Dzień zaczął się pochmurnie i leniwie, mimo że miałem przed sobą większy dystans. Było zdecydowanie cieplej niż wczoraj. Pewnie przez brak wiatru, choć opory powietrza i tak mnie spowalniały.
Droga wzdłuż wybrzeża nie różniła się niczym od tego, co było przez ostatnie 2 dni. No, może na horyzoncie pojawiła się ośnieżona góra, którą tak próbowałem sfotografować, że tylko straciłem cenny czas na ślepych uliczkach. Ale widok był niczego sobie. Niczym ten
z zeszłego tygodnia.
Trafiłem na kilka stacji drogowych Michi-no-Eki. Na jednej z nich znalazłem kaszę gryczaną. Pierwszy raz w Japonii. To jak ze śmietaną czy z białym serem, których po dziś dzień nie znalazłem. Co prawda makaron soba jest wytwarzany właśnie z mąki gryczanej, ale dostać całe ziarna to cud. Co więcej, była to kasza niepalona, czyli moja ulubiona. Nie mogłem się doczekać, aby ją spróbować.
Za miastem Rumoi czekał mnie lekki podjazd. Byłem przygotowany na wielką górę, a okazało się, że to zaledwie 100 m n.p.m. Potem tylko jazda na południe. Od czasu do czasu kropiło, ale nic strasznego. Wiatr tylko się zruszył i było ciężko, bo wiało z południa. Mimo to dojechałem do domu gościnnego zgodnie z planem.