Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2014

Dystans całkowity:958.09 km (w terenie 74.18 km; 7.74%)
Czas w ruchu:31:56
Średnia prędkość:20.89 km/h
Maksymalna prędkość:46.10 km/h
Suma podjazdów:3129 m
Suma kalorii:7194 kcal
Liczba aktywności:9
Średnio na aktywność:106.45 km i 3h 59m
Więcej statystyk

Po Poznaniu, część 16

25.0601:15
Przez wczorajsze zimno dopadł mnie leń i prawie nie wyszedłem na rower, ale gdy policzyłem ile kilometrów mi pozostało do tegorocznego celu, który obrałem kilka tygodni temu, wtedy zmusiłem siebie i wyszedłem choć na krótką przejażdżkę.
Pojechałem nad Maltę. Temperatura odczuwalnie była niższa niż wczoraj. Możliwe, że dlatego, ponieważ jechałem często pod wiatr. Zrobiłem więc rundkę wokół jeziora, przejechałem przez miasto i pojechałem jeszcze do sklepu po kolację. Zima za pasem i coraz ciężej się jeździ. Mam nadzieję, że uda mi się przejechać 12 tys. w tym roku.
Ostatnio zacząłem uzupełniać zaległe wpisy na blogu i zauważyłem, jak bardzo zmieniłem nastawienie do Poznania. To miasto coraz mniej mnie irytuje. Chyba za mocno się do niego przyzwyczajam. Nie brzmi to dobrze, bo mimo wszystko źle się tutaj czuję.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Listopad 2014

290.92
Dojazdy do pracy.
Kategoria kraje / Polska, rowery / Trek

Przez Kraków i Piłę do serca Puszczy Noteckiej

83.1203:29
Wiatr nadal wieje z południowego-wschodu, więc mogłem jedynie pojechać po raz kolejny w tamte rejony pociągiem i wrócić do Poznania na rowerze albo pojechać na północny-zachód rowerem i wrócić pociągiem. Wybrałem tę drugą opcję, bo chciałem się wyspać, a w dodatku ostatnio zbyt często jeżdżę na południe. Mały odpoczynek od zaliczania gmin przydał się, zwłaszcza że nie było dzisiaj zbyt ciepło. Właściwie to nie było ciepła w ogóle.
W końcu mam sprawny napęd. Z początku ciężko było się do niego przyzwyczaić, bo na zużytym ruszanie wyglądało jak powolny start lokomotywy parowej. Dodatkowo zmieniłem pedały zatrzaskowe na zwykłe, bo w poprzednich pojawił się luz, a zresztą zimą jazda w przewiewnych butach mijała się z celem. Mam nadzieję, że ten napęd będzie mi długo służył. Jedynym problemem jest brak regulacji linki do tylnej przerzutki, którą też wymieniłem. W niskiej klasy osprzęcie taka regulacja jest przy przerzutce, a jako że przeszedłem na Shimano Deore, to powinienem był wymienić także manetki. Na razie uważam to za zbędny wydatek, więc jedynie zamontuję regulator na pancerzu, gdy tylko do mnie dotrze.
Z powodu ujemnej temperatury, moja komórka wylądowała w kieszeni kurtki, stąd też wszelka nawigacja polegała na zapamiętaniu trasy i postojach w razie wątpliwości. Z Poznania wyjechałem prawie bezproblemowo. Potem już miałem z wiatrem do Szamotuł. Do Obrzycka droga była fatalna. Wiedziałem o tym z innej wycieczki, ale miałem nadzieję, że coś się poprawiło. W międzyczasie mój Oshee zamarzł, więc została mi już tylko herbata w termosie. Za Obrzyckiem wjechałem na kilka fragmentów dróg dla pieszych i rowerów. Niepotrzebnie, bo co chwila wracałem na jezdnię przez leżące tam drzewa. Wycięto tyle pięknych drzew.
Przed Wronkami wjechałem do Nowego Krakowa, a chwilę później do Piły. W samych Wronkach spotkała mnie niemiła niespodzianka. Objazd, który widziałem za Obrzyckiem, dotyczył mojej drogi, po której planowałem dojechać do środka Puszczy Noteckiej. Droga wojewódzka nr 140 była zamknięta. Zatrzymałem się na stacji Orlenu, żeby się ogrzać i rozważyć warianty dalszej drogi. Jedynym sensownym wyjściem był teren, którego najbardziej się obawiałem. Z nowym napędem chcę postępować rozważnie, nie zasypując go piachem na prawo i lewo (przynajmniej na razie). Do pociągu miałem niestety ponad 2 godziny, więc nie widziałem innego wyjścia, jak wjechać w teren.
Jak na złość ostatnio wszystko mi wypada z rąk. Byłem wczoraj w Decathlonie, aby kupić trochę ciepłych podkoszulków pod kurtkę, bo dojazdy do pracy są coraz chłodniejsze i sama kurtka o dziwo przestaje wystarczać (jakieś zmęczenie materiału przez kilkakrotne pranie?). Po wyjściu ze sklepu wyleciała mi z rąk tylna lampka. Roztrzaskał się element ochronny. Na szczęście diody świecą na czerwono, dlatego nie było to dużym zmartwieniem. Problemem były baterie, których już nic nie powstrzymywało przed wypadnięciem. Na szczęście trzymają się mocno i na żadnym z wybojów nie musiałem się zawracać. Dzisiaj za to wyleciał mi licznik. Po 61 km jazdy straciłem wszystko. Podczas wymiany baterii mam 30 sekund na utratę danych, a tutaj doszło do jakiegoś twardego resetu. Wszystkie dane z wycieczki to tylko wyliczenia na podstawie danych GPS. Jako że do tamtego zdarzenia miałem średnią 24,5 km/h, to ze średniej z GPS-a (czas w ruchu liczy strasznie niedokładnie) obliczyłem przybliżony czas w ruchu. Teraz muszę na nowo obliczyć obwód koła.
Droga przez las nie była najgorsza. Zamarznięty piach dało się łatwo poskromić. Pomyśleć, jak bardzo męczyłbym się, gdyby temperatura była dodatnia. Dojechałem do Rzecina, ale wolałem nie ryzykować z jazdą do drogi wojewódzkiej, która nie wiadomo na jakim odcinku była zamknięta. Chciałem pojechać od Hamrzyska do Miałów, bo podobno są to ładne okolice. Może jeszcze będzie ku temu okazja. Tymczasem dojechałem do Mężyka, skąd już po chwili jazdy asfaltem znalazłem się w Miałach. Miałem 45 minut do pociągu. Nie ma tam żadnej poczekalni, a na mapie nie widziałem żadnych dróg, aby w prosty sposób dotrzeć do Mokrza czy Drawskiego Młynu. Pozostało mi czekać, przestępując z nogi na nogę, żeby nie zamarznąć.
W pociągu zauważyłem, że brakuje zęba w największej zębatce korby. Nie chcę nawet wiedzieć, czy to jedyny ubytek. Tak to jest. Nie sprawdziłem tego, w serwisie także nie przyłożyli się i co teraz mogę zrobić? Następnym razem sam wymienię sobie napęd. Za 2 lata, o ile nie wywalę tego roweru, już na pewno będę gotowy do samodzielnego majsterkowania także przy mechanizmie napędowym.

Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, Puszcza Notecka, dojazd pociągiem, terenowe, rowery / Trek

Jarocin

158.3707:28
Tym razem wstałem o 5, wyjechałem z domu z 15-minutowym wyprzedzeniem i udało się – wsiadłem do pociągu, aby wykonać plan sprzed tygodnia. Po prawie dwóch godzinach wysiadłem... za wcześnie. Najwidoczniej pociąg miał opóźnienie, a że nie zauważyłem nazwy stacji, to byłem przekonany, że dotarłem na miejsce. Miałem do nadrobienia niecałe 5 km.
Były 3 °C, wiatr wiał z południowego-wschodu, ale podróż zaczęła się bardzo dobrze. Po ok. 10 km zaczęło mi się robić zimno w stopy i dłonie, mimo że jechałem wtedy z wiatrem. Także osłona lasu niczego nie zmieniła. Dopiero gdy zatrzymałem się, aby zjeść przygotowane jedzenie i wypić gorącą herbatę, wtedy poczułem się lepiej. Dziurawa droga przez las dodatkowo mnie rozgrzała, gdy omijałem setki kałuż. Im bardziej na północ, tym mniej odczuwałem ból.
Gdy myślałem, że znalazłem się na ostatniej prostej do Jarocina, dostrzegłem swoją pomyłkę, bo skręciłem na niewłaściwą drogę. Byłem zły. Nie chciałem się zawracać, więc zrobiłem sobie spacer po chodniku. To mi bardzo pomogło, bo przestałem czuć ból w stopach, nawet mogłem zacząć ruszać palcami. Odtąd wiedziałem, że gdy będzie bardzo źle, to mogę zrobić spacer na rozgrzewkę, i tak też kilka razy później zrobiłem.
Jarocin jest bardzo ładnym miasteczkiem. Miałem plan ominięcia go, gdy zboczyłem z trasy, ale cieszę się, że tego nie zrobiłem. Przez olbrzymie korki przegapiłem po raz kolejny skrzyżowanie, na którym według planu miałem skręcić. Znalazłem się na drodze, którą przyjechałem do centrum miasta. Na szczęście na mapie była inna ulica, na której w prosty sposób mogłem naprostować swoją trasę. W międzyczasie temperatura wzrosła do 4 °C, ale tylko tymczasowo, bo do końca dnia spadła o pół stopnia.
Wjechałem na kolejną drogę krajową, już o mniejszym natężeniu ruchu. Dalej drogami lokalnymi (widziałem nawet Panienkę) dotarłem do Błażejewa. Tam zauważyłem wiatę turystyczną fundacji All For Planet. Na niezdewastowanej mapie, która się tam znajduje, wypatrzyłem czarny szlak rowerowy prowadzący do Śremu. Postanowiłem pojechać nim, ale niestety odcinek, który pokonałem okazał się być głównie terenowy. Pewnie mniej czasu zajęłaby mi jazda okrężną drogą po asfalcie, ale w ten sposób ominąłbym dużo terenu.
W Śremie znów zatrzymałem się na zapiekankę, jak ostatnio, ale z tego głodu zamyśliłem się i pojechałem przez centrum miasta zamiast ciut krótszą obwodnicą. Kilka kilometrów za miastem zatrzymałem się, żeby odrobinę wyczyścić rower z błota, bo wczoraj dostałem sygnał, że przesyłka z nowym napędem jest już w drodze, więc chciałbym, żeby rower się jakoś lepiej prezentował w serwisie. Włączyłem też światła, bo zaczęło zmierzchać i założyłem okulary, które dzisiaj wyjątkowo miałem zdjęte, bo z chustą na nosie było tak po prostu wygodniej. Dopiero podczas zmierzchu wiatr zaczął mi dokuczać, więc założyłem je na nos.
Do Poznania dojechałem wykończony. Nie mam pojęcia czemu, bo do pracy cały tydzień jeździłem na rowerze, a dzisiejszy dystans nie był jakiś powalający. Czy to wina zużytego napędu? Przekonam się za tydzień, gdy pojadę gdzieś na sprawnym rowerze. Ciekawe jaki będzie wiatr. Czy pozwoli mi zaliczyć kilka kolejnych gmin?
Kategoria Polska / wielkopolskie, setki i więcej, po zmroku i nocne, kraje / Polska, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Nocą w lesie pod Kórnikiem

65.9103:38
Obudziłem się dzisiaj o godz. 5, tylko po to, aby zamknąć na chwilę oczy i wstać 4 godziny później. Planowałem znów zaliczać gminy, ale nic z tego nie wyszło i prawie zakończyło się dniem bez roweru. Na szczęście zebrałem się i wyszedłem, choć na chwilę, mimo że silny i zimny wiatr nie zachęcał.
Pojechałem na południe, aby potem lasami przedostać się na wschód i wrócić z wiatrem do domu. Droga z początku nie była męcząca, choć myślałem, że wiatr boczny da mi w kość. Dopiero za Głuszyną Leśną, gdy wyjechałem z zabudowań, wiatr pokazał, jaki jest silny. Chciałem się jak najszybciej znaleźć w lesie, ale na przeszkodzie stanęła droga prywatna. Właściwie przeszkoda to żadna, ale ciekawi mnie jej cel. Jeśli droga jest zamknięta, to czy hotel i części samochodowe są tylko na dowóz?
Dostałem się do lasu. Była już prawie noc, a droga zniknęła kilka lat temu. Właściwie to nie było tam żadnej drogi, nawet na mapie. Zawróciłem i spróbowałem objechać kawałek lasu w nadziei na znalezienie czegoś bardziej przejezdnego. Udało mi się trafić na wycinkę drzew i tym samym na coś przejezdnego, choć wygody próżno było oczekiwać. Jazda nocą przez las po marnej jakości leśnych drogach nie jest najlepszym pomysłem, ale nie poddawałem się, chciałem dojechać do Mościenicy. Obawiałem się leśnej zwierzyny, ale jedynie jedna sarenka przecięła moją drogę. Tuż przed Mościenicą wpadłem w koleinę. Choć lądowanie miałem miękkie, to otarcie na kolanie przeszkadzało mi do końca podróży. Na szczęście było to prawie koniec dróg terenowych. Potem już asfaltami, uważając na piratów drogowych, wróciłem do domu.
Mój napęd jest niestety do wyrzucenia, a przejechałem na nim ponad 20 tys. km. Od kilku dni szukam nowych części, bo jak porównałem ceny, które mi zaproponowano w serwisie rowerowym i na stronach sklepów internetowych, to wyszło, że mogłem zapłacić nawet 50% więcej za niektóre części. W dodatku dowiedziałem się, że w tym sezonie pokonałem już prawie 11 tys. km. Jeszcze jedna dłuższa wycieczka i będę mógł startować do dwunastki!
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, terenowe, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Przypadkiem w Lesznie

150.4607:22
Wczoraj ostatecznie nie dałem rady wybrać się na długą wycieczkę. Nie umiałem się też zebrać do żadnej krótkiej. Dzisiaj za to bez marudzenia postanowiłem wykonać plan, który chodził za mną od kilku dni. Wyruszyłem po godz. 6 na dworzec i... spóźniłem się na pociąg, który odjeżdżał, gdy wbiegłem na peron. Moja skłonność do spóźniania się na pociągi coraz bardziej mnie niepokoi. Jedyne, co mogłem zrobić, to znaleźć inny cel podróży, bo do kolejnego pociągu do Rawicza musiałbym czekać 3 godziny. Miałem za to 30 minut na inne połączenie – z Lesznem, skąd do Rawicza jest rzut beretem.
Dojechałem do Leszna przed godz. 9, więc miałem dużo więcej czasu niż ostatnio i miałem nawet nadzieję zdążyć z powrotem do domu przed zmrokiem. W mieście spotkałem się z kilkoma udogodnieniami dla rowerzystów, przejechałem się sporym kawałkiem dróg dla rowerów, ale są one słabe, takie niedorobione, niektóre bez sensu, a inne tylko dla ludzi z mocnymi zębami. Weźmy dla przykładu pofalowaną drogę tuż przed przejazdami dla rowerów. Jedząc banana, prawie się wywróciłem. Była też droga, która skończyła się w rowie obok zakazu wjazdu rowerem, a jak już znalazłem się pod drugiej stronie ulicy, to znów zakaz wjazdu rowerem, a do tego zakaz ruchu pieszych, i to po obu stronach drogi. Musiałem zrobić objazd drogi krajowej.
Nie chciałem jechać do Rawicza, bo to znacznie wydłużyłoby moją podróż, więc wybrałem najbliższą drogę, aby pokonać choć część dzisiejszego planu. Ponieważ wiatr wiał z południowego-wschodu, to całą drogę na wschód miałem utrudnioną. W Rydzynie rzuciłem okiem na zamek, w Gębicach na pałac, potem przedostałem się jakimiś starożytnymi drogami dla rowerów do Pępowa, gdzie ze złości przegapiłem pałac. W sumie niepotrzebnie się denerwowałem. Sytuacja wyglądała tak, że po lewej stronie stał znak końca drogi dla pieszych i rowerów, a po prawej – zakaz wjazdu rowerem. Tak właściwie ktoś upośledzony umysłowo odwrócił ten drugi znak i myślałem, że dalej jechałem bezprawnie. Powoli przestaje mi się podobać w Polsce przez tych wszystkich polaczków.
W złotym lesie widziałem drzewa potraktowane przez bobry, a tuż przed Gostyniem zjechałem z większej górki. W Gostyniu przejechałem się archaicznymi drogami dla rowerów, a potem spróbowałem odnaleźć średniowieczny kościół farny. Do Dolska miałem kawałek po polnych drogach. Nic ciekawego, tylko wysłużony napęd sobie już nie radził. Widziałem kilka kolejnych wzgórz, z tym że na szczyt jednego nawet wjechałem – dla punktu widokowego.
Słońce powoli zmierzało ku horyzontowi. Zatrzymałem się na jakąś kanapkę w śremskim Orlenie, potem beznadziejnymi nowo wybudowanymi drogami dla rowerów przedostałem się przez miasto i pojechałem w kierunku Rogalińskiego Parku Krajobrazowego. Było tam sporo błota, więc jako że do Mosiny dojechałem po zmroku, to nie wybrałem mokrego szlaku rowerowego przez Wielkopolski Park Narodowy, tylko niebezpieczne drogi dla rowerów, żeby dostać się do Lubonia. Remonty na trasie do Poznania się skończyły i mogłem bez problemów dotrzeć do domu po prostej.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, dojazd pociągiem, Wielkopolski Park Narodowy, rowery / Trek

Ostrów Wlkp.

155.8207:05
Wczoraj chciałem pojechać do Rawicza, ale z powodu zmęczenia przełożyłem wyjazd na dzisiaj. Dzisiaj z kolei zmienił się wiatr i zamiast z południa, wiało ze wschodu. Wybrałem więc Kalisz jako mój punkt startowy. Ostatecznie nie miałem ochoty jechać tak długo pociągiem, więc skróciłem trasę wyłącznie do Ostrowa Wielkopolskiego.
Poranek był bardzo mglisty, dlatego mój wyjazd przeciągnął się do czasu poprawy widoczności, mianowicie prognoza pokazywała mgły do godz. 10, a ja do Ostrowa miałem dojechać po godz. 11. Tak też się stało, choć lekka, nieprzeszkadzająca mgiełka wciąż wisiała w powietrzu. W końcu można kupić bilet na rower w biletomatach. Sukces dla PKP!
Udało mi się drogami jednokierunkowymi wydostać z miasta. Trafiłem przy okazji na asfaltową, jednokierunkową (choć na to wskazują wyłącznie poziome znaki) drogę dla rowerów. Taką wygodną infrastrukturę się docenia. Pojechałem najpierw kawałek w kierunku Kalisza, bo zaliczanie gmin to teraz bardzo logistyczne przedsięwzięcie. Miałem cały ten odcinek pod wiatr. W Lewkowie, gdzie zatrzymałem się na obiad, widziałem czwórkę kolarzy. Wydaje mi się, że gdyby nie wiatr, to mogłem ich dogonić, ale starałem się oszczędzać siły, żeby nazajutrz też móc trochę popedałować. Gdy jechałem na północ, dręczył mnie już tylko wiatr boczny. Kiedy już miałem z wiatrem, to czułem się, jakbym jechał w miejscu, bo ani opory powietrza, ani żaden wiatr nie były w stanie mnie nawet musnąć. Bardzo wygodna jest taka jazda z wiatrem z punktu A do punktu B, gdy ma się dodatkowy środek transportu, w moim przypadku pociąg. (Problem będzie w północno-wschodniej części Polski, gdzie zagęszczenie linii kolejowych jest słabe).
Dojechałem do Żerkowa. Po drodze miałem szczęście, żeby trafić na kilka drewnianych kościołów, przejechać parę polnych dróg, zobaczyć tony złota zarówno na drzewach, jak i na ziemi. Przed Żerkowem mijałem co kilkaset metrów mnóstwo kabli poprowadzonych na wysokości 5,5 m nad drogą (poinformował mnie o tym znak). Prowadziły one od domostw po prawej stronie w szczere pole po lewej. W samym Żerkowie też były kable, ale już poprowadzone i przykryte na ziemi. Jest to o tyle tajemnicze, że w sieci nie mogę znaleźć żadnej informacji o okablowanym Żerkowie. W mieście zauważyłem schematyczną mapkę informującą o szlaku Podróży z Panem Tadeuszem (właściwie są tam wymienione tylko miejscowości, a trasę wyznaczyć należy samemu). Kto wie, może jeszcze trafię na którąś miejscowość z tego szlaku?
Zaczęło zmierzchać, a ja pokonałem raptem połowę planu. Z Żerkowa musiałem przedostać się przez Wartę i dojechać do Środy Wielkopolskiej. Niestety Mapy Google pokierowały mnie na przeprawę promową, z czego zdałem sobie sprawę na kilka kilometrów przed rzeką. Myślałem, żeby przejechać po moście kolejowym, ale okazało się, że linia jest wciąż aktywna. Skierowałem się więc do Dębna, ale nie do promu, bo był zmrok i przeprawa mogła być nieczynna. Udałem się do Nowego Miasta nad Wartą, ale droga mnie poprowadziła całkiem inaczej. Na pewnym skrzyżowaniu miałem skręcić w prawo. Nawet zatrzymałem się, aby rzucić okiem na mapę. Niestety po zmianie licencji OpenStreetMap przed dwoma laty, wiele danych zostało usuniętych. Do dzisiaj społeczność nie zdołała odbudować wszystkiego, czego przykładem może być droga, na którą przypadkowo wjechałem, gdy myślałem, że poprowadzi mnie na zachód. Pierwszym sygnałem, że coś może być nie tak był wiatr. Pomyślałem, że zmienił się na tyle diametralnie, że zaczął wiać z południowego zachodu, a tak rzeczywiście ja zacząłem jechać na południe. Zorientowałem się o tym za późno i już zamiast wracać, dokręciłem do najbliższego skrzyżowania, potem wjechałem na drogę krajową i ruszyłem do Środy Wielkopolskiej. Byłem zły i nawet nie szukałem bocznych dróg – po prostu pojechałem drogą krajową. Pobocza tam nie ma, a ruch był duży, jednak o dziwo nocą droga wydaje się szersza niż za dnia. Auta bezproblemowo mnie wyprzedzały, czasem zdarzali się tacy, co bali się i czekali (czasem długo) na pusty pas z naprzeciwka. Znalazł się jeden niecierpliwy baran wyprzedzający na trzeciego i jeden dureń, który minął mnie na styk. A tak – wszyscy przepisowo i bezpiecznie, jednak będę się starał omijać tę drogę, bo jest zbyt ruchliwa.
W Środzie Wielkopolskiej musiałem zjeździć sporo uliczek jednokierunkowych zanim znalazłem właściwą. Chociaż to i tak źle powiedziane, to znalazłem się na niewłaściwej ulicy. Można nią było dojechać najdalej do Januszewa, a potem zostawały polne drogi. Zjechałem najbliższą możliwą drogą na właściwy kierunek i dostałem się do Poznania. Pogoda była na tyle sprzyjająca, że jak przed południem było nieco ponad 8 °C, tak wieczorem temperatura urosła do prawie 10 °C. Ostatnie 50 km przebyłem na resztkach sił i wydaje mi się, że jutrzejszy plan znów się przełoży. Czuję to w mięśniach.
Dopiero po tak długim dystansie zorientowałem się, że po zmianie opon nie zaktualizowałem licznika i wyszedł na nim ponad 4 km większy dystans niż na GPS-ie. Muszę odnaleźć instrukcję obsługi licznika i skorygować błąd. Tymczasem dystans wpisałem z rejestratora GPS.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, setki i więcej, po zmroku i nocne, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Złoty fort

17.3400:56
Jest problem. Jeżdżę stanowczo za dużo. Pojechałem wczoraj na uroczystość wręczenia dyplomów (stałem się oficjalnie inżynierem). Wybrałem się do Legnicy bez roweru i pokonałem dosyć spory kawałek drogi pieszo. Dzisiaj mam jakieś zakwasy w kilku mięśniach stóp i łydek. To dowód na to, że częściej wykorzystuję mięśnie odpowiedzialne za jazdę na rowerze niż za chodzenie. Czy to początki cyklozy?
Mogłem dzisiaj zrobić jedynie krótką rundkę i wybrałem park Cytadela. Wspomniałem ostatnio o dzikich ścieżkach rowerowych rozsianych po całym obiekcie. Bardziej jednak od tych dróżek zainteresowało mnie złoto opadające z drzew. Taką jesień to ja rozumiem, choć wolałbym znów patrzeć na nią z góry.
Wracając do ścieżek, które w większości są pokryte złotem, przez co niełatwo jest je dostrzec – jest ich sporo. Natknąłem się nawet na trasy do freeride'u. Wolałem nie próbować swoich sił, bo to nie na mój niedopasowany rower trekingowy. Zjeździłem park, aż nastał zmrok.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, terenowe, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Mglisty, mroczny las na Morasku

11.0900:43
Nie był to najlepszy dzień. Planowałem wstać rano i pojechać pociągiem obejrzeć odległe mieściny, ale po wstaniu z łóżka poczułem się dziwnie i wróciłem spać. Trochę obawiałem się późniejszego wyjścia na rower, dlatego zdecydowałem się na to dopiero tuż przed zmierzchem. Wielka szkoda, bo dzień wyglądał ładnie, mimo tej mgły, która od rana skracała widoczność do kilku metrów.
Gdy ostatnio jechałem z Poznania do Legnicy, do pociągu wsiadł rowerzysta jadący do Wrocławia. Co ciekawe, spotkałem go także w pociągu powrotnym. Ów kolarz uświadomił mnie o rozległej sieci ścieżek wykorzystywanych przez rowerzystów w lesie na Morasku. Chciałem to sprawdzić, bo niejednokrotnie jeżdżąc szlakiem rowerowym na północ, napotykałem różne ścieżki przecinające moją drogę.
Niestety, gdy dojechałem do lasu spowitego mgłą, zaczęło się ściemniać. Jechałem więc tak długo, jak tylko widziałem ścieżki. O tej porze roku nie są zbyt zauważalne przez zalegające liście, ale jechało się świetnie. No, prawie, bo mój rozklekotany napęd słabo się sprawdza w takim terenie. Szkoda, że aparat nie potrafił ogarnąć tamtych widoków. Chyba były one zbyt mroczne. Na pewno jeszcze tam wrócę. Pojadę także do Parku Cytadelowego, bo tam też jest jakaś sieć ścieżek rozlokowanych prawie po całym parku.
Po ponad 8 tys zmieniłem opony. Tylna była już łysa i popękana, a w dodatku dętka, którą musiałem pompować co kilka dni zepsuła się do tego stopnia, że musiałem ją pompować kilka razy dziennie. Coś mi wbiło do głowy pomysł, żeby zejść z 700x42C na 700x35C. Schwalbe zamieniłem na Continental Tour Ride. Teraz wiem, dlaczego uciekałem na szersze opony – komfort jazdy po poznańskich drogach dla rowerów jest... właściwie go nie ma. Zastanawiam się, jak rozwiązać tę niewygodę. Może pora się wynieść z tego miasta?
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, terenowe, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery