały przemarznięty. Nie było mowy o zwiedzaniu (wejścia co godzinę). Wyszedłem do restauracji. Ceny nie zgadzały się z tymi pod zamkiem, więc wziąłem czarną kawę, bo była najtańszym ciepłym napojem, i pieróg po żydowsku. Niewiele mnie to rozgrzało, ale trzeba jakoś wrócić. Zmierzch złapał mnie na rogatkach Białegostoku. Ładne miasto, spokojne. Ostatecznie się do niego przekonałem. Mógłbym tutaj zamieszkać, gdyby nie mała sieć lokalnych dróg – zwłaszcza asfaltowych.
Kategoria Polska / podlaskie, kraje / Polska, po zmroku i nocne, wyprawy / Białystok 2018, rowery / GT

Osowiec-Twierdza

126.1505:46
Wczoraj padało, więc wyszedłem z parasolką i aparatem zwiedzić miasto. Jest tutaj kilka ciekawych zabytków, które zostały podzielone na tematyczne „szlaki”. Dorzucam z tego parę zdjęć na końcu galerii.
Dzisiaj wiało z północy. Wymyśliłem, żeby wrócić z wiatrem. Szukając na mapie ciekawych miejsc wokół Białegostoku, trafiłem na ciek wodny o regularnym kształcie. Okazało się, że była tam sowiecka twierdza. Ruszyłem w jej kierunku.
Temperatura lekko podskoczyła. Kilka razy nawet pojawiło się słońce między chmurami. Wiatr nie był tak silny jak ostatnio, więc spokojnie jechałem na północ. Wybrałem lokalne drogi, aby nie tłuc się po krajówce pod wiatr. Wydłużyłem sobie tym dystans, ale miałem relatywnie spokojną jazdę.
W Goniądzu trafiłem na GreenVelo. Stamtąd, po śliskiej drodze dla rowerów, dojechałem do Osowca-Twierdzy. Niestety po drodze dowiedziałem się, że muzeum, które znajduje się na twierdzy jest otwarte do godz. 13, a była 14, gdy dotarłem na skrzyżowanie nieopodal celu. Nawet nie chciało mi się całować klamki i nie zobaczyłem nic.
Przygotowałem się do powrotu. Tym razem po drodze krajowej. Były tiry, były dostawczaki, było dużo aut. Kilka razy wylądowałem na grząskim poboczu, żeby przepuścić nitkę aut z tirem na przedzie. Po dwóch godzinach dotarłem do Białegostoku, który zabrał mi pół godziny, aby dostać się do mieszkania. Jest tu dużo dróg dla rowerów, ale brakuje im jakości i spójności. Miasto bije mimo to Poznań na głowę.
Kategoria Polska / podlaskie, kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, wyprawy / Białystok 2018, rowery / GT

Świątynia pod złotym księżycem

125.1106:25
Przyjechałem wczoraj. 8 godzin w pociągu. Po drodze dowiedziałem się, że po raz kolejny trafiłem na oszusta. Ukrył 60% kosztów rezerwacji noclegu. Byłem przekonany, że zweryfikowałem ofertę, ale booking.com jest tak nieczytelny, że ta strona to idealne narzędzie dla oszustów. Ostatecznie pojechałem do biura (bo odbiór kluczy był w innej części miasta) wyjaśnić sprawę. Tam kolejna dwójka oszukanych. Oni zrezygnowali, ja nie miałem wyboru. Przepadłaby część pieniędzy, wydałbym jeszcze więcej na nowy nocleg i było piekielnie zimno. Do tego ostatniego nie przygotowałem się. Byłem przekonany, że ta sama szerokość geograficzna nie wpłynie na temperaturę. Myliłem się.
Ruszyłem wcześnie rano, bo wieczór zapowiadał się deszczowy. Chciałem zjeść w centrum. Wybierając między marketem i sklepem, zostałem przekonany darmową kawą pod klepem. Naładowany energią spróbowałem wydostać się z miasta. Wyczytałem, że Białystok zdobył certyfikat gminy przyjaznej rowerzystom. O ile w centrum kilka dróg jest równych, to ich ciągłość, liczba poprzecznych nierówności oraz nawierzchnia z kostki brukowej zaraz za centrum zastanawiały nad słusznością wyróżnienia. Pojechałem trochę zygzakiem i dostałem się na właściwą drogę.
Wybrałem drogę krajową z braku innych opcji. Zauważyłem jednak możliwość skrócenia sobie cierpienia i zjazd na drogę lokalną. Ruch nie był jakiś duży, ale jazda „na gazetę” zniechęcała do pozostania tam. Po kilkunastu kilometrach skręciłem na drogę, która miała mnie poprowadzić do celu. Byłem przekonany, że jadę dobrze, póki nie skończył się asfalt. Przyjrzałem się mapie i zdecydowałem jechać dalej, żeby nie zawracać. Czasami było grząsko, a jeśli nie, to tarka królowała. Była jednak gorsza od tej pod moim domem.
Dojechałem do takiej wsi (o dziwo zamieszkałej), że dalej nie dało się. Przyjrzałem się mapie i okazało się, że dalej była tylko rzeka i ani jednego mostu w promieniu kilkunastu kilometrów. Znowu skucha. Nadal nie chciałem zawracać, więc znalazłem drogę przez las. Przynajmniej bez tarki. Zrobiłem 10 km w terenie (przypominam, że jechałem na kolarzówce) i dojechałem do mojej drogi z pierwotnego planu. Trafiłem nawet na GreenVelo. Z mapy wyczytałem, że w tamtym rejonie było dużo odcinków terenowych. To ważna informacja, bo byłem przekonany, że cała trasa jest utwardzona.
Niestety asfalt znów się skończył. Znalazło się kilka kocich łbów, ale leśne drogi wróciły i nie opuszczały mnie do samego celu – Kruszynian.
Chciałem zobaczyć zabytkowy meczet. W planie były dwa, ale nie wystarczyło czasu. Walka z piaskiem zabrała zbyt dużą część dnia. Zrobiłem się jednak głodny i z pomocą przyszła Tatarska Jurta. Obsługiwana przez tatarską rodzinę. Zjadłem kilka dań, których porcje były na tyle małe, że można spróbować kilku. Było pysznie i ciepło, bo na zewnątrz temperatura przez cały dzień wynosiła 7 °C. Do tego wiało z południa. Stąd też pomysł jazdy na wschód, aby mieć za przeszkodę tylko boczny wiatr.
Droga powrotna zapowiadała się nieciekawie. Zrobiło się szybko zimno. Nawet zaczęło kropić, ale tylko jakby ksiądz machnął kropidłem, bo momentalnie przestało. Pojechałem do Krynek, gdzie znajdowało się unikalne w Polsce rondo. Było tak duże, że zgubiłem się i nie byłem pewien, czy wybrałem dobry zjazd. A wybrałem drogę wojewódzką. Nie była przyjemna. Aut połowa, co na krajówce, ale dużo pagórków. Przynajmniej Puszcza Knyszyńska dała schronienie przed wiatrem.
Do Białegostoku dotarłem po zmroku. Przywitała mnie niespójna sieć dróg dla rowerów (czyt. kaskaderów). Zaczęło kropić, gdy dojechałem do mieszkania. Potem jeszcze wyszedłem po zakupy, to aż musiałem kupić parasolkę, żeby wrócić. Pogoda się popsuła i prognoza na kolejne dni mnie niepokoi.
Kategoria Polska / podlaskie, kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, terenowe, wyprawy / Białystok 2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery