Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Do pięciu razy sztuka

82.9805:15
Siódmy sezon rowerowy zacząłem odrobinę później. Planowałem spędzić tydzień pod Kumamoto i ruszyć dalej, ale przyszedł mi do głowy inny plan, więc następnego dnia po powrocie z wulkanu Aso ruszyłem z Osamu i Ai do Kumamoto, aby złapać autokar do Fukuoki, skąd z plecakiem poleciałem przez Sapporo do Sendai, aby odwiedzić Aki. Spędziłem z nią i jej rodziną Nowy Rok, który bardzo mi się podobał, bo w Japonii nie ma sztucznych ogni o północy, więc można spokojnie spać. Odwiedziliśmy kilka ciekawych miejsc, w tym market rybny w Shiogamie, gdzie wśród dziesiątek korytarzy można było przebierać w świeżych rybach. Spróbowałem wielu rzeczy, w tym tradycyjnych potraw noworocznych. Miałem również okazję jeździć na pożyczonym rowerze, choć było tego na oko tylko 100 km. Przed wylotem martwiłem się, że w Tōhoku będzie zimno, ale było wręcz przeciwnie. Śniegu spadło niewiele. Dużo więcej spadło na zachodzie kraju, więc w sumie uciekłem przez najgorszym. Wczoraj – w odwrotnym kierunku – powróciłem na Kyūshū, gdzie po śniegu już prawie nie było śladu.
Osamu polecił mi zobaczyć kilka miejsc w okolicy. Odczekałem aż opadnie mgła, ubrałem się ciepło i potem tego żałowałem, bo zrobiło się wyjątkowo gorąco (jak na zimę). Dojechałem do doliny Soyō-kyō, która nazywana jest również Wielkim Kanionem Kyūshū. Z punktu widokowego miałem kilka wyjść i wybrałem chyba najgorsze, bo mogłem zawrócić po własnym śladzie, ale nie, pojechałem dalej – szukać szczęścia. Na zjeździe było stromo i ślisko. Gdy w końcu dotarłem na dół do rzeki, okazało się, że to ślepa uliczka. Prowadziła wyłącznie do elektrowni wodnej, a most widniejący na mapie był położony kilkadziesiąt metrów dalej i nie było sposobu, aby się do niego dostać od mojej strony. Co zrobić? Zawróciłem.
Nie poddałem się i pojechałem inną drogą. Błądząc, dojechałem do znalezionego mostu, a za nim... kolejna elektrownia i brak przejazdu. Tyle trudu na marne? Oj, nie. Zauważyłem ścieżkę pod płotem i poszedłem sprawdzić dokąd prowadzi. Wspiąłem się na zbocze, na górze którego znalazłem ścieżkę. Nieco starą, ale na mapie wyprowadzała poza kanion. Wróciłem po rower, wciągnąłem go na górę i spacerem doszedłem do... końca. Ścieżka prowadziła wyłącznie do wodospadu, z którego była czerpana woda do elektrowni. I tyle z mojego wydostania się z doliny. Znowu zawróciłem i pojechałem tym razem na wschód, gdzie po raz czwarty spotkałem się z przeszkodą. Ulica kończyła się na posesji. Próbowałem zapytać o drogę, ale odpowiedzieli tylko, że dalej jej nie ma i muszę pojechać na drugą stronę rzeki, a tam oczywiście mostu nie ma, więc co mogłem zrobić? Trzeba było zawrócić. Tym razem nie bawiłem się w lokalne drogi i pojechałem do głównej.
W końcu znalazłem sklep, a obok niego restaurację. Zmarnowałem ponad 2 godziny na błądzeniu i umierałem z głodu. W sklepie nie znalazłem żadnego posiłku, ale za to restauracja serwowała mnóstwo jedzenia w bufecie za 1200 jenów. Skorzystałem z oferty, żeby napełnić żołądek. Wszystko wyglądało apetycznie. Pewnie przez rozmiar głodu.
Niestety trafiłem na wyjątkowo górzysty odcinek i po zbłądzeniu w kanionie dodatkowo straciłem czas na podjazdach. Do mojego drugiego celu dojechałem o zmierzchu. Kanion Takachiho-kyō wycięty w skale wulkanicznej był przepiękny. Turystów również było niewielu, a można ich nawet spotkać, gdy pływają łódkami na dole pod ikonicznym wodospadem. Zaczepił mnie ciekawski Koreańczyk, z którym zamieniłem kilka zdań, a potem pojechałem do miasta.
Moje kolejne cele na dzisiaj musiały zostać odwołane. Dzień dobiegał końcowi, więc ruszyłem w drogę powrotną. Temperatura spadła do 5 °C, drogi przemokły od mgły, a pod domem Osamu i Ai było prawie 0 °C. Jeszcze tyle rzeczy zostało do zobaczenia, a pogoda na najbliższe dni nie jest optymistyczna.
Jeszcze krótkie podsumowanie minionego roku. Było to niespodziewany okres, gdy wyruszyłem w przygodę życia. Spędziłem 9 miesięcy w Japonii, jeżdżąc kolarzówką z doczepioną przyczepką. Pokonałem tam prawie 12 tys. km, z czego ponad połowę na trzech kółkach. Nie udało mi się pobić rekordu sezonu 2015, kiedy to szalałem z wycieczkami powyżej 200 km. W tym roku najdłuższa miała 155 km. Chyba się starzeję, że wynik jest taki słaby. Albo po prostu Japonia jest taka cudowna, że podziwiam ją wolnym tempem. To jeszcze nie koniec mojej przygody w Japonii, a już marzą mi się kolejne kraje. Moja wiza jest ważna do kwietnia, więc mam jeszcze dużo czasu na zaplanowanie wszystkiego.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, po zmroku i nocne, za granicą, Japonia / Kumamoto, Japonia / Miyazaki, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa kaweg
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]

Nie ma jeszcze komentarzy.
Zamknęli wulkan
Kawa pod górą

Kategorie

Archiwum

Moje rowery