Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2016

Dystans całkowity:1007.86 km (w terenie 5.00 km; 0.50%)
Czas w ruchu:29:07
Średnia prędkość:22.61 km/h
Maksymalna prędkość:49.27 km/h
Suma podjazdów:2510 m
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:125.98 km i 4h 51m
Więcej statystyk

Listopad 2016 (Trek)

320.15
Dojazdy do pracy.
Kategoria kraje / Polska, rowery / Trek

Listopad 2016 (GT)

29.25
Dojazdy do pracy.
Kategoria kraje / Polska, rowery / GT

Szlakiem wąskich torów: Koronowo – Bydgoszcz

139.9406:23
Czas dokończyć podróż. Po zatrzymaniu się w Koronowie miałem do pokonania jeszcze kawałek do Bydgoszczy, Torunia oraz Inowrocławia.
Ruszyłem po 9, dzisiaj nie było mgły, więc liczyłem na ładne widoki. Niestety wczorajszy deszcz zostawił po sobie dużo śladów na drogach, więc czyszczenie maszyny zdało się na nic. Wiatr zmienił kierunek na północno-zachodni, ale było gorąco, bo temperatura utrzymywała się na poziomie 5,5 °C z porywami do sześciu.
Zatrzymałem się na stacji benzynowej na kawie, odszukałem początek drogi dla rowerów prowadzącej do Bydgoszczy i ruszyłem. Owa droga została w większości położona na miejscu zlikwidowanej linii kolei wąskotorowej. Najciekawszym punktem całej tej trasy jest most rozciągający się nad doliną, po której przepływa Brda. Planowałem już od ponad roku się tam udać, jednak wciąż nie było mi po drodze. W końcu, gdy się tam znalazłem, most już nie robił na mnie takiego wrażenia, jak na zdjęciach. Chyba Islandia mi napsuła w głowie.
Do Bydgoszczy ciągnęła się jako taka droga dla rowerów. Asfalt był mokry, a w wielu miejscach gnijące liście i błoto psuły całą przyjemność z jazdy. Była też kostka brukowa i odkryłem jej jedyną zaletę – jest sucha w przeciwieństwie do asfaltu. Był też biedobeton, na którym wywrotka może się skończyć w szpitalu ze względu na fakturę działającą jak bardzo gruby papier ścierny. Ktokolwiek na to pozwolił jest psychopatą.
Gdy dojechałem do Bydgoszczy, to całe to centrum gdzieś mi uciekło bokiem, a gdy się zorientowałem, to nie miałem ochoty zawracać. Pojechałem dalej, bo pewnie jeszcze niejednokrotnie tam wrócę. Chcąc wydostać się z miasta, wjechałem przypadkiem w jakieś przemysłowe tereny, na których równe drogi są pojęciem abstrakcyjnym. Dodatkowo łańcuch zaczął przypominać o potrzebie smarowania. Gdyby nie te deszcze. A może gdybym zaczął wozić ze sobą jakieś podstawowe narzędzia, to byłoby nawet lepiej. Ciekawe kiedy złapię pierwszego kapcia.
Zanim wjechałem do Bydgoszczy odrobinę kropiło, ale gdy wyjeżdżałem z niej, to lunęło na całego. I to deszczem ze śniegiem. Padało na szczęście krótko, toteż nie przemokłem kompletnie. Za Solcem – jako że jechałem kolarzówką – czekało mnie nieuniknione, czyli jazda drogą krajową. Gdybym jechał moim Trekiem, to mógłbym spróbować pojechać szlakiem nadwiślańskim, który poleciał gdzieś w las po nieutwardzonych drogach. Całe szczęście ruch nie był za duży, a kierowcy zachowywali się normalnie. No, może poza paroma niedowartościowanymi torunianami, którzy wyprzedzali lub mijali (na trzeciego) na gazetę.
Na obiad zatrzymałem się w przydrożnym barze o nazwie Route 10 Bar (wiecie, bo stoi przy drodze krajowej nr 10). W Toruniu odwiedziłem oczywiście punkt widokowy z panoramą na Starówkę. Liczyłem na dobre światło, bo słońce od czasu do czasu pojawiało się zza chmur, oświetlając pięknie krajobraz. Częściowo mi się udało, choć nie jestem zbyt zadowolony. Odwiedziłem też Toruńskie Pierniki, żeby zabrać kilka łakoci dla kolegów i koleżanek z pracy. Ponieważ w ogóle nie planowałem odwiedzać tego miasta, to szybko się zebrałem i ruszyłem w dalszą drogę. Trafiłem na zielony szlak rowerowy prowadzący do Gniewkowa tak samo, jak mój założony plan. Nie chciałem jednak jechać tą samą drogą. Za bardzo przekombinowałem, bo zabłądziłem i musiałbym wjechać na dwie drogi krajowe. Naprostowałem swój błąd i ostatecznie wróciłem na przebytą wcześniej trasę.
Do Gniewkowa prowadziła wygodna droga przez las. Prawie pusta, auta policzyć można było na palcach jednej ręki. Zmartwieniem były chmury, które toczyły się ciężko z północy. Musiałem się spiąć mimo zmęczenia i coraz ciężej pracującego łańcucha. Prognoza pogody mówiła o śniegu, ale przy 2 °C raczej nie było o tym mowy. Szlak z Gniewkowa do Inowrocławia prowadził trochę innymi drogami niż planowałem jechać, więc zrezygnowałem z niego i pojechałem na zachód, omijając drogę krajową. Wiało w twarz, a kierowcy oślepiali. Chyba nigdy się nie nauczą, a przecież byłem dobrze widoczny.
Dojechałem do Inowrocławia, zatoczyłem pętlę po centrum, aby znaleźć bankomat, kupiłem bilet na pociąg i, mając jeszcze kilka minut zapasu, wziąłem tradycyjnie dworcowego kebaba. Gdy kierowałem się na peron, z nieba zaczął padać śnieg. A jednak.
Kategoria po zmroku i nocne, setki i więcej, Polska / kujawsko-pomorskie, kraje / Polska, dojazd pociągiem, mikrowyprawa, po dawnej linii kolejowej, rowery / GT

Szosa gminy zalicza

200.7108:31
Jak to mawiają, do trzech razy sztuka. Tak więc dzisiaj wybrałem się na wycieczkę, którą zaplanowałem jakiś czas temu. Ze względu na wiatr wybrałem odwrotny kierunek od planowanego.
Planowałem pojechać wcześnie rano, ale zaspałem. Warunki na dworze i tak nie były najlepsze ze względu na zamglenie. Ruszyłem o 10 w kierunku Biedruska. Tam miałem nieprzyjemną sytuację, bo spod mojego koła wystrzelił kamyk i uderzył w wyprzedzające mnie auto. Całe szczęście kierowca i pasażer byli normalni – zapytali co się stało, wyjaśniłem im i rozjechaliśmy się bez zgrzytów.
Zgłodniałem w Wągrowcu, więc zrobiłem sobie tam przerwę lunchową i przy okazji rozgrzałem, bo temperatura wahała się od -0,7 do -0,1 °C. Zero pojawiło się dopiero po południu. W Gołańczy myślałem o zrezygnowaniu z jazdy na północ, bo wiatr nie był przyjemny, ale wyjechałem za miasto na próbę i nie było źle. Tak dojechałem do Wyrzysku, gdzie złapał mnie zmierzch, a potem do Łobżenicy. Co ciekawe, po zachodzie słońca zrobiło się cieplej i nawet 2 °C pojawiały się na termometrze.
Nie spodobało mi się na drodze na wschód. Mało wygodne asfalty, czasem asfaltów brak, więc musiałem kombinować, jak przedostać się dalej. A ponieważ szukałem sposobu na zaliczenie kilku gmin, to jechałem zygzakiem. Kierunek południowy stawał się najmniej przyjemny, bo wiatr zmienił kierunek. Do tego zaczęło kropić, potem jeszcze pojawiła się silna mgła, ale na chwilę, bo zaraz zaczęło mżyć. Mokre i brudne ulice brudziły rower, więc nie byłem zadowolony. Jako że na liczniku zbliżało się 200 km, to postanowiłem dojechać tylko do Koronowa i tam się zatrzymać. Nie sądziłem, że mój plan będzie taki długi.
Zaskoczyła mnie długość oraz jakość dróg dla rowerów w Koronowie. Chociaż mogłem mieć szczęście, bo jak spojrzałem teraz na mapę, to widzę, że jechałem po jedynych drogach dla rowerów w tym mieście. Drogi mają dwa minusy. Często są mijanki z prawej na lewą strony drogi i odwrotnie. Nie wiem, czy bardziej chcieli tym zdenerwować kierowców czy rowerzystów. Drugi minus za przejazdy rowerowe, na których można się zabić, bo mają wysokie krawężniki i przecinają drogi nieutwardzone.
Zatrzymałem się w ośrodku wczasowym, w którym odbywały się aż dwie imprezy andrzejkowe. Dobrze, że pokoje miały tam podwójne drzwi. Recepcjonista, a po części i ja, nie mógł uwierzyć, że dojechałem tam z Poznania w jeden dzień. No to teraz jeszcze powrót.
Kategoria po zmroku i nocne, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, Polska / kujawsko-pomorskie, kraje / Polska, mikrowyprawa, rowery / GT

Po Poznaniu, część 27

23.7101:11
Planowałem zrobić plan z zeszłego tygodnia, ale zaspałem, a jak już wstałem, to nie czułem się najlepiej. Nie mogłem jednak siedzieć cały czas w domu. W końcu zebrałem się i pojechałem na wieczorną przejażdżkę.
Wybrałem mojego staruszka, bo wczoraj lało i ruszyłem na zachodni klin zieleni, gdzie mogłem się schować przed silnym wiatrem. Momentami zaczynałem się zastanawiać, czy to był dobry pomysł, bo błoto było niemożliwe. Czasem zdarzały się utwardzone odcinki, ale mlaskanie towarzyszyło mi przez cały przejazd terenem.
Wyjechałem z terenu i zamiast jechać do domu przez Strzeszyn, pojechałem, aby sprawdzić, dokąd biegnie nowa droga dla rowerów. Typowa droga dla rowerów. Zasypana liśćmi i od ostatniego mrozu zaczęła być śliska. Do tego prowadzi donikąd, bo próbując się odnaleźć, wróciłem prawie do punktu wyjścia. A potem już prosto do domu.
Kategoria po zmroku i nocne, Polska / wielkopolskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Zaspana szosa

74.7203:23
Tym razem nie spóźniłem się na pociąg. Dzisiaj zaspałem, i to mocno, więc prawie że nie wyszedłbym z domu. Wziąłem jednak aparat, spojrzałem na prognozę pogody i ruszyłem.
Dzisiaj było cieplej niż wczorajszego ranka, ale chłodniej niż o tej samej porze. Trochę przemarzłem już jadąc na północ w kierunku Obornik. Wybrałem drogę mniej uczęszczaną, ale o gorszej nawierzchni. Kiepski wybór dla kolarzówki.
Spod Obornik skierowałem się do Szamotuł, bo chciałem wrócić za dnia po nowym asfalcie. Niestety zapomniałem, że na drodze między tymi miastami znajdują się drogi dla rowerów wymyślone przez kretyna, który nigdy nie jeździł na rowerze. Nie miałem ochoty zniszczyć sobie roweru, bo dzisiaj nie jechałem na odpowiednim do jazdy po wertepach, dlatego zboczyłem z trasy. Tym sposobem nie udało mi się dojechać do Szamotuł i musiałem się obyć tylko smakiem mojego planu. Powrót do Poznania odczułem trochę bardziej, bo zrobiło mi się jeszcze chłodniej w palce, a zbliżał się zachód, ale w domu znalazłem się przed zmrokiem, więc nie zamarzłem.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, rowery / GT

Szosa na mrozie

137.4405:57
Wybrałem się na wycieczkę, rano, przed godz. 6. Planowałem wsiąść do pociągu, dwóch minut zabrakło, jak zawsze. Nie chciałem wracać, więc pomyślałem, aby pojechać gdzieś na krótką przejażdżkę. Wybrałem Gniezno.
Byłem ubrany na lekko, bo nie planowałem tak wcześnie jechać. Pociąg miał mnie zabrać kawałek i wysadzić po wschodzie słońca, a tymczasem słońca nadal nie było. Wstało gdzieś za drzewami, więc nawet nie widziałem. Nie było ciepło, bo temperatura dochodziła do -5 °C. I przez mój brak stroju trochę żałowałem wyruszenia na tę przejażdżkę. Myślałem o zawróceniu gdzieś w Pobiedziskach, ale robiąc przystanki, rozgrzewałem się – chodziłem tam i z powrotem, aż w palce szczypało od ciepła. Po drodze zatrzymałem się też na stacji benzynowej, żeby przypomnieć sobie smak tamtejszej kawy. Nie pamiętam już kiedy ostatnio robiłem takie przystanki. A w takim zimnie to już dawno nie jechałem. W ogóle dawno jeździłem i coś mnie wzięło na taką przejażdżkę. Czuję się jak mors. Może mam coś z jego natury?
W Gnieźnie tradycyjnie zdjęcie katedry i w drogę. Na południe, aby nie rysować odcinków na mapie, tylko ładne pętle. Ledwo wyjechałem z miasta, a nadciągnęła okropna mgła. Jechałem blisko prawej, jak tylko mogłem, bo światła aut były ledwo widoczne, więc nie wiem, co widzieli jadący za mną; nie chcę o tym myśleć. Tylko jeden baran się trafił, co wyprzedził inne auto i prawie doprowadził do wypadku. Jak można wyprzedzać we mgle, i to jeszcze tak silnej?
Szczęśliwie mgła do Wrześni zdążyła się zmyć i mogłem już do Poznania jechać bez stresu. Aut nie za wiele, tylko pobocza takie brudne. Dobrze, że jeszcze solą nie sypią. Po godz. 11 temperatura w końcu stała się dodania. Miałem nadzieję wrócić do domu przed południem i że będzie to 80, maksymalnie 100 km, ale się trochę wydłużyło i powrót zajął godzinę więcej. Na szczęście słońce przegoniło mróz i ostatecznie w Poznaniu były 3 stopnie na plusie. Może jutro mi się uda?
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, rowery / GT

Szosa w Kórniku

81.9403:42
Znów zapowiadał się deszczowy weekend. Deszcz na szczęście miał padać późnym popołudniem, dlatego wybrałem się na krótką przejażdżkę. Pod wiatr, aby później wrócić szybko do domu.
Już z początku miałem problemy, aby wydostać się z beznadziejnego Poznania. Tutejsze remonty to stek kpin, istna parodia. Trafić na jakikolwiek znak informujący o remontach to cud, a co dopiero mówić o jakiejkolwiek informacji o objeździe. Musiałem się bardzo natrudzić, aby przedrzeć się przez to nieszczęsne miasto i wydostać na normalne drogi. Istny horror.
Przez całą drogę co jakiś czas kropiło, ale tyle, co u księdza na mszy. A Garmin znów się wyłączył bez słowa. Zupełnie nie rozumiem tego. Na szczęście tylko 6 km trasy musiałem dorysować.
W Kórniku w końcu obfotografowałem swój rower i ruszyłem do domu. Aby nie jechać po własnym śladzie, wybrałem drogę do Mosiny. W Rogalinie zniechęciły mnie zakazy pod pałacem, więc nawet się nie zbliżałem do niego. Do Poznania wróciłem wzdłuż prawego brzegu Warty. Odwiedziłem budkę z hamburgerami (bardzo smaczny, może nawet lepszy od tego na Islandii) i pojechałem w sumie do biura, bo tam mi się najlepiej pracuje, a chciałem wreszcie skończyć szablon na bloga i przygotować prezentację z podróży po Islandii dla kolegów i koleżanek z pracy.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery