Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

kraje / Słowacja

Dystans całkowity:3266.76 km (w terenie 184.22 km; 5.64%)
Czas w ruchu:185:03
Średnia prędkość:17.65 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:37826 m
Suma kalorii:15217 kcal
Liczba aktywności:24
Średnio na aktywność:136.11 km i 7h 42m
Więcej statystyk

Pieniny

63.4404:13
Prognoza na dzisiaj nie była najlepsza. Słońce rzadko wychodziło zza chmur. Ruszyłem po szlaku Velo Dunajec do Pienin. Wybetonowali go, postawili kilka wiat. Niestety jesień zdążyła przeminąć, zostawiając tylko kilka brązów. Przynajmniej ludzi nie spotykałem wielu.
Ruszyłem na północ, nadal po szlaku. Zaczęło padać. Z początku chowałem się pod wiatami, ale gdy woda dostała się do butów, zaczęło mi być wszystko jedno. Jechałem pod górę, aby dostać się do noclegu. Deszcz kilka razy ustał, ale nie na długo. Oby wypadało się do jutra.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, kraje / Słowacja, po zmroku i nocne, Polska / małopolskie, rowery / Fuji, wyprawy / Wokół Tatr 2023, z sakwami, za granicą

Humorzaste Tatry

111.4306:35
Wczoraj opaliłem się w jesiennym słońcu, a dzisiaj chmury szybko zakryły niebo. Ruszyłem do Popradu po starym śladzie. Drogi nic się nie zmieniły. Pokręciłem się chwilę po mieście i ruszyłem dalej, wpadając na kolejne znajome okolice. Chmury tylko chwilami pozwalały słońcu oświetlić szczyty Tatr. Te przyćmiewały swoim majestatem wszystkie inne widoki wokół.
Chciałem coś zjeść, ale znalezienie restauracji z bezpiecznym miejscem dla roweru okazało się trudne. Wypatrzyłem coś pod Tatrami i zacząłem podjazd. Wiatr, który przez cały dzień był odczuwalny mniej lub bardziej, zaczął dokuczać.
Zjadłem ciepły posiłek i poczułem zmęczenie, choć nie miałem nawet połowy podjazdu w nogach. Szlak uciekał na leśne ścieżki. Był wymagający, ale przynajmniej nie czułem oddechu kierowców na karku. Złapał mnie zmierzch, więc zrezygnowałem z kolejnych dróg w lesie. Niestety mieszkańcy zdążyli nasmrodzić i jechałem przez ten gryzący smog. Potem ostatni stromy kilometr i znalazłem się na szczycie bez widoków. Było zbyt ciemno. Długi i chłodny zjazd obył się bez atrakcji. Spodobały mi się domki w wiosce Osturnia (słow. Osturňa). Powróciłem do Polski, gdzie smog dziwnie mniej drażnił.
W pobliżu kwatery nie było nic. Nadzieję dawała otwarta restauracja, ale na miejscu zastałem budynek zamknięty na cztery spusty. Zawróciłem do najbliższej stacji benzynowej, gdzie jedynym serwowanym posiłkiem była parówka w bułce (do tego ostatnia). Mogłem pomyśleć o kuchence.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, kraje / Słowacja, po zmroku i nocne, Polska / małopolskie, rowery / Fuji, setki i więcej, terenowe, wyprawy / Wokół Tatr 2023, z sakwami, za granicą

Wokół Tatr bez Tatr

115.8507:21
Ruszyłem na poszukiwanie śniadania. Niestety wszystkie spotkane sklepy były zamknięte. Na stacji benzynowej stoisko z kanapkami wyczyścili. Przynajmniej mieli kawę, to zjadłem z tym, co miałem w sakwach.
Szlak biegł trochę po błocie, trochę po krajówce, czasami uciekał na boczne drogi. (Dwa odcinki pokryły się nawet z moją wyprawą na Węgry). Na drodze stanął Zamek Orawski. Niestety zmiana czasu na zimowy odebrała mi godzinę słońca, a zaplanowany dystans ograniczał mój czas. Pędziłem dalej.
Przede mną pojawił się stromy podjazd z krótką serpentyną, ale z jakimi widokami. Zarówno za plecami, jak i przede mną. Zwłaszcza przede mną, bo w końcu ukazały się Tatry – Niżne Tatry oraz Tatry Zachodnie.
Przez chłodną dolinę zjechałem do dróg z poprzedniej wycieczki wokół Tatr oraz do miast, w których znalazłem otwarte supermarkety. Niestety złapał mnie zmierzch i resztę wycieczki przyświecały mi światła roweru. To nic, bo jechałem po własnym śladzie sprzed dziewięciu lat. Na początku zdarzały się auta, bo zadziwiająco dużo tam zabudowań, ale im głębiej w las, tym robiło się spokojniej. Znikał także duszący smog, który po zmroku spowijał każdą wioskę. Tylko jedna para oczu sarny zaświeciła się w mroku. Asfaltowe drogi leśne chyba nic się nie zmieniły. Wjechałem nawet na chwilę na drogę biegnącą po nasypie dawnej kolejki leśnej, choć było tam trochę błota, jak na każdej drodze terenowej dzisiaj. Na ostatnich kilometrach zaskoczył niewielki deszcz, którego nie widziałem w prognozie.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Słowacja, po dawnej linii kolejowej, po zmroku i nocne, rowery / Fuji, setki i więcej, terenowe, wyprawy / Wokół Tatr 2023, z sakwami, za granicą

Szlak wokół Tatr

81.5904:50
Dzień zaczął się słonecznie, choć trudno mi było znaleźć odpowiedni komfort termalny. Słońce chowało się kilka razy za chmury, były rozgrzewające podjazdy i chłodne zjazdy. Ujrzałem Tatry i dotarłem do Nowego Targu.
Szlak wokół Tatr wpadł mi w oko już podczas wyprawy po Velo Dunajec. Postanowiłem połączyć go z jesienną wyprawą i tak oto znalazłem się na oficjalnym szlaku (są 3 warianty do wyboru). Od Nowego Targu do Trzciany (słow. Trstená) biegł po nasypie dawnej linii kolejowej. Całą tę drogę miałem pod wiatr, z czego połowę pod górę. Mogłem tylko zazdrościć rowerzystom poruszającym się w drugą stronę. Słońce z początku oświetlało krajobrazy i rozgrzewało mnie, ale potem zrobiło się jeszcze bardziej pochmurno. Tuż przy granicy nawet zaczęło odrobinę kropić.
Zaskoczyła mnie wygoda jazdy po stronie słowackiej. Raz, że na asfalcie nie telepało, a dwa – droga biegła łagodnie w porównaniu do podjazdów z mojej poprzedniej wycieczki wokół Tatr (to oczywiście zasługa dawnej linii kolejowej).
Złapał mnie zmierzch. Temperatura spadła do 8 °C (zamiast prognozowanych 5). Dojechałem do kwatery prywatnej. Janka, właścicielka, poczęstowała mnie rozgrzewającą herbatą.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, po dawnej linii kolejowej, po zmroku i nocne, Polska / małopolskie, rowery / Fuji, wyprawy / Wokół Tatr 2023, z sakwami, za granicą, kraje / Słowacja

Słowacja – EuroVelo 11 – Nowy Sącz

114.5106:26
Dzień zaczął się upałem. Pojechałem najpierw na muszyński Rynek, a potem Głównym Karpackim Szlakiem Rowerowym (GKSR) wzdłuż Popradu. Chciałem rzucić okiem na dwie drewniane cerkwie. Przy granicy ze Słowacją trafiłem na straszny jarmark, auto na aucie, ludzkie bydło wchodzące bez namysłu pod jadące auta. Chciałem stamtąd jak najszybciej uciec, więc zobaczyłem obie budowle i przekroczyłem granicę.
Zauważyłem pewną niebezpieczną korelację, że im bardziej opalony kierowca, tym bliżej mnie jechał podczas wyprzedzania. Nie czułem się bezpiecznie, ale szybko zjechałem na lokalne drogi, które doprowadziły mnie do drogi dla rowerów biegnącej po wzniesieniu. Były widoki, ale był też upał. Smażyłem się na tej patelni bez szans na jakiekolwiek drzewo. Potem nawet jak pojawiły się drzewa, to trudno było o cień. Z tego powodu nie miałem ochoty zatrzymywać się na zdjęcia, bo jazda dawała namiastkę ochłody, a postoje oblewały gorącym potem.
Dotarłem do granicy, ale chciałem przejechać się kawałkiem EuroVelo 11, który dał odrobinę cienia. Po polskiej stronie też biegł EV 11, ale nie dawał żadnego cienia. Za to podobał mi się GKSR. Szlak po słowackiej stronie biegł raczej po płaskim, a po polskiej stronie było dużo widoków. Nawet doświadczyłem trochę cienia. Potem nawet z ciężkich chmur, które widziałem na horyzoncie, wyłoniła się cienka warstwa chmur. Przesłoniła słońce i zrobiło się jak w szklarni. W sumie najwyższą temperaturą na liczniku było 37 °C.
W Piwnicznej-Zdroju chciałem zobaczyć widok z platformy widokowej w parku, ale okazało się, że dojście jest nie po ścieżkach, a po schodach. Nie chciałem zostawiać roweru, więc darowałem sobie atrakcję. Za to za zamkiem w Rytrze zrobiło się ciekawie. Jechałem po EV 11, który zmienił się w brzydki szuter o grubych kamieniach. Potem szlak zwęził się, a nawierzchnia poprawiła się, że poczułem się jak na singletracku. Szkoda tylko, że odcinek był taki krótki.
Słońce przedarło się przez chmury i znów zrobiło się gorąco. Wjechałem na drogi, którymi zdobyłem punkt widokowy w Woli Kroguleckiej. Tym razem odpuściłem sobie ten podjazd, ale zaliczyłem kilka innych, bo odbiłem od jazdy wzdłuż Popradu i ruszyłem na wschód, modyfikując po drodze plan, żeby zminimalizować podjazdy. W międzyczasie zaczęło kropić. Nieintensywnie, ale przez kilka kilometrów postraszyło. Przynajmniej temperatura spadła.
Pod znalezioną wiatą autobusową obdzwoniłem kilka obiektów w poszukiwaniu noclegu. Zwlekałem z tym, bo nie wiedziałem dokąd dojadę. Planowałem dostać się do Grybowa, 30 km dalej, a byłem wciąż w Nowym Sączu i robiło się późno. W dodatku prognoza pogody zrobiła się bardzo niekorzystna, więc możliwe, że z tej wyprawy zostanie tylko mikrowyprawa, jeśli sytuacja się nie poprawi.
Przestało padać, a ja zgłodniałem. Ruszyłem do centrum Nowego Sącza, bo ostatnim razem byłem tam dawno temu. Wjechałem na znajomy szlak Velo Dunajec, którym dostałem się na Rynek. Zjadłem i pojechałem do hotelu. Prognoza pogody zmienia się jak w kalejdoskopie. Ciekawe, jak to będzie w rzeczywistości.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, kraje / Słowacja, Polska / małopolskie, setki i więcej, wyprawy / Drewniane cerkwie 2022, z sakwami, za granicą, rowery / Fuji

Pieniny na Słowacji

83.1505:13
Obudziło mnie słońce, które zrobiło w namiocie piekarnik. Na niebie było mnóstwo chmur. Wyglądało na to, że popada, ale nic takiego – smażyło od rana. Gdy zostawiłem na chwilę rower na słońcu, termometr nagrzał się do 43 °C.
Trafiłem na szlaku na dwie prace drogowe. Jedna oznaczona, druga bez żadnego znaku. Obie udało się obejść bokiem. Widziałem też dwa mosty, które chyba jeszcze nie zostały oddane do użytku. Na obu były prowadzone prace wykończeniowe, z czego na pierwszym nie było znaków, więc rowerem nie wjechałbym, a na drugi prowadziła gwardia nowiuśkich znaków (co dziwne, firma wykonawcza użyła niestandardowych oznaczeń szlaku – VD zamiast loga Velo Dunajec) i brak zakazu, więc prace drogowe były prowadzone bezprawnie.
Dotarłem do Pienińskiego Parku Narodowego. Już od samego wjazdu było przepięknie. Po drodze poruszało się mnóstwo pieszych i rowerzystów. Mokra nawierzchnia oznajmiała, że wcześniej mocniej popadało. Tunele drzew przynosiły ulgę od prażącego słońca. Nawet nie wiem kiedy przekroczyłem granicę. Po drugiej stronie było dużo kamieni i błota, ale też pięknych widoków. Migawka aparatu co chwilę pracowała. Słyszałem tylko język polski, a co chwila ktoś robił wyścigi wśród turystów zamiast sycić się pięknem natury.
Chmury już od Pienin groźnie wyglądały, aż tuż przed Jeziorem Czorsztyńskim rozpadało się. Całe szczęście nie trwało to długo. Pojechałem od razu na pobliski kemping.
Kategoria kraje / Polska, kraje / Słowacja, Polska / małopolskie, terenowe, z sakwami, za granicą, pod namiotem, wyprawy / Velo Dunajec 2021, rowery / Fuji

Zamknięty w nieświadomości

121.3407:38
W nocy padało. Obudziłem się pod mokrym namiotem. Na szczęście nie było kałuż, ale niebo mocno się chmurzyło. Zebrałem się i leniwie ruszyłem na północ.
W centrum miasteczka, w którym spędziłem noc, ulice były puste, a sklepy zamknięte. Jechałem szukać szczęścia dalej. Trafiłem na długą drogę dla rowerów biegnącą wzdłuż kanału. Wiatr wiał w twarz, więc jechało się bardzo wolno. Przynajmniej słońce wyszło i zrobiło się cieplej.
Nové Mesto nad Váhom było przepełnione turystami. Na centralnym placu odbywał się festyn. Być może z okazji święta Matki Boskiej Bolesnej, patronki Słowacji. Być może z tego też powodu wszystkie sklepy były nieczynne. Poratowała mnie stacja paliw.
Dalej czekała mnie mozolna jazda pod górę, aby przekroczyć granicę z Czechami. W ostatniej wiosce spotkałem mnóstwo turystów z wielkimi plecakami porozrzucanych po całej długości wsi. Ciekawe, co ich tam przyciągnęło.
Gdy jechałem pod górę do granicy, chmury rozciągnęły się po całym niebie, jakby miało lunąć. Ale już w Czechach słońce wyskoczyło na niebie zupełnie niespodziewanie i towarzyszyło mi przez resztę dnia, dając się czasem we znaki. Było trochę jak na Islandii.
Podoba mi się, że drogi dla rowerów w Czechach mają kierunkowskazy. Żaden inny kraj nie ma tak dobrej infrastruktury. W Polsce pewnie minie kilkadziesiąt lat zanim jakiekolwiek znaki pojawią się na drogach dla rowerów. Przeniósłbym się gdzieś na południe Polski, aby mieć blisko na piękną Słowację, a i do przyjaznych Czech byłoby niedaleko. Tylko smog jest podobno największy na południu kraju, a co zimę uciekać z domu to tak mało praktyczne.
Wygodne drogi dla rowerów zaprowadziły mnie mocno na zachód, ale w końcu nasze ścieżki musiały się rozejść, bo prawie zacząłem jechać na południe. Zawróciłem, aby dotrzeć do Starégo Města, gdzie znów trafiłem na drogi dla rowerów. Tym razem wzdłuż turystycznego kanału żeglugowego. To już drugi kanał dzisiaj.
Droga dla rowerów przeplatała się z drogami gruntowymi. W pewnym momencie gdzieś mi uciekła, gdy za mocno kombinowałem, aby znaleźć skróty bez podjazdów. Zostały mi wiejskie drogi, którymi – już po zmroku – dostałem się do Kroměříža. Dotarłem na miejsce oznaczone jako kemping przed godz. 20. Za bramą zastałem mrok i zamknięte budynki. Cóż, pewnie też byli po sezonie. Już miałem opuścić tamto miejsce w poszukiwaniu nowego, gdy okazało się, że wcześniej otwarta brama została zamknięta i zakluczona. Próbowałem różnymi sposobami ją otworzyć, ale bez odpowiednich umiejętności nic nie zdziałałem. Nie mając innego wyjścia, zostałem na noc, rozbijając się w przypadkowym miejscu. Niestety budynek sanitarny był zamknięty.
Kategoria kraje / Słowacja, kraje / Czechy, góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, pod namiotem, setki i więcej, terenowe, z sakwami, za granicą, wyprawy / Węgry 2018, rowery / Trek

Płaska część Słowacji

105.1406:07
Rano było pochmurno, ale gdy tylko zbiłem obóz, wyszło słońce i temperatura zaczęła powoli zmierzać do 30 °C. Przede mną była najdłuższa droga, jaką zaplanowałem.
W drodze do Nitry nie było niczego ciekawego. Próbowałem ominąć główne drogi, ale i tak trafiłem na jedne z najbardziej zatłoczonych. W Nitrze postanowiłem zjeść coś w restauracji. Padło na przypadkową knajpkę na rynku. Zamówiłem rybę, bo nie było niczego specjalnego do wyboru. Zmieniłem swój plan w oczekiwaniu na zamówiony posiłek. Skróciłem dystans, aby nie przesadzić.
Wyjazd z miasta przysporzył mi problemów. Najpierw olbrzymie korki, a potem wybrałem zły zjazd z ronda. Całe szczęście zorientowałem się na tyle szybko, że nie musiałem po raz kolejny zmieniać planu.
Zruszył się wiatr, naszły chmury. Wyglądało jakby miało zacząć padać. Nie miałem energii do jazdy. Dodatkowo wiatr mnie spowalniał. Przejeżdżając przez kilka wsi i pokonując odrobinę pagórków, dojechałem do kempingu. Tym razem był czynny. Rozbiłem się przed zmierzchem. Odnosiłem wrażenie, że wszyscy goście mówili o pogodzie – spodziewali się deszczu?
Kategoria kraje / Słowacja, pod namiotem, setki i więcej, z sakwami, za granicą, wyprawy / Węgry 2018, rowery / Trek

Dobrý deň, Budapešť

122.6206:34
Pobudka wczesnym rankiem, bo Áron musiał lecieć na pociąg, bo zmierzał na festiwal. Nawet rozważałem dołączenie do niego (też jeździ na rowerze), ale ostatecznie pozostałem przy swoim planie. Pojechaliśmy w swoje strony. Ja ruszyłem do symbolu miasta – parlamentu. Miałem okazję zobaczyć Budapeszt pozbawiony turystów oraz złotą godzinę w sercu Węgier (chyba tak jest określana stolica). Wczorajsza przerwa dobrze mi zrobiła, bo miałem odczuwalnie więcej energii.
Węgry były celem tej podróży, więc przyszedł moment powrotu. W kierunku Polski ruszyłem oczywiście inną trasą. Nawet trafiłem na drogę dla rowerów, ale urwała się i zostałem sam. Prawie sam, bo korki ciągnęły się kilometrami.
Cóż, dalej nie działo się praktycznie nic ciekawego. Brak dróg dla rowerów, chodników. Drogi były wąskie, często zjeżdżałem na szutrowe pobocza, aby przepuścić tiry. Trafiło się nawet kilka zakazów wjazdu rowerem. Niestety jak w Polsce – bez znaków objazdu. Dzika część Europy.
Dojechałem do Dunaju. Wróciły drogi dla rowerów, choć nie cieszyłem się nimi długo. Przynajmniej ruch się nieco zmniejszył. Wyglądało to jakby szlak przeniósł się na stronę słowacką, ale nie chciałem szukać promu. Zmierzałem do najbliższego mostu, który był w mieście Komárom. Co prawda, mogłem przeprawić się w mieście Esztergom, ale coś mi podpowiadało, abym korzystał z obecności na Węgrzech.
W Komárom zainteresowały mnie dwa forty. Dojechałem do pierwszego i nie był w żaden sposób wyjątkowy. Potem, przyglądając się bardziej szczegółowo mapie, odkryłem kilkanaście innych fortów po obu stronach rzeki, ale straciłem ochotę na dojazd do któregokolwiek. Zatrzymałem się w pobliskiej restauracji, aby wydać ostatnie pieniądze. Zamówiona zupa rybna była na tyle duża, że nie zamawiałem dania głównego.
Miałem wciąż za dużo gotówki. Chciałem kupić jakieś pamiątki, ale w sklepach była prawie sama importowana żywność. Wziąłem kilka puszek z węgierskim jedzeniem i przekroczyłem granicę ze Słowacją. Ruch zmniejszył się zauważalnie i drogi zrobiły się szersze. Czułem się zawiedziony szlakiem EuroVelo, bo miałem nadzieję, że biegnie ścieżkami rowerowymi albo chociaż spokojnymi drogami, ale tak nie było. Może za dużo wymagam jak na szarego rowerzystę.
Chciałem dostać się na kemping przed zmierzchem, więc przycisnąłem nieco w pedały. Gdybym tylko wiedział, wybrałbym asfaltową drogę dla rowerów na wale rzeki Váh. Nie było jednak źle. Dopiero na kempingu zaczęły się schody. Okazało się, że był poza sezonem, który skończył się z początkiem września, ale na miejscu zastałem właściciela. Pokazał mi wszystko, wziął 6 euro i mogłem rozbić się na nieco zarośniętej trawie zgodnie z planem – przed zachodem słońca.
Kategoria kraje / Węgry, kraje / Słowacja, góry i dużo podjazdów, setki i więcej, z sakwami, za granicą, pod namiotem, wyprawy / Węgry 2018, rowery / Trek

Kawałek Węgier

121.7607:16
Zebrałem się wcześnie rano, zjadłem kolejną porcję polskiej owsianki i byłem gotów do kontynuacji podróży na południe. Wysoka temperatura szalała od rana.
Miałem kawałek drogi w dół rzeki, aż do Zwolenia. Minąłem kilka wiosek z paroma zabytkami, w tym kościół artykularny w Hronseku. Znalazłem też drogę dla rowerów na wale rzecznym. W Zwoleniu zupełnie przegapiłem zamek, chociaż przejechałem tuż obok niego. Dalej było dużo pagórków.
Musiałem wjechać na krajówkę z braku alternatyw. Ruch nie był jakiś mocno duży. Było mi żal gór, które zostawiłem za plecami wczoraj po zmroku. Musiały być piękne. Dzisiaj widoki zasłaniały mi wzgórza, więc niczego nie mogłem dojrzeć. Z nieba lał się skwar, więc w sumie nawet nie myślałem o podziwianiu widoków.
Powoli przyzwyczajam się do wysiłku, choć to dopiero trzeci dzień jazdy. A może po prostu miałem więcej drogi z górki i dlatego jazda była mi lekką.
Dzisiaj znowu jechałem trasą zaproponowaną przez aplikację Maps.me. Nie byłem zbyt zadowolony, bo wjechałem na drogę terenową. Ewidentnie o niej zapomniano, bo im dalej w las, tym trawa rosła bujniejsza. Na mapie po przeciwnej stronie rzeki widziałem drogę narysowaną grubszą linią, więc musiałem się do niej dostać. Kolejną przeszkodą stał się bród. Dno było zbyt głębokie i śliskie, aby przejechać, więc zdecydowałem się na przejście. Aby jednak nie utonąć, spędziłem trochę czasu na przerzucaniu kamieni, coby wybudować wysepki. Miałem tyle szczęścia, że konstrukcje przetrwały przeprawę i na drugim brzegu znalazłem się suchy. Tam droga była nieco lepsza, czasem nawet asfaltowa, ale wciąż tylko leśna.
W końcu wydostałem się do cywilizacji. Znaki przed miejscowościami zaczęły przemawiać w dwóch językach. Przed opuszczeniem Słowacji zrobiłem ostatnie zakupy. Chciałem przekroczyć granicę w ważniejszym punkcie i pojechałem trochę naokoło, ale nie zobaczyłem niczego ciekawego. Jedyny plus, że znalazłem punkt wymiany walut, to chociaż parę forintów kupiłem.
Przekroczyłem granicę z Węgrami, dopisując kolejny odwiedzony kraj na mojej liście (kolejno: Czechy, Słowacja, Niemcy, Japonia, Austria, Islandia, Tajwan i Węgry; była jeszcze Korea, ale tam wyjątkowo nie na rowerze). Przywitała mnie droga dla rowerów, która skończyła się kilkanaście metrów dalej. Najwidoczniej jechałem w złym kierunku, ale zmierzałem na pole namiotowe, więc nie mogłem inaczej.
Musiałem mieć pecha, bo nawierzchnia była słabej jakości. Byłem jednak zadowolony, że dojechałem do celu przed zmierzchem. Jakże mocno się rozczarowałem, gdy zastałem zamkniętą bramę. Cóż, rzut beretem był kolejny kemping. Tam niespodzianka – znów zamknięte. Jakby się zmówili, a wrzesień to jeszcze sezon. Wjechałem tyłem na teren kempingu i z tablicy informacyjnej (posługując się elektronicznym tłumaczem) wyczytałem, że w poniedziałki jest nieczynne. Jak kemping może być czynny 6 dni w tygodniu? Co robią turyści w poniedziałki?
Nie chciałem szukać problemów, więc wypatrzyłem na mapie kolejny kemping. Zaledwie 20 km dalej. Noc była młoda. Na miejscu okazało się, że ktoś kiedyś rozbił się na wydmie nad rzeką i tak powstał punkt na mapie. Trochę obawiałem się tam zatrzymać, więc pojechałem odrobinę dalej, aby trafić na skoszoną łąkę. Podłoże nie było najgorsze, więc rozbiłem się. Zrobiło się chłodno od mgły.
Gdy już miałem zasnąć, obudziło mnie drapanie w namiot. Oblany potem, trzepnąłem kilka razy materiał, ale skrobanie powracało. Zebrałem się na odwagę, złapałem latarkę i rozsunąłem zamek namiotu. Centralnie przed wejściem stanął sprawca z wielkimi, świecącymi się oczyma: lis. Tamtej nocy była to jego ostatnia zabawa pod moim namiotem (w tym sensie, że więcej nie przyszedł).
Kategoria kraje / Węgry, kraje / Słowacja, góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, pod namiotem, terenowe, z sakwami, za granicą, wyprawy / Węgry 2018, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery