Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

Japonia / Kumamoto

Dystans całkowity:677.61 km (w terenie 1.90 km; 0.28%)
Czas w ruchu:41:35
Średnia prędkość:16.30 km/h
Maksymalna prędkość:57.52 km/h
Suma podjazdów:9419 m
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:84.70 km i 5h 11m
Więcej statystyk

Festiwal w Yanagawie

101.7605:48
Padało w nocy. Poranek był pochmurny i duszny. Do tego pierwszy raz widziałem tak duży ruch na drogach. Jedynym wyjściem były niewygodne drogi wśród pól uprawnych. Złoty tydzień staje się coraz bardziej uciążliwy.
By wydostać się z kaldery Aso, miałem 3 drogi: wzdłuż rzeki, tunelem lub przełęczą. Wybrałem opcję najtrudniejszą, bo tunel był chyba tylko dla aut, a chciałem zobaczyć jakieś widoki, najlepiej z góry. Wjechałem na kawałek szutrówki pod kopalnią, która doprowadziła mnie do końcówki serpentyny. Panorama nie była tak ładna, jak ta z drogi na wulkan. Kusiła za to droga biegnąca po ścianie kaldery. Ogromny ruch jednak zniechęcał. Kontynuowałem podróż w dół z nielicznymi widokami spomiędzy drzew.
Na mapie zauważyłem drogę dla rowerów, która wyglądała na położoną na dawnej linii kolejowej. Tak też było, choć jakość miała typową dla japońskich chodników. Dalsza droga była mało ciekawa. Zacząłem spieszyć się, bo w prognozie były opady, a nawet zaczęło kropić. Opad powoli wzmagał się, że do celu dotarłem mokry, bo nie chciało mi się przebierać. W miasteczku zastałem festiwal. Po rzece pływała łódź ze sceną, na której były przedstawienia i występy muzyczne. Wokół odcinka rzeki stały stoiska z festiwalowym jedzeniem, więc zostawiłem bagaż w domu gościnnym i na kolację zjadłem trochę tych pyszności.

Kategoria góry i dużo podjazdów, Japonia / Fukuoka, Japonia / Kumamoto, kraje / Japonia, po dawnej linii kolejowej, rowery / Fuji, wyprawy / Japonia wiosną 2023, z sakwami, za granicą, setki i więcej

Tarasy pod Aso

96.8506:17
Upał od rana. Na drodze kosmiczny ruch. Kompletnie odwykłem od takiego. Na Shikoku jednak Japonia się nie kończy, więc chciałem zobaczyć kawałek Kyūshū. Niestety złoty tydzień mocno mi to utrudnił, bo mnóstwo Japończyków ruszyło w podróż, że z i tak nadwyrężonej bazy noclegowej zostały resztki rozrzucone po wyspie. Nie sądziłem, że podróż po Shikoku będzie taka zajmująca, bo miałem inne plany. Na szczęście spontaniczność tej wyprawy pozwala mi reagować na tę niedogodność.
Droga wiodła kawałek wzdłuż linii kolejowej z ładnymi pociągami. Niestety te najładniejsze wciąż mi uciekały. Na lokalnych mapach odkryłem kilkadziesiąt nowych atrakcji, więc będzie ciężko wybrać te najlepsze. Przez upał odwiedziłem tylko wodospad Harajiri z wiszącą kładką, na której bujało przez zbyt synchroniczny chód pieszych.
Droga wiodła w górę. Ruch był całkiem znośny. Nawet naszły chmury i zrobiło się przyjemnie. Zawiódł brak panoramy ze ścian kaldery wulkanu Aso. Zjazd był dziurawy, ale gdzieś pod koniec doczekałem się widoków. Szkoda, że dotarłem tam tak późno, bo zdjęcia wyszły słabe, ale pejzaż nawodnionych tarasów ryżowych był piękny.
Kategoria góry i dużo podjazdów, Japonia / Kumamoto, Japonia / Ōita, rowery / Fuji, wyprawy / Japonia wiosną 2023, z sakwami, za granicą, kraje / Japonia

Kapeć u celu

59.8403:14
Z powodu deszczu zrobiłem sobie dzień wolnego i zwiedziłem miasto Hitoyoshi. Dzisiaj miałem się tylko dostać bardziej na południe. Nie mam za dużo do opisywania, bo droga nie była wymagająca. Wciąż czułem obolałe mięśnie po górach sprzed dwóch dni.
Było wietrznie i chłodno. Chyba gonił mnie deszcz, bo spadło kilka kropel, a w oddali było widać szary horyzont. Nic mnie na szczęście nie dopadło... poza kapciem. Raptem 2 kilometry przed celem straciłem powietrze w tylnym kole. Pompowanie nic nie pomagało, ale nie miałem siły na zabawę. Dopchałem rower do mojego miejsca noclegowego. Zajęło mi to pół godziny, ale pewnie tyle samo spędziłbym na łataniu dziury.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Kumamoto, Japonia / Kagoshima, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kawa pod górą

111.6207:06
Pożegnałem się z Ai i Osamu dzień wcześniej ze względu na niekorzystną prognozę pogody. Chciałem najpierw przedostać się przez góry, a potem to już co los przyniesie.
Dzień zaczął się tak samo jak wczoraj i tak samo założyłem zbyt ciepłe ubrania. Początek podróży był w miarę prosty. Podjazd zaczął się po kilku kilometrach. Droga o zmiennej szerokości przeprowadziła mnie przez tunel i sprowadziła na dół. Znalazłem się niżej niż w punkcie startowym, a przede mną stał tysięcznik. Już wiedziałem, że to nie był mój dzień.
Byłem głodny, bo od śniadania minęło trochę czasu. Objazd po wsi Shība nie przyniósł rezultatów. Poszedłem zobaczyć miejscowy chram i przy (prawdopodobnie) muzeum zostałem zaczepiony przez panią. Jakoś się dogadaliśmy, że jestem głodny i szukam restauracji, więc zaproponowała mi makaron soba. Przy okazji koleżanki z pobliskich sklepików z pamiątkami przyszły dowiedzieć się skąd jestem i dokąd jadę. Dostałem nawet mapę wsi, chociaż nie było mi dane niczego zwiedzać. Na pewno ciekawie byłoby zamieszkać na takiej wsi, gdzie każdy każdego zna.
Ruszając w dalszą drogę, dostałem jeszcze kilka słodyczy na czarną godzinę. Ledwo zacząłem podjazd, a znowu mnie zatrzymali. Tym razem Japończyk w średnim wieku był ciekawy mojego roweru. Zaproponował mi kawę w warsztacie kilkaset metrów w dół. Zostawiłem rower, żeby nie robić podjazdu jeszcze raz i skorzystałem z zaproszenia, wsiadając do jego pickupa. Okazało się, że on również był rowerzystą i przygotowywał się do maratonu. Powiedział, że na szczyt można dostać się w kilkadziesiąt minut, choć przy moim tempie ten czas wydłużał się sporo. Pokazał mi swój karbonowy sprzęt, mapę z drogą, którą obrałem, pogadaliśmy, wypiliśmy kawę i odwiózł mnie do mojego roweru. Wróciłem do mozolnej wspinaczki.
Na szczyt dotarłem o zmierzchu. Było tak ciężko, że często się zatrzymywałem. To był jednak początek, bo na zjeździe hamulce aż syczały. Nie mogłem się rozpędzać ze względu na krętą drogę i skały spadające ze stoku. Na dole panowały ciemności i w ogóle było tak cicho, brakowało ruchu na całym odcinku od Shīby. Czasem się bałem, że coś wyskoczy na drogę.
Rozgrzałem się pod automatem z napojami. Jak dobrze, że one są wszędzie. No, prawie wszędzie, bo dopiero w terenie zamieszkałym znalazłem pierwszy z nich. Potem zaczęła się kolejna droga w górę. Tym razem inna, bo nachylenie zmieniało się często. Czasem stawałem przed ścianą, którą mogłem pokonać tylko pchając rower. Drugi szczyt nie osiągnął tysiąca metrów, ale i tak dał mi w kość.
Pozostało zjechać z gór, co oczywiście nie było proste z powodu dziesiątek zakrętów i zmroku, a droga była w bardzo złym stanie. Stoczyłem się powoli i w pierwszych światłach dostrzegłem, że było 5 °C. Na szczycie odczuwalna była zdecydowanie poniżej zera.
Cała ta walka z górami zajęła mi tyle czasu, że zacząłem się obawiać o mój nocleg. Zameldowanie kończyło się o godz. 22, a ja wciąż miałem wiele kilometrów do miasta. Dałem z siebie wszystko pomimo zmęczenia. Na miejsce dotarłem na kwadrans przed 22 i nie zastałem nikogo. Pisanie wiadomości do obsługi hostelu nie przyniosło rezultatu, więc wypełniłem formularz rejestracyjny i wybrałem łóżko w pokoju. Tej nocy byłem jedynym gościem.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Kumamoto, Japonia / Miyazaki, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Do pięciu razy sztuka

82.9805:15
Siódmy sezon rowerowy zacząłem odrobinę później. Planowałem spędzić tydzień pod Kumamoto i ruszyć dalej, ale przyszedł mi do głowy inny plan, więc następnego dnia po powrocie z wulkanu Aso ruszyłem z Osamu i Ai do Kumamoto, aby złapać autokar do Fukuoki, skąd z plecakiem poleciałem przez Sapporo do Sendai, aby odwiedzić Aki. Spędziłem z nią i jej rodziną Nowy Rok, który bardzo mi się podobał, bo w Japonii nie ma sztucznych ogni o północy, więc można spokojnie spać. Odwiedziliśmy kilka ciekawych miejsc, w tym market rybny w Shiogamie, gdzie wśród dziesiątek korytarzy można było przebierać w świeżych rybach. Spróbowałem wielu rzeczy, w tym tradycyjnych potraw noworocznych. Miałem również okazję jeździć na pożyczonym rowerze, choć było tego na oko tylko 100 km. Przed wylotem martwiłem się, że w Tōhoku będzie zimno, ale było wręcz przeciwnie. Śniegu spadło niewiele. Dużo więcej spadło na zachodzie kraju, więc w sumie uciekłem przez najgorszym. Wczoraj – w odwrotnym kierunku – powróciłem na Kyūshū, gdzie po śniegu już prawie nie było śladu.
Osamu polecił mi zobaczyć kilka miejsc w okolicy. Odczekałem aż opadnie mgła, ubrałem się ciepło i potem tego żałowałem, bo zrobiło się wyjątkowo gorąco (jak na zimę). Dojechałem do doliny Soyō-kyō, która nazywana jest również Wielkim Kanionem Kyūshū. Z punktu widokowego miałem kilka wyjść i wybrałem chyba najgorsze, bo mogłem zawrócić po własnym śladzie, ale nie, pojechałem dalej – szukać szczęścia. Na zjeździe było stromo i ślisko. Gdy w końcu dotarłem na dół do rzeki, okazało się, że to ślepa uliczka. Prowadziła wyłącznie do elektrowni wodnej, a most widniejący na mapie był położony kilkadziesiąt metrów dalej i nie było sposobu, aby się do niego dostać od mojej strony. Co zrobić? Zawróciłem.
Nie poddałem się i pojechałem inną drogą. Błądząc, dojechałem do znalezionego mostu, a za nim... kolejna elektrownia i brak przejazdu. Tyle trudu na marne? Oj, nie. Zauważyłem ścieżkę pod płotem i poszedłem sprawdzić dokąd prowadzi. Wspiąłem się na zbocze, na górze którego znalazłem ścieżkę. Nieco starą, ale na mapie wyprowadzała poza kanion. Wróciłem po rower, wciągnąłem go na górę i spacerem doszedłem do... końca. Ścieżka prowadziła wyłącznie do wodospadu, z którego była czerpana woda do elektrowni. I tyle z mojego wydostania się z doliny. Znowu zawróciłem i pojechałem tym razem na wschód, gdzie po raz czwarty spotkałem się z przeszkodą. Ulica kończyła się na posesji. Próbowałem zapytać o drogę, ale odpowiedzieli tylko, że dalej jej nie ma i muszę pojechać na drugą stronę rzeki, a tam oczywiście mostu nie ma, więc co mogłem zrobić? Trzeba było zawrócić. Tym razem nie bawiłem się w lokalne drogi i pojechałem do głównej.
W końcu znalazłem sklep, a obok niego restaurację. Zmarnowałem ponad 2 godziny na błądzeniu i umierałem z głodu. W sklepie nie znalazłem żadnego posiłku, ale za to restauracja serwowała mnóstwo jedzenia w bufecie za 1200 jenów. Skorzystałem z oferty, żeby napełnić żołądek. Wszystko wyglądało apetycznie. Pewnie przez rozmiar głodu.
Niestety trafiłem na wyjątkowo górzysty odcinek i po zbłądzeniu w kanionie dodatkowo straciłem czas na podjazdach. Do mojego drugiego celu dojechałem o zmierzchu. Kanion Takachiho-kyō wycięty w skale wulkanicznej był przepiękny. Turystów również było niewielu, a można ich nawet spotkać, gdy pływają łódkami na dole pod ikonicznym wodospadem. Zaczepił mnie ciekawski Koreańczyk, z którym zamieniłem kilka zdań, a potem pojechałem do miasta.
Moje kolejne cele na dzisiaj musiały zostać odwołane. Dzień dobiegał końcowi, więc ruszyłem w drogę powrotną. Temperatura spadła do 5 °C, drogi przemokły od mgły, a pod domem Osamu i Ai było prawie 0 °C. Jeszcze tyle rzeczy zostało do zobaczenia, a pogoda na najbliższe dni nie jest optymistyczna.
Jeszcze krótkie podsumowanie minionego roku. Było to niespodziewany okres, gdy wyruszyłem w przygodę życia. Spędziłem 9 miesięcy w Japonii, jeżdżąc kolarzówką z doczepioną przyczepką. Pokonałem tam prawie 12 tys. km, z czego ponad połowę na trzech kółkach. Nie udało mi się pobić rekordu sezonu 2015, kiedy to szalałem z wycieczkami powyżej 200 km. W tym roku najdłuższa miała 155 km. Chyba się starzeję, że wynik jest taki słaby. Albo po prostu Japonia jest taka cudowna, że podziwiam ją wolnym tempem. To jeszcze nie koniec mojej przygody w Japonii, a już marzą mi się kolejne kraje. Moja wiza jest ważna do kwietnia, więc mam jeszcze dużo czasu na zaplanowanie wszystkiego.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, po zmroku i nocne, za granicą, Japonia / Kumamoto, Japonia / Miyazaki, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Zamknęli wulkan

86.4704:49
Był wyjątkowo zimny dzień, ale przynajmniej dzisiaj nie padało. Buty miałem tak przemoczone, że w końcu założyłem nowe, które kupiłem jeszcze na Shikoku. Wiał paskudny wiatr, który dodatkowo psuł komfort jazdy. Mimo to wszystkie te przeciwności nie powstrzymały mnie przed wyruszeniem w kierunku jednej z największych na świecie kalder.
Przemarzałem, ale nie było co narzekać, bo widoki dopisywały. Wspiąłem się na ścianę kaldery, z której było widać wioski położone u jej podnóża i wulkan Aso, największy w Japonii. Mój plan był taki, aby objechać wulkan, choć Osamu wskazał mi drogę na jego szczyt i wciąż się wahałem co zrobić.
Wiatr w dolinie wiał mocniej i zrobiło się zimno. Po drodze było niewiele atrakcji. Trafiłem między innymi na tunel zamieniony w park. Zrezygnowałem z wejścia, bo byłem zbyt przemarznięty. Zatrzymałem się za to w poleconej restauracji, gdzie spróbowałem regionalnych specjałów i rozgrzany mogłem ruszać dalej.
Od razu zostałem rzucony na głęboką wodę, bo miałem całą drogę pod górę. Ostatecznie pojechałem w kierunku wulkanu. Wiatr prawie mną targał, ale byłem twardy. Postawiłem sobie za cel wjechać na sam szczyt i półtorej godziny później zrobiłem to. Turystów było niewielu, po drodze trafiłem nawet na tunel – tunel przez aktywny wulkan. Strach było jechać. W budynku na szczycie znajdowało się kilka stoisk z pamiątkami (przy pustym parkingu było to zaskakujące), maleńki park rozrywki oraz wejście do kolejki linowej. To ostatnie zostało zamknięte i dopiero po wyjściu z budynku zauważyłem, że na kolejce brakowało lin. Nie było innej metody, aby dostać się do wulkanu, więc nie pozostało mi nic innego, jak wrócić do domu.
Temperatura spadła do -1 °C, więc było naprawdę zimno. Podczas zjazdu musiałem używać hamulców, żeby opory powietrza mnie nie zamieniły w bryłę lodu. Na dole zrobiło się o 4 °C cieplej, ale zaczęło zmierzchać. Na szczyt kaldery wjechałem już po zmroku. Widoki były niczego sobie. Do domu Osamu i Ai wróciłem przy temperaturze 0 °C.
Kategoria za granicą, po zmroku i nocne, kraje / Japonia, góry i dużo podjazdów, Japonia / Kumamoto, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Wigilia w deszczu

61.6904:41
Nie planowałem zatrzymywać się w Kumamoto, ale ze względu na dzienny dystans musiałem podzielić wyprawę na dwa dni, dzięki czemu poznałem Davida. Zostałem też zaproszony przez poznanych niedawno Couchsurferów. Mieszkali w górach, więc czekało mnie trochę wspinaczki.
Przed wyruszeniem odwiedziłem centrum miasta, bo chciałem zobaczyć zamek. Zniszczenia po zeszłorocznym trzęsieniu ziemi były ogromne. Duża część murów czekała na odbudowę, a sam zamek był niedostępny. Przykry widok.
Odrywając się od przykrości, miałem piękne widoki przed sobą. Zamglone doliny układały szczyty gór w zachwycające warstwy. Te cuda jednak nie trwały wiecznie, bo gdy w końcu dotarłem do gór, wszystko zniknęło za drzewami. Dodatkowo po kilku kilometrach zaczęło padać. Nie przestawało aż do zmierzchu. Do bilansu problemów trzeba jeszcze doliczyć drogę zamkniętą na skutek osunięcia się ziemi. Całe szczęście losowo wybrana alternatywa doprowadziła mnie do cywilizacji, choć przy okazji wydłużyła moją podróż. Udało mi się wyciągnąć kilka razy aparat, aby złapać jeszcze kilka zniewalających widoków.
Jechałem mozolnie, byłem przemoczony. W pewnym momencie podjechał do mnie pickup. Zmartwiony deszczem i późną porą Osamu zaproponował, że mnie podrzuci. Tak dostałem się do domu jego i Ai, pary Japończyków, którzy mnie zaprosili.
Po raz pierwszy w życiu spędziłem wigilię w innym stylu – poza domem i chrześcijańskimi tradycjami. Zaserwowana kolacja była jednak wyjątkowa, bo spróbowałem specjału prefektury – basashi, czyli surowego mięsa konia. Trochę jak wieprzowina. Cóż więcej mogę powiedzieć? Polecam spróbować.
Kategoria za granicą, z sakwami, po zmroku i nocne, na trzech kółkach, kraje / Japonia, góry i dużo podjazdów, Japonia / Kumamoto, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kumamoto

76.4004:25
Dzisiaj było pochmurno i wilgotno prawie przez cały dzień. Kierowałem się do Kumamoto, gdzie planowałem spędzić ponad tydzień z powodu wysokiego sezonu i wzrostu cen.
Znowu nie mam o czym pisać, bo jechałem mozolnie. Znowu brakowało mi energii. Dostanie się do Kumamoto zajęło mi 6 godzin zamiast zakładanych czterech. Planowałem zwiedzić miasto, ale nastał zmrok, gdy dojechałem na miejsce. Zatrzymałem się w Starbucksie, gdzie byłem umówiony z Davidem, Couchsurferem z Włoch. Pojechaliśmy do akademika, w którym mieszkał. Moja wizyta była wbrew zasadom, ale – jak mówił – w weekendy nikt nie pilnował. Przegadaliśmy kawał wieczoru, zostałem poczęstowany makaronem w stylu włoskim i przeplanowałem swój najbliższy tydzień.
Kategoria za granicą, z sakwami, po zmroku i nocne, na trzech kółkach, kraje / Japonia, Japonia / Fukuoka, Japonia / Kumamoto, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery