Bynajmniej nie z piwem. (Nie każdy jest zaznajomiony z japońskimi markami, więc wyjaśnię, że Sapporo jest również marką piwa). Przez brak miejsc noclegowych w mieście, musiałem wybrać hostel daleko poza nim. Wczoraj zrobiłem sobie trochę wolnego od roweru. Częściowo, bo rano zmieniłem hostel, pedałując kilka kilometrów w deszczu. Zostawiłem rzeczy i wybrałem się z aparatem i parasolką na zwiedzanie miasta, choć deszczu prawie nie było, więc w sumie mogłem zabrać rower. Dorzucam kilka zdjęć z Sapporo do tej wycieczki.
Dzisiaj za to pogoda mnie bardzo zaskoczyła, bo temperatura od rana przekraczała 30 °C. Z kilku dróg do wyboru, wybrałem tę trudniejszą – przez góry. Już od początku zacząłem spotykać rowerzystów w przeróżnych kamizelkach odblaskowych, jak jeden mąż na kolarzówkach. I wszyscy mnie wyprzedzali, bo nie mieli trzeciego koła z sakwami. Najwyżej jakaś większa sakwa spod siodła wystawała ze śpiworem albo kurtką. Zaledwie kilku jechało w przeciwną stronę, więc nie znałem celu tamtego maratonu i nie spotkałem ich przez resztę dnia.
Niekończący się podjazd znalazł swój kres. Miałem plan, aby pojechać wzdłuż jeziora Shikotsu-ko od północnej strony, ale ze znaków drogowych zrozumiałem, że coś się zawaliło albo osunęło i można było się dostać najwyżej do punktu obserwacyjnego, z którego było widoczne jezioro. Zrezygnowałem z tej propozycji i pocisnąłem w dół. Tam czekała mnie spokojna droga wzdłuż brzegu jeziora, na końcu której stał ośrodek z gorącymi źródłami. Jakaś grubsza atrakcja turystyczna, bo było mnóstwo ludzi. Porozmawiałem też z kilkoma rowerzystami, którzy się tam kręcili, a byli z miasteczka obok, przez które planowałem przejechać.
Wahałem się jeszcze, czy nie pojechać wzdłuż jeziora na zachód, ale ostatecznie uznałem, że miałem dość podjazdów. Znalazło się ich jeszcze kilka, ale to już były ostatki. Na zjeździe tych ostatków trafiłem na jakiś kamień, który przebił dętkę (klasyczny snake). Zakleiłem dziurę, potem jeszcze się zatrzymałem, aby poprawić łatkę, bo się odkleiła i wreszcie mogłem kontynuować podróż.
Zjechałem do miasta Tomakomai. Chmury na niebie były coraz ciemniejsze, a dojeżdżając do wybrzeża, trafiłem na mgłę. Przepadła za miastem, więc nawet zobaczyłem ładny zachód słońca. Do hostelu dotarłem przed zmrokiem, zauważając w miasteczku zamek niczym ze średniowiecznej Europy. Zaciekawił mnie, ale jeśli jutro będzie padać, to za dużo nie zobaczę.