Pogoda podobna do wczorajszej, jedynie wiatr jakiś chłodniejszy. Nie zwlekałem z wyruszeniem, jak wczoraj. Za cel wybrałem tym razem Oborniki.
Skierowałem się do Biedruska. Już od początku jazdy w terenie martwiły mnie kałuże. Nie były jakichś monstrualnych rozmiarów, jednak musiałem zwalniać, aby je bez poślizgu ominąć. Nie było zbyt dużo ludzi na szlaku, ale jak już jacyś byli, to zajmowali całą szerokość, nieważne czy stojąc, czy jadąc. Także zieleń zaczęła trochę przeszkadzać. Zacząłem się obawiać kleszczy i każdy krzak, który wchodził mi w drogę, omijałem szerokim łukiem.
Tuż przed Biedruskiem zdałem sobie sprawę z tego, że z tej strony Warty nie przedostanę się do Obornik. Zawróciłem kawałek do mostu i przegapiłem miejsce, w którym skręca mój szlak, a starałem się jechać Nadwarciańskim Szlakiem Rowerowym. Wiatr był dzisiaj dokuczliwy. Przeszkadzał bez przerwy. No, może w lasach jego siła była stłumiona, ale tych lasów było jak na lekarstwo. W jednym miałem nie lada zagwozdkę. Między Starczanowem i Szymankowem znajduje się droga, tą drogą można dostać się do rezerwatu Śnieżycowy Jar. Tuż przed lasem stoi dumnie zakaz ruchu, jak przed milionami innych dróg leśnych. W samym lesie widziałem parking dla niepełnosprawnych, dwa miejsca odpoczynku z ławkami, kilka znaków kierujących do dzielnic miasta (mimo że tam żadnego miasta nie ma). Jakie było moje zdziwienie, gdy po wyjeździe z lasu miałem za sobą znak zakazu ruchu, ale dodatkowo z tą żółtą, czterojęzyczną tablicą zabraniającą wstępu na teren wojskowy. Po powrocie do domu dowiedziałem się, że 2 miesiące temu wojsko zamknęło ten teren i można tam legalnie wejść wyłącznie w niedziele. Dziwią mnie dwa fakty – brak tablicy od strony Starczanowa oraz brak dodatkowej tablicy z informacją o zezwoleniu na wstęp do rezerwatu w niedziele.
Dojechałem w końcu do Obornik. Miasto jest po prostu pomylonym miejscem pełnym ulic jednokierunkowych. Nie dziwię się pewnemu kierowcy, który wymusił na mnie pierwszeństwo, wcześniej nie zatrzymując się przed znakiem stopu.
Ponieważ było jeszcze wcześnie, a do Obrzycka miałem jakąś godzinę drogi, to pomyślałem, aby spróbować się tam dostać. Dlaczego spróbować? Całą drogę miałem pod wiatr, dlatego chciałem najpierw sprawdzić czy dam radę walczyć z naturą. Nie było tak źle, więc w połowie drogi nie było sensu zawracać. Gdy dotarłem do Obrzycka, byłem zmęczony, kończył mi się zapas wody i jedzenia, musiałem wracać do domu. Niestety nie było to takie proste. Wiatr, który miał wiać z zachodu, zmienił kierunek i zaczął wiać z południa. Dodatkowo droga była w nie najlepszym stanie. Męczyłem się do samych zgubnych Szamotuł (za bardzo zaufałem znakom drogowym i pojechałem obwodnicą, niepotrzebnie wydłużając sobie drogę). Za miastem asfalt był równiutki, choć co jakiś czas wyskakiwały znaki informujące o drodze dla rowerów (niewygodnej). Jako że zgodnie z prawem nie mam obowiązku jechać po czymś takim, a żaden kierowca nie trąbił, to jechałem przed siebie, nawet sprawnie, bo wiatr chyba znów się zmienił i wiał z boku.
Doszedłem do wniosku, że nie ma sensownego połączenia z Poznaniem w tych rejonach. Gdybym jechał ciągle prosto, to dotarłbym do drogi krajowej, która w moim uznaniu nie jest bezpieczna. Co prawda są tam drogi serwisowe, jednak nawet gdybym nimi jechał, to musiałbym znaleźć się na ul. Lutyckiej, a wspomnienia z ostatniej jazdy tą ulicą zasugerowały mi poszukanie alternatywy. Znalazłem więc jakieś marne drogi boczne – jedne lepsze, inne gorsze, ale dojechałem nimi do Kiekrza, wjechałem na Pierścień dookoła Poznania i nie poznałem drogi, którą kiedyś pokonałem w przeciwnym kierunku. Bardzo złej drogi, bo wyłożonej kamieniami, że prędkość nie przekraczała 10–15 km/h – i to bez sakw!
Miałem dość terenu, więc wjechałem na drogę krajową. Nawet znalazło się pobocze, choć strasznie zaśmiecone piachem. Nie mogłem tak długo jechać. Znalazłem zjazd i w Suchym Lesie zatrzymałem się na światłach, na pasie do skrętu w lewo. Po sześciu minutach czekania, gdy nadarzyła się okazja i wszyscy mieli czerwone, ja wjechałem bez dalszego marnowania czasu na skrzyżowanie i skręciłem w moją drogę. Powinni gorącym żelazem przypalać każdego, kto przyłożył palec do stworzenia tej sygnalizacji świetlnej.
W Poznaniu źle skręciłem, nawet dwa razy, ale koniec końców dotarłem do mojego osiedla. Zrobiłem sobie krótki rozjazd po osiedlowym rondzie i dotarłem do domu. Powinienem wyrobić sobie nawyk rozjazdu po wycieczce, bo już powoli przyswajam sobie 10-minutową rozgrzewkę, czyli jazdę wolnym tempem, aby rozgrzać mięśnie przed właściwym wysiłkiem.