Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2018

Dystans całkowity:1838.54 km (w terenie 9.14 km; 0.50%)
Czas w ruchu:94:48
Średnia prędkość:19.13 km/h
Maksymalna prędkość:59.38 km/h
Suma podjazdów:11089 m
Liczba aktywności:21
Średnio na aktywność:87.55 km i 4h 44m
Więcej statystyk

Czerwiec 2018 (GT)

  24.76 
Krótkie przejazdy.
Kategoria kraje / Japonia, rowery / GT

Uciekam z Sapporo

  112.56  06:14
Bynajmniej nie z piwem. (Nie każdy jest zaznajomiony z japońskimi markami, więc wyjaśnię, że Sapporo jest również marką piwa). Przez brak miejsc noclegowych w mieście, musiałem wybrać hostel daleko poza nim. Wczoraj zrobiłem sobie trochę wolnego od roweru. Częściowo, bo rano zmieniłem hostel, pedałując kilka kilometrów w deszczu. Zostawiłem rzeczy i wybrałem się z aparatem i parasolką na zwiedzanie miasta, choć deszczu prawie nie było, więc w sumie mogłem zabrać rower. Dorzucam kilka zdjęć z Sapporo do tej wycieczki.
Dzisiaj za to pogoda mnie bardzo zaskoczyła, bo temperatura od rana przekraczała 30 °C. Z kilku dróg do wyboru, wybrałem tę trudniejszą – przez góry. Już od początku zacząłem spotykać rowerzystów w przeróżnych kamizelkach odblaskowych, jak jeden mąż na kolarzówkach. I wszyscy mnie wyprzedzali, bo nie mieli trzeciego koła z sakwami. Najwyżej jakaś większa sakwa spod siodła wystawała ze śpiworem albo kurtką. Zaledwie kilku jechało w przeciwną stronę, więc nie znałem celu tamtego maratonu i nie spotkałem ich przez resztę dnia.
Niekończący się podjazd znalazł swój kres. Miałem plan, aby pojechać wzdłuż jeziora Shikotsu-ko od północnej strony, ale ze znaków drogowych zrozumiałem, że coś się zawaliło albo osunęło i można było się dostać najwyżej do punktu obserwacyjnego, z którego było widoczne jezioro. Zrezygnowałem z tej propozycji i pocisnąłem w dół. Tam czekała mnie spokojna droga wzdłuż brzegu jeziora, na końcu której stał ośrodek z gorącymi źródłami. Jakaś grubsza atrakcja turystyczna, bo było mnóstwo ludzi. Porozmawiałem też z kilkoma rowerzystami, którzy się tam kręcili, a byli z miasteczka obok, przez które planowałem przejechać.
Wahałem się jeszcze, czy nie pojechać wzdłuż jeziora na zachód, ale ostatecznie uznałem, że miałem dość podjazdów. Znalazło się ich jeszcze kilka, ale to już były ostatki. Na zjeździe tych ostatków trafiłem na jakiś kamień, który przebił dętkę (klasyczny snake). Zakleiłem dziurę, potem jeszcze się zatrzymałem, aby poprawić łatkę, bo się odkleiła i wreszcie mogłem kontynuować podróż.
Zjechałem do miasta Tomakomai. Chmury na niebie były coraz ciemniejsze, a dojeżdżając do wybrzeża, trafiłem na mgłę. Przepadła za miastem, więc nawet zobaczyłem ładny zachód słońca. Do hostelu dotarłem przed zmrokiem, zauważając w miasteczku zamek niczym ze średniowiecznej Europy. Zaciekawił mnie, ale jeśli jutro będzie padać, to za dużo nie zobaczę.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Hokkaidō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Otaru jest inny

  80.17  04:08
Jak wczoraj przestało padać, tak dzisiaj miało być spokojnie. Przynajmniej przez parę godzin. Ale wziąłem kurtkę, więc po części byłem przygotowany na nieoczekiwane. Albo oczekiwane, bo w prognozie były 4 godziny deszczu. Chciałem więc wyskoczyć gdzieś za miasto.
Zrobiło się nawet ciepło. Wyjazd z Sapporo był taki, jak myślałem – trudny. Trochę się pokręciłem po mieście, pobłądziłem i wydostałem. Zaskoczył mnie podjazd, bo zapomniałem o nim. Nie był specjalnie wymagający.
Szybko znalazłem się w Otaru. Dojechałem do centrum, gdzie popularną atrakcją jest kanał. Przyciągał setki ludzi i oczywiście ktoś mnie zaczepił. Japończyk. Jego angielski był nawet dobry w wymowie, ale niestety były to wyuczone formułki, bo gdy próbowałem zwrócić uwagę, że było dużo turystów, ludzi, podróżników – on nie rozumiał żadnego z tych rzeczowników. Przynajmniej starał się być miły.
Poza kanałem można zobaczyć wiele murowanych budynków. Kompletnie inny świat niż reszta Japonii. Miałem niewiele czasu, więc poszwendałem się tu i tam, aż na jednej z ulic zostałem zaczepiony przez uczennice, które zaprosiły mnie na tradycyjną herbatę matcha i ciastko. Zgodziłem się, mimo że o Japonii nieco już wiedziałem i taka herbata była trochę chlebem powszednim. Zaprowadziły mnie do świetlicy, gdzie inni zaproszeni turyści kończyli pić herbatę lub czekali na swoją porcję. Zostałem poproszony o wypełnienie ankiety, zrobiły grupowe zdjęcie, zadały kilka pytań. Widać, że się uczyły angielskiego i co nie znały jakiegoś słowa, to zawsze jedna z dziewcząt znała japoński odpowiednik, więc dzieliły się wiedzą. Młodzież zdecydowanie lepiej sobie radzi z językiem niż dorośli. Po wypiciu herbaty dziewczyny pobiegły szukać kolejnych chętnych, a ja ruszyłem w drogę powrotną.
Od kilkudziesięciu minut po niebie przesuwały się ciężkie chmury. Zaczęło kropić. Myślałem, że przerodzi się to w ulewę, ale tylko postraszyło i przestało. Do Sapporo dojechałem nieco zaskoczony dystansem, bo zakładałem zaledwie 60 km.
Kategoria kraje / Japonia, za granicą, góry i dużo podjazdów, Japonia / Hokkaidō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Wodny świat zwany Hokkaidō

  89.46  05:07
Takiej ulewy to nie pamiętam od czasu jesiennej pory deszczowej. Lało od samego rana. Nieustannie, choć momentami się nasilało. Całe szczęście tym razem temperatura była znośna. Przemokłem, mimo że miałem na sobie odzież przeciwdeszczową. Nic przyjemnego.
Ruszyłem rano. Na drogach nie było jakiegoś wielkiego ruchu, ale porównywalnie kałuże na chodnikach były mniejsze, więc telepałem się po nich. No, najwygodniejsze to one nie były. Kilka razy wyciągnąłem telefon, żeby zrobić zdjęcia. Było nawet ładnie, gdyby tylko nie ten deszcz. Nie chciałem się zatrzymywać, bo wiedziałem, że ciężko byłoby mi kontynuować jazdę, ale nie było tak źle. Zatrzymałem się raz na zupę, drugi raz tak dla chwili wytchnienia i na godzinę przed celem deszcz ustał. Nie miałem siły na złość, bo przecież mogło się wypadać wieczorem czy coś. Przynajmniej trochę przeschłem, bo zaczęło wiać. Miałem ochotę na coś pysznego do jedzenia, więc odwiedziłem SeicoMart, sieć konbini dostępną tylko na Hokkaidō. Potem jeszcze jeden, i jeszcze ze dwa. Nie znalazłem tego, czego szukałem, czym miał być złocisty katsudon (pyszny kotlet z jajkiem na gorącym ryżu). Wszystkie wyprzedały się w porze lunchowej. Musiałem zadowolić się zapiekanką makaronową. Dotarłem do hostelu i okazało się, że do sakwy dostała się woda. Chyba pora rozejrzeć się za klejem.
Kategoria kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Hokkaidō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Takikawa-shi

  117.12  05:51
Dzień zaczął się pochmurnie i leniwie, mimo że miałem przed sobą większy dystans. Było zdecydowanie cieplej niż wczoraj. Pewnie przez brak wiatru, choć opory powietrza i tak mnie spowalniały.
Droga wzdłuż wybrzeża nie różniła się niczym od tego, co było przez ostatnie 2 dni. No, może na horyzoncie pojawiła się ośnieżona góra, którą tak próbowałem sfotografować, że tylko straciłem cenny czas na ślepych uliczkach. Ale widok był niczego sobie. Niczym ten z zeszłego tygodnia.
Trafiłem na kilka stacji drogowych Michi-no-Eki. Na jednej z nich znalazłem kaszę gryczaną. Pierwszy raz w Japonii. To jak ze śmietaną czy z białym serem, których po dziś dzień nie znalazłem. Co prawda makaron soba jest wytwarzany właśnie z mąki gryczanej, ale dostać całe ziarna to cud. Co więcej, była to kasza niepalona, czyli moja ulubiona. Nie mogłem się doczekać, aby ją spróbować.
Za miastem Rumoi czekał mnie lekki podjazd. Byłem przygotowany na wielką górę, a okazało się, że to zaledwie 100 m n.p.m. Potem tylko jazda na południe. Od czasu do czasu kropiło, ale nic strasznego. Wiatr tylko się zruszył i było ciężko, bo wiało z południa. Mimo to dojechałem do domu gościnnego zgodnie z planem.
Kategoria kraje / Japonia, na trzech kółkach, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Hokkaidō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Haboro-chō

  66.28  03:29
Uff, nie padało. Wczoraj było chłodno przez deszcz, ale dzisiaj temperatura niby nie była taka niska, jednak tak jakoś odczuwalnie było chłodniej. Może to przez wiatr, choć niespecjalnie on przeszkadzał. Powiedziałbym, że wiało w plecy, ale tak coś słabo. Bliżej nieokreślony był jego kierunek. Może to zmęczenie. W ogóle dopadła mnie na dłoniach pokrzywka z zimna. Nie miałem jej chyba od czasu podróży po Islandii. Strasznie swędzi.
Dzisiaj droga była jeszcze bardziej rekreacyjna niż wczoraj. Widoki były podobne. Atrakcją na dzisiaj stała się stara linia kolejowa. Niestety tory zostały rozebrane, ale zostało kilka mostów i tuneli. Tylko nie udało mi się znaleźć żadnych informacji o historii tejże linii. Pozostał więc niedosyt wiedzy.
Trafiłem na kilka stacji drogowych Michi-no-Eki. Zorientowałem się, że nie mam zbyt wielu pamiątek z Hokkaidō, więc zacząłem się rozglądać za czymś ciekawym. Niestety w tym rejonie sklepy z pamiątkami są słabo wyposażone, więc wziąłem tylko pocztówki.
Tymczasem, dojechałem do miasteczka Harobo. W tym rejonie nie było miejsc noclegowych z rezerwacją przez internet, więc musiałem poprosić japońskiego znajomego o telefon do kilku hoteli. Udało się znaleźć wolne miejsce w schronisku młodzieżowym i tam też się zatrzymałem. Inaczej mogłem skończyć na wysepce na zachód od miasteczka, ale tam statki pływają tylko 2 razy dziennie. Byłaby to ciekawa przygoda, ale mało efektywna.
Kategoria kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Hokkaidō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Rekreacyjnie po Hokkaidō

  71.27  03:43
Padało od rana. Taka mżawka zmieszana z deszczem o zmiennej intensywności. Do tego spadła temperatura. Przynajmniej wiatru nie było czuć. Ruszyłem mozolnie, bo czułem zmęczenie po wczoraj i w ogóle po ostatnich dwóch tygodniach codziennej jazdy. Miałem do przejechania niewiele, ale i tak wiele.
Zaraz za zabudową miejską trafiłem na znak prowadzący rowerzystów na nieco boczną drogę. W sumie była to droga dla pojazdów rolniczych, ale przez kilkanaście kilometrów jechałem nią sam. Potem już nie miałem takich udogodnień. No, może poza tym, że ruch nie był duży, jak na Japonię. Nie działo się też za dużo. Spokojnie dotarłem do miasteczka Teshio. Deszcz zdążył ustać gdzieś w połowie drogi, choć mokra nawierzchnia była widoczna jeszcze daleko. Pojawił się za to wiatr, ale byłem na finiszu. Dojechałem do hotelu z gorącymi źródłami (onsen). Najdroższy nocleg podczas mojej podróży po Hokkaidō. Do tego miasteczko bardzo wymarłe, bo wszystko albo zlikwidowane, albo nieczynne w niedzielę, więc popołudnie spędziłem na odpoczynku.
Kategoria kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Hokkaidō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Przylądek Sōya

  150.28  07:42
Co to się dzisiaj wydarzyło to ja nie wiem. Obudziło mnie słońce. Zjadłem hotelowe śniadanie, a był nim sowity bufet i gdy wróciłem do pokoju, zaniepokoił mnie hałas za oknem. Miałem tam, co prawda, strumień z kaskadą, ale dźwięk był głośniejszy. Lał deszcz. Odczekałem trochę i ruszyłem w słońcu. Niestety za zakrętem zaczęło znowu padać. Po kilku minutach przestało i znowu zaczęło. Czułem się jakbym biegał po hotelu i, nie pomijając żadnego pokoju, wskakiwał pod zimny prysznic w każdym z nich. Po pewnym czasie zaczęło to być nudne i irytujące.
Miałem do wyboru kilka dróg. Mogłem pojechać wzdłuż wybrzeża, ale obawiałem się wiatru i ruszyłem przez góry. Całe szczęście niewielkie. Przy okazji po raz kolejny musiałem załatać dętkę w tylnym kole. Powoli kończą mi się łatki, a od dwóch tygodni nie widziałem ani jednego sklepu rowerowego.
Dostałem się do miasta na wybrzeżu. Po drodze widziałem kolejną dawkę opuszczonych domostw, ale także kilka wciąż funkcjonujących gospodarstw wypełnionych zwierzętami hodowlanymi. W ogóle na całej wyspie można poczuć swojskie klimaty, bo obornik jest wszędzie. Przynajmniej poza miastami.
Jak dobrze, że na początku wybrałem góry. Droga wzdłuż wybrzeża była ciężka. Wiał silny wiatr z zachodu. Czasem pojawiały się ściany drzew, to mogłem chwilę odetchnąć. Jakieś 20 km przed celem wyszło słońce i wreszcie deszcz przestał się ze mną bawić. Do tego zrobiło się tak pięknie. Jak na Islandii.
Dostałem się do punktu Japonii wysuniętego najdalej na północ – przylądku Sōya. Słyszałem, że jest to popularny cel dla turystów rowerowych, ale nie spotkałem tam żadnego z nich. Może przyjechałem za późno? Mimo to spotkałem aroganckich turystów, którzy mieli problemy ze zrobieniem jednego zdjęcia i robili ich kilkaset. Całe szczęście udało mi się trafić w moment czystego widoku.
Szybko się zabrałem w dalszą drogę, bo miałem już spory dystans w nogach, a przede mną był jeszcze kawałek. Znów przypomniała mi się Islandia za sprawą lekkiej mgły, chmur, braku słońca. Taki ponury klimat, niczym podczas białej nocy. Wiatr ustał, więc sprawnie dotarłem do centrum Wakkanai, zatrzymując się w prywatnej kwaterze.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Hokkaidō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Samotnie po Japonii

  85.11  04:24
Padało chyba całą noc i przestało nad ranem. Ucieszony, ruszyłem dalej na północ. Było przyjemnie chłodno, jak wczoraj. Niestety po zaledwie kilku kilometrach, gdy pierwsze góry zaczynały mnie otaczać, zaczęło mżyć. Tak się kończy chwalenie dnia przed zachodem słońca.
Miałem do pokonania kilka gór. Mżawka, choć ze zmienną intensywnością opadu, nie przeszkadzała mocno. Na szczycie pierwszego podjazdu przestało padać na czas zjazdu. A na dole spotkałem lisa. Wyglądał na półdzikiego, bo nie uciekł. Pilnował młodego, aby ten zjadł kawałek bułki, na którą czaiły się kruki. Po ocenie sytuacji, samica podeszła do mnie. Widać, że już się nauczyła, że od człowieka dostanie jedzenie bez większego wysiłku. Zawiodłem ją, bo po krótkiej sesji zdjęciowej pojechałem w swoją stronę.
Przejechałem jeszcze kilka górek. Mżawka ustąpiła chyba za drugim szczytem. Nawet słońce wyszło pod koniec podróży. Ostatni odcinek był niestety torturą, bo zaczęło mocno wiać z północy. Ale przeżyłem i dojechałem do hotelu.
To jest rzadkość w Japonii, ale przez całą dzisiejszą drogę minęło mnie tak mało aut, że obawiałem się o spotkanie z niedźwiedziem, jednak poza tamtym lisem, paroma psami, farmą krów i trzema owcami nie widziałem więcej ssaków. Zobaczyłem za to kolejną dawkę opuszczonych wsi i domostw, które zapadły się prawdopodobnie pod ciężarem śniegu. A skoro było niewiele domostw, to i sklepu nie uświadczyłem. Całe szczęście rano kupiłem w supermarkecie banany na drogę, więc nie umarłem z głodu.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Hokkaidō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Lato na Hokkaidō

  97.50  04:25
Padało w nocy i była groźba deszczu za dnia. Nawet gdy ruszałem, z nieba spadło kilka kropel, ale na zachmurzeniu się skończyło. Temperatura była bardzo przyjemna, a wiatr odrobinę mnie pchał na północ. Kalendarzowe lato się rozpoczęło.
Jechało się równie wygodnie, co wczoraj. Temperatura nieco podskoczyła, gdy chmury się przerzedziły, ale widoki z ciężkimi chmurami i ośnieżonymi górami były przepiękne. Nie robiłem za dużo postojów, więc sprawnie dojechałem do miasta Nayoro, skąd miałem blisko do Shimokawy. Niebo znów zaczęło się chmurzyć, a wieczorem przyszła burza. Padało z przerwami, dzięki czemu na kolację wyszedłem do baru z sushi polecanego w lokalnym przewodniku i zamówiłem chirashi-zushi, czyli miskę ryżu z owocami morza. Jadłem ją kilka razy, ale mieli całe menu po japońsku, więc wybrałem najprostszą potrawę.
Kategoria kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Hokkaidō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery