Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

Japonia / Mie

Dystans całkowity:713.32 km (w terenie 2.20 km; 0.31%)
Czas w ruchu:40:47
Średnia prędkość:17.49 km/h
Maksymalna prędkość:56.85 km/h
Suma podjazdów:5756 m
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:64.85 km i 3h 42m
Więcej statystyk

Ile schodów jest w Japonii?

  106.85  06:37
Czasem, aby zażyć przyjemności, trzeba trochę pocierpieć. Dzisiejszym cierpieniem była bezprzygodna podróż na wschód.
Dzień był chłodny, choć termometr pokazał nawet 17 °C po południu.
Po opuszczeniu kwatery zauważyłem kapcia w trzecim kole. Dziura była tak mała, że znalezienie jej zajęło mi trochę czasu. Potem zjadłem śniadanie w supermarkecie, w którym skorzystałem z darmowej mikrofalówki i w końcu ruszyłem w drogę. Dojechałem do krajowej jedynki, ale pomyślałem, że droga obok będzie lepsza. Ehe! Krajowa 23 była jeszcze szersza (po dwa pasy w każdym kierunku) i jeszcze bardziej zatłoczona (tir na tirze, prawie dosłownie). Ja to się wpakowałem. Nie było wyboru, musiałem jechać chodnikami.
Trafiło się kilkanaście mostów oraz nieco więcej kładek dla pieszych nad większymi skrzyżowaniami. Każdy most i prawie każda kładka miały schody. W japońskim wykonaniu, każde schody zawierały podjazd dla rowerów, aby można było wepchnąć rower, idąc po schodach. Całe szczęście, stromizna nie była duża, więc pozwalałem sobie na zjazd z takich miejsc na rowerze (mimo znaków sugerujących prowadzenie roweru).
Zapadł zmierzch, potem zmrok, pojawił się nieodczuwalny podjazd, a za nim miasto Toyohashi. Centrum przywitało mnie podświetlonym zamkiem, więc pojechałem bliżej, żeby zrobić zdjęcie. Ale mnie nabrali, bo elewacja była oświetlona tylko od reprezentatywnej strony budowli. Na szczęście dało się zejść pod zamek stojący nad rzeką i dzięki temu zrobiłem jakieś pamiątkowe zdjęcie. Potem dojechałem do hotelu i padłem z nóg. Było późno i zimno. Termometr pokazywał 6 °C.
Kategoria kraje / Japonia, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Aichi, Japonia / Mie, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

W deszczu na wschód

  56.15  03:01
Miało padać po południu, a okazało się, że lało od rana. Całe szczęście wypadało się wcześnie rano, gdy jadłem śniadanie w hotelowym bufecie i potem, gdy pracowałem przy komputerze. W końcu się zebrałem i dobrze, że tak późno, bo z nieba leciał tylko kapuśniaczek.
Na początek odwiedziłem pocztę. Wysłałem do domu paczkę z zimowymi rzeczami. Pozbyłem się tylko 2,5 kg (co mnie kosztowało ponad 6 tys. jenów), ale przyczepka zaczęła znów stabilnie jechać. Martwiłem się, że ostatnie dwie paczki nie dotarły, ale okazało się, że dotarły, tylko nie wszyscy w domu o tym wiedzieli.
Dłonie mi przemarzły z zimna, wiatru i deszczu, a rękawic nijak nie mogłem założyć, bo zaraz byłyby mokre. Całe szczęście podjazd, który robiłem, szybko się skończył. Wraz z nim deszcz, więc założyłem rękawice i ruszyłem w dół. Nie jechało się tak szybko, jak myślałem. Przez kilkanaście kilometrów miałem nawet całą drogę tylko dla siebie, aż dotarłem do miasta, a tam droga krajowa nr 1. Mogłem szukać jakichś bocznych uliczek i lokalnych dróg, ale tylko wydłużyłbym sobie dystans. Chociaż mało brakowało, żebym tak zrobił, bo gdy kątem oka zauważyłem znak drogi ekspresowej, przeraziłem się i zacząłem zawracać. Okazało się, że znak stał w parze ze znakiem końca (jak nasz B-42) na zjeździe, który łączył się z moją drogą. Mimo to niepewnie jechałem przed siebie, bo dwa pasy ruchu dla każdego kierunku, droga biegnąca pod dziesiątkami wiaduktów, dużo aut. Dopiero sygnalizacja świetlna upewniła mnie w tym, że byłem tam w zgodzie z prawem. Patrząc jednak na liczbę tirów, mogłem być nieproszonym uczestnikiem ruchu.
Przejechałem spory dystans po tej drodze krajowej, choć po kilku kilometrach zjechałem na chodnik, który się pojawił. Z dwojga złego był on bezpieczniejszy. Czasem nawet pojawiała się równa nawierzchnia. Jedynie krawężniki niezmienne, czyhały na moment, aby zniszczyć rower. Cało dojechałem do kwatery, w której zatrzymałem się latem.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Mie, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Tam, gdzie narodzili się ninja

  44.94  02:46
Wczoraj miałem czas, żeby tylko przespacerować się po tych samych miejscach, co dzień wcześniej, więc nie wsiadałem na rower. Dzisiaj, już nie zapominając o niczym, ruszyłem dalej.
Drogę miałem prostą, więc jechałem zgodnie z planem. Gdy jednak wjechałem na wysokość ponad 200 m n.p.m., podczas gdy taką wysokość miałem osiągnąć 30 km później, zorientowałem się, że coś jest nie tak. Spojrzałem kilka razy na mapę i zauważyłem błąd – powinienem był pojechać dużo bardziej na północ przed ruszeniem w kierunku wschodnim. Zdarza się. Musiałem tylko lekko skorygować trasę. I tu zaczęły się schody, a właściwie pagórki, bo dodałem sobie kilka podjazdów, aby ostatecznie wrócić na zaplanowaną drogę. Gdybym tak zawrócił do centrum Nary, byłoby dużo lżej.
Jadąc wzdłuż rzeki, trafiłem do prefektury Kyōto i znalazłem przystanek drogowy Michi-no-Eki, na którym można zrobić zakupy lub zjeść. Zjadłem bento, czyli obiad w pudełku. Podgrzałem go w mikrofalówce o publicznym dostępie (są w każdym supermarkecie!), a potem pojechałem dalej, docierając do miasta Iga.
Już z daleka dostrzegłem zamek, do którego skierowałem się od razu. Nie wszedłem do środka, bo byłem na tylu zamkach, że wiedziałem, czego się spodziewać. Obok zamku znajdowało się muzeum ninja. Stamtąd dowiedziałem się, że Iga jest miejscem narodzin tych wojowników. Byłem przekonany, że ninja mają dłuższą historię.
Kategoria za granicą, z sakwami, na trzech kółkach, kraje / Japonia, góry i dużo podjazdów, Japonia / Kyōto, Japonia / Mie, Japonia / Nara, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Droga do piekła

  56.05  03:03
Kolejny dzień lata. Już wolałem polskie upały, ale nie, zachciało mi się Japonii. Jednak już niedługo, bo planuję małą ucieczkę. Dzisiaj czekała mnie krótka jazda do kolejnego miasta, w którym chcę zatrzymać się na nieco dłużej. Martwią mnie opinie, że Nagoya latem jest uważana za jedno z najgorętszych miast w Japonii, a to przecież blisko mojego celu.
Nie mam w sumie o czym pisać. Jechałem do miasta Ichinomiya, polując na boczne drogi. Miałem jeden epizod z krajową jedynką, ale jedynie po to, aby przekroczyć kilka rzek. Ktoś wpadł na pomysł, aby na jednym z mostów co 10–20 metrów zrobić progi zwalniające dla rowerzystów. Horror, bo most miał prawie kilometr. Dalej już bez większych niespodzianek.
Dojechałem do celu, a właściwie osiedla, gdzie znajdował się mój cel. Paula, którą poznałem kilka miesięcy temu, poleciała do Polski i zaprosiła mnie do swojego domu, abym się nim przez jakiś czas zajął. Problem w tym, że nie pamiętałem gdzie on się dokładnie znajdował. Po kilku okrążeniach w końcu znalazłem miejsce. Budynek mieszkalny był kiedyś biurem, a całe gospodarstwo to stara fabryka wełny. Problemem tego miejsca jest to, że budynek działa jak piekarnik. Strasznie się nagrzewa, przez co latem jest tam piekielnie gorąco.
Kategoria na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Aichi, Japonia / Mie, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Japoński internet

  23.31  01:29
Krótki dzień z powodu upału. Dzisiejszy nocleg zaplanowałem dużo wcześniej niż wczorajszy i stąd odległość między miastami była taka mała. Ale to w sumie dobrze, bo nie musiałem się długo smażyć.
O japońskim dostępie do internetu już chyba pisałem. Dzisiaj chciałem znaleźć sklep elektroniczny, aby kupić nową kartę SIM, bo niestety Japończycy nie wymyślili doładowań, a ważność takiej karty to zaledwie miesiąc. Uniezależnienie się od limitowanego dostępu do sieci udostępnionego w sklepach konbini i tym samym dostęp do bazy wiedzy z dowolnego miejsca w kraju spodobało mi się na tyle, że chciałem przedłużyć mobilny dostęp do internetu. Znalazłem sklep sieci Bic Camera w centrum miasta i tam też pojechałem. Wybór był bardzo ograniczony w porównaniu do sklepów sieci Yodobashi Camera. Wziąłem jedyną dostępną opcję 1 GB w cenie 100 zł. Tak się żyje w tej Japonii. W paru aspektach jest to zacofany kraj, ale jest też wiele plusów.
Dzisiejszą noc zaplanowałem spędzić w pokoju wynajętym przez Airbnb. Mieści się on na piętrze studia muzycznego, ale na szczęście niczego nie nagrywali. No i miałem klimatyzację dla siebie.

Kategoria na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, kraje / Japonia, Japonia / Mie, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Dzień Morza

  43.01  02:29
Dzisiaj jest Umi no Hi, czyli Dzień Morza. Tyle mogę napisać, bo nie działo się kompletnie nic. Dzień jak co dzień dla Japończyków, chociaż podobno niektórzy mają wolne od pracy. Niebo było zachmurzone, a temperatura utrzymywała się na poziomie 34 °C. Dla mnie zapowiadał się leniwy dzień.
Pojechałem na północ, chociaż bardzo chciałem być w Kyōto. Dzisiaj odbywa się Gion Matsuri, jeden z najbardziej znanych festiwali w Japonii. Niestety podróż wokół półwyspu Kii zajęła mi więcej czasu niż myślałem i pozostało mi powolne toczenie się do mojego kolejnego celu, ale o tym za kilka dni. Tymczasem dzisiaj chciałem się dostać do miasta Suzuka. I w sumie dostałem się. Zatrzymałem się w hotelu. Pierwszy raz w Japonii. Ciasny pokoik, ale urządzony jak w typowym polskim hotelu. Tylko nie śmierdziało papierosami. Zapłaciłem dwukrotnie więcej niż za pensjonat, a i to z 50-procentowym rabatem. To tyle na dziś. Japonia staje się codziennością.
Kategoria na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Mie, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Upał w Ise

  59.57  03:04
Tak, było gorąco. Już od rana, gdy pożegnałem się z Abhim i ruszyłem przed siebie do Ise, bo nie miałem niczego ciekawszego do roboty. Niebo spowite chmurami nie okazywało litości i działało jak szklarnia. Była to droga przez mękę, więc jechałem powoli w dół pośród aut i zaledwie kilku lasów.
W Ise chciałem tylko zobaczyć chram. Niewiele w sumie o nim wiedziałem. Ktoś podsunął mi propozycję, żebym go odwiedził, więc tak też chciałem uczynić. Nie sądziłem, że jest to najświętszy chram w Japonii.
Dojechałem do Naikū, jednego z dwóch centralnych chramów w Ise, bo ten chram jest tak jakoś rozproszony po całym mieście. Trafiłem więc do najważniejszego miejsca. Wcześniej jeszcze przespacerowałem się po deptaku, który przyciąga wielu turystów niczym Gion w Kyōto. A potem odwiedziłem chram. Ogrodzony i niedostępny. Jest jeden ołtarz przed głównym budynkiem, do którego modlą się Japończycy i tyle z widoków. Zresztą zakaz fotografowania nie pozwolił mi sfotografować nawet tego, co można było tam zobaczyć.
Zacząłem się powoli zbierać. Miałem niewiele do przejechania, ale i tak topornie mi to szło. Myślałem, że się spóźnię na spotkanie, ale w porę udało mi się dojechać pod blok, gdy wyszedł Junior, który gościł mnie tego dnia. Wybraliśmy się do lokalnej restauracji, aby zjeść yakiniku, czyli grillowane mięso, a żeby było ciekawie, każdy stół miał własny grill i trzeba sobie samemu takie kawałki mięsa podgrillować. Polecam, zwłaszcza że wołowina z Matsusaki jest tej samej klasy, co wołowina z Kobe.
Kategoria na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Mie, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Park Narodowy Ise-Shima

  106.18  05:59
Dzień rozpoczął się upałem. Wygląda na to, że japońskie lato się zaczęło. Pory deszczowej w tym roku jakoś tak nie było. Już kilka osób mówiło mi, że z roku na rok pora deszczowa robi się coraz dziwniejsza. Klimat na świecie się zmienia na naszych oczach.
Chociaż mogłem pojechać do Ise po „prostej” (z paroma górami), to jednak chciałem zobaczyć więcej i dlatego wybrałem się dookoła Parku Narodowego Ise-Shima. Tunele były oczywiście najlepszą atrakcją ze względu na przyjemną temperaturę, jaka w nich panowała.
Słoneczny dzień odbierał urok dzisiejszej wycieczce. Do Shimy prawie się nie zatrzymywałem. No, chyba że nie mogłem wytrzymać i potrzebowałem cienia. Potem wpadłem na pomysł, żeby szybko pojechać na południowo-wschodni kraniec półwyspu. Ale nie dalej, bo z mapy znalezionej poprzedniego wieczora dowiedziałem się, że nie ma żadnych oznaczonych atrakcji w tamtym rejonie. Można spróbować pojechać gdzieś dalej o wschodzie lub o zachodzie słońca, aby uchwycić piękne kolory i krajobrazy, ale ja nie miałem takich możliwości.
Ruch na drogach był strasznie duży. Było to o tyle dziwne, że to jest kraniec Japonii, a mimo to aut było pełno niczym w Kyōto lub w Ōsace. Dojechałem do punktu widokowego na brzegu oceanu, odpocząłem w cieniu i pojechałem na północ. Znalazłem kilka bocznych dróg, żeby uniknąć jazdy wśród aut i jeden wał przeciwpowodziowy wzdłuż plaży pełnej surferów. Przypadkiem trafiłem na drogę dla rowerów w środku lasu, ale taką dziwną, bo i tak jeździły po niej auta.
Wieczór zbliżał się szybkimi krokami. Chcąc skrócić sobie drogę, wybrałem Drogę Perłową. Wyglądała niczym te autostrady po środku niczego, które spotkałem już kilka razy w Japonii. Tym razem miałem szczęście i mogłem na nią wjechać. Było nawet ładnie, a przede wszystkim dużo drzew i cienia. Wieczór zastał mnie w miasteczku Toba, a noc w Ise. Miałem niewielki dystans do pokonania do celu, którym było miejsce spotkania z kolejnym Couchsurferem. Niespodzianką okazało się to, że umówiliśmy się w środku festiwalu z pokazem sztucznych ogni, które są organizowane w Japonii z okazji nadejścia lata. Czyli to już oficjalne otwarcie upałów. Chociaż ja różnicy nie zauważyłem żadnej, bo pory deszczowej prawie nie było.
Martwiłem się, że coś pójdzie nie tak, ale Abhi przyjechał pickupem. Udało mu się uprosić policjanta, żeby mógł zabrać mnie na pakę, bo nie było miejsca do zatrzymania. A potem pojechaliśmy kilkadziesiąt kilometrów dalej do jego domu. Abhi jest 60-letnim Francuzem, który przez całe swoje życie podróżował w jakimś celu. Mieszkał w wielu miejscach na świecie, ale nigdy nie podróżował dla rozrywki. Zawsze miał cel. W Japonii zapragnął otworzyć miejsce dla podróżników, którzy mieliby się gdzie zatrzymać. Jego spirytystyczne podejście do życia było bardzo fascynujące.

Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, setki i więcej, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Mie, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Minami-Ise

  116.36  06:44
Dzisiejsza trasa była odrobinę szalona, bo musiałem dostać się w kilka godzin do oddalonego o 100 km miasteczka. Oczywiście nie wszystko szło tak, jakbym sobie tego życzył.
Już od rana były problemy, bo znów miałem kapcia w przednim kole. Ale tylko dopompowałem powietrza i tyle ze mnie. Potem musiałem co 10 km powtarzać procedurę, ale to nic w porównaniu z resztą problemów. Długim tunelem przedostałem się do miasta Owase, skąd miałem dalej jechać wzdłuż wybrzeża. Niebo pokrywały deszczowe chmury i nawet przez kilkanaście minut popadało. Pojechałem jednak zgodnie z planem i skończyłem na ślepej drodze, która istniała tylko na mapie. Może gdybym rozumiał japoński, to wiedziałbym co mówią znaki drogowe. W każdym razie, musiałem się odrobinę zawrócić i na skrzyżowaniu pojechać drogą pod górę. Nic to jednak nie dało, bo na kolejnym skrzyżowaniu zrobiłem szybki spacer orientacyjny i docierałem tylko do kończących się dróg. Ostatecznie wybrałem drogę, która doprowadziła mnie z powrotem do miasta. Minąłem przy tym setki drzew z pomarańczami.
Chcąc skrócić sobie drogę, wybrałem jakiś stary asfalt, który miał być zakończony tunelem. Z początku było nieźle, ale już w momencie, gdy droga zmieniła nawierzchnię na żwirową powinienem był zawrócić. Mimo to uparcie jechałem pod górę, aż trafiłem na blokadę, a za blokadą... urwany most. Nijak nie mogłem się przedostać, więc cały wysiłek poszedł na marne. Musiałem zawrócić po raz kolejny i w końcu wjechać na drogę krajową, gdzie ruch samochodowy informował mnie, że tamtędy ta się pojechać. Miałbym niespodziankę, gdyby tunel okazał się zamknięty dla rowerów, ale na szczęście tak nie było.
Potem już nie miałem zbyt wielu przygód. Ot, kilka tuneli, w tym jeden z zakazem wjazdu rowerem, w innym tunelu wpadłem w poślizg, bo jechałem zbyt blisko lewej krawędzi. Zadziałał system antywypadkowy i odczepiła się przyczepka. W jeszcze innym tunelu było tak brudno, że całe nogi miałem czarne, nie wspominając o rowerze i sakwach. A po wyjechaniu z jeszcze innego tunelu przebiłem przednią oponę tak, że już nie działała metoda dopompowania co 10 km. Musiałem wymienić dętkę.
Dojechałem do mojego celu. Oczywiście spóźniony przez dzisiejsze problemy orientacyjne oraz techniczne. Pensjonat przeznaczony dla kobiet, ale właścicielka zrobiła wyjątek. Pewnie dlatego, że nie było gości – miałem po raz kolejny cały budynek tylko dla siebie. Takie proste życie wiedzie się na wsi.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, setki i więcej, kraje / Japonia, terenowe, z sakwami, za granicą, Japonia / Mie, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kumano Kodō

  49.30  02:55
Na dzisiaj zaplanowałem bardzo krótki odcinek po prostej, ale ze względu na niemożliwość jazdy po autostradzie ani po torach, musiałem wybrać bardziej krętą i górzystą drogę. Pogoda wyjątkowo sprzyjała, bo pojawiła się mgła. A może to były chmury?
Kumano Kodō jest zbiorem pradawnych szlaków pielgrzymkowych, które przecinały Półwysep Kii. Dzisiejsza wycieczka przypominała mi o tym na każdym kroku poprzez znaki drogowe kierujące do przeróżnych punktów na tym szlaku. Nie mogłem sobie jednak pozwolić na zboczenie z drogi, bo postojów byłoby za dużo. Myślę, że warto jednak wybrać się pieszo na wyprawę w te okolice. Z rowerem byłoby ciężko, o czym przekonałem się przedwczoraj.
Poza wieloma zakrętami i podjazdami było też sporo tuneli. Najstarsze datowane na lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku. Ile to pracy musieli włożyć, żeby przekopać się przez taką górę. Wrażenie robią również drogi prowadzące po zboczach gór, bo częstym widokiem jest wielka, zacementowana ściana od strony góry. Po kilku miesiącach spędzonych w Japonii jest to już codzienność, ale wciąż robi wrażenie, gdy spojrzeć na skalę, z jaką przekształcono Japonię, aby żyło się wygodniej i bezpieczniej.
Dzisiaj zaczęły się problemy z przednim kołem. Z wolna zaczęło uchodzić z niego powietrze. Ponieważ działo się to bardzo wolno, to nie przejmowałem się. Dopompowałem od czasu do czasu trochę powietrza i mogłem jechać dalej. Na jednym zakręcie stało się coś dziwnego. Chciałem zwolnić, bo wszedłem w niego ze zbyt dużą prędkością, ale przyczepka popchnęła mnie i niskie ciśnienie z przodu spowodowało, że się zachwiałem. Pęd trzeciego koła wyrzucił je na środek jezdni. Zadziałało zabezpieczenie i przyczepka odpięła się, a ja bezpiecznie wyhamowałem. Takiej dawki adrenaliny dawno nie dostałem. Jak to dobrze, że te drogi są puste i nic za mną nie jechało.
Po osiągnięciu mojego celu, wioski Kuki, powietrze zeszło całkowicie. Odnalazłem pensjonat na dzisiejszy dzień, oczywiście cały tylko dla mnie i spróbowałem załatać dziurę. Znalezienie jej było wyjątkowo trudne, bo otwór był niewielki i wyglądał bardziej jak defekt dętki. Niestety miałem trudności z przyklejeniem łatki, bo dętka była pokryta tłustym talkiem. Wytarłem klejone miejsce, ale i tak łatka odeszła po przyklejeniu. Przykleiłem już wiele łatek, ale takich trudności nigdy nie miałem. No, pomijając te beznadziejne samoprzylepne łatki, z którymi męczyłem się na początku mojej podróży. Użyłem kleju po raz drugi i całość jakoś się związała. Pozostawała nadzieja, że to wytrzyma.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Mie, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery