Znów zapowiadał się deszczowy weekend. Deszcz na szczęście miał padać późnym popołudniem, dlatego wybrałem się na krótką przejażdżkę. Pod wiatr, aby później wrócić szybko do domu.
Już z początku miałem problemy, aby wydostać się z beznadziejnego Poznania. Tutejsze remonty to stek kpin, istna parodia. Trafić na jakikolwiek znak informujący o remontach to cud, a co dopiero mówić o jakiejkolwiek informacji o objeździe. Musiałem się bardzo natrudzić, aby przedrzeć się przez to nieszczęsne miasto i wydostać na normalne drogi. Istny horror.
Przez całą drogę co jakiś czas kropiło, ale tyle, co u księdza na mszy. A Garmin znów się wyłączył bez słowa. Zupełnie nie rozumiem tego. Na szczęście tylko 6 km trasy musiałem dorysować.
W Kórniku w końcu obfotografowałem swój rower i ruszyłem do domu. Aby nie jechać po własnym śladzie, wybrałem drogę do Mosiny. W Rogalinie zniechęciły mnie zakazy pod pałacem, więc nawet się nie zbliżałem do niego. Do Poznania wróciłem wzdłuż prawego brzegu Warty. Odwiedziłem budkę z hamburgerami (bardzo smaczny, może nawet lepszy od tego na Islandii) i pojechałem w sumie do biura, bo tam mi się najlepiej pracuje, a chciałem wreszcie skończyć szablon na bloga i przygotować prezentację z podróży po Islandii dla kolegów i koleżanek z pracy.